źródło: Kontrapunkt
Zeszłej wiosny wrzawa o inwazji Rosji na Ukrainę umarła haniebną śmiercią, gdy nic się nie wydarzyło. Tej jesieni najnowszy straszak inwazji na Rosję był już podłączony do aparatury podtrzymującej życie, gdy 26 listopada prozachodni prezydent Ukrainy zdecydował się go uciszyć, ogłaszając bez tchu, że Moskwa zamierza obalić go „w przyszłym tygodniu”. Kiedy tak się nie stało, 4 grudnia „Washington Post” hiperwentylował informację o rozpętaniu przez Rosję wojny, jak co dzień, w anonimowo pozyskanym kawałku wzorowej stenografii CIA, godnej fantazji opublikowanych w okresie poprzedzającym USA 2003 r. inwazja na Irak.
Dlatego Rosja się waha, a USA krzyczą. Co jeszcze nowego? Nie zrozumcie mnie źle: idiotyczne ryzykowne manewry NATO i USA na granicach Rosji mogą jednak wyrządzić realne szkody. Jednak szalone spekulacje na temat zamiarów Kremla jak dotąd utknęły na mieliźnie w związku z widoczną niechęcią Rosji do angażowania się w strzelaninę, która może przerodzić się w pełny nuklearny holokaust.
Na początku listopada szef CIA William Burns udał się na Kreml w obawie przed gromadzeniem się rosyjskich wojsk. Tak jakby Rosja nie mogła przemieszczać swojej armii W SWOJEJ GRANICY bez katapultowania Zachodu do stanu najwyższej gotowości. Gdyby Stany Zjednoczone przesunęły wojska na granicę z Meksykiem – co było realną możliwością jeszcze nie tak dawno temu, biorąc pod uwagę tzw. kryzys migracyjny i związaną z nim prawicową histerię – nie tolerowałyby ani przez chwilę zapytań ani komentarzy na ten temat ze strony ŻADNEGO zagranicznego rząd, a nawet sam Meksyk. Ale Rosja jest jednym z wrogów Wielkiej Gry na bieżąco w Waszyngtonie, dlatego tacy ludzie jak dyrektor wywiadu narodowego Avril Haines latają do Brukseli, żeby pow-wow z Europejczykami na temat nikczemnych planów Rosji. Tymczasem skargi Rosji na gigantyczne rozmieszczenie ukraińskiej armii na wschodzie pozostają prawie niezauważone w amerykańskiej prasie, gdzie większość reporterów roztropnie unika faktów, o których wie, że nie zostaną wydrukowane przez ich pracodawców.
23 listopada nadeszła naprawdę zła wiadomość: „Administracja Bidena rozważa wysłanie na Ukrainę doradców wojskowych i nowego sprzętu, w tym broni,” – podało CNN. Nic dobrego z tego nie wyniknie. Amerykańscy doradcy najwyraźniej byli na Ukrainie, ale po ogłoszeniu tego przez korporacyjnego/pentagonowego mówcę, takiego jak CNN, wyraźnie widać, że rękawice spadają. Co gorsza, jedyne, czego potrzebujemy, to zranienie lub śmierć jednego amerykańskiego doradcy wojskowego, a doktor Strangeloves w pięciokącie będzie miał szansę na atak nuklearny na Rosję. Natury takiej katastrofy nie trzeba wyjaśniać nikomu powyżej ósmego roku życia.
Zawsze możemy mieć nadzieję, że to gadanie o wojnie z Rosją – a także Chinami – to po prostu zwykła propaganda kompleksu wojskowo-przemysłowego i szum, mający na celu zdobycie większej ilości pieniędzy na bezużyteczne, ale szalenie drogie systemy uzbrojenia. Zwykle tak właśnie jest. A wojskowy kompleks przemysłowy tak długo przeżywał ten kryzys – ponad 70 lat – że udoskonalił swoje fortele, aby więcej moolah stało się formą sztuki. Naprawdę nie ma takiej potrzeby. Wszystko, co musi zrobić, to powiedzieć Kongresowi, aby rozdał pieniądze, a Kongres się zgodzi. Ale wydaje mi się, że ci wojskowi uważają, że muszą chronić wszystkie bazy, więc amerykańska opinia publiczna – i świat – po raz kolejny jest traktowana jako grzmot za grzmotem złowieszczych grzmotów na temat wojny.
Napad propagandowy sam w sobie nie byłby taki zły. Bo przecież nie ma sposobu, aby zapłacić tym wojskowym szantażystom tony pieniędzy. Każdy, kto się temu przyjrzał, zgadza się: masowe transfuzje pieniędzy od narodu amerykańskiego przez wampiryczny kompleks militarno-przemysłowy są kwestią, którą najlepiej rozważyć, jak powiedziałby Spinoza: podgatunki aeternitatis: Są wiecznie prawdziwe i trwają wiecznie. Płacimy. Nasze dzieci płacą, a dzieci naszych dzieci będą płacić za to, aby amerykańska zbrojownia była wypełniona najnowszymi gadżetami, które nie działają, jak myśliwiec F-35. Ale lepsze to, niż faktyczne używanie tych rzeczy. Bo co by było, gdyby nie działały nieprawidłowo i faktycznie działały?
Więc to jest optymistyczny pogląd. Pesymistyczny jest taki, że wojna faktycznie wybuchnie raczej wcześniej niż później i to nie tylko na Ukrainie, ale także na Tajwanie. Obecnie armia amerykańska brała udział w takim konflikcie z Chinami 18 razy, a Stany Zjednoczone przegrały 18 razy. Zatem twój pesymista powie ci wyraźnie, że wojna jest możliwa. Jeśli i kiedy Stany Zjednoczone przegrają, prawdopodobnie wszyscy Amerykanie będą mogli z tym żyć – w końcu żyliśmy z tym w Wietnamie, Afganistanie i prawie w Iraku – ale zawsze pozostaje mały, palący problem broni nuklearnej. W końcu Chiny je mają, podobnie jak Stany Zjednoczone. Więc myślę, że będziemy mieli szczęście, jeśli Stany Zjednoczone po prostu przegrają i się wycofają.
Jeśli pójdziesz kilka kroków dalej od terenu pesymistycznego do bardzo ponurego, fatalistycznego, natkniesz się na przepowiednię, że sprawy wymkną się spod kontroli i przerodzi się w nuklearny Armageddon, a my wszyscy będziemy świecić w ciemności. To znaczy, jeśli w ogóle będziemy istnieć. Co jest wątpliwe.
Jak prawdopodobny jest dzień zagłady? Wróćmy jednak do Ukrainy, w sprawie której 1 grudnia rosyjski prezydent Putin zwrócił się do Zachodu prawny gwarantuje zaprzestanie ekspansji na wschód. Ta prośba, złożona, ponieważ słowo Waszyngtona jest bezwartościowe (vide na początek irański pakt nuklearny i obietnica prezydenta George'a HW Busha, że NATO nigdy, ho, ho, nie rozszerzy się do granic Rosji) i spotkała się z drwiną ze strony Białego Domu, pojawia się w atmosferze skomplikowanych napięć. Kijowskie wojsko oświadczyło niedawno, że użyło tureckich dronów szturmowych „w walce z etnicznymi rosyjskimi rebeliantami” – poinformował Finian Cunningham 28 października w Information Clearing House. To nie jest dobre. Turcja jest w NATO. Jeśli Turcja zostanie wplątana w zamieszanie na Ukrainie, sytuacja znacznie się pogorszy.
Według Anatola Lievena w „Responsible Statecraft” z 24 listopada „Moskwa jest szczególnie zaniepokojona nabyciem przez Ukrainę tureckich dronów bojowych Bayraktar”, wykorzystanych z tak śmiercionośnym skutkiem przez Azerbejdżan podczas podboju terytorium Armenii w 2020 roku. W przeciwieństwie do F-35 te rzeczy rzeczywiście działają. Co gorsza, Cunningham donosi, że „amerykańscy, brytyjscy i kanadyjscy doradcy wojskowi… przeprowadzali misje szkoleniowe z jednostkami bojowymi UAF”. Teraz Kreml ostrzegł, że „wsparcie NATO dla reżimu w Kijowie stwarza bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Rosji”. To się nazywa narysowanie czerwonej linii. W rzeczywistości 2 grudnia Putin nazwał rozmieszczenie wojsk NATO na Ukrainie dokładnie taką czerwoną linią. Czy USA i NATO będą na tyle głupie, aby to przekroczyć? Jeśli tak, to teraz byłby dobry moment na inwestycję w schron przeciwbombowy.
Takie perspektywy inwestycyjne poprawiły się 4 grudnia dzięki Joemu Bidenowi „Nie akceptuję niczyich czerwonych linii na Ukrainie”.
Z dobrej strony Biden i Putin rozmawiali przez wideofon 7 grudnia. Chociaż niewiele z tego wyszło poza ostrzeżeniem Bidena, że Stany Zjednoczone podejmą próbę zniszczenia Rosji ekonomicznie, jeśli Rosja nie przeniesie swoich wojsk od granic Ukrainy – teraz „ ponowne mówienie Rosjanom, gdzie w ich własnym kraju mogą rozmieścić swoje wojska – liczy się myśl, myśl: „złamiemy was, jeśli nie zrobicie tego, czego chcemy, ale nie podniesiemy rąk” na Ciebie." Jak to się ma do dyplomacji? Swoją drogą, Biden być może zechce poinformować amerykańskie wojsko i media o tej obietnicy dotyczącej braku przemocy, ponieważ zachowują się, jakby nie otrzymali notatki.
Pamiętajcie, że cała ta histeria ma swoje źródło wyłącznie w wyniku anonimowych źródeł medialnych twierdzących, że Moskwa planuje inwazję na Ukrainę. Rosja nie groziła niczym takim, jak napisał na Twitterze reporter RT Bryan MacDonald. „Washington Post” postanowił jeszcze bardziej zaognić sytuację celowo niedokładnym nagłówkiem: „Biden grozi Putinowi sankcjami gospodarczymi, jeśli ten będzie dalej najeżdżał Ukrainę”. To dosłownie oznacza, że Rosja najechała Ukrainę i nie może iść dalej. Do takiej inwazji jeszcze nie doszło. Nagłówek WaPo dolewa oliwy do ognia – kredyt tam, gdzie jest on należny – podpalony własnoręcznie.
Drugą czerwoną linią – miejmy nadzieję, że Biden nie będzie w tej sprawie milczał – to Tajwan. Przez dziesięciolecia Chiny wielokrotnie ogłaszały, że uważają Tajwan za terytorium separatystyczne, które należy ponownie zjednoczyć z kontynentem. Nazywa się to polityką jednych Chin, na którą przez prawie 50 lat, od rządów Richarda Nixona (z każdym dniem wygląda lepiej), Stany Zjednoczone milcząco się zgadzały. Już nie. Ale Chiny są gotowe rozpocząć z tego powodu wojnę. Zatem Chiny są gotowe stoczyć gorącą walkę o Tajwan i to samo z Rosją o Ukrainę. I na co Stany Zjednoczone – kraj, który wie, że nie może wygrać żadnej takiej bójki – pozwalają swojemu wojsku zrobić? Pobrzękuj jego szablami, zaroj się morzami pancerników, a wybrzeża samolotami zwiadowczymi i rycz, że jest gotowy do ataku. Genialny.
Ale nie przywiązujcie zbyt dużej wagi do wojowniczych amerykańskich wrzasków i wycia. Ponieważ oprócz obietnicy Bidena ograniczenia odwetu Stanów Zjednoczonych do kwestii ekonomicznych, amerykański wojskowy wampir przemysłowy zdecydowanie wolałby, aby inni ludzie brudzili sobie za to ręce – jak jego służalczy młodszy partner z Pacyfiku, Australia i zaciekle agresywny kumpel z NATO, Turcja – podczas gdy to się dzieje namawianie Amerykanów na kolejne 770 miliardów dolarów, by zasypywać producentów broni gadżetami, które ledwo się włączają lub kosztują 35,000 35 dolarów za godzinę, gdy uda im się latać, jak F-XNUMX. Następnie, jeśli opadnie kurz, a Ukraina, część Rosji, Tajwan i część Chin zostaną gruzami, amerykańskie korporacje będą mogły wkroczyć i zgarnąć mega dolary na odbudowę. Byłaby to wielka wrzawa, gdyby nie ta irytująca drobnostka, jaką jest nuklearna apokalipsa.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna