źródło: Kula
Rozwój sytuacji społecznej nieustannie zaskakuje. Najnowsze niepokoje związane z gospodarczymi sprzecznościami skrajnej globalizacji nie zostały wywołane wojną handlową, rywalizacją między imperiami, krachem finansowym czy zamieszkami na ulicach. Zostały raczej wywołane przez wydarzenie pozornie nieekonomiczne i przypadkowe: epidemia koronawirusa. Ponieważ środki ostrożności odsyłają pracowników do domu w miejscu, o którym niewielu z nas słyszało, a konsekwencje zamykają miejsca pracy w miejscach, o których większość z nas nie miała pojęcia, że są ze sobą połączone, wybuchła panika w biznesie. Dorośli mężczyźni (i kobiety) z przerażeniem patrzą na giełdę ekrany, a prasa biznesowa z niepokojem przewiduje nadchodzącą recesję.
Jednak w kręgach biznesowych czai się głębszy strach. Czy globalizacja ustabilizowała się? Czy dalsze rozprzestrzenianie się wirusa możeodwrócić globalizację?” Niektóre dziennikarze głównego nurtu zasugerowali nawet, że spowolnienie hiperglobalizacji „może nie być czymś złym, biorąc pod uwagę czasami absurdalne i niebezpieczne wymiary, jakie przybierało”. Inni są bardziej kataklizmowi, pytając, jak jeden nagłówek tak, czy rozprzestrzenianie się wirusa może „przyspieszyć wielkie rozstanie się z globalizacją”.
Przygotowania do „Więcej ich”
Najmniej przekonująca reakcja na obecną nerwowość to taka, która sprowadza wirusa do niefortunnego jednorazowego zdarzenia. Organizacja EcoHealth Alliance, która śledzi przypadki chorób zakaźnych na przestrzeni czasu i na całym świecie, odkryła, że liczba takich przypadków „wzrosła w latach 1980. wraz z pojawieniem się wirusa HIV i od tego czasu utrzymuje się na stałym poziomie”. To doprowadziło The Wall Street Journal trzeźwo ostrzec, że „społeczeństwo musi przygotować się na ich więcej”. Co jednak, szczególnie w kontekście globalizacji, może w rzeczywistości oznaczać „przygotowanie”?
Naciski, jakie niesie ze sobą globalizacja, uczyniły z tego cnotę krępowanie, jeśli nie zmniejszenie, budżetów na opiekę zdrowotną (przy czym Stany Zjednoczone wyróżniają się, przyznając 1.5 biliona dolarów obniżek podatków na rzecz superbogatych, jednocześnie debatując, czy powszechna opieka zdrowotna dla wszystkich jest „przystępna cenowo”). Jednocześnie zalety rentowności wynikające z korzyści skali i specjalizacji, które stały się jeszcze bardziej wymagające w wyniku wzmożonej konkurencji międzynarodowej, doprowadziły do wydłużonych łańcuchów wartości – struktur produkcyjnych, w tym medycznych, które obejmują wiele nakładów z wielu zakładów w wielu krajach .
Jeśli dodać do tego niemal uniwersalną identyfikację biznesową wszelkich nadwyżek mocy produkcyjnych z niepotrzebnymi odpadami („odchudzoną produkcję”), umniejszając w ten sposób znaczenie pewnego stopnia elastyczności, otrzymamy lokalne systemy medyczne narażone na nawet drobne zakłócenia i pozbawione możliwości stawienia czoła nieoczekiwanym sytuacjom awaryjnym . Do globalizacji jako przekleństwa gospodarczego dochodzi jeszcze przekleństwo medyczne polegające na osłabianiu krajowej zdolności do przygotowania się na potencjalne pandemie i reagowania na nie.
Obawy te zwiększają się, gdy zwracamy uwagę na najgroźniejszą pandemię na horyzoncie o największej skali: środowisko. Zagrożenie ekologiczne nie jest odległą niewiadomą, ale naukowo potwierdzoną obecnością tu i teraz. Wyzwaniem, jakie to stwarza, nie jest to, co należy zrobić po przekroczyliśmy ekologiczny punkt krytyczny i nie tylko jak zwolnij atak na środowisko. Jest tak, jak – podkreśliła Barbara-Harriss White, potrzebę odtworzenia tego, co mamy już uszkodzony. Oznacza to zmianę wszystkiego w tym, jak żyjemy, pracujemy, podróżujemy, konsumujemy i odnosimy się do siebie.
Niemal konsensus w sprawie poświęceń wymaganych w ramach takiego skupienia się na środowisku byłby trudny w najlepszych okolicznościach, ale prawie niemożliwy, gdyby utrzymywał się istniejący stopień nierówności. Restrukturyzacja gospodarcza związana z „naprawą” środowiska i związane z tym wspólne działania we wszystkich sektorach społeczeństwa wymagają zdolności do krok po kroku. Jest nie do pomyślenia, aby taka transformacja społeczna mogła zostać dokonana w systemie gospodarczym opartym na rozdrobnionych prywatnych korporacjach maksymalizujących swoje indywidualne zyski w obliczu konkurencji, a także rekompensujących podzielonym jednostkom brak kontroli nad swoim życiem większą indywidualną konsumpcją.
Prawdziwe zajęcie się ochroną środowiska wymagałoby radykalnego zwrotu w stronę planowania krajowego, międzynarodowej koordynacji i powszechnego wsparcia. Stopień demokratyzacji, jaki to oznacza w odniesieniu do sposobu, w jaki zaspokajamy nasze potrzeby materialne, w najbardziej fundamentalny sposób stanowiłby wyzwanie nie tylko dla „hiperglobalizacji”, ale także dla stosunków społecznych i budowli, które składają się na kapitalizm.
Czy jesteśmy na skraju deglobalizacji?
Jeśli pod pojęciem „deglobalizacji” rozumiemy jej stabilizację lub nawet nieznaczny odwrót, może to być mile widziane, ale – podobnie jak w przypadku obietnicy socjaldemokracji trzeciej drogi dotyczącej „neoliberalizmu z ludzką twarzą” – nie powinniśmy oczekiwać zbyt wiele od rzekomo „łagodniejszej” polityki globalizacja'. Akceptowanie kompromisów w długiej walce o fundamentalne zmiany to jedno, ale czym innym jest sprzedać obietnicę, jak sarkastycznie ujął to Josh Biven w tytule książki, że przy każdym rodzaju kapitalistycznej globalizacji Wszyscy wygrywają z wyjątkiem większości z nas.
Czy sama globalizacja mogłaby wtedy upaść lub zgnić z powodu obfitości sprzeczności? Może. Nie należy jednak liczyć, że stanie się to bez zdecydowanego nacisku ze strony aktorów społecznych. Polityczne cmentarze są pełne przedwczesnych przepowiedni „nieuniknionego” i rychłego końca tego czy tamtego; lepiej unikać dodawania do tej listy. Globalny kapitalizm nie tylko się wydarzył, ale rzeczywiście nastąpił zrobiony a jego koniec najprawdopodobniej będzie wynikał jedynie z uznania, że mnogość sprzeczności i okropności gospodarczych, społecznych i politycznych nie jest oznaką jakiegoś automatycznego końca globalizacji, ale raczej otwory które mogą przyczynić się do jego świadomości niszczenie.
Niezadowolenie z globalizacji jest obecne od jakiegoś czasu, ale ostatnio wysunęło się na pierwszy plan zarówno po prawej, jak i po lewej stronie. Jednakże to prawica odniosła większy ogólny sukces w mobilizowaniu frustracji społeczeństwa piwowarskiego. Reakcja prawicy była przede wszystkim performatywna i wyróżniała się raczej natywistyczną niż klasową orientacją – pełna dźwięków i wściekłości z obrzydliwymi atakami na imigrację, a jednocześnie – pomijając okazjonalną retorykę – nie troszcząca się o zasadniczą konfrontację z władzą korporacji leżącą u podstaw globalizacji.
Trump na przykład wściekł się przeciwko wpływowi NAFTA i Meksyku na amerykański przemysł samochodowy, mimo że nowa NAFTA (USMCA) miała niewielki lub żaden wpływ na zachowanie głównych amerykańskich firm motoryzacyjnych i powrót amerykańskich miejsc pracy. W ciągu sześciu tygodni od podpisania umowy GM mógł bezkarnie ogłosić zamknięcie czterech głównych fabryk w USA (i jednej w Kanadzie). Podobnie w przypadku wszystkich krytyki Trumpa wobec Chin jako głównego winowajcy upadku amerykańskiej produkcji, jego ostateczny wynik był często myloną mieszanką obaw geopolitycznych (spowolnienie chińskiego postępu technologiczno-wojskowego) i nakłonienia Chin do złagodzenia warunków dla wejście do Chin amerykańskich firm finansowych i zaawansowanych technologii (tj. pogłębienie, a nie podważenie światowego porządku gospodarczego). Tymczasem miejsca pracy w przemyśle na Środkowym Zachodzie Stanów Zjednoczonych po cichu zniknęły z uwagi. Plotka o zmniejszeniu „niesprawiedliwego” ciężaru, jaki ponoszą Stany Zjednoczone w związku z nadzorowaniem globalnego kapitalizmu, oraz mobilizacja populistycznych sympatii jako dźwigni w tej sprawie ogólnie pomogła raczej części amerykańskiego biznesu niż amerykańskiej klasie robotniczej.
Sprzeczność prawicy polega na tym, że aby zapewnić korzyści swojej bazie klasy robotniczej, musiałaby prowadzić krucjatę przeciwko swobodom korporacyjnej Ameryki w zakresie inwestowania, handlu i realokacji zysków według własnego uznania. Jednak skoro nawet średnie przedsiębiorstwa są obecnie mocno zintegrowane z globalną gospodarką, prawicowi politycy nie zamierzają alienować tej bazy. Mogą sobie z tym poradzić, starając się zachować swoją bazę w stanie nienaruszonym, wzmagając ataki na imigrację i grożąc „elitom”, i/lub prawicowi politycy mogą przyjąć bardziej autorytarny zwrot. Nie możemy jednak ignorować możliwości, że sprzeczna retoryka prawicy (która wpływa na legitymację globalizacji) i populistyczna erozja potencjału państwa (która wpływa na amerykańską administrację i nadzór nad porządkiem globalnym) mogą również w sposób niezamierzony okazać się szkodliwe, jeśli nie podważając postępu globalizacji.
A co z lewicą walczącą o rząd? Dylemat dla lewicy zaczyna się od faktu, że establishment gospodarczy, polityczny i medialny jest mniej tolerancyjny wobec lewicowej retoryki antyglobalistycznej. W każdym razie próba rządzenia i jednoczesne wyplątanie gospodarki z gęstej sieci powiązań transgranicznych, która obecnie istnieje, jest zastraszająco zniechęcającym zadaniem. A ponieważ proces ten stanowi wyzwanie dla kapitału i inwestycji prywatnych, można założyć, że korporacje będą grozić odejściem lub odmową inwestowania ze względu na niepewność, znaczne trudności przez pewien czas nieuchronnie spadną na pracowników. I tak, jeśli wśród pracowników nie zbudowano już zrozumienia i niezbędnych zobowiązań – chyba że pracownicy postrzegają nadchodzące trudności jako inwestycję w swoją przyszłość w przeciwieństwie do niekończących się ustępstw, z którymi borykali się wcześniej – ograniczenia w zakresie, w jakim lewicowy rząd może idź, są poważne.
Dlaczego pracownicy nie wykorzystali wrażliwości łańcuchów wartości?
Rola wirusa koronowego w ukazaniu kruchości gospodarczej globalnej produkcji nasuwa się pytanie, dlaczego skoro przerwanie jednego ogniwa w łańcuchu może mieć tak niszczycielski ogólny wpływ, pracownicy i związki nie wykorzystali tej dźwigni, aby przeciwstawić się atakom, które cierpiałeś? (Niedawny przykład wartości oporu, jakim jest przerwanie gospodarki w jej krytycznych węzłach, aczkolwiek na inną skalę, był ostatnio świadkiem protestów rdzennej ludności i ich sojuszników przeciwko zamykaniu linii kolejowych, a czasami autostrad w Kanadzie).
Wyjaśnieniem obecnej względnej bierności pracowników jest to, że chociaż korporacje eksperymentowały wcześniej z outsourcingiem i zmianami wartości, wahały się przed pójściem na całość, dopóki nie zostaną spełnione dwa warunki. Po pierwsze, outsourcing pracy nie doprowadzi do destrukcyjnej wojny z pracownikami w macierzystym miejscu pracy. Po drugie, korporacje były przekonane, że pracownicy otrzymujący pracę nie wykorzystają jej jako dźwigni do trzymania „okupu” od korporacji. Oznacza to, że kluczowym warunkiem uogólnienia łańcuchów wartości była pokonana klasa robotnicza: zdemoralizowana, obniżona swoje oczekiwania i w dużej mierze pozbawiona przywódców.
Znaczenie przywództwa leży w granicach powtarzających się rund bojowych w konkretnym miejscu pracy, które zakłócają ogólną produkcję. Odpowiedzią korporacji byłoby zamknięcie takich obiektów i znalezienie innych źródeł. Gdyby jednak przerwy były strategicznie skoordynowane i rozłożone na wiele zakładów, a nie ograniczały się do konkretnych, korporacje nie mogłyby zamknąć wszystkich fabryk bez a) ryzyka ostrej reakcji politycznej, która zablokowałaby jej dostęp do rynków krajowych, inspirując twarde ograniczenia dla korporacji globalnych; oraz b) poniesienie znacznych kosztów przeniesienia się gdzie indziej tylko po to, by prawdopodobnie wkrótce znaleźć innych pracowników, którzy zareagują podobnie.
Słabość siły roboczej po latach 70. jest powszechnie rozumiana jako: dalsze globalizacji. Ale to jest odwrócone. Przyspieszenie globalizacji od tego okresu było możliwe tylko dzięki bojowości ekonomicznej, robotniczej słabość klasowa i polityczna nie mógł powstrzymać przyspieszenia globalizacji. (Gdy globalizacja nabrała tempa, rzeczywiście jeszcze bardziej osłabiła pracowników.) Rzecz w tym, że choć bojowość jest ważna, to dopiero początek. Jeśli ruch nie zostanie również upolityczniony – rozszerzony na całą klasę i rozszerzony na wyzwanie dla władzy państwowej – bojowość zostanie wyczerpana, a ruch ostatecznie okaleczony lub zniszczony.
Nie ma wyjścia z tej sytuacji bez przekształcenia samych związków zawodowych. Haczyk polega na tym, że choć robotnicy w niektórych momentach, a w niektórych miejscach demonstrowali potencjał zorganizowanej mas pracującej, trudno wyobrazić sobie powszechną i trwałą rewoltę robotniczą bez instytucji – pewnego rodzaju partii socjalistycznej – która widzi tworzenie i rozwój spójnego klasę robotniczą z jej odrębnych części jako jej szczególne zajęcie.
Reorientacja na rozwój wewnętrzny
To, co nas tutaj interesuje, to nie to, jak zamienić delegitymizację hiperglobalizacji w niejasne „łagodzenie” globalizacji. Raczej w ten sposób, jako socjaliści, możemy lepiej przygotować się do transformacji społeczeństwa. Wymaga to radykalnej reorientacji programu politycznego, odchodzenia od globalnej konkurencji i „rozwój wewnętrzny.” Nie sugerujemy, co należy podkreślić, odwrotu lokalistów od technologii, współczesnego życia i powiązań poza naszymi granicami. Ten kierunek nie ma też nic wspólnego z populistycznym nacjonalizmem w stylu (Steve'a) Bannona, który stawia „nas” przed resztą ludzkości. I choć kładziemy nacisk na alternatywę skupioną na poziomie narodowym, nalegamy, aby zachowała ona wrażliwość internacjonalistyczną.
Argument za zwrotem do wewnątrz zaczyna się od faktu, że wszelkie organizowanie ma ostatecznie charakter lokalny lub domowy. Po drugie, wszelka polityka musi koniecznie przechodzić przez państwo, zwłaszcza jeśli chcemy poważnie ograniczyć władzę mobilnego kapitału. Po trzecie, zbudowanie alternatywy maksymalizującej demokratyczne administrowanie wszystkimi aspektami naszego życia – co obejmuje dbałość o ludzką skalę maksymalizacji partycypacji – jest uwarunkowane transformacją państwa narodowego w ramach z kolei przekształcania podpoziomów państwa i lokalne miejsce pracy i instytucje społeczne.
Zakończymy dwoma przykładami – reprezentującymi kwestie najbardziej międzynarodowe, środowisko i imigrację – które przemawiają za mediacją koncentracji narodowej z wrażliwością internacjonalistyczną. Chociaż „ekologizm w jednym kraju” jest sprzecznością samą w sobie, prawdą jest, że przede wszystkim w ciągu każdego kraju, że można przeprowadzić pracę nad zmianą postaw, wartości i priorytetów oraz zająć się konwersją ekostruktur i zdolności produkcyjnych tak, aby mogły zająć się naprawą środowiska i zrównoważonym rozwojem. To na tej podstawie można podpisywać znaczące umowy międzynarodowe, swobodnie udostępniać technologie i inne wsparcie biedniejszym krajom oraz nawiązywać prawdziwą współpracę międzynarodową.
W przypadku imigracji nie chcielibyśmy przesadzić z twierdzeniem, że zwrot w kierunku rozwoju wewnętrznego w krajach rozwiniętych sam w sobie rozwiąże kryzysy imigracyjne (z których wszystkie są w stanie przyjąć znacznie większą liczbę migrantów niż obecnie ). Niemniej jednak zmiana ta może przynieść pozytywne implikacje internacjonalistyczne. W zakresie, w jakim kryzys imigracyjny zostanie przeformułowany w kategoriach powodów, dla których ludzie czują się zmuszeni do opuszczenia swoich krajów, zwrot w stronę rozwoju wewnętrznego wśród krajów rozwiniętych może uzasadnić wsparcie dla państw w biedniejszych krajach, które również zmierzają w kierunku pewnego stopnia rozwoju wewnętrznego. A gdy presja konkurencyjnej globalizacji osłabnie, a pracownicy w krajach rozwiniętych poczują się bezpieczniej, argument, że postęp biedniejszych krajów odbywa się wyłącznie naszym kosztem, będzie miał mniejszą wagę. W rezultacie łatwiej byłoby wyobrazić sobie transfer konkurencyjnych technologii do biedniejszych krajów wraz z solidarnym korpusem młodych pedagogów i trenerów. •
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna