Niedawne oświadczenie Baracka Obamy w sprawie zmian klimatycznych jest kolejnym dowodem na niekończącą się podaż w liberalnych mediach świadomych szopek w odniesieniu do prezydenta USA.
„Administracja Obamy ujawniła historyczne przepisy dotyczące ochrony środowiska, ograniczające emisję dwutlenku węgla z elektrowni o 30 procent… co otwiera perspektywy na globalne porozumienie w sprawie położenia kresu zmianom klimatycznym” – oznajmił The Guardian. Zauważając, że był to pierwszy raz, kiedy jakikolwiek prezydent USA podjął decyzję o uregulowaniu zanieczyszczenia dwutlenkiem węgla przez elektrownie, Suzanne Goldenberg, amerykańska korespondentka ds. ochrony środowiska dziennika The Guardian, wyjaśniła, że proponowane regulacje obniżą do 30 r. emisję dwutlenku węgla z elektrowni o 2005 procent w porównaniu z poziomem z 2030 r. Goldenberg udzielił wsparcia cytuje wypowiedzi byłego wiceprezydenta Ala Gore’a, dyrektora wykonawczego Sierra Club, dyrektora naczelnego Światowego Instytutu Zasobów („doniosłe wydarzenie”) oraz przywódców obu partii w Kongresie. Spośród ponad 1,400 słów raportu tylko jedno zdanie niepoparte źródłami wskazywało na niezgodę: „Nowe przepisy nie były tak ambitne, jak liczyły niektóre grupy ekologiczne”.
Nie powinniśmy jednak być zbyt surowi wobec „The Guardiana” – tego typu pozytywne, niekwestionowane relacje pojawiały się we wszystkich mediach.
W rzeczywistości główna liczba 30-procentowej redukcji do 2030 r. jest o wiele mniej imponująca, niż się wydaje. Wynika to ze zwyczaju administracji Obamy przesuwania słupków bramkowych w polityce dotyczącej zmian klimatycznych. Tak więc, podczas gdy reszta świata przyjmuje rok 1990 jako punkt odniesienia do pomiaru redukcji emisji gazów cieplarnianych, Stany Zjednoczone przyjmują rok 2005 – znacznie łatwiejszą do osiągnięcia wartość bazową, ponieważ emisje w 2005 r. były znacznie wyższe niż w 1990 r. Według Kevina Bundy’ego z Centrum dla Instytutu Prawa Klimatycznego ds. Różnorodności Biologicznej 30-procentowa redukcja emisji z elektrowni zmniejsza się do zaledwie 7.7 procent, jeśli zastosuje się poziom bazowy z 1990 roku.
Porównaj to z zaleceniami Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) z 2007 roku. Według IPCC kraje uprzemysłowione powinny do roku 25 obniżyć emisje o 40–1990 procent w porównaniu z poziomem z 2020 r., aby mieć duże szanse na utrzymanie globalnego ocieplenia poniżej uzgodnionego na szczeblu międzynarodowym poziomu 2oC. Co więcej, wielu ekspertów ds. klimatu uważa wytyczne IPCC za konserwatywne. Na przykład profesor Kevin Anderson, zastępca dyrektora Tyndall Center for Climate Change Research, nalegał niedawno na Unię Europejską, aby dążyła do „sprawiedliwego i opartego na podstawach naukowych celu dekarbonizacji do roku 2030” na poziomie około 80 procent w porównaniu z poziomem z roku 1990. Jeśli chodzi o nowe cele Obamy, Anderson wraz z dr Marią Sharminą zauważają, że „jest to wyrok śmierci dla wielu bardziej bezbronnych społeczności jutra”.
Oczywisty rozdźwięk między nauką a polityką rządu USA jest powodem, dla którego Bundy określił propozycje Obamy jako „jak gaszenie pożaru wężem ogrodowym – cieszymy się, że prezydent w końcu odkręcił wodę, ale to nie wystarczy, aby dostać tę pracę zrobione." Erich Pica, prezes amerykańskiej organizacji Friends of the Earth, zgadza się z tym, argumentując, że nowa zasada „po prostu nie idzie wystarczająco daleko, aby skierować nas na właściwą ścieżkę”.
Co bardziej niepokojące, nawet obliczenia Bundy’ego są zbyt hojne, ponieważ odnoszą się jedynie do emisji z elektrowni – tylko jednego (istotnego) sektora gospodarki USA. Umieszczanie cięć emisji z elektrowni w kontekście emisji krajowych w USA Wenonah Hauter z Food & Water Watch i Janet Redman z Instytutu Studiów Politycznych zauważają, że „przy założeniach prezydenta emisje w całej gospodarce USA w 1990 r. nadal będą przekraczać poziom z 2030 r. ”
Powinniśmy oczywiście wspierać wszelkie, choćby najmniejsze, kroki podejmowane w celu zwalczania zmian klimatycznych – zwłaszcza gdy mają one miejsce w nieprzyjaznym środowisku politycznym Stanów Zjednoczonych. Powinniśmy zatem być przygotowani na obronę propozycji administracji Obamy przed atakami ze strony prawicy i przemysłu paliw kopalnych. Jednak musimy też jasno powiedzieć: biorąc pod uwagę skalę problemu klimatycznego, plan Obamy jest całkowicie nieadekwatny. „Historyczny los Obamy polega na sprawowaniu władzy w czasie, gdy dobre intencje i ważne kroki już nie wystarczą” – zauważa Mark Hertsgaard, korespondent ds. środowiska magazynu The Nation. „Nauka, z którą ma do czynienia… wymaga działań, które wydają się niedorzeczne w porównaniu z politycznym i gospodarczym status quo”.
Dobra wiadomość jest taka, że cel dotyczący ograniczenia emisji nie został jeszcze sfinalizowany, w związku z czym może wywierać wpływ na podmioty zewnętrzne. Ponieważ niezwykle bogaty przemysł oparty na paliwach kopalnych prowadzi ostry lobbing, konieczne jest zorganizowanie masowego ruchu, który wywarłby presję na administrację Obamy, aby ustanowiła bardziej ambitne cele. W tym celu 20 września 2014 r. w Nowym Jorku organizuje się masowy wiec, który zbiega się z międzynarodowym szczytem klimatycznym. Wracając do Wielkiej Brytanii, możemy zażądać, aby nasz rząd potraktował zmiany klimatyczne tak poważnie, jak wymaga tego sama nauka.
Ponieważ zmiany klimatyczne stanowią egzystencjalne zagrożenie dla ludzkości, nic nierobienie nie wchodzi w grę.
Ian Sinclair jest autorem książki Marsz, który wstrząsnął Blairem: historia mówiona z 15 lutego 2003 r., opublikowanej przez Peace News Press. Tweetuje @IanJSinclair
*Zredagowana wersja tego artykułu została opublikowana w Morning Star
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna