Amerykańskie media ogłosiły, że wybory w Iraku przeprowadzone 7 marca były potwierdzeniem amerykańskiej okupacji jeszcze przed zakończeniem głosowania. Ale rzeczywistość jest inna. Michael Schwartz, autor Wojna bez końca: wojna w Iraku w kontekście rozmawiał z Erikiem Ruderem z SocialistWorker.org o tym, czego media nie pojęły – i umieścił ostatnie wydarzenia w szerszym kontekście regionalnym.
Urzędnicy QUS obwieszczają wybory w Iraku, które odbyły się 7 marca 2010 r., jako triumf demokracji na Bliskim Wschodzie. Jednak iracki rząd premiera Nuri al-Maliki pokazał swoją słabość zarówno przed wyborami, jak i w trakcie ich wyników.
Michaela Schwartza. OCZYWIŚCIE, że są to całkowicie zacienione wybory. W okresie poprzedzającym wybory wystąpiła interesująca, nazwijmy to, ambiwalencja ze strony administracji Malikiego w sprawie tych wyborów. Z jednej strony mniej więcej przez ostatni rok próbowali przekonać lokalne grupy, które ich zdaniem umożliwiłyby rządowi, istniejącemu tylko w Zielonej Strefie, zwrócenie się do wielu okręgów wyborczych sunnickich i szyickich, które były wściekłe na rząd centralny i w USA
Jednocześnie rozpoczęli aresztowania wielu przywódców ruchu Przebudzenia Sunnickiego, próbując stworzyć podwójną sytuację, w której lokalni przywódcy, którzy rozwinęli się na obszarach sunnickich, mieliby wybór między pójściem do więzienia lub wspieraniem go .
Pod koniec kampanii wyborczej Maliki wypróbował inną strategię — dyskwalifikację kluczowych kandydatów w wyborach, zwłaszcza przywódców sunnickich. Zostało to przerwane przez różne protesty, w tym najwyraźniej ze strony Stanów Zjednoczonych, które uznały tę reakcję za zbyt niebezpieczną. Pomimo dyskwalifikacji głównego przywódcy sunnickiego, sojusz, w skład którego wchodził najwybitniejszy wykluczony przywódca opozycji, wyszedł z wyborów z ogromną większością głosów.
Należy zadać jedno ważne pytanie, na które nie znam odpowiedzi, w związku z masową kradzieżą wyborów, które miały miejsce w Afganistanie. Maliki z pewnością chciałby odnieść takie zwycięstwo, nawet gdyby musiało zostać skradzione, ale wydaje się, że faktycznie nie jest w stanie popełnić tego rodzaju przestępstwa, biorąc pod uwagę, że z pewnością miał do tego wystarczającą motywację. Ponieważ Stany Zjednoczone prawdopodobnie nie działały odstraszająco, jego niepowodzenie w podjęciu próby hurtowego oszustwa musi odzwierciedlać siłę opozycji.
Obecnie w Iraku istnieją różne formy opozycji – w większości uśpione powstanie sunnickie; nieco bardziej widoczny opór instytucjonalny na niektórych obszarach sunnickich i wielu szyickich, często osadzony we władzach lokalnych; oraz to, co można nazwać parlamentarnym oporem, składającym się z parlamentarzystów reprezentujących lokalne interesy, które ich wybrali, a zatem chcących przeciwstawić się zarówno Amerykanom, jak i Malikiemu – choć ich możliwości osiągnięcia znacznie więcej niż tylko werbalnego sprzeciwu są ograniczone.
Mniej widoczny jest opór instytucjonalny występujący w różnych częściach rządu krajowego – zwłaszcza w krajowych koncernach naftowych oraz osłabionych, ale nie wyeliminowanych agencjach odpowiedzialnych za takie kwestie w zakresie energii elektrycznej i bezpieczeństwa wewnętrznego; ruch robotniczy, który odrodził się i jest coraz bardziej aktywny; oraz różne grupy plemienne i religijne, które są zewnętrzne lub częściowo zaangażowane w formalną politykę.
Myślę, że musimy powiedzieć, że tego rodzaju wieloaspektowy opór przepływający przez społeczeństwo irackie ma znaczny wpływ na zachowanie rządu i okupantów. Praktycznie wszystkie te elementy sprzeciwiają się obecnej polityce administracji Malikiego, zarówno w odniesieniu do ropy – najważniejszej wiadomości w Iraku – jak i jej postawy wobec obecności USA.
Rząd USA nie wspierał bardziej bojowych wysiłków Malikiego na rzecz sfałszowania wyborów, ale też nie sprzeciwiał się im. A amerykańscy urzędnicy przynajmniej retorycznie zaakceptowali wstępne wyniki wyborów, które wydają się zmierzać w stronę zastąpienia Malikiego nową administracją, mniej przyjazną wpływom USA.
Domniemani zwycięzcy nie chcą absolutnie żadnych zmian w procesie wypłaty. Chcą radykalnej zmiany polityki rządu. I zarejestrowali – przynajmniej retorycznie – swój opór wobec umów naftowych ze względu na pogodzenie się z międzynarodowymi koncernami naftowymi. Oczywiście Stany Zjednoczone narzekają, że ustalenia te nie są wystarczająco przychylne.
Wygląda więc na to, że wynik wyborów stworzy kolejny zestaw problemów dla ambicji USA, aby Irak stał się kwaterą główną amerykańskiej hegemonii na Bliskim Wschodzie.
Trudności te mogą jednak nawet nie zbliżyć się do tego, czego obawia się armia amerykańska: „załamania” porządku. Należy pamiętać, że ten rząd prawie nie jest obecny poza zieloną strefą. Wszelkie debaty będą w dużej mierze dotyczyć polityk Zielonej Strefy, które będą miały jedynie poboczny wpływ na resztę kraju, z wyjątkiem polityki dotyczącej ropy naftowej, która mogłaby – jeśli przyniesie nowe dochody – skutkować uzyskaniem zasobów, które mogłyby mieć głęboki wpływ na życie codzienne.
Trudno więc powiedzieć, jaki będzie skutek wyborów. Z pewnością będzie walka o to, jaki rodzaj rządu utworzyć. I faktycznie może się okazać, że Maliki będzie technicznym liderem rządu, choć większość parlamentarna będzie opowiadać się za jego usunięciem. Ostateczny wynik będzie wynikiem wielu politycznych przetasowań w parlamencie.
Myślę, że rzeczywistość Iraku w ciągu najbliższych pięciu lat będzie w większym stopniu zależeć od tego, co wydarzy się w terenie, niż od tego, co wydarzy się w parlamencie lub od decyzji podjętych w Zielonej Strefie, gdzie rezydują Maliki i amerykańscy przywódcy dyplomatyczni.
P. POCZĄTKOWO media głównego nurtu informowały, że wybory były wielkim zwycięstwem zwolenników Moktady al Sadra. The New York Times opublikował artykuł pełen niepokoju z powodu „nieprzewidywalności” Sadra, ale oczywiście ich prawdziwym zmartwieniem nie była jego nieprzewidywalność, ale, jak głosi artykuł, jego „niezłomny… sprzeciw wobec jakichkolwiek powiązań ze Stanami Zjednoczonymi”. Jakieś dwa tygodnie później pojawił się nowy wątek: narastająca walka między Malikim a Allawim, marionetką USA, która żyła na wygnaniu przez prawie 30 lat, zanim powróciła na stanowisko premiera tymczasowego rządu utworzonego przez USA Artykuł w Los Angeles Times zacytował nawet anonimowego urzędnika USA, który powiedział, że nie można wykluczyć, że Maliki może wprowadzić stan wojenny.
Michał Szwartz. Groźby Malikiego dotyczące wprowadzenia stanu wojennego wydają mi się puste. W efekcie wprowadził już stan wojenny, o ile był skłonny wysyłać wojska w różne miejsca, aby stłumić sprzeciw. Gdyby był w stanie skutecznie uciszyć sprzeciw, próbowałby to zrobić przed wyborami, ponieważ od miesięcy wiedział, że uczciwe wybory dadzą jego kruchemu sojuszowi mniej niż większość potrzebną do zagwarantowania dalszych rządów.
Dlaczego więc miałby teraz decydować się na wprowadzenie stanu wojennego i szerszej niż dotychczas interwencji wojskowej? Więc myślę, że to może być postawa.
Z drugiej strony jego retoryka może odzwierciedlać zakulisowe manewry Stanów Zjednoczonych. Może to być pierwsza – a właściwie kontynuacja – próba uzasadnienia dalszej interwencji wojskowej USA po terminie wyznaczonym na grudzień 2011 r., kiedy to wszystkie oddziały amerykańskie mają być na zewnątrz.
Wiemy, że przywódcy reżimu Obamy nie są zainteresowani usunięciem wszystkich żołnierzy amerykańskich. Chcą tam mieć ok. 50,000 tys. żołnierzy, co było pierwotnym założeniem sprzed wojny. Chcą mieć pięć trwałych baz, które są już zbudowane i funkcjonują bez oznak upadku. Chcą mieć 2,000 dyplomatów w Iraku, mieszczących się w wartej miliardy dolarów ambasadzie zlokalizowanej w Zielonej Strefie, kierującej kwaterą główną Imperium Amerykańskiego na Bliskim Wschodzie. Być może więc będzie to okazja do oficjalnego cofnięcia obietnicy całkowitego wycofania się.
Przez cały czas, gdy amerykańskim dowódcom wojskowym zadano pytanie, czy wojska amerykańskie w Iraku są bardziej potrzebne w Afganistanie, odpowiedź brzmiała: „Nie, nie mogą jeszcze wyjechać. Musimy poczekać, aż zobaczymy, że następstwa wyborów nie nie powodują nowego kryzysu.”
Dla mnie podtekstem było to, że wybory mogą dać wynik, który będzie nie do przyjęcia dla Stanów Zjednoczonych i że mogą potrzebować wojska, aby odwrócić ten wynik. Może więc być tak, że gdy usłyszymy słowa Malikiego: „Będę musiał ogłosić stan wojenny”, „Allawi jest taki niesforny”, „Nie potrafi kontrolować swojego ludu” i „Sunnici zaczną znowu walczyć ”, może to być wyraz niepokoju administracji Obamy w związku z negatywnym skutkiem, którego zawsze się obawiali.
Ogłoszenie stanu wojennego byłoby jednak krokiem bezprecedensowym. Podejście administracji Busha było zawsze bardziej ostrożne. Ogłoszenie stanu wojennego i wykorzystanie wojska do odwrócenia wyniku wyborów byłoby zwrotem w znacznie bardziej bojowym kierunku.
Kilka razy było bardzo jasne, że administracja Malikiego nie zachowywała się tak, jak chciała tego administracja Busha. A wśród amerykańskich planistów wojskowych mówiło się o zamachu stanu, który miał go zastąpić. Powstrzymali się jednak, ponieważ groźba buntu sprawiała, że podjęcie takiej próby było zbyt niebezpieczne.
Były też różne momenty, gdy Maliki chciał użyć ciężkich oddziałów wojskowych w celu umocnienia swojej władzy, a Stany Zjednoczone częściej go powstrzymywały, niż mu na to pozwalały. Byłoby to więc odejście od tradycyjnej polityki amerykańskiej w tym kraju.
Biorąc pod uwagę rodzaj desperacji – i możliwej porażki – takiego posunięcia, nie sądzę, że spróbują. Ale też bym tego nie wykluczał, ponieważ pod pewnymi względami jest to najbardziej rozpaczliwa sytuacja, z jaką borykają się Stany Zjednoczone podczas niemal ciągłego kryzysu w Iraku.
Cały cel, jakim był Irak jako główna siedziba imperialna Stanów Zjednoczonych, może się wymykać spod kontroli. W pewnym momencie być może będą musieli zdecydować, czy chcą ponownie eskalować wojnę, aby spróbować ponownie spacyfikować Irak, czy też pozwolić mu się wymknąć. Nie jest więc wykluczone, że tak się stanie.
P. MYŚLĘ, że jeśli urzędnik amerykański twierdzi, że Maliki może ogłosić stan wojenny, jest to w istocie deklaracja, że Stany Zjednoczone nie osiągnęły oczekiwanego rezultatu. A jeśli nurty antyamerykańskie, na których czele stoją Allawi i Sadr, są głównymi pretendentami do wyparcia Malikiego, to być może najłatwiejszą rzeczą byłoby, gdyby Maliki rzucił młotek. To z kolei daje USA doskonały pretekst do zerwania porozumienia o statusie sił zbrojnych (SOFA), które nakazuje wycofanie wojsk amerykańskich do końca 2011 roku.
Michał Szwartz. TAK, zgadzam się, że ta logika musi być przynajmniej częścią ich myślenia. Ale mogą mieć mniej dramatyczny sposób na zerwanie SOFA. W przeszłości wielokrotnie mówili, że Maliki może odczuwać potrzebę amerykańskiej obecności, nawet jeśli nie będzie żadnych zakłóceń, w celu odstraszenia wewnętrznego buntu lub ataku zewnętrznego. Jeśli Malikiemu uda się przywrócić władzę lub nawet podjąć działania przed opuszczeniem urzędu, można sprawić wrażenie, że wojska amerykańskie są tam na zaproszenie. Jednakże taki sposób działania może również wywołać energiczny, a nawet gwałtowny opór.
Konkluzja jest taka, że równanie sił, które wyłania się po tych wyborach, jest bardzo negatywne z punktu widzenia USA – i że administracja Obamy może zdecydować, że będzie konieczne podjęcie pewnego rodzaju działań wojskowych, aby zmienić orientację sił na bardziej akceptowalny profil . Moim zdaniem jest to całkiem prawdopodobne.
W tym kontekście należy zauważyć, że sadryści bardzo jasno przedstawili swoje niepodlegające negocjacjom stanowisko, że Stany Zjednoczone powinny wyjść na całość. Ponadto sadryści przez cały czas byli bardzo bojowi, sprzeciwiając się obecności zagranicznych firm na irackich polach naftowych. Chcą znacjonalizowanego przemysłu naftowego.
Jeśli chodzi o USA, jest to podwójny cios. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy Stany Zjednoczone dały im wiele możliwości zmiany stanowiska wobec obecności USA. I chociaż sadryści ustąpili w wielu miejscach, nie ustąpili w tych dwóch kwestiach. O ile będą miały duży wpływ na nowo utworzony rząd, wydaje się prawdopodobne, że skutecznie zażądają wrogości wobec dalszej obecności wojskowej USA.
Pięć lat temu Iyad Allawi był uczciwą amerykańską marionetką, ale stał się zaciekłym nacjonalistą. Jako lider największego pojedynczego bloku wyborczego w nowym parlamencie jego wyraźnie antyamerykańskie stanowisko jest niezwykle znaczące. I podobnie jak sadryści jest również bardzo krytyczny wobec transakcji naftowych.
Jeśli Allawi i Sadr zdołają zawrzeć porozumienie i przejąć kontrolę nad rządem – wygląda na to, że razem będą mieli niewiele do większości, ale znacznie mniej niż dwie trzecie potrzebne do utworzenia rządu – nowo utworzony rząd prawie z pewnością dążą do uzyskania pełnej kontroli nad tym, co mogłoby radykalnie zwiększyć dochody z ropy. Kontrastuje to z poglądem Malikiego, który mógłby chcieć pozwolić międzynarodowym korporacjom naftowym kontrolować ropę.
Mogłoby to doprowadzić do powstania nowego potężnego rządu irackiego, zdolnego do współpracy z Iranem w celu utworzenia regionalnego bloku władzy – najgorszy koszmar dla USA. Sama możliwość takiego rozwoju byłaby wystarczającym powodem, aby administracja Obamy naprawdę się martwiła. To interesujące pytanie.
Kolejnym elementem, który należy wziąć pod uwagę, jest kwestia, jakie siły rządzą w różnych częściach Bagdadu poza zieloną strefą oraz w różnych regionach i obszarach wiejskich w całym Iraku. W niektórych miejscach nie ma go wcale. A w innych miejscach można powiedzieć, że władzę sprawują formacje lokalne, które powstały w tym okresie.
Na przykład w Basrze jest prawie samorząd miejski, ale nie do końca. To zbiór dzielnic zarządzanych przez różne lokalne grupy, które zapuściły korzenie w ciągu ostatnich kilku lat. Sadryści rządzą w niektórych dzielnicach, ale w niektórych miejscach zostali wyparci. Partia Fadhila [partia szyicka, która wywodzi się z sadystów, ale obecnie jest dla nich rywalem] rządzi w wielu dzielnicach. Rada Najwyższa nie ma prawie nic na boisku. W innych mniejszych miastach istnieją spójne grupy przywódcze.
Na czele wielu z tych quasi-rządów stoi lokalni przywódcy nieposiadający żadnej obecności ani przynależności krajowej. Jest to szczególnie prawdziwe tam, gdzie plemiona zdobyły przywództwo; mogą być lokalnie potężni i dobrze zorganizowani, zwłaszcza gdy mają silne powiązania z meczetami, a zwłaszcza na obszarach sunnickich. Zatem obszary lokalne mogą mieć spójny rząd, ale pozostać strukturalnie i politycznie niezależne od rządu krajowego wyizolowanego w Zielonej Strefie.
Te lokalne formacje nieustannie stawiają żądania rządowi krajowemu, wzywając do przekazania ich władzy w dochodach z ropy naftowej i oddania jej zasobów pod ich władzę. Jak dotąd odnieśli niewielki sukces w pozyskiwaniu dochodów z ropy, ale znacznie większy w pozyskiwaniu lokalnych zasobów.
Na przykład w Basrze samorząd lokalny przejął zakłady produkujące energię elektryczną i wstrzymał dostawę energii elektrycznej z krajowej sieci energetycznej, aby zaspokoić lokalne potrzeby. W Anbar lokalne społeczności wysysały ropę z rurociągów i ciężarówek, a dochody z czarnego rynku wykorzystywały do finansowania wszystkiego, od lokalnych projektów, przez rebelię, po gangi przestępcze.
Jest całkowicie możliwe, że quasi-sojusz, którego częścią są sadryści, lub potencjalny przyszły quasi-sojusz pomiędzy sadystami a grupą Allawiego, byłby w rzeczywistości jedynie wyrazem współpracy lokalnych grup na raczej niepewnych podstawach w celu potwierdzenia polityka narodowa. I ta polityka krajowa mogłaby następnie służyć jako narzędzie, dzięki któremu można by zbudować prawdziwy rząd krajowy.
Z amerykańskiego punktu widzenia taki rząd „oddolny” mógłby być niezwykle niebezpieczny, ponieważ z pewnością taki rząd byłby wysoce nacjonalistyczny. Właśnie po to USA zaatakowały Irak, żeby się tego pozbyć.
Może więc nastąpić wznowienie amerykańskiej agresji, ponowna inwazja na te lokalne obszary, które stanowią bazę władzy dla tych różnych formacji, wycelowana zwłaszcza w sadystów, ale także lokalną bazę sunnicką w Allawi, w celu wyeliminowania ich podstaw instytucjonalnych.
W istocie na tym właśnie polegała pierwotna wojna, a nowa wojna mogłaby wyglądać całkiem podobnie, włączając patrole, włamania do domów i masowe niszczenie budynków „siedzących” powstańców. Wydaje się to odległą możliwością, ale kształt sytuacji może skłonić amerykańskich planistów do uznania tej strategii za strategię ostatniej szansy, pozwalającą uniknąć prośby o całkowite wycofanie się.
P. ODPOWIEDŹ MALIKIEGO na zdecydowane poparcie dla Allawiego polega na zapewnieniu, że Allawi, mimo że jest szyitą, miał silne powiązania z Partią Baas Saddama Husajna i że Allawi zamierza przywrócić rządy Baas, czyli panowanie sunnitów nad krajem szyici. Zatem Maliki, który wcześniej przedstawiał siebie jako osobę bardziej świecką, teraz gra kartą sekciarską. Wiąże się z tym pokrewieństwo między Sadrem a resztą partii szyickich w Iraku i reżimem szyickim w Iranie. Jaką rolę, twoim zdaniem, odgrywa dzisiaj tego rodzaju sekciarska logika w irackiej polityce?
Michał Szwartz. SUNNIS W Iraku nie mają widocznych w całym kraju grup przywódczych, które aspirowałyby do reprezentowania swoich sekciarskich interesów. Począwszy od 2003 r. wojsko amerykańskie systematycznie atakuje każdą grupę mającą takie aspiracje, z wyjątkiem garstki quislingów, którzy wspierali ataki USA na rebelię sunnicką. Ci quislingowie, którzy udawali, że reprezentują interesy sunnickie w poprzednim parlamencie, byli znienawidzeni jeszcze przed wyborami w 2005 roku, a w tych wyborach otrzymali niewiele głosów, a być może nawet ani jednego mandatu.
Ruch Sahwa – nazywany przez prasę zachodnią Przebudzeniem – nie połączył się w zintegrowaną formację, nawet na szczeblu prowincji, i dlatego stał się potężny w różnych miejscowościach, nie tworząc sunnickiej formacji narodowej. W rezultacie sunnici tak naprawdę nie mieli innego wyjścia, jak tylko ta grupa Allawi.
Grupa Allawi wypełniła tę próżnię, werbując do swojej koalicji wyborczej szereg ważnych lokalnych liderów i quasi-rządów. Pomimo wysiłków Malikiego zmierzających do dyskwalifikacji niektórych kandydatów, te lokalne ugrupowania przekazały swoje okręgi wyborcze na listę wyborczą Allawiego, ze szczególnym sukcesem w Anbar, gdzie odniosły miażdżące zwycięstwo, oraz w Kirkuku, gdzie zdecydowanie pokonały Kurdów i dlatego dały do zrozumienia, że to kluczowa prowincja nie przejdzie po cichu do regionalnej strefy wpływów kurdyjskiej.
Zatem sukces Allawiego nie reprezentuje ani nawet nie symbolizuje przetrwania Partii Baas i nie sądzę, aby ktokolwiek w Iraku naprawdę wierzył w pomysł, jakoby Maliki opowiadał się za przywróceniem przez Allawiego rządów Baas. Co najważniejsze, Allawi nie jest w żaden realny sposób powiązany z pozostałościami establishmentu partii Baas. Niektóre lokalne grupy, z którymi ma do czynienia, to niektórzy z byłych Baasów, ale nie są to ludzie, którzy byli przywódcami Partii Baas; to ludzie, którzy dorastali w tym okresie, od upadku reżimu Baas, jako lokalni przywódcy.
Myślę, że z punktu widzenia osób faktycznie zaangażowanych w iracką politykę – w tym nawet najbardziej sekciarskiego szyita na południu kraju – to oskarżenie jest mało wiarygodne. Być może Maliki uważa, że oskarżenie zmobilizuje ludzi na obszarach szyickich, ale nie wygląda na to, żeby to się sprawdziło. Może to po prostu wyraz desperacji.
P. LUB MOŻE Maliki kieruje swój przekaz do Stanów Zjednoczonych jako prośbę lub groźbę, aby Stany Zjednoczone zdecydowanie go poparły.
Michał Szwartz. TAK, może być przeznaczony do użytku międzynarodowego. W rzeczywistości może być tak, że jest to kolejna próba usprawiedliwienia ciągłej obecności wojskowej USA po 2011 r. Ta początkowa salwa może później przerodzić się w wezwanie do interwencji wojskowej USA, aby dostosować się do „niesfornych społeczności”, które stanowią podstawę polityki wyborczej Allawiego powodzenie.
W rzeczywistości może nawet przemawiać w imieniu Stanów Zjednoczonych. Apel ten jest niemal zbyt zgodny z interesami administracji Obamy – ma na celu zdyskredytowanie nacjonalistycznej i antyamerykańskiej koalicji Allawiego – i może równie dobrze być prostym wyrazem publicznego stanowiska ambasady USA, które regularnie scharakteryzował nacjonalizm sunnicki jako restaurację Baas.
Ale to tylko spekulacja; jak dotąd nie ma bezpośrednich dowodów na to, że Maliki to w tej kwestii kocia łapa dla USA. Trudność polega na tym, że reporterzy śledczy już tam nie pracują i nie dowiadują się o takich rzeczach, a informacje te rozwijają się znacznie wolniej.
Jeśli chodzi o Iran, myślę, że irańscy przywódcy zdecydowali, że w tej sytuacji nie można potraktować go surowo, i myślę, że wycofali się z bardziej interwencyjnych wysiłków, jakie podejmowali w przeszłości. Uważam, że większość swojej energii poświęcają stosunkom gospodarczym z administracją Malikiego, które przetrwałyby zmianę reżimu.
Dostarczają energię elektryczną do kilku prowincji Iraku – w rzeczywistości prowincji o dużej populacji sunnickiej – które nie są podłączone do irańskiej sieci energetycznej. Wiele miejscowości otrzymuje obecnie energię elektryczną z Iranu po latach nędzy pod okupacją amerykańską. Wyobraźcie sobie wpływ na opinię publiczną w tych miejscowościach, gdzie USA były już znienawidzone.
Weźmy też pod uwagę szyickie miasto pielgrzymkowe Karbala, gdzie Irańczycy finansują i budują nowoczesne lotnisko, aby pielgrzymi z Iranu, a także reszty szyickiego świata mogli przylecieć do Karbali. W tym miejscu ponownie wyobraźmy sobie wpływ, jaki to nowe lotnisko przyciągnie do miasta setki tysięcy turystów, którzy chcą wydać duże pieniądze na pielgrzymki religijne. Irańczycy rozpoczęli nawet rafinację irackiej ropy, ponieważ możliwości rafinacji w Iraku są znacznie mniejsze od własnych potrzeb Iraku.
Zatem Irańczycy tworzą rodzaj ekonomicznej wzajemnej penetracji obu krajów, co moim zdaniem postrzegają jako trwalszy sposób na utworzenie sojuszu niż bardziej zdecydowane wysiłki mające na celu wywarcie wpływu na sytuację militarną lub powstańczą, w które angażowali się wcześniej.
To czyni ich znacznie groźniejszym przeciwnikiem dla Stanów Zjednoczonych
Irańczycy nie są osamotnieni w swoich wysiłkach na rzecz budowania trwałych stosunków gospodarczych z Irakiem. Spośród wszystkich kontraktów naftowych zawartych w zeszłym roku największym pojedynczym podmiotem jest CNPC, narodowy koncern naftowy Chin. Te kontrakty naftowe wzmocniły inne kontrakty gospodarcze, które przewidują długoterminową wymianę między krajami.
W szczególności Iran, Chiny i inne kraje oferują rozwój infrastruktury Iraku, ponieważ jeśli ropa ma się wydobyć, musi istnieć infrastruktura zdolna do zarządzania nią w dłuższej perspektywie. Różni potencjalni i obecni partnerzy handlowi proponują udostępnienie dróg i rurociągów do Iraku w zamian za udział w produkcji ropy naftowej i dochodach. A rząd Malikiego bardzo chętnie omawia takie ustalenia, gdy Stany Zjednoczone nie mówią mu, że nie może.
I należy pamiętać, że podczas gdy to wszystko przenika do Iraku, Szanghajska Organizacja Współpracy (SCO) – pakt o wzajemnym bezpieczeństwie pomiędzy Rosją, Chinami, Kazachstanem, Kirgistanem, Tadżykistanem i Uzbekistanem – zaprasza teraz Iran do zostania pełnoprawnym członkiem.
SCO stanowi przedłużenie chińskiej strefy wpływów i Chińczycy mają nadzieję objąć Iran – a co za tym idzie – Irak – pod swoim parasolem. Taki rozwój sytuacji stworzyłby więź między Irakiem a Iranem trwalszą niż jakikolwiek inny rodzaj machinacji politycznych, nad którymi Iran pracował wcześniej.
Stanowi to poważne zagrożenie dla planów administracji Obamy dotyczących Iraku jako stolicy ich bliskowschodniego imperium. Pokazuje także, że wynik wyborów nie jest w żadnym wypadku najważniejszym wydarzeniem w bieżącej sytuacji. Niezależnie od tego, kto zostanie premierem i kto obejmie różne stanowiska w rządzie, tego rodzaju relacje gospodarcze z Chinami i Iranem będą niezwykle kuszące. W rzeczywistości stanowiłoby to pokusę dla każdego reżimu, który nie jest kompletnym tworem amerykańskiej polityki.
P. JAKA JEST RÓŻNICA pomiędzy głosowaniem na Allawiego i sadystów? Wygląda na to, że obaj próbowali odwołać się do głosowania przeciwko USA.
Michał Szwartz. SADRYSTY mieli wspólną listę z kilkoma innymi partiami, ale sposób, w jaki zorganizowano wybory, tym razem pozwalał pojedynczym osobom wejść do kabiny i głosować na daną listę, jeśli chcieli, ale mogli też wybrać indywidualnego kandydata, na którego chcieli głosować w ramach wybrany przez nich łupek.
W wyborach w 2005 r. różnym listom zostanie przyznana – na podstawie łącznej liczby głosów – określona liczba mandatów w parlamencie, a przywódcy list wyznaczą następnie, który z ich kandydatów zostanie członkami parlamentu. Obecnie, podczas gdy liczba mandatów parlamentarnych zdobytych przez tę listę jest nadal ustalana w ten sam sposób, o faktycznym wyborze kandydatów decyduje suma ich indywidualnych głosów.
Okazuje się więc, że wielu wyborców weszło do lokali wyborczych i zdecydowało się głosować specjalnie na kandydatów sadystów z listy krajowej, w której sadryści uczestniczyli. Dotyczyło to zwłaszcza Bagdadu, a także kilku innych miast na południu. Najwyraźniej odnieśli szczególny sukces w prowincji Maysan. Ale w innych miejscach, nawet tam, gdzie ich sytuacja nie radziła sobie tak dobrze, jak mogliby sobie tego życzyć, sadryści radzili sobie znacznie lepiej niż reszta.
Oznacza to, że zwykli ludzie w terenie wyszukują sadystów, zatem prawdą jest, że sadryści nadal mają bazę w terenie i że ludzie postrzegają ich jako rzeczywistych przedstawicieli ich interesów.
Nie mam wątpliwości, że funkcja opieki społecznej, którą sadryści zawsze próbowali pełnić w robotniczych dzielnicach Iraku, wiele razy z pewnym rzeczywistym sukcesem, nadal funkcjonuje w bardzo ważny sposób.
Mają prawdziwą bazę, mogą ją zmobilizować i ta baza ich wspiera ze względu na to, co oferują tej bazie w kontekście tego pozbawionego rządów kraju, pełnego lokalnych protorządów.
Jednocześnie fundamentalistyczny punkt widzenia sadystów uległ złagodzeniu w wielu obszarach, nie w sferze osobistych zachowań, ale w sferze aktywizmu politycznego i tolerancji dla innych punktów widzenia.
Przez pewien czas wyglądało na to, że sadryści zdobyli czołową władzę na obszarach szyickich, udowodnili jednak, że nadal mają w terenie organizację o dużej wiarygodności, ponieważ ludzie postrzegają ich jako tych, którzy zapewnić jakąś ekonomiczną odpowiedź na swoje problemy. Myślę, że to ma duże znaczenie.
Nie sądzę, że po stronie Allawi jest inaczej, z wyjątkiem faktu, że Allawi jest głównie figurantem. Grupa Allawiego składa się z kompendium grup mających bazę lokalną i to ona zapewnia te głosy. Kiedy wyjdzie analiza, myślę, że odkryjemy, że to ludzie reprezentujący tę lokalną bazę wygrają wybory w różnych miastach prowincji Anbar i innych okolicznych prowincjach, w których Allawi dobrze się pokazał , szczególnie w Kirkuku, co jest fascynującym przykładem tego trendu.
Inna różnica polega na tym, że sadryści są ruchem narodowym lub quasi-nacjonalistycznym, obecnym na całym obszarze szyickim, podczas gdy grupa Allawi to szereg lokalnych grup, które właśnie się sprzymierzyły. W rezultacie nie mają spójnego stanowiska politycznego — są ludzie Sahwy, jest kilka partii z dawnych czasów, są ludzie, którzy mają prawdziwą lojalność wobec Baas, ale byli Baasistami niskiego szczebla.
Zatem na obszarach sunnickich jest kilku organicznych przywódców, ale nie ma przywództwa narodowego, a jedynie podstawowa podstawa spójnego programu. To pomieszana grupa formacji, które będą zgodne w niektórych kwestiach, a nie w innych. Być może uda im się zgodzić, że chcą Allawiego na stanowisku premiera, ale będzie wiele rozbieżności co do faktycznej polityki.
Będzie wiele żądań dotyczących wyłącznie lokalnych odpowiedzi. Każda miejscowość, w której zwyciężyła koalicja Allawi, zapyta: „Gdzie są nasze rzeczy?” mając na uwadze, że sadryści mogliby sformułować spójne stanowisko polityczne, popierane przez wszystkich członków parlamentu – i, co być może o wiele ważniejsze – wszystkich lokalnych przywódców.
P. PODSUMOWUJĄC to, co twierdzisz, Stany Zjednoczone oczekiwały, że wybory zapewnią stabilny rząd, ale zamiast tego doprowadziły do powstania słabego, podzielonego rządu. W rezultacie Iran jest obecnie najpotężniejszym państwem w regionie, a siedem lat później Stany Zjednoczone nie mają nic do zaoferowania w związku z ogromnymi wydatkami krwi i skarbów w Iraku.
Michaela Schwartza. MYŚLĘ, że to całkiem dobre podsumowanie. Ale jeśli szukasz sposobu, aby administracja Obamy poczuła się choć trochę dobrze w związku z sytuacją, możesz wskazać kontrakty naftowe, które mogłyby zostać zrealizowane i ostatecznie wzmocniłyby rząd centralny.
Możesz też wskazać na fakt, że Irak ma obecnie siły zbrojne liczące 600,000 XNUMX żołnierzy, co według Stanów Zjednoczonych może w rzeczywistości stanowić siłę bojową – nawet jeśli wyślesz je do wielu miejscowości, tak naprawdę nie można na nim polegać aby „uspokoić” większość czegokolwiek.
Mają więc perspektywę przepływu ropy i rozpoczęli tworzenie sił zbrojnych – dwóch składników, które mogłyby stworzyć spójny rząd centralny – chociaż żaden z nich nie jest w oczywisty sposób skuteczny. Ale nawet jeśli staną się one podstawą trwałego rządu, administracja Obamy nie może być pewna, że będzie on niezawodnym sojusznikiem, który był podstawowym celem od początku inwazji.
Jest więc dla nich kilka obiecujących znaków, ale każdy z nich sam w sobie jest więcej niż trochę problematyczny. Myślę, że muszą się bardzo martwić. Jeśli się nie martwią, to po prostu z powodu arogancji władzy nadal nie zdali sobie sprawy, że karty, które trzymają, nie działają tak, jak powinny.
Myślę więc, że Irak w pewnym sensie znajduje się na rozdrożu. Nie sądzę jednak, że wybory mają kluczowe znaczenie na rozdrożu, ale raczej są dla niego symptomatyczne.
Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym dodać. W Iraku toczy się nierozstrzygnięta walka o nowo wynegocjowane kontrakty na ropę. Większość dużych graczy to państwowe koncerny naftowe, a nie siedem starych sióstr, Shells i Exxons i tak dalej, które odgrywają mniej centralną rolę.
Te kontrakty naftowe mają zwiększyć, a już wkrótce potroić wydobycie ropy w Iraku, do czego mają przystąpić różne zagraniczne koncerny naftowe i wdrożyć niezbędne kroki, aby tak się stało. Jest jednak duży opór, bo koncerny naftowe chcą sprowadzać zagranicznych pracowników i traktują wydobycie jako kolejną platformę eksportową. Innymi słowy, są tam tylko po to, aby wydobyć olej.
Jednak na każdym szczeblu irackie krajowe koncerny naftowe, pracownicy naftowi i lokalni przywódcy chcą, aby rozwój naftowy był czymś, co naprawdę ich wzbogaci. Chcą zatrzymać pieniądze, władzę i wiedzę techniczną w Iraku.
Oczywiście irackie państwowe koncerny naftowe nie są przyjaciółmi narodu, ale są przyjaciółmi samych siebie i nie chcą, aby zagraniczne koncerny naftowe kontrolowały ten nowy aparat – chcą go kontrolować. A jeśli wygrają tę walkę, będzie to oznaczać, że Irakijczycy zostaną zatrudnieni od dołu do góry, że lokalne społeczności będą mogły ubiegać się o część dochodów, a zyski mogą zostać ponownie zainwestowane w Iraku.
Wszystko to będzie znacznie mniej prawdopodobne, jeśli firmy będące własnością obcych rządów, zwłaszcza Chin, wyłonią się z kontroli operacyjnej – ale nie jest to niemożliwe. A prawie na pewno będzie to niemożliwe, jeśli międzynarodowe koncerny naftowe, takie jak Shell i Exxon, przejmą kontrolę operacyjną.
Nie jest jednak jasne, kto ostatecznie przejmie kontrolę. Sposób, w jaki spisano umowy, jest bardzo niejednoznaczny. Są w nich elementy, które ograniczają międzynarodowe koncerny naftowe, ale jest też wiele elementów, które oferują im realne możliwości.
Pracownicy naftowi są na to bardzo wrażliwi i walczą z tym. Już w przypadku pierwszego z realizowanych kontraktów doszło do sabotażu, ponieważ lokalni przywódcy i związki zawodowe nie czują, że lokalni dostawcy i lokalni pracownicy otrzymali sprawiedliwy udział. Zatem ten kontrakt utknął w martwym punkcie, ponieważ lokalny opór go powstrzymuje.
Ta sama dynamika będzie się nasilać we wszystkich tych umowach. A teraz nowy parlament został wybrany na podstawie tego, że umowy te należy unieważnić i napisać na nowo, aby dać pełną gwarancję irackiej kontroli nad ropą. Myślę więc, że na tym właśnie polega walka, ponieważ gospodarka Iraku zależy od tego, co stanie się z gospodarką ropą naftową.
Transkrypcja: Tom Arabia i Matt Korn
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna