Zamiast rozwodzić się nad kwestią, czy możemy sprowadzić Obamę do domu, czy kiedykolwiek był w domu itp., chcę ponownie skupić się na pytaniu, jak mu odpowiedzieć, zwłaszcza gdy zaczynamy myśleć o roku 2012.
Po pierwsze, co teraz mówimy o roku 2008? W przeciwieństwie do tych, którzy podnieśli ręce i poczuli się zdradzeni tym, czego nie zrobiła administracja Obamy, zaczynam od innego miejsca. Nadal utrzymuję, że Obama był znany w 2008 roku. Był charyzmatycznym, mądrym kandydatem, który słusznie zareagował na wojnę w Iraku i zabrał głos w tej sprawie, gdy było to konieczne. Był także, jak wtedy powiedziałem, kimś, kto różnym ludziom może wydawać się czymś innym. Problem polegał na tym, że zbyt wielu jego zwolenników widziało to, co chcieli widzieć, a nie to, co istniało.
Co istniało? Cóż, od początku był kandydatem korporacyjnym. Wiedzieliśmy o tym. Pytaniem nie było, czy nim jest, ale w jakim stopniu można zmienić jego poglądy, aby zająć postępowe, niekorporacyjne stanowisko. Po drugie, był kandydatem, który zamierzał unikać wyścigu tak, jak ty czy ja unikalibyśmy statku zarazy. Robił wszystko, co w jego mocy, aby udowodnić, że nie jest „wściekłym czarnym mężczyzną” i że rasa nie będzie tematem, o którym będzie mówił. Po trzecie, jasno dał do zrozumienia, że chce zmienić wizerunek USA na świecie, ale nie było jasne, w jakim stopniu chce zmienić istotę relacji USA z resztą świata.
Poruszenie tych i innych kwestii w 2008 roku było niezwykle trudne. Wyrażanie obaw dotyczących Obamy i jego poglądów w 2008 roku, nawet wtedy, gdy ktoś oferował krytyczne wsparcie kampanii (tak jak ja), często spotykało się z oskarżeniami o wrzucenie mokrego ręcznika do ognia i innymi podobnymi metaforami. Oczywiście byli tacy, którzy bez przerwy potępiali Obamę, ale jako alternatywę oferowali bardzo niewiele, z wyjątkiem tego, co musimy szczerze określić jako symboliczne działanie polityczne. Ci zaciekli krytycy nie odnieśli się do tego, jak wytłumaczyć i porozmawiać z masami ludzi z różnych ruchów społecznych, którzy skłaniali się ku kampanii Obamy, z jednostkami i grupami pragnącymi stworzyć coś zupełnie innego w USA (i na całym świecie). W rzeczywistości to właśnie ze względu na te masy ludzi, przez niektórych błędnie określane jako „ruch”, ale z pewnością energiczną bazę, oraz potencjał tej bazy do przekształcenia się w siłę transformacyjną, słuszne było krytyczne wsparcie kampanii Obamy, pomimo ograniczeń kampanii i kandydata.
Czego się nauczyliśmy? Od razu dowiedzieliśmy się, że organizowanie miesiąca miodowego każdemu wybranemu urzędnikowi, a zwłaszcza osobie reprezentującej bardziej „centrową” politykę, było błędem.
Praktycznie każdy ruch i organizacja społeczna wycofała się, aby zapewnić Obamie przestrzeń. Nie działało. Była przestrzeń, OK, ale polityczna prawica ją wykorzystała.
Powinniśmy się także nauczyć, że nie chodzi tu o „człowieka”, ale o administrację. My, Afroamerykanie, mamy tendencję do nadmiernego skupiania się na Obamie-człowieku. Lubimy jego przemówienia. Jest mądry i wydaje się, że ma wspaniałą rodzinę. Brzmi tak szczerze. Rozumie i docenia naszą kulturę. Wszystko dobrze i dobrze, ale człowiek Obama nie jest tak ważny jak administracja Obamy. Stało się to aż nazbyt jasne podczas zamachu stanu w Hondurasie w 2009 r. W wyniku zamachu stanu obalony został demokratycznie wybrany rząd. Obama początkowo potępił to, ale potem nie zrobił nic, aby obalić „ludzi zamachu stanu” (termin rozsławiony przez prezydenta George'a HW Busha w 1991 r. i opisujący tych, którzy obalili prezydenta Gorbaczowa w ówczesnym Związku Radzieckim). Co więcej, jego administracja podjęła działania mające na celu utrzymanie demokratycznie wybranego prezydenta poza stanowiskiem i wypracowała tzw. kompromis, w wyniku którego do władzy powróciły siły zamożnej elity. W tym sensie nie ma znaczenia, czy lubimy Obamę jako osobę; jest to kwestia tego, co mówimy o polityce jego administracji.
Oczywiście mieliśmy tego nowszy przykład, kiedy nikt z administracji nie był w stanie do końca wyjaśnić, dlaczego rząd USA sprzeciwiał się powrotowi prezydenta Haiti Aristide z Republiki Południowej Afryki. Czy Obama lubi czy nienawidzi Aristide’a? Nie ważne; liczą się działania administracji Obamy.
Co powinniśmy zrobić? Po pierwsze, musimy skupić się na polityce, a nie na zamiarach. Ci, którzy bezkrytycznie wspierali Obamę w 2008 roku, nie powinni się wstydzić, ale nie powinni też teraz popadać w rozpacz lub abstynencję. Musimy pamiętać, że ta administracja, jak każda administracja, podlega naciskom. WYDAJE SIĘ, że ta administracja jest bardziej dotknięta presją politycznej prawicy niż presją postępowców i lewicy, ale dzieje się tak głównie dlatego, że lewica i postępowcy nie wywarli trwałego nacisku na administrację. Za każdym razem, gdy wielu lewicowców i postępowców przeciwstawia się administracji, najczęściej spotykają się z obnażonymi zębami i warczeniem, co następnie skutkuje milczeniem z naszej strony. Prawica polityczna rozumie, że naciski nie polegają na szczekaniu. Chodzi o gryzienie.
Zatem w tym sensie nie chodzi o sprowadzenie Obamy do domu.
Chodzi o wywarcie na nim presji, aby nie tylko zrobił to, co obiecał, ale także wykraczał poza to, co obiecał. Nie stanie się to poprzez wymianę e-maili czy media społecznościowe, ale poprzez budowanie presji mas. Jak to może wyglądać?
1. Zapomnij o wystawianiu kandydata przeciwko Obamie w 2012 roku. Byłby to pewny sposób na zniechęcenie większości jego czarnej i latynoskiej bazy. Zamiast tego musi istnieć postępowa strategia skupiona na Kongresie
wyścigi. Oznacza to identyfikację kluczowych ras, które będą wystawiać autentycznych postępowych kandydatów przeciwko konserwatywnym Demokratom i/lub Republikanom.
2. Musimy zbudować organizację wyborczą, która będzie w stanie wystawić takich kandydatów. Istnieją tego przykłady w całym kraju, ale musimy się rozwijać, ostatecznie budując na poziomie krajowym coś, co będzie konkurować z wizją Narodowej Koalicji Tęczowej z końca lat 1980. Musi to być organizacja posiadająca bazę masową i mogąca wystawiać kandydatów zarówno wewnątrz Partii Demokratycznej, jak i poza nią.
3. Desperacko potrzebujemy masowych działań. Wisconsin było wspaniałe z wielu powodów, ale jednym z ważnych była ciągła obecność w stolicy. Ruch protestacyjny skupiony na władzy musi być przygotowany na złamanie prawa, nie poprzez działania kilku osób, ale tak jak miało to miejsce w Wisconsin, a także w ruchu na rzecz praw obywatelskich, gdzie masy ludzi spowodowały, że sytuacja stała się nie do utrzymania. Musimy jednak także opracować kluczowe cele strategiczne dla naszych działań, w przypadku których jasno określimy, czego od nich oczekujemy. Początkowo będzie to miało miejsce w dużej mierze na szczeblu lokalnym, ale może się to również zdarzyć na poziomie krajowym, na przykład poprzez selektywne bojkoty.
4. Musimy myśleć i działać globalnie i lokalnie. Musimy nawiązać kontakt z ruchami społecznymi na całym świecie, rzucającymi wyzwanie amerykańskiej polityce zagranicznej, zapewniając takim ruchom wszelki możliwy poziom wsparcia. Nie możemy pozwolić na więcej zamachów stanu w Hondurasie i musimy jasno powiedzieć, że polityka USA w Afganistanie jest katastrofą.
Na żadnym z tych „zadań” nie widniało nazwisko Obamy. Dzieje się tak dlatego, że nie konfrontujemy się po prostu z konkretną osobą ani nie próbujemy na nią wpłynąć. Przeciwstawiamy się imperium i tak się składa, że jest nim rzecznik tego imperium
ktoś, w kim wiele osób pokładało nadmierne nadzieje. Nadzieja powinna była spoczywać w milionach, które go wspierały i szukały lepszego dnia. To są ludzie, na których musimy się skupić, abyśmy mogli wyjść poza ramy
Obamy i podążajmy w postępowym kierunku.
-
CzarnyKomentator.com Członek rady redakcyjnej, Bill Fletcher, Jr., jest starszym stypendystą Instytutu Studiów Politycznych, bezpośrednim byłym prezesem TransAfrica Forum i współautorem książki Solidarity Divided: The Crisis in Organised Labour and a New Path to Social Justice (University of California Press), który bada kryzys zorganizowanej pracy w USA.