Gdy administracja Busha obejmowała urząd w 2000 r., Donald Rumsfeld żywiołowo wyraził swoje zdanie wspaniałe ambicje o dominację na Bliskim Wschodzie, mówiąc na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego: „Wyobraźcie sobie, jak wyglądałby region bez Saddama i z reżimem zgodnym z interesami USA. To zmieniłoby wszystko w regionie i poza nim”.
Kilka tygodni później autor przemówień Busha, David Frum, przedstawił jeszcze bardziej żywiołową wersję tej samej wizji New York Times Magazine: „Obalenie Saddama Husajna pod przewodnictwem Amerykanów i zastąpienie radykalnej dyktatury partii Baas nowym rządem ściślej powiązanym ze Stanami Zjednoczonymi sprawiłoby, że Ameryka sprawowałaby w regionie większą kontrolę nad regionem niż jakakolwiek inna siła od czasów Turków, a może nawet Rzymianie.”
Od chwili, gdy 1 maja 2003 roku Prezydent ogłosił na pokładzie USS „zakończenie głównych operacji bojowych” Abraham Lincoln, takie żywiołowe oświadczenia administracji były wielokrotnie osłabiane wydarzeniami w terenie. Pominięte wszystkie zwroty akcji w Iraku brzmiały następująco: niezależnie od rozczarowań, urzędnicy administracji nigdy tak naprawdę nie zrezygnowali ze swoich wielkich ambicji. Na dobre i na złe Waszyngton starał się ustanowić reżim „zgodny z interesami USA” – rząd gotowy do współpracy w ustanowieniu Stanów Zjednoczonych dominującą potęgą na Bliskim Wschodzie.
Niedawno, przy znacznie niższym poziomie przemocy w Iraku utrzymującym się już drugi rok, znawcy Waszyngtonu zaczęli przypisywać sobie — w końcu — zwycięską strategię (twierdzenie starannie przebite przez Juan Cole, wśród innych ekspertów z Bliskiego Wschodu). W tym kontekście rzeczywiste cele polityki Busha po raz kolejny stały się wyraźniejsze, ale także uderzające i ciągłe niepowodzenie ich w realizacji przez administrację – dzięki Irakijczykom.
W ciągu ostatnich kilku tygodni iracki rząd premiera Nouri al-Maliki dał aż nazbyt jasno do zrozumienia, że na dłuższą metę nie ma skłonności do pozostania „w zgodzie z interesami USA” w regionie. W rzeczywistości możemy być świadkami klasycznego „punktu zwrotnego”, momentu, w którym wysiłki Waszyngtonu zmierzające do zdominowania Bliskiego Wschodu osiągnęły ostatecznie szósty poziom.
Stwierdzenie klienta, że administracja Busha wydała tyle lat i setki miliardów dolarów na tworzenie, pielęgnowanie i obronę, wykazało rosnącą nielojalność i brak wdzięczności, a także coraz silniejszą potrzebę pójścia własną drogą. Pod naciskiem polityki irackiej Maliki zdecydowanie przesunął się w stronę stanowiska nacjonalistycznego w dwóch kluczowych kwestiach: dalszej amerykańskiej okupacji kraju i przyszłości irackiej ropy. Starał się przy tym zdystansować swój rząd od administracji Busha i ustanowić przyjazne stosunki, jeśli nie całkowity sojusz, z międzynarodowymi przeciwnikami Waszyngtonu, w tym śmiertelnym wrogiem administracji Busha, Iran.
Wycofanie staje się sprawą oficjalną
Być może najbardziej dramatycznym symbolem tej nowej niepodległości jest opór rządu irackiego wobec propozycji Waszyngtonu dotyczącej „porozumienia o statusie sił” (SOFA), które umożliwiłoby stałą i nieskrępowaną obecność wojskową USA w Iraku.
W obliczu zbliżającego się wygaśnięcia rezolucji ONZ, które zapewniły prawną ochronę amerykańskiej obecności wojskowej w Iraku, negocjacje w sprawie SOFA mają kluczowe znaczenie. Zaczęli od propozycji, która wyrażała w pełnym zakresie ambicje Waszyngtonu, by wykorzystać Irak jako bazę do uczynienia USA „sprawuje większą kontrolę nad regionem niż jakiekolwiek mocarstwo od czasów Osmanów, a może nawet Rzymian.„Propozycja, która po raz pierwszy wyciekła do prasy w czerwcu 2008 r., zasadniczo dotyczyła poważnego zagarnięcia ziemi, w tym zaprowiantowanie jak poniżej, co nie wydawałoby się nie na miejscu w a XIX-wieczny traktat kolonialny:
*Nieokreślona liczba żołnierzy amerykańskich pozostanie w Iraku na czas nieokreślony, stacjonując w maksymalnie 58 bazach w lokalizacjach określonych przez Stany Zjednoczone.
* Oddziały te będą mogły przeprowadzać ataki na dowolny cel w Iraku bez zgody władz irackich lub nawet bez powiadomienia ich.
*NAS. władze wojskowe i cywilne mogłyby swobodnie wykorzystywać terytorium Iraku do przeprowadzania ataków na któregokolwiek z sąsiadów Iraku bez zgody irackiego rządu.
*Stany Zjednoczone kontrolowałyby iracką przestrzeń powietrzną na wysokości do 30,000 XNUMX stóp, umożliwiając Siłom Powietrznym Stanów Zjednoczonych swobodne uderzanie w Iraku według własnego uznania i tworząc podstawę do wykorzystania lub przelotu przez iracką przestrzeń powietrzną dla samolotów nastawionych na atakowanie innych krajów.
* Wojsko amerykańskie i jego prywatni kontrahenci byliby niezależni od prawa irackiego, nawet w przypadku działań niezwiązanych z ich obowiązkami wojskowymi.
*Ministerstwa obrony, spraw wewnętrznych i bezpieczeństwa Iraku (oraz wszystkie zakupy broni przez Irak) będą pod nadzorem USA przez 10 lat.
Po wycieku (wyraźnie przez Irakijczyków zaangażowanych w negocjacje) powstała ta propozycja opozycji z całego spektrum politycznego z parlamentu na ulice. Potępił ją nawet zwykle milczący Wielki Ajatollah Ali al-Sistani, najbardziej wpływowy szyicki ajatollah. Wkrótce premier Maliki wyjaśnił swoje odrzucenie propozycji, uruchamiając chaotyczny proces negocjacyjny, w trakcie którego Irakijczycy, jak się wydaje, stanowczo opowiadali się za skromniejszą i krótszą obecnością USA, a także za określony termin do całkowitego wycofania się – propozycja, która była przekleństwem dla administracji Busha.
Na początku sierpnia, kiedy znane są szczegóły dotyczące a Nowa propozycja zatwierdzone przez Sekretarz Stanu Condoleezzę Rice zaczęły wyciekać, było jasne, że negocjatorzy amerykańscy ustąpili, przyznając stronie irackiej znaczne ustępstwa. Według wtajemniczonych w Iraku nowy projekt porozumienia wzywał do całkowitego wycofania wojsk amerykańskich z irackich miast, gdzie zwykle toczy się większość walk, do lata 2009 r. Wszystkie oddziały amerykańskie – nie tylko te oddziały „bojowe”, o których zwykle wspomina się w Demokraci mówią o terminach wycofania się z Iraku – musiałyby minąć do końca 2011 roku.
Jeśli wyciekły projekt zostałby wdrożony, Stany Zjednoczone pozostawiłyby po sobie te 58 baz, w tym pięć masywnych „trwałych” baz w które administracja Busha wpompowała miliardy dolarów. Co więcej, byłby to nieskrępowany zakres działań, jakiego Waszyngton pierwotnie żądał dla swoich sił dramatycznie ograniczone: Stany Zjednoczone nie miałyby prawa atakować innych krajów z ziemi irackiej, ich zdolność do prowadzenia operacji w Iraku zostałaby ograniczona, a immunitet przed ściganiem ograniczony byłby do personelu wojskowego USA (i to tylko wtedy, gdy brał on udział w zatwierdzonych działaniach wojskowych ).
Symptomem rozluźnienia uścisku USA na irackim rządzie były reakcje obu stron na ujawnione postanowienia nowej wersji porozumienia. Sekretarz stanu Rice oświadczył, że jest to „do przyjęcia” i z zakłopotaniem wyjaśnił, że zaproponowany harmonogram nie jest stałą datą wystąpienia, którą administracja Busha od dawna stanowczo odrzucała, ale "aspirujący" „horyzont czasowy”, który zależałby od „warunków” w Iraku.
Maliki, najprawdopodobniej w odpowiedzi na zapał publicznych protestów wobec komentarzy Rice’a, natychmiast uznał umowę za niedopuszczalną, chyba że termin na odstąpienie od niej był określony w czasie i bezwarunkowy. W szeroko nagłośnionym przemówieniu skierowanym do zgromadzenia szejków plemiennych powiedział, że wszelkie porozumienie musi opierać się na zasadzie, że „żaden obcy żołnierz nie pozostaje w Iraku po upływie określonego terminu, a nie otwartego terminu”. Aby dokładniej wyjaśnić swoje uwagi, kluczowy doradca powiedział firmie Associated Press że „ostatni żołnierze amerykańscy muszą opuścić Irak do końca 2011 roku, niezależnie od panujących wówczas warunków”.
Z najnowszych doniesień wynika, że dalsza runda tajnych negocjacji przywróciła część żądań USA, w tym pełny immunitet dla amerykańskich żołnierzy (ale nie najemników) i zastosowanie terminu wycofania wyłącznie do oddziałów bojowych. Wydawało się jednak, że takie ustępstwa Malikiego wywołają kolejną falę protestów i oporu na ulicach i w irackim parlamencie.
Niezależnie od ich wyniku, niezakończone jeszcze negocjacje wskazują na coś zupełnie nowego w stosunkach między obydwoma rządami. Do niedawna przywódcy iraccy wiernie starali się wprowadzać w życie politykę preferowaną przez administrację Busha (choć jej zdolność do jej wdrożenia była zawsze kwestionowana). Wraz z proponowaną SOFA postawa ta zniknęła, zastąpiona wyraźnym antagonizmem wobec pragnień Waszyngtonu. Dzięki swojej potężnej broni (w tym 146,000 XNUMX żołnierzy na ziemi) Waszyngton z pewnością wygra przynajmniej część z tych konfrontacji, ale możemy być świadkami końca marzeń o reżimie „ściśle powiązanym” z polityką USA.
Ponowne pojawienie się nacjonalizmu naftowego
Nic lepiej nie podkreśla tej transformacji niż polityka naftowa. Od początku okupacji Iraku administracja Busha dążyła do czterokrotnego zwiększenia irackiej produkcji ropy naftowej, przekazując kontrolę nad przemysłem głównym międzynarodowym koncernom naftowym. Po uzyskaniu swobody działania według własnego uznania decydenci w Waszyngtonie wierzyli, że główne koncerny naftowe zainwestują ogromne sumy w modernizację istniejących złóż, aktywują niezagospodarowane rezerwy przy użyciu najbardziej zaawansowanych dostępnych technologii i odkryją nowe główne pola z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii. metody poszukiwań i wydobycia.
Do 2007 roku rząd iracki był aktywnym sojusznikiem w tym przedsięwzięciu, mimo że zdecydowana większość Irakijczyków – w tym potężny związek pracowników naftowych, przywódcy religijni i większość parlamentu – stanowczo sprzeciwiała się tym planom, żądając zamiast tego kontroli nad przemysł pozostaje w rękach rządu. W 2004 r. wyznaczony przez USA rząd iracki entuzjastycznie poparł porozumienie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, które nakładało obowiązek zagospodarowania głównych irackich rezerw ropy naftowej przez międzynarodowe koncerny naftowe. Kiedy firmy te uznały, że podstawa prawna takiej inwestycji jest zbyt krucha, aby narażać na ryzyko ogromne sumy kapitału, rząd iracki (w otoczeniu amerykańskich doradców) natychmiast rozpoczął prace nad ustawą naftową, która prawdopodobnie zapewniłaby bezpieczniejsze podstawy dla ich inwestycji. W międzyczasie przyjęto nieformalne porady od głównych firm naftowych, których technikom powierzono obowiązki inżynieryjne w kraju.
Kiedy w 2007 roku ustawa naftowa została ostatecznie przedstawiona irackiemu parlamentowi, spotkała się ona z niesłabnącym sprzeciwem. Zawsze silne związki naftowe natychmiast rozpoczęły zaciekłą akcję kampanię oporu co zahamowało prawo.
Żadne z tych wydarzeń nie zmieniło determinacji administracji Busha w przeforsowaniu prawa. Nie przewidywali jednak, że kolejnym źródłem opozycji stanie się sama administracja Malikiego. Jako Charles Ries powiedział dziennikarze o opuszczeniu stanowiska ambasadora gospodarczego USA w Iraku w sierpniu 2008 roku po roku niepowodzeń: „Kiedy tu przybyłem… byłem dość optymistyczny, że minął tylko miesiąc lub dwa [do uchwalenia ustawy o naftie, ale] więcej Zrozumiałem, jakie są prawdziwe problemy… było jasne, że będzie to główne wyzwanie polityczne”.
Podczas gdy Ries sprawował tę funkcję, nawet kierownictwo Ministerstwa Ropy, które do tej pory było bastionem proamerykańskim, przeszło do opozycji. Jednym z symptomów tego był brak ukończenia pięć umów bez przetargu (które nie obejmowały praw inwestycyjnych ani wydobywczych) z konsorcjami naftowymi kierowanymi przez zwykłych podejrzanych – Exxon Mobil, Royal Dutch Shell, BP, Total i Chevron – których celem było zwiększenie irackiej produkcji o 500,000 XNUMX baryłek dziennie. Minister ropy naftowej Hussein al-Shahrastani powiedział Wall Street Journal że główną przyczyną fiasków w negocjacjach było pragnienie koncernów naftowych „preferencyjnego traktowania przyszłych umów na poszukiwania ropy”. Ta uwaga, podobnie jak fiasko negocjacji, wskazywała na porzucenie przez administrację Busha długo pożądanej wersji irackiej polityki naftowej.
Nowe podejście zostało podkreślone, gdy Ministerstwo Ropy odnowiło porozumienie za czasów Saddama z China National Petroleum Corporation, której przyznano obecnie Kontrakt za 3 miliardów dolarów w celu zagospodarowania pola naftowego Ahdab. Biorąc pod uwagę rosnącą rywalizację USA-Chiny o kontrolę nad zagranicznymi źródłami ropy, symbolika tego aktu nie mogła być wyraźniejsza – zwłaszcza że wcześniejszy kontrakt został bezceremonialnie anulowany przez Stany Zjednoczone na początku okupacji w 2003 roku. Nie co mniej ważne, była to „umowa o świadczenie usług”, której warunki nie były zgodne z wytycznymi USA wzywającymi do ograniczenia lub wyeliminowania kontroli rządu irackiego nad przemysłem naftowym.
Wkrótce po ogłoszeniu nowego porozumienia minister ds. ropy naftowej Shahrastani zaproponował coś, co można uznać za: deklaracja niezależności polityki naftowej. „[Globalne] dostawy ropy naftowej” – oznajmił – „spełniają obecny popyt światowy i mogą nieznacznie go przekroczyć”. To znaczy, że świat ma mnóstwo ropy, więc nie ma, jak twierdził, globalnej potrzeby pośpiechu w zawieraniu porozumień w sprawie rozwoju ropy, które na dłuższą metę mogłyby nie być przydatne dla Iraku.
Oznaczało to atak na podstawowe założenie amerykańskiej polityki naftowej – jak powiedział wiceprezydent Cheney zgromadzeniu przedstawicieli branży naftowej z powrotem w 1999„Do 2010 roku będziemy potrzebować około pięćdziesięciu milionów baryłek dziennie. Skąd zatem będzie pochodzić ropa naftowa? Podczas gdy wiele regionów świata oferuje ogromne możliwości w zakresie ropy, Bliski Wschód, na którym znajdują się dwie trzecie światowej ropy i najniższy koszt, to w dalszym ciągu ostateczna nagroda.”
Co istotne, jeszcze w 2001 r. – a przed 9 września – Grupa Zadaniowa ds. Energii Cheney, współpracująca z Radą Bezpieczeństwa Narodowego, uczyniła to zobowiązanie centralnym elementem polityki administracyjnej na Bliskim Wschodzie, definiując sytuację światową jako taką, w której dostawy ropy naftowej muszą zostać drastycznie zwiększone, aby zaspokoić zapotrzebowanie na „dodatkowe pięćdziesiąt milionów baryłek dziennie”.
Kraje produkujące ropę na Bliskim Wschodzie nigdy nie przyjęły analizy Cheneya i konsekwentnie sprzeciwiały się amerykańskim wysiłkom mającym na celu zachęcanie, wywoływanie lub wymuszanie dramatycznego wzrostu wydobycia ropy. Zamiast tego postrzegali „niedobór” ropy jako naturalny wynik działania sił rynkowych, korzystny dla ich własnych gospodarek.
Po sukcesie inwazji Stanów Zjednoczonych rząd iracki zagroził, że stanie się indywidualistą wśród Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC), popierając plany wspierane przez USA, które teoretycznie miałyby czterokrotnie zwiększyć iracką produkcję w ciągu 10 lat. Zatem komentarze Shahrastaniego były sygnałem, że Irak ponownie dołącza do szeregów OPEC i potencjalnie otwiera nową erę w poinwazyjnej polityce irackiej, w której reprezentowany przez niego rząd nie będzie już wiarygodnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych.
Gwóźdź do trumny amerykańskiej porażki?
Za tymi działaniami kryje się nowe podejście do obecności USA w Iraku i ocena jej obecności. Wydaje się, że premier Maliki i jego towarzysze przyjęli punkt widzenia dziennikarza Nira Rosena że „Amerykanie to tylko jeszcze jedna milicja”, po prostu najpotężniejsza ze zbuntowanych sił, którymi muszą zarządzać i ostatecznie wyeliminować.
W miarę jak rząd iracki będzie gromadził rosnące jezioro petrodolarów i znajdzie sposoby na wyswobodzenie ich ze szponów amerykańskich banków i administratorów rządu USA, jego przywódcy będą mieli zasoby, aby realizować politykę odzwierciedlającą ich własne cele. Spadek przemocy, odbierany w USA jako oznaka amerykańskiego „sukcesu”, w rzeczywistości przyspieszył ten proces. Sprawiło, że reżim Malikiego poczuł się coraz mniej zależny od amerykańskiej obecności, wzmacniając jednocześnie siły wewnętrzne i regionalne oporne lub wrogie bliskowschodnim ambicjom Waszyngtonu.
Szanowana iracka gazeta Azzamana wskazano na jedną z tych sił w niedawnym artykule wstępnym: „Iran wyłonił się jako główny partner handlowy kraju. Jego firmy są obecne w kurdyjskim północnym i południowym Iraku, realizując projekty warte miliardy dolarów. Irańskie towary są najbardziej rzucającym się w oczy towarem w Iraku sklepy. Irak, choć okupowany i administrowany przez Amerykę, stał się tak zależny od Iranu, że niektórzy analitycy postrzegają go jako państwo satelickie Teheranu.
Na poparcie tej tezy Azzamana zapewnił: „Ministerstwo Ropy Naftowej i inne kluczowe departamenty, takie jak Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Finansów, są w rękach proirańskich frakcji szyickich”. Powołując się na źródła Ministerstwa Ropy, zasugerowano, że ostatnie zmiany w polityce naftowej w rzeczywistości odzwierciedlają presję Iranu, aby „wykluczyć amerykańskie koncerny naftowe z kontraktów na zagospodarowanie ogromnych pól naftowych w kraju”.
Azzamana może przesadnie podkreślać wpływy Iranu, ponieważ istnieje niezliczona ilość wewnętrznych wpływów irackich, które w dalszym ciągu sprzeciwiają się pragnieniu Waszyngtonu posiadania reżimu-klienta. Parlament, przywódcy religijni sunniccy i szyiccy, potężne związki zawodowe oraz rebelie sunnickie i szyickie – wszyscy zarejestrowali szeroki sprzeciw wobec dalszej obecności i wpływów USA.
W miarę jak to wszystko się dzieje, wpływ USA na rząd iracki, choć wciąż ogromny, maleje. Administracja Busha – lub jej wkrótce wybrany następca – może stanąć przed trudnym dylematem: zaakceptować jakąś wersję żądań rządu irackiego w sprawie wycofania się, czy też ponownie eskalować wojnę, podejmując jeszcze jedną próbę stworzenia rządu, który będzie „zgodne z interesami USA”. Niedawna deklaracja Pentagonu, że tylko najbardziej skromne redukcje wojsk jest wykonalne pod względem militarnym w dającej się przewidzieć przyszłości, może być symptomem tego dylematu. W końcu bez pełnego zestawu żołnierzy amerykańskich coraz trudniej będzie przekonać reżim Malikiego do ponownego przyjęcia polityki preferowanej przez Waszyngton.
Pozostaje pytanie: czy coś może odwrócić siły dośrodkowe ściągające Irak z orbity Waszyngtonu? Czy strategia „przypływu” prezydenta okaże się gwoździem do trumny jego nadziei na dominację USA na Bliskim Wschodzie?
Jeśli tak się stanie, uważaj na rynku krajowym. Nieuniknione kontrowersje wokół tego, „kto stracił Irak” – echo wcześniejszych kontrowersji wokół tego, „kto stracił Chiny” i „kto stracił Wietnam” – z pewnością nadejdą.
Nowa książka Michaela Schwartza, Wojna bez końca: klęska w Iraku w kontekście (Haymarket, 2008), ukaże się jeszcze w tym miesiącu. Wyjaśnia, w jaki sposób zmilitaryzowana geopolityka ropy naftowej doprowadziła Stany Zjednoczone do demontażu irackiego państwa i gospodarki, podsycając jednocześnie sekciarską wojnę domową w tym kraju. Schwartz, profesor socjologii na Uniwersytecie Stanowym Stony Brook, napisał obszernie na temat protestów społecznych i powstań. Jego prace na temat Iraku ukazywały się w wielu pismach, w tym w TomDispatch, Asia Times, Mother Jones i Contexts. Jego adres e-mail to [email chroniony].
[Ten artykuł ukazał się po raz pierwszy w dniu Tomdispatch.com, blog internetowy Nation Institute, który oferuje stały dopływ alternatywnych źródeł, wiadomości i opinii Toma Engelhardta, wieloletniego redaktora działu wydawniczego, Współzałożyciel Projekt Imperium Amerykańskiego, Autor Koniec kultury zwycięstwa, zaktualizowany w nowo wydanym wydaniu obejmującym Irak oraz redaktor i współpracownik Świat według Tomdispatcha: Ameryka w nowej epoce imperium.]
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna