Nieco ponad rok temu Richard Falk przestrzegł społeczność międzynarodową w artykule zatytułowanym „Pochylanie się w stronę palestyńskiego holokaustu”. Falk, który obecnie pracuje dla Rady Praw Człowieka ONZ jako Specjalny Sprawozdawca, skupił się w szczególności na sytuacji w Gazie i uzasadnił użycie mocnego języka do opisania polityki Izraela: „Sugestia, że ten wzorzec postępowania jest holokaustem „w przygotowaniu” stanowi raczej desperacki apel do rządów świata i międzynarodowej opinii publicznej o pilne podjęcie działań, aby zapobiec kulminacji tych ludobójczych tendencji w zbiorowej tragedii.” Falk podkreślił, że jest to poważna hańba, że „ społeczność międzynarodowa obserwuje rozwój tego brzydkiego spektaklu, podczas gdy niektórzy z jej najbardziej wpływowych członków aktywnie zachęcają Izrael w jego podejściu do Gazy i pomagają mu”.
Pomimo wielu oczywistych różnic między sytuacją Palestyńczyków a sytuacją narodów będących celem w okupowanej przez nazistów Europie, „ludobójcze tendencje” izraelskiej polityki (zwłaszcza w Gazie) są jednak widoczne – co rzeczywiście zasugerował w marcu tego roku izraelski wiceminister obrony Matan Wilna, który publicznie groził, że Palestyńczycy „sprowadzą na siebie większy”. Shoah”, używając hebrajskiego terminu zwykle zarezerwowanego wyłącznie w odniesieniu do polityki nazistów wobec Żydów.
Można rozsądnie odrzucić paralelę sugerowaną przez ostrzeżenia Falka i Wilna i z pewnością należy zauważyć zasadnicze różnice między sytuacjami. Nie można jednak z czystym sumieniem ignorować podstawowego zagrożenia, jakie stanowi obecna polityka Izraela – czystki etniczne Palestyńczyków z poszukiwanych ziem, zamykanie ich w gęstych skupiskach ludności (czy to w Gazie, czy w równie skoncentrowanych enklawach na Zachodnim Brzegu, jak Qalqilya) i odmawianie im podstawowych funkcji politycznych praw człowieka – wskazują na jeszcze większe niebezpieczeństwa w przyszłości. Trudno przewidzieć, jak będzie się rozwijać ta sytuacja. Jasne jest jednak, że kluczowe decyzje w tej sprawie zostaną podjęte w Stanach Zjednoczonych i Izraelu. W obu krajach oczekujące zmiany w rządzie niewiele pocieszają.
W Stanach Zjednoczonych Partia Demokratyczna podtrzymała swą tradycję unikania wszelkich pozorów postępowej polityki. W przypadku Izraela/Palestyny kampania Obamy i Bidena zrobiła wszystko, co w jej mocy, aby głośno odrzucić palestyńskie prawa do samoreprezentacji. Czwartkowe debaty wiceprezydentów po raz kolejny pokazały to podejście. Potępiając politykę administracji Busha dotyczącą Izraela/Palestyny jako „skrajną porażkę”, senator Joe Biden postanowił wyróżnić przede wszystkim rzekomo nadmierne ograniczenia, które administracja Busha nałożyła na izraelskie postępowanie wobec Palestyńczyków! Prezydent Bush „nalegał na wybory na Zachodnim Brzegu” – narzeka Biden, opierając się na nieustannym wezwaniu kandydatury Obamy-Bidena do wykluczenia Hamasu z palestyńskiego procesu politycznego (być może wraz z całkowitymi wyborami). Dla Bidena Zachodnim Brzegowi zagrażają wybory, a Gaza to inna kategoria, istniejąca jedynie jako raj dla „zastępców” Iranu. Ten niebezpieczny nonsens nie mógł pojawić się w gorszym momencie.
W ostatnich miesiącach w Izraelu doszło do fiaska procesu sukcesji politycznej, w którym wystąpili różni kandydaci blisko powiązani z rzeźnikiem Arielem Szaronem – narodzonym na nowo jako „człowiek pokoju”, żebyśmy zapomnieli, w procesie uświęconym przez łatwowierne zachodnie media na krótko przed jego zniknął ze sceny politycznej. „Gołąb Mossadu” Tzipi Livni zyskała w ten sposób przywództwo w Kadimie, izraelskiej „centrowej” partii (zaangażowanej w „pokój” w stylu Szarona). Liwni może albo stanąć na czele nowego rządu koalicyjnego, albo stanąć w obliczu przedterminowych wyborów, w których (inny) kandydat Likudu, Benjamin Netanjahu, jest obecnie faworyzowanym kandydatem na premiera. W obu przypadkach wewnętrzna polityka izraelska prawdopodobnie pozostanie skupiona na przeciąganiu liny między ekspansjonistycznymi marzeniami o „Wielkim Izraelu” a powszechną żydowską wstrętem wobec perspektywy skalania Izraela poprzez włączenie tak wielu Palestyńczyków pod swoje rządy. Dopóki Palestyńczyków nie uda się pozbyć (a nie trzeba oddalać się od ośrodków izraelskiej władzy politycznej, aby znaleźć w tym celu bezczelne propozycje), sprzeczność będzie się nadal ujawniać.
Tymczasem Palestyńczykom, którzy nie zostali po prostu wypędzeni poza terytoria znajdujące się pod kontrolą Izraela (jak setki tysięcy w 1948 r. i ponownie w 1967 r.), grozi wysiedlenie, kantonizacja i okupacja na Zachodnim Brzegu; zamknięcie, uduszenie gospodarcze i uwięzienie na świeżym powietrzu w Gazie; oraz dla pozostałości w granicach Izraela sprzed 1967 r. – formę obywatelstwa, która nie wyklucza ani bezpośrednich zabójstw dokonywanych przez izraelskie siły bezpieczeństwa (jak w Galilei w październiku 2000 r.), ani chemicznej defoliacji upraw przez władze rządowe (z czym od tego czasu borykają się społeczności Beduinów na Negewie). Wszystko to dzieje się w ramach ogólnego podziału Palestyńczyków, czy to pomiędzy różnymi terytoriami (Zachodni Brzeg od Gazy, oba Palestyńczycy w Izraelu) lub wewnątrz nich (stąd podsycanie konfliktu między Fatahem a Hamasem, stosowana od kilkudziesięciu lat taktyka dzieląc obywateli arabskich według wyznań itp.).
Wyraźne wezwanie w kampanii Obamy i Bidena do wykluczenia Hamasu z palestyńskiego procesu wyborczego należy rozpatrywać w tym świetle. Edward Said, komentując „wyniszczające hamowanie jakichkolwiek kontaktów między przedstawicielami Stanów Zjednoczonych i narodu palestyńskiego” aż do końca lat 1980. XX w., napisał kiedyś: „Nie należy mylić prawdziwej natury tego zahamowania, które w fakt był przedłużeniem długotrwałej, coraz bardziej brutalnej oficjalnej polityki Izraela, polegającej na całkowitej wrogości wobec narodu palestyńskiego, jako naródi jego przedstawiciele”. Podobnie wysiłki mające na celu wykluczenie Hamasu z palestyńskiego procesu politycznego rozciągają się przede wszystkim na zobowiązanie do rozbicia lub w inny sposób zapobieżenia powstaniu palestyńskiego ruchu narodowego, który może stanowić poważne wyzwanie dla polityki USA/Izraela.
Przedstawiciele, o których mówił Said, skupiali się głównie wokół Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP). Powinniśmy przypomnieć, że pomimo całego szumu wokół „procesu pokojowego” w Oslo, izraelskie przejście od odmowy spotkań z przedstawicielami OWP do współpracy z częściami jej kierownictwa za pośrednictwem Autonomii Palestyńskiej (AP) nie było tak dramatyczne, jak się czasami przedstawia być. Podstawy izraelskiej okupacji wojskowej, ekspansji osadnictwa i odmowy Palestyńczykom praw do samostanowienia pozostały w rzeczywistości niezmienione. I to nie wraz z wyborem Hamasu w 2006 r., ale już w 2002 r. Izrael rozpoczął gruntowną ponowną inwazję na Zachodni Brzeg i Gazę i rozpoczął agresywny atak nawet na stosunkowo uległą AP.
Izraelskie „wycofanie się” ze Strefy Gazy w 2005 r. – które izraelscy urzędnicy wyraźnie uzasadnili jako sposób symbolicznego uwolnienia Izraela od 1.5 miliona Palestyńczyków w Gazie (głównie uchodźców z czystek etnicznych w 1948 r.) przy jednoczesnym utrzymaniu trwałej izraelskiej kontroli – nie oznaczało przejścia do prawdziwy proces pokojowy, tak samo jak nie rozgrzeszył jego architekta Sharona z jego kryminalnej przeszłości, co zostało podkreślone przez mordercze naloty na Gazę, które natychmiast nastąpiły. Zwycięstwo wyborcze Hamasu w palestyńskich wyborach do organów legislacyjnych, które odbyły się na początku 2006 r., nie tylko nie wykoleiło skutecznego procesu negocjacji dyplomatycznych, ale wręcz zasygnalizowało powszechne odrzucenie przez Palestynę tych przywódców, którzy pozwoliliby na politykę okupacji, wywłaszczania i pozasądową zabójstwa mają być pakowane w farsowy „proces pokojowy”. W przypadku Stanów Zjednoczonych i Izraela do wyników wyborów podchodzono ze znanym celem dalszego podziału i kontrolowania Palestyńczyków.
W dokumencie, który wyciekł w 2007 roku, były wysłannik ONZ ds. procesu pokojowego na Bliski Wschód, Alvaro De Soto, zwrócił uwagę na podejście USA do fragmentacji palestyńskiej polityki narodowej w obliczu konfliktu dotyczącego składu AP: „Stany Zjednoczone wyraźnie nalegały na konfrontację między Fatahem a Hamasem, więc do tego stopnia, że na tydzień przed Mekką [gdzie miały miejsce negocjacje w sprawie utworzenia rządu jedności narodowej] wysłannik USA dwukrotnie oświadczył podczas spotkania wysłanników w Waszyngtonie, jak bardzo „podoba mi się ta przemoc”, odnosząc się do wojny niemal domowej, która toczyła się wybuchy w Gazie, podczas których regularnie zabijano i raniono ludność cywilną.” Można ubolewać nad decyzją Hamasu o skonsolidowaniu swojej wewnętrznej kontroli wojskowej nad Gazą w czerwcu 2007 r., sposobami, za pomocą których to zrobił, oraz wpływem tych wydarzeń. Jednakże nie można rozsądnie omawiać tych wydarzeń, chyba że w kontekście agresywnych wysiłków Stanów Zjednoczonych i Izraela mających na celu unieważnienie wyników wyborów z 2006 roku poprzez zorganizowanie czegoś, co można nazwać wojną zastępczą.
Wynikające z tego dalsze rozdrobnienie narodu palestyńskiego jest potencjalnie katastrofalne. Wysiłki USA/Izraela mające na celu zachęcenie prezydentury palestyńskiej pod rządami Mahmuda Abbasa – kontrolującej od lata 2007 r. de facto Administracja Zachodniego Brzegu oddzieliła się politycznie od Gazy – odrzucenie wysiłków na rzecz pojednania międzyfrakcyjnego przyniosło skutek. Sytuację zaostrzyli tacy sojuszniczy darczyńcy, jak Unia Europejska (obok mniej znaczących darczyńców, takich jak Kanada), którzy sumiennie przekazywali międzynarodowe fundusze za pośrednictwem prezydencji Autonomii Palestyńskiej i stowarzyszonych organów, wykorzystując je jednocześnie do wywierania nacisku na skuteczne przestrzeganie zasad politycznych (w tym odrzucanie wysiłków na rzecz pojednania narodowego) z Hamasu i innych, w tym z Fatahu).
Na Zachodnim Brzegu prezydencja AP pod przywództwem Abbasa w dużej mierze połączyła swoje wysiłki na rzecz utrzymania kontroli nad strukturami rządowymi AP z wysiłkami USA/Izraela mającymi na celu unieważnienie wyników wyborów w 2006 r., aresztowanie ustawodawców i działaczy politycznych Hamasu oraz przekazanie izraelskiej okupacji i osadnictwu rozszerzenie legitymizacji dalszego „procesu pokojowego”. W większości Fatahu coraz głośniej słychać wezwania do zaprzestania negocjacji z Izraelem, dopóki będzie trwała ekspansja osadnictwa, a także do działań w kierunku pojednania międzyfrakcyjnego. Tymczasem Gaza pozostaje dusiona przez izraelskie oblężenie, skutecznie wspierane przez ważną część społeczności międzynarodowej, od Ameryki Północnej i Europy po Egipt i Jordanię. Hamas, który nadal rządzi wewnętrznie w Gazie (w trwałych ramach izraelskiej okupacji i kontroli z zewnątrz i z nieba), z trudem ustanowił model dobrego rządzenia. Mimo to Hamas wydaje się rzeczywiście otwarty na negocjacje prowadzące do ustanowienia międzyfrakcyjnego rządu palestyńskiego, który mógłby położyć podstawę do przezwyciężenia podziałów i fragmentacji narzuconych w ostatnich latach przez siły zewnętrzne.
Kandydatura Obamy-Bidena wysyła najgorszy możliwy sygnał w najgorszym możliwym momencie. W styczniu przyszłego roku dobiegnie końca czteroletnia kadencja prezydenta AP Mahmuda Abbasa. Jednak Abbas, podbudowany poparciem Zachodu, stara się przedłużyć tę kadencję o dodatkowy rok. Zgodnie z utrwalonymi przepisami AP, jeśli kadencja prezydenta zakończy się bez przeprowadzenia wyborów, przewodniczący Palestyńskiej Rady Legislacyjnej (PLC) – w tym przypadku Ahmad Bahar, członek Hamasu (który zastąpił Aziza Dweika, jednego z ponad 40 uwięzionych ustawodawców Hamasu) przez Izrael po wyborach) – wstępuje jako tymczasowy prezydent. Może pojawić się dalsze umocnienie niebezpiecznego podziału Zachodniego Brzegu i Gazy.
Jest rzeczą oczywistą, że jest to dominująca nadzieja USA/Izraela. Sprzymierzone z USA siły AP na Zachodnim Brzegu przechodzą szkolenie i uzbrojenie przy wsparciu doradców europejskich, jordańskich i egipskich, pod stałym nadzorem generała broni USA Keitha Daytona. Czołowi członkowie tych sił grożą, że „jeśli Gaza pozostanie zbuntowana”, jak niedawno ujął to jeden z generałów, są gotowi „użyć przeciwko niej siły”. W przypadku pozakonstytucyjnego przedłużenia prezydentury Abbasa (nie mówiąc już o inwazji na Gazę przy wsparciu sił AP stacjonujących na Zachodnim Brzegu) prawdopodobny byłby przewrót na Zachodnim Brzegu – ze strony zwolenników Hamasu i innych. Dzisiejszy „Jerusalem Post” donosi, że „siły bezpieczeństwa AP utrzymują najwyższą możliwą gotowość i robią, co w ich mocy, aby zapobiec takim wydarzeniom poprzez ciągłe aresztowania i przesłuchania”. Wszystko to w czasie trwania oblężenia Gazy, a tak wysokie izraelskie źródła wojskowe, jak Amos Gilad, określiły Hamas jako „rak”. Hamas zdobył większość w ostatniej turze wyborów do parlamentu w Palestynie, a zalecenia polityczne były głębokie, począwszy od gruntownych ataków na podstawową infrastrukturę społeczną na Zachodnim Brzegu po masową przemoc wobec Gazy.
W ciągu ostatnich sześciu dekad „lewicowe” lub „postępowe” siły na Zachodzie osiągnęły fatalne wyniki w kwestii Palestyny. Zbyt często uważa się, że rzekomo postępowa polityka doskonale da się pogodzić z odrzuceniem najbardziej podstawowych praw Palestyńczyków – wśród nich dominującej politycznej autoprezentacji. W Stanach Zjednoczonych milczenie w sprawie niezwykle niebezpiecznego stanowiska kampanii Obamy-Bidena w tej kwestii grozi pogłębieniem tej hańby.
Nie można udawać, że kandydatura Obamy-Bidena jest ogólnie postępowa i po prostu poślizgnęła się w tej jednej kwestii. Wykorzystując nastroje i energię antywojenne, kampania przełożyła sprzeciw wobec wojny na poparcie dla eskalacji w Afganistanie; nawet w sprawie Iraku skargi Obamy – np. „straciliśmy życie ponad 4,000 osób” – zostały niemal całkowicie pozbawione treści moralnej, w efekcie potwierdzając, że śmierć w Iraku się nie liczy, że życie w Iraku jest bezwartościowe i zasługuje na niewielką uwagę (świadek podłe i zaskakujące porównania finansów publicznych USA i Iraku przez kandydatów).
Żeby było jasne, argument, że kandydatura Obamy-Bidena jest mniej fanatyczna niż kandydatura McCaina i Palina, jest zasadna. Istnieje dobry powód, aby przedkładać umiarkowane wezwanie do zbrodni wojennych i kar zbiorowych nad groźbę jeszcze bardziej katastrofalnej polityki. Mimo to wszelkie wysiłki ludzi sumienia mające na celu wsparcie takiej kampanii mogą jedynie uniknąć bankructwa politycznego poprzez włączenie przygotowań do walki z tymi kandydatami, jeśli będą oni realizować określone stanowiska, co jest prawdopodobne w ważnych przypadkach.
„Ludobójcze tendencje” polityki USA/Izraela wobec Palestyńczyków, szczególnie w Gazie, mogą się nasilić w nadchodzących latach. Jest całkiem prawdopodobne, że znacznej intensyfikacji działań będzie przewodniczył izraelski „gołąb Mossadu” i rząd pod przewodnictwem Kadimy we współpracy z administracją Obamy, pośród pięknej retoryki na temat pokoju, umiaru i walki z terroryzmem. To, że w ich krajach istnieje jeszcze więcej elementów fanatycznych, nie daje przepustki tym zbrodniarzom wojennym.
Znaczenie w kampanii Obamy-Bidena wezwania do wykluczenia Hamasu z palestyńskiego procesu politycznego nie jest wybaczalnym ustępstwem na rzecz wewnętrznych ograniczeń politycznych. W tej kwestii aktywnie zmienili warunki dyskusji w niebezpiecznym kierunku. Można racjonalizować strategiczne wspieranie ich przeciwko ich republikańskim rywalom, mając jednocześnie świadomość, że im samym należy zdecydowanie rzucić wyzwanie. Nie ma jednak powodów przypuszczać, że takie wyzwanie będzie miało większy wpływ po kampanii niż w jej trakcie. Należy zająć i walczyć o potencjalnie niewygodne stanowiska, w tym odrzucenie wszelkich poglądów Zachodu lub Izraela na temat tego, które partie polityczne kandydują w wyborach palestyńskich i pełnią po nich funkcję.
Poświęcenie takich podstawowych zasad demokracji w imię strategii oznacza porzucenie obu. Zmiana warunków dyskusji na ten temat w USA i na Zachodzie w bardziej rozsądnym i konstruktywnym kierunku może być trudna. Jeśli jednak nie poświęcimy temu problemowi poważnej uwagi i nie włożymy poważnego wysiłku, będziemy sami siebie winić, obserwując, jak rozwija się ten brzydki spektakl.
Dan Freeman-Maloy jest pisarzem mieszkającym w Toronto.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna