Marine Le Pen to kolejna faszystka, którą korporacyjne media nazywają „prawicowym populistą”.
Nie ma takiej rzeczy.
Powiedzmy sobie jasno: populiści są lewicowcami. Wspieramy prawa człowieka, socjaldemokrację, pokój i zdrowy rozsądek ekologiczny.
„Populiści prawicy” to faszyści. Ich cel ma jasną definicję, zaproponowaną przez twórcę terminu, Benito Mussoliniego: „Korporacyjna kontrola nad państwem”.
Kiedy przejmą władzę, stają się narodowymi socjalistami, wykorzystującymi rząd do wzbogacania korporacji i bogatych, a nie Demokratycznymi Socjalistami, czy socjaldemokratami, wykorzystującymi państwo do służenia ludziom.
Faszyści popierają wzbogacanie bogatych i do diabła z resztą z nas. Są rasistowscy, mizoginistyczni, antyekologiczni, militarni i autorytarni. Nienawidzą demokracji, wolności słowa i otwartych mediów. Przejmują władzę, siejąc nienawiść i podziały. Le Pen, już w środku w drugiej turze na przywództwo Francji jest klasyczną faszystką, podobnie jak jej amerykański odpowiednik Donald Trump.
Termin „populista” ma jasne pochodzenie historyczne w Stanach Zjednoczonych. Ważne jest, abyśmy to uzasadnili.
Populista to nazwa, jaką przyjęli radykalni rolnicy pod koniec XIX wieku, którzy walczyli o sprawiedliwość społeczną i gospodarczą przeciwko elicie baronów rozbójników. Morganowie, Rockefellerowie i im podobni przejęli rewolucję przemysłową, która zdominowała Stany Zjednoczone po wojnie secesyjnej.
Rolnicy z Południa i Zachodu walczyli z oddolnym ruchem społecznym. Utworzyli Partia Ludowa. Jej platformy socjalistyczne domagały się publicznej własności głównych instytucji finansowych, w tym banków, kolei, przedsiębiorstw energetycznych i innych prywatnych monopoli, które miażdżyły dobrobyt publiczny.
Na swoich zgromadzeniach krajowych w Omaha w 1892 r. i St. Louis w 1896 r. oraz w innych miejscach żądali położenia kresu korporacyjnej i zagranicznej własności ziemi. Chcieli waluty narodowej opartej na żywności, a nie na złocie i srebrze. Poparli powszechną, niedrogą opiekę medyczną, bezpłatną edukację publiczną i ogólną gwarancję podstaw życia dla wszystkich ludzi. Domagali się równych praw dla kobiet, w tym prawa wyborczego.
Głosili także jedność rasową, zwłaszcza wśród czarno-białych rolników na południu oraz między rodzimymi i imigrantami w miastach.
W politycznym bagnie Wieku Pozłacanego populiści musieli pokonać trzy ogromne bariery.
Ich władza zależała przede wszystkim od zjednoczenia białych rolników z południa i zachodu. Ale wielu walczyło między sobą w wojnie secesyjnej. Tak więc w 1892 roku partia nominowana na prezydenta Jamesa B. Weavera stanu Iowa, byłego generała armii Unii. Jego kandydatem na kandydata był James G. Field z Wirginii, niegdyś oficer Konfederacji i prokurator generalny Wirginii.
Partia musiała także zjednoczyć rasy na Południu. Przez stulecia biali skakali do gardeł czarnych niewolników, a następnie zubożałych wyzwoleńców i kobiet. Jednak niemal cudem populistom udało się do lat 1890. XIX wieku zawrzeć znaczące sojusze między rasami. Pionierem krytycznym był Tom Watson, gruziński prawnik, którego populiści wybrali na wiceprezydenta w 1896 roku.
Partia Ludowa musiała także sprzymierzyć swój głównie wiejski okręg wyborczy z miejskimi masami robotniczymi, w większości imigranckimi. Z tego powodu radykalna frakcja chciała w 1896 roku nominować na prezydenta wielkiego przywódcę związkowego stanu Indiana Eugeniusz V. Debs, który był więziony za kierowanie ogólnokrajowym strajkiem kolei w poprzednim roku.
Ale tragedia dotknęła kongresmana William Jennings Bryan. Młody, 36-letni Demokrata z Nebraski Bryan przyjął populistyczną retorykę i zdobył nominację Demokratów, obiecując bicie srebra, co byłoby posunięciem inflacyjnym, które podniosłoby ceny żywności i obniżyło realny koszt kredytów hipotecznych.
Wychowany na ewangelika Bryan był urzekającym mówcą, który przekonał zachodnich rolników, że przyniesie prawdziwe zmiany. Z katastrofalnymi skutkami uzyskał poparcie zaciekle podzielonej Konwencji Populistycznej z 1896 roku. Debs, która wówczas przebywała w więzieniu, również poparła Bryana, czego później głęboko żałował.
Bryan następnie dźgnął ich wszystkich w plecy. Na wiceprezydenta wziął bankiera z Maine. Wyraźnie zignorował populistę Watsona i humanistyczną platformę tej partii. I zaczął przegrać wybory powszechne z bardzo korporacyjnym senatorem z Ohio Williamem McKinleyem, marionetką barona-rozbójnika. Jako prezydent McKinley szybko dał początek nowoczesnemu imperium amerykańskiemu wraz z aneksją Hawajów i wojną hiszpańsko-amerykańską, która podbiła Kubę, Portoryko, Guam i Filipiny.
W wyniku zdrady i porażki Partia Populistyczna upadła. Ludzie z Zachodu i Południowcy rozstali się. Biali z południa, w tym Watson, zwrócili się przeciwko czarnym, obwiniając ich za porażkę w 1896 roku.
Historycy często cytują przekupnych południowców, takich jak „Pitchfork” Ben Tillman, jako rasistowskich populistów. Jednak Tillman i jemu podobni zawsze byli Demokratami i – podobnie jak Bryan – nigdy nie przyjęli programów populistów na rzecz pokoju i sprawiedliwości społecznej.
Debs stał na czele Partii Socjalistycznej, pięciokrotnie kandydując na prezydenta. Jego ostatnią kampanię prowadził komórka federalna w Atlancie, ponieważ inny demokrata, Woodrow Wilson, kazał go uwięzić za sprzeciwianie się przystąpieniu Ameryki do I wojny światowej.
Debs, bohater kolejnych pokoleń socjaldemokratów, w tym Berniego Sandersa, znał różnicę między populistami lewicy a faszystami prawicy.
Podczas gdy przebiegli Demokraci, tacy jak Bryan i Wilson, czerpali z populistycznej retoryki, walczyli z podstawowymi przekonaniami Partii Ludowej dotyczącymi sprawiedliwości społecznej i równości ekonomicznej. Wilson był zaciekłym rasistą, który wykorzystał wojnę imperialną do zniszczenia Amerykańskiej Partii Socjalistycznej.
A dzisiejsi „populiści prawicy”, czyli faszyści, idą jeszcze dalej. Cynicznie wyrzucają fragmenty oddolnej retoryki, aby przyciągnąć elektorat klasy robotniczej. Ale gwałtownie sprzeciwiają się prawom klasy robotniczej, a także tym, którzy opowiadają się za sprawiedliwością społeczną, równością ekonomiczną, pokojem i ekologią.
Faszystowskie kozły ofiarne typu „dziel i rządź” ucieleśniają dokładne przeciwieństwo prawdziwego populizmu. Ich małostkowa podłość i rażąca chciwość zaprzeczają wszystkiemu, za czym opowiadały się Partie Ludowe i Socjalistyczne.
Pod przewodnictwem francuskiej Le Pen, amerykańskiego Trumpa i wielu innych, podstawowe wartości korporacyjne, takie jak kleptokracja, podżeganie do wojny, rasizm, mizoginia, homofobia i pogarda ekologiczna, można dostrzec u rodzeństwa reakcjonistów w całej Europie, u Putina w Rosji, u morderczych Filipin Duterte oraz wśród niezliczonych korporacyjnych dyktatorów w krajach rozwijających się.
Nie ma nic „populistycznego” w tych bandytach i złodziejach, z wyjątkiem użycia przez media tego terminu do ich opisania.
Obowiązuje słowo „F”. To jest FASZYSTKIE. Czas to wykorzystać i odzyskać prawdziwe znaczenie populizmu w całej jego humanistycznej chwale.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna