Jak upadli potężni. Zaledwie kilka lat temu zbyt pewna siebie administracja Busha spodziewała się obalić irackiego dyktatora Saddama Husajna, spacyfikować kraj, zainstalować posłuszny rząd-klient, sprywatyzować gospodarkę i ustanowić Irak jako polityczną i wojskową kwaterę główną dominującej obecności USA na Bliskim Wschodzie . Oczekiwano z kolei, że te sukcesy utorują drogę ambitnym celom, zapisanym w raporcie z 2001 roku tajnej grupy zadaniowej ds. energii wiceprezydenta Dicka Cheneya. Raport ten skupiał się na wykorzystaniu potwornych, w dużej mierze niewykorzystanych rezerw energii Iraku: ponad żadnego kraju innego niż Arabia Saudyjska i Iran – łącznie z czterokrotnym zwiększeniem zdolności Iraku do pompowania ropy i prywatyzacją procesu produkcyjnego.
Marzeniem w tamtych odległych czasach było pozbawienie OPEC – kartelu składającego się z głównych eksporterów ropy naftowej na świecie – możliwości kontrolowania dostaw ropy i jej cen na rynku światowym. W nagrodę za ogromne zwiększenie irackiej produkcji i uwolnienie jej dystrybucji spod kontroli OPEC kluczowe osobistości w administracji Busha wyobrażały sobie, że Stany Zjednoczone mogłyby zebrać niewielką część zwiększonej produkcji ropy, aby zrównoważyć przewidywany koszt inwazji i okupacji wynoszący 40 miliardów dolarów. kraj.
Wszystko za rok lub dwa.
Niesłabnąca ambicja hamowana niepowodzeniami politycznymi i militarnymi
Prawie siedem lat później nie będzie zaskoczeniem, że w Iraku okazało się, że wszystko kosztowało nieco więcej, niż oczekiwano, i nie wyszło dokładnie tak, jak sobie wyobrażano. Choć inwazja w marcu 2003 r. szybko obaliła Saddama Husajna, pozostała część ambitnego programu administracji Busha pozostaje w dużej mierze niezrealizowana.
Zamiast szybko uspokoić wdzięczny naród, a potem wycofać wszystkich, ale 30,000 40,000–XNUMX XNUMX żołnierzy amerykańskich (które miały stacjonować w gigantycznych bazach z dala od obszarów miejskich Iraku), okupacja wywołała powstania zarówno sunnickie, jak i szyickie, podczas gdy amerykańskie operacje przeciw powstańcom doprowadziły do masowych rzezi, wojny domowej na tle religijnym, czystek etnicznych w Bagdadzie i kryzysu humanitarnego, który oznaczało setki tysięcy zgonów, cztery miliony uchodźców wewnętrznych i zewnętrznych oraz stopę bezrobocia utrzymującą się stale powyżej 50%, przy całym towarzyszącym głodzie, chorobach i nędzy, jakich można się spodziewać.
W międzyczasie rząd szyickiego premiera Nouri al-Maliki, gorąco wspierany przez administrację Busha i oceniany przez Transparency International z pozycji piątego najbardziej skorumpowanego na świecie, przekształcił się w coraz mniej niezawodny reżim kliencki. Pomimo amerykańskiego dyktaty i pragnienia, udało mu się nawiązać serdeczne stosunki polityczne i gospodarcze z Iranem, spowolnić proces prywatyzacji gospodarczej rozpoczęty przez neokonserwatywnych administratorów wysłanych do Bagdadu w 2003 r. i odzyskać pozycję głównego pracodawcy w kraju. Wydaje się nawet, że okresowo sprzeciwia się wyznaczonej mu roli potencjalnego długoterminowego gospodarza amerykańskich sił uderzeniowych na Bliskim Wschodzie.
Opór ten wyraził się najmocniej, gdy Maliki nakłonił administrację Busha do podpisania w 2008 r. porozumienia o statusie sił zbrojnych (SOFA), które obejmowało całkowite wycofanie wojsk USA do końca 2011 r. Maliki zażądał nawet – i otrzymał – obietnicę opuszczenia pięciu masywny „trwałych” baz wojskowych zbudował Pentagon – ze swoimi wyszukanymi obiektami, populacją sięgającą dziesiątek tysięcy i praktycznie brakiem obecności Iraku, nawet wśród tysięcy niewykwalifikowanych pracowników, którzy wykonują niezbędną brudną robotę, aby utrzymać te „Amerykańskie miasta” uruchomiony.
Pomimo takich niepowodzeń administracja Busha nie porzuciła pomysłu, że Irak może pozostać przyszłą kwaterą główną amerykańskiej obecności w regionie, ani też w wyborach prezydenckich w 2008 r. Barack Obama. W rzeczywistości wielokrotnie nalegał, aby rząd iracki był silnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych i najprawdopodobniej gospodarzem 50,000-tysięcznych sił zbrojnych, które „pozwoliłyby naszym żołnierzom bezpośrednio uderzyć w Al-Kaidę, gdziekolwiek ona istnieje, i pokazać międzynarodowym organizacjom terrorystycznym, że to nie one wypędziły nas z regionu”.
Od czasu wejścia do Gabinetu Owalnego Obama nie waha się wyraźnie w zaangażowaniu na rzecz ustanowienia Iraku kluczowym sojusznikiem na Bliskim Wschodzie, obiecując w swoim Państwo Unii Adres że Stany Zjednoczone będą „nadal współpracować z narodem irackim” w nieokreślonej przyszłości. Jednak w tym samym przemówieniu prezydent obiecał, że „wszyscy nasi żołnierze wrócą do domu”, najwyraźniej sygnalizując porzucenie planów wojskowych administracji Busha. Z kolei Sekretarz Obrony Robert Gates przedstawił ostatnio odmienną wizję, wskazując na taką możliwość że Irakijczycy mogą być zainteresowani wynegocjowaniem sposobu obejścia porozumienia SOFA, aby umożliwić siłom amerykańskim pozostanie w kraju po 2011 roku.
Dynamiczny paraliż utrzymuje iracką ropę pod ziemią
Również iracka ropa była przedmiotem nieustannych ambicji Waszyngtonu, złagodzonych niepowodzeniami. Na długo zanim koszty wojny zaczęły zbliżać się do obecnych szacunków Kongresu $ 700 mldpomysł wykorzystania dochodów z ropy na opłacenie inwazji zniknął, podobnie jak pomysł czterokrotnego zwiększenia mocy produkcyjnych w ciągu kilku lat. Nadzieja, że pewnego dnia uda się to osiągnąć, pozostaje jednak żywa. Spekulacje, że iracka produkcja może – w niezbyt odległej przyszłości – przekraczać strategia Arabii Saudyjskiej może w dalszym ciągu stanowić główną strategię Waszyngtonu mającą na celu odroczenie przyszłych poważnych światowych niedoborów energii.
Jeszcze przed atakami z 11 września 2001 r. tajemnica grupa zadaniowa ds. energii Wiceprezydent Cheney, na którego czele stał, wstępnie przydzielał różne pola naftowe w przyszłym, spacyfikowanym Iraku, kluczowym międzynarodowym koncernom naftowym. Przed inwazją w marcu 2003 r. Departament Stanu faktycznie przygotował projekt przyszłej legislacji dla rządu po Husajnie, która przekazałaby kontrolę nad kluczowymi polami naftowymi zagranicznym gigantom naftowym. Oczekiwano następnie, że firmy te zainwestują niezbędne miliardy w chwiejny przemysł naftowy w Iraku, aby zwiększyć produkcję do maksymalnych poziomów.
Niedługo po wkroczeniu wojsk amerykańskich do Bagdadu prokonsul tej administracji L. Paul Bremer III uchwalił Ustawodawstwo Departamentu Stanu dekretem (i z wyraźnym naruszeniem prawa międzynarodowego, które zabrania mocarstwom okupacyjnym zmiany podstawowego ustawodawstwa w podbitym kraju). Pod sztandarem de-Baathyfikacji – likwidacji sunnickiej partii rządzącej Saddama Husajna – zwolnił także techników, inżynierów i administratorów naftowych, pozostawiając szkieletową załogę Irakijczyków, którzy mieli zarządzać istniejącą produkcją (i czekać na przybycie gigantów naftowych ze wszystkimi ich ekspertyzy).
W krótkim czasie wielu z tych profesjonalistów-pariasów uciekło do innych krajów, gdzie ceniono ich umiejętności, powodując drenaż mózgów, który na pewien czas prawie obezwładnił iracki przemysł naftowy. Następnie Bremer powołał grupę międzynarodowych konsultantów i dyrektorów przedsiębiorstw naftowych do nowo utworzonego (i objętego sankcjami ONZ) Funduszu Rozwoju Iraku (DFI), który miał nadzorować wszystkich dochodów kraju z ropy.
Pozostali iraccy administratorzy, technicy i robotnicy wkrótce stawili niezwykle zdeterminowany i skuteczny wielofrontowy opór przeciwko wysiłkom Bremera. Pomogło im w tym narastające powstanie.
W jednym dramatycznym epizodzie Bremer ogłosił oczekujące przeniesienie kontroli nad południowym portem Basra (obsługującym wówczas 80% krajowego eksportu ropy) z przedsiębiorstwa państwowego na rzecz KBR, wówczas spółka zależna Halliburton, której kiedyś kierował wiceprezes Cheney. Przewidując, że ich własne miejsca pracy wkrótce znikną w morzu importowanej siły roboczej, pracownicy naftowi natychmiast uderzył. KBR szybko się wycofał, a Bremer porzucił wysiłek.
W ramach innych inicjatyw Bremera zagraniczne firmy energetyczne i budowlane rzeczywiście przejęły odpowiedzialność za rozwój, naprawy i operacje na głównych polach naftowych w Iraku. Wyniki rzadko były adekwatne, a często destrukcyjne. Kontrakty na naprawę lub odnowienie infrastruktury często kończyły się niepowodzeniem lub pozostawały niekompletne, ponieważ międzynarodowe firmy wyrywały obiekty nadające się do użytku lub nadające się do naprawy, które wymagały obcej im technologii, tylko po to, aby zainstalować ostatecznie niezgodny sprzęt. W jednym przypadku 5 milionów dolarów naprawa rurociągów stał się projektem „modernizacyjnym” o wartości 80 milionów dolarów, który upadł z powodu nierozwiązywalnych problemów inżynieryjnych i trzy lata później pozostał nieukończony. W więcej niż kilku przypadkach społeczności lokalne sabotowały takie projekty, albo dlatego, że zatrudniały zagranicznych pracowników i techników zamiast Irakijczyków, albo dlatego, że miały one na celu pozbawienie mieszkańców tego, co uważali za ich „sprawiedliwą część” dochodów z ropy.
W ciągu pierwszych dwóch lat okupacji doszło do ponad 200 ataków na rurociągi naftowe i gazowe. Do 2007 r. 600 aktów odnotowano przypadki sabotażu rurociągów i obiektów.
Po początkowej fali zainteresowania międzynarodowe koncerny naftowe oceniły zagrożenia i grzecznie odrzuciły zaproszenie Bremera do zaryzykowania miliardów dolarów na irackich inwestycjach energetycznych.
Po tej początkowej porażce administracja Busha szukała nowa strategia realizować swoje ambicje naftowe. Pod koniec 2004 roku, gdy Bremer zniknął z pola widzenia, Waszyngton pośredniczył w porozumieniu między sponsorowanym przez USA premierem Iraku Iyadem Allawiem a Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Kraje europejskie obiecały umorzenie jednej czwartej długów narosłych przez Saddama Husajna, a Irakijczycy obiecali realizację amerykańskiego planu naftowego. Ale to nie zadziałało lepiej niż wysiłek Bremera. Ciągły sabotaż powstańców, opór irackich techników i robotników oraz skorumpowana nieudolność firm wykonawczych uniemożliwiły postęp. Międzynarodowe koncerny naftowe nadal trzymały się z daleka.
W 2007 r. pod bezpośrednią presją Stanów Zjednoczonych praktycznie to samo prawo został niechętnie zatwierdzony przez premiera Malikiego i przekazany parlamentowi irackiemu do rozpatrzenia legislacyjnego. Zamiast go uchwalić, parlament stał się nowym ośrodkiem oporu wobec planu USA, podnosząc niezliczone znane skargi i wielokrotnie odmawiając poddania go pod głosowanie. Do dziś leży w stanie uśpienia.
Ten impas utrzymywał się nieprzerwanie przez pierwszy rok urzędowania administracji Obamy, co ilustruje: ciągły konflikt wokół rurociągu transportującego ropę z Iraku do Turcji, co stanowi źródło około 20% dochodów kraju z ropy. Za rządów Bremera Stany Zjednoczone położyły kres tradycji ery Saddama, która pozwalała lokalnym plemionom na wysysanie części ropy przepływającej przez ich terytorium. Powstańcy, postrzegając to jako akt amerykańskiej kradzieży, podjęli systematyczny sabotaż rurociągu i – pomimo zaciekłych ofensyw wojskowych Stanów Zjednoczonych – przez następne pięć lat pozostawał on zamknięty przez zaledwie kilka dni.
Rurociąg został ponownie otwarty jesienią 2009 roku, kiedy rząd iracki przywrócił zwyczaje z czasów Saddama w zamian za zaprzestanie sabotażu. Udało się to tylko częściowo. Przesyłki zostały przerwane przez dalsze ataki na rurociągi, najwyraźniej prowadzony przez powstańców, którzy uważają, że dochody z ropy naftowej bezprawnie finansują trwającą okupację Stanów Zjednoczonych. Wątłość działania rurociągu, nawet dzisiaj, jest małą oznaką ciągłego oporu, który może stanowić przeszkodę w jakimkolwiek znaczącym zwiększeniu wydobycia ropy naftowej do czasu zakończenia obecności wojskowej USA.
Cała sześcioletnia saga amerykańskich marzeń, polityk i nacisków energetycznych w Iraku nie przyniosła jak dotąd żadnego znaczącego wzrostu produkcji ropy naftowej w Iraku, żadnego zwiększenia jego przyszłej zdolności produkcyjnej ani żadnego wzrostu eksportu energii. Wielka ambicja przekazania faktycznej kontroli nad przemysłem naftowym w ręce międzynarodowych koncernów naftowych okazała się nie mniej martwa.
Przez lata, odkąd Stany Zjednoczone rozpoczęły kampanię energetyczną, produkcja faktycznie osłabła, czasami spadając nawet o 40% poniżej poziomu sprzed inwazji w branży, która była już spajana taśmą klejącą i pomysłowością. Według najnowszych danych Brookings Institution za grudzień 2009 r. produkcja wyniosła 2.4 miliona baryłek dziennie, czyli o całe 100,000 XNUMX baryłek mniej niż przedwojenna średnia dzienna.
Co gorsza, cena ropy naftowej, która na początku 2008 roku osiągnęła historyczny szczyt, zaczęła spadać. Do 2009 r., gdy gospodarka światowa legła w gruzach, ceny ropy radykalnie spadły, a rządowi irackiemu brakowało dochodów pozwalających na pokrycie bieżących wydatków, nie mówiąc już o znalezieniu pieniędzy na naprawę zniszczonej infrastruktury.
W rezultacie na początku 2009 roku rząd Malikiego zaczął aktywnie, wręcz desperacko, szukać sposobów na zwiększenie wydobycia ropy naftowej, nawet bez obowiązywania prawa naftowego. W końcu była to jedyna możliwa droga dla skądinąd ubogiego kraju z upadającym rolnictwem susza niezwykle dotkliwe, aby zwiększyć środki finansowe dostępne na projekty publiczne – lub, oczywiście, jeszcze więcej korupcji w sektorze prywatnym.
Spółki naftowe podejmują działania
W styczniu 2009 roku rząd otworzył nowy rozdział w historii wydobycia ropy naftowej w Iraku, ogłaszając zamiar zezwolenia na zatrudnienie kilkudziesięciu międzynarodowe koncerny naftowe do złożenia oferty na kontrakty na zagospodarowanie ośmiu istniejących pól naftowych.
Proponowane kontrakty w rzeczywistości nie zapewniały im takiej kontroli nad rozwojem i produkcją, jaką przewidywała grupa zadaniowa Cheneya w 2001 roku. Zamiast tego zostaliby zatrudnieni do finansowania, planowania i wdrażania ogromnej ekspansji krajowej produkcji pojemność. Po spłacie początkowej inwestycji rząd wynagrodzi ich stawką nie większą niż dwa dolary za każdą dodatkową baryłkę ropy wydobytą z pól, na których pracowali. Oczekuje się, że ceny ropy utrzymają się powyżej 70 USD za baryłkęoznaczało to, że po spłaceniu początkowych kosztów rząd iracki mógł spodziewać się wpływów przekraczających 60 dolarów za baryłkę, co stanowiło obietnicę rozwiązania trwającego kryzysu finansowego w kraju.
Początkowo główne międzynarodowe koncerny naftowe odrzucone te warunki wymknęły się spod kontroli, żądając zamiast tego całkowitej kontroli nad produkcją i płatnościami w wysokości około 25 dolarów za baryłkę. Ten początkowy opór zaczął jednak słabnąć, gdy chińska National Petroleum Corporation (CNPC), spółka będąca własnością rządu, wywołany swojego partnera, BP, ogromnego brytyjskiego koncernu naftowego, do zaakceptowania warunków rządowych dotyczących rozbudowy złoża Rumaila w pobliżu Basry w południowym Iraku do miliona baryłek dziennie.
Zdaniem ekspertów chińska firma mogła sobie pozwolić na przyjęcie tak skromnych zwrotów ze względu na chęć Pekinu założenia firmy długoterminowy związek energetyczny z Irakiem. Przywódcy Chin najwyraźniej mieli nadzieję, że ten kontrakt od stóp do drzwi doprowadzi do jeszcze większej liczby kontraktów na eksplorację ogromnych, nieeksploatowanych (i być może jeszcze nieodkrytych) złóż ropy w Iraku.
Być może zagrożone możliwością, że chińskie firmy zgromadzą większość kontraktów na najbogatsze pola naftowe w Iraku, pozostawiając do grudnia inne międzynarodowe firmy w tyle, popłoch zaczął ubiegać się o kontrakty. Ostatecznie głównymi zwycięzcami zostały państwowe firmy z Rosji, Japonii, Norwegii, Turcji, Korei Południowej, Angoli i – oczywiście – Chin. Malezyjska spółka krajowa Petronas ustanowiła rekord, uczestnicząc z sześcioma różnymi partnerami w czterech z siedmiu nowych kontraktów rozdanych przez rząd Malikiego. Shell i Exxon były jedynymi dużymi koncernami naftowymi, które brały udział w zwycięskich przetargach; pozostałe zostały przebite przez konsorcja kierowane przez przedsiębiorstwa państwowe. Wyniki te sugerują, że krajowe koncerny naftowe, w przeciwieństwie do swoich prywatnych konkurentów maksymalizujących zyski, były bardziej skłonne zrezygnować z natychmiastowych nieoczekiwanych zysków w zamian za długoterminowy dostęp do irackiej ropy.
Na papierze kontrakty te mogą zaspokoić jeden aspekt głodu ropy naftowej w Waszyngtonie, jednocześnie frustrując inny. Jeśli zostaną w pełni wdrożone, mogłyby łącznie zwiększyć iracką produkcję z 2.5 miliona do 8 milionów baryłek dziennie w ciągu zaledwie kilku lat. Nie przekazałyby jednak kontroli nad produkcją (ani większością przychodów) firmom zagranicznym, aby Irak i OPEC mogły w dalszym ciągu, jeśli chciały, ograniczać wydobycie, utrzymywać wysokie ceny i sprawować władzę na arenie światowej.
Niemniej jednak ośrodki odporność do pierwotnej polityki naftowej Stanów Zjednoczonych, wyrazili sprzeciw wobec tych nowych kontraktów. Natychmiast parlamentarzyści zażądał aby przedłożono do ich zatwierdzenia wszystkie kontrakty, które, jak zadeklarowali, zostaną wstrzymane, chyba że uwzględni się żelazną ochronę irackich pracowników, techników i kierownictwa. irackie państwowe koncerny naftowe żądał gwarancji aby ich technicy, inżynierowie i administratorzy zostali przeszkoleni w zakresie nowych technologii, które przywiozły ze sobą zagraniczne firmy, i otrzymali rosnącą kontrolę operacyjną nad dziedzinami w miarę rozwoju ich umiejętności.
Potężna iracka unia naftowa przeciwny umowy, chyba że zawierały gwarancje, że wszyscy pracownicy będą rekrutowani z Iraku. Lokalni przywódcy plemienni wyrazili sprzeciw, chyba że zagwarantują pełny zestaw lokalnych pracowników i umowy podwykonawstwa dla lokalnych przedsiębiorstw na etapie rozwoju. Byli też powstańcy, którzy w dalszym ciągu sprzeciwiali się eksportowi ropy do czasu całkowitego wycofania się Stanów Zjednoczonych z kraju, a swój sprzeciw wyrazili poprzez 26 ataków bombowych są one uruchamiane na rurociągach i obiektach naftowych od września 2009 roku.
Niektóre z tych samych grup skutecznie zablokowały poprzednie inicjatywy naftowe. Jeśli nie będą usatysfakcjonowani, mogą udaremnić ostatnią próbę rządu spowodowania wylewu ropy w Iraku. Sygnałem ostrzegawczym może być los kontraktu podpisanego z CNPC na początku 2009 roku, który przewidywał opracowanie stosunkowo małego (miliard baryłek) Pole naftowe Ahdab w pobliżu granicy z Iranem. Język pierwotnej umowy spełniał warunki wymagane przez lokalnych przywódców i pracowników, ale po rozpoczęciu prac powstało niewiele lokalnych miejsc pracy i jeszcze mniej możliwości dla lokalnego biznesu. Zamiast tego Chińczycy sprowadzili zagranicznych pracowników, zgodnie ze schematem ustalonym przez amerykańskie firmy zaangażowane w odbudowę Iraku. Ostatecznie doszło do sabotażu sprzętu, prace zostały zakłócone, a rentowność projektu pozostaje zagrożona.
Końca nie widać, a wynik wciąż nie jest znany. Czy w najbliższym czasie ogromne irackie rezerwy ropy zostaną zagospodarowane i wysłane na głodny rynek światowy? Jeśli tak, kto określi tempo przepływu i kto w ten sposób będzie sprawował władzę, jaką zapewnia ten proces decyzyjny? A kiedy ten ocean ropy zostanie sprzedany, kto otrzyma potencjalnie niewiarygodne przychody? Podobnie jak w przypadku wielu innych kwestii, jeśli chodzi o iracką ropę, wojna amerykańska przyniosła tak wiele problemów i katastrof – a tak niewiele odpowiedzi.
Michael Schwartz, profesor socjologii na Uniwersytecie Stanowym Stony Brook, jest autorem książki Wojna bez końca: wojna w Iraku w kontekście (Haymarket Press), która wyjaśnia, w jaki sposób zmilitaryzowana geopolityka ropy naftowej doprowadziła Stany Zjednoczone do demontażu irackiego państwa i gospodarki, podsycając jednocześnie sekciarską wojnę domową. Prace Schwartza na temat Iraku ukazywały się w wielu pismach akademickich i popularnonaukowych. Jest stałym bywalcem TomDispatch.com. Jego adres e-mail to [email chroniony].
[Ten artykuł ukazał się po raz pierwszy w dniu Tomdispatch.com, blog internetowy Nation Institute, który oferuje stały dopływ alternatywnych źródeł, wiadomości i opinii Toma Engelhardta, wieloletniego redaktora działu wydawniczego, Współzałożyciel Projekt Imperium Amerykańskiego, Autor Koniec kultury zwycięstwai redaktor Świat według Tomdispatcha: Ameryka w nowej epoce imperium.]
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna