Kampania mająca na celu umożliwienie reelekcji prezydenta Wenezueli Hugo Cháveza w wyborach prezydenckich w grudniu 2012 r. nabiera tempa. W tym kontekście pojawiły się obawy o żywotność wenezuelskiej demokracji pomimo niedawno zakończonych wyborów regionalnych, uznanych przez Sekretarza Generalnego OPA Jóse Miguela Insulzę za „pokojowe i wzorowe”. Niektórzy uważają możliwość reelekcji za autorytarną, a przez innych nielegalną.
Konstytucja Wenezueli stanowi, że odrzucona reforma konstytucyjna nie może zostać przedstawiona ponownie w tym samym okresie wyborczym. W związku z tym, że pakiet reform konstytucyjnych z 2007 r. obejmował zmiany umożliwiające dalszą reelekcję w przypadku niewielkiej porażki, obecnie proponowane zmiany wydają się nielegalne.
Jednak legalność tej zmiany wynika ze specyfiki konstytucji Wenezueli. Dokonuje rozróżnienia między reformą a nowelizacją konstytucji, przy czym tej pierwszej nie można ponownie przedstawić w tym samym terminie. Różnica polega na tym, czy zmiana ma na celu zmianę norm konstytucji, a nie jej procedur. Jest to oczywiście kwestia do dyskusji, ale wydaje się, że zniesienie ograniczeń kadencji jest raczej kwestią konkretnego artykułu nr 230 niż podstawowej normy konstytucyjnej.
Rzekomy autorytaryzm polegający na reelekcji na czas nieokreślony jest dobrze wyrażony. Nawet głoszona przez Cháveza inspiracja intelektualna, Símon Bolivar, wyzwoliciel Wenezueli spod panowania hiszpańskiego, wyrażał obawy dotyczące reelekcji na czas nieokreślony. „Nie ma nic tak niebezpiecznego, jak pozostawienie tego samego obywatela u władzy przez długi czas”.
Bolívara niepokoiła jednak nie idea reelekcji, ale jej praktyczność. Sugerował, że naród „przyzwyczaja się do posłuszeństwa”, a obywatel do przewodzenia i od tego momentu zaczyna się uzurpacja suwerenności ludu. Dla każdego, kto choć trochę jest zaznajomiony z energicznym wenezuelskim ruchem opozycyjnym, pierwsze zmartwienie nie wydaje się powodem do poważnych obaw. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że Wenezuela, w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, dopuszcza referendum w sprawie odwołania mandatu Prezydenta, zgodnie z decyzją z 2004 roku.
Kiedy mówimy o przyzwyczajeniu do rządzenia, nieuchronnie zakładamy, że przywództwo będzie za jednym pociągnięciem pióra Prezydenta. Musimy zauważyć, że dekrety były cechą charakterystyczną prezydentury Cháveza, podobnie jak wiele nacjonalizacji administracji. Jednak stosując to jako miarę, patrząc porównawczo, Chávez wydaje się stosunkowo nieprzyzwyczajony do przywództwa pomimo dziesięciu lat u steru. W Brazylii w latach 1988–95 na jednego hrabiego wydano 1004 dekrety. Carlos Menem z Argentyny, obecnie objęty dochodzeniem w sprawie nielegalnego handlu bronią, choć wówczas bardzo sławny, wydał ponad 300.
Chociaż przywódca może mieć usposobienie autorytarne, jak wielu sugeruje Cháveza, nie oznacza to, że środowisko instytucjonalne, w którym działa, jest autorytarne. Instytucje demokratyczne powinny starać się ukrócić te osobiste tendencje, jednak w tym sensie musimy uznać, że „reelekcja” jest nadal „wyborem”. Władza jednak ostatecznie należałaby do ludzi. Co więcej, trzeba zdać sobie sprawę, że nowelizacja sama w sobie będzie efektem woli powszechnej, będzie wymagała zatwierdzenia w referendum.
Istotnym elementem pozwalającym określić, czy nowelizacja ma charakter autorytarny, jest tryb jej wprowadzenia. Konstytucja Wenezueli dopuszcza trzy możliwe źródła inicjatywy: prezydent, trzydzieści procent deputowanych do Zgromadzenia Narodowego lub petycja z podpisami co najmniej 15% osób wpisanych do krajowego rejestru wyborców.
Wielu miało nadzieję, że zostanie wybrana popularna trasa. Wydaje się to po prostu bardziej demokratyczne, zwłaszcza jeśli chodzi o zabezpieczenie popularnego bohatera przewidzianego w Konstytucji. Dałoby to także szansę aktywistycznemu zapleczu partii Cháveza – PSUV – na odzyskanie inicjatywy nad członkami jej wyższych szczebli, których część nawet Chávistas postrzega jako skorumpowanych lub niekompetentnych.
Jednak już w 5th z grudnia 2008 r. Chávez wskazał w programie „dando y dando”, że nowelizacja zostanie wprowadzona za pośrednictwem Zgromadzenia Narodowego. Chociaż jest to stracona szansa na wzmocnienie jej wiarygodności demokratycznej, wprowadzenie poprawki w ten sposób nie oznacza, że jest ona autorytarna.
Przysłowie głosi, że „dobroczynność zaczyna się w domu”, być może tak powinna wyglądać krytyka. Brytyjski system parlamentarny nie nakłada żadnego formalnego ograniczenia na możliwy czas, jaki jedna osoba może spędzić na stanowisku premiera. Dzięki trzem zwycięstwom wyborczym Tony Blair był najdłużej urzędującym premierem Partii Pracy w kraju i chociaż wielu uważa jego sposób przywództwa za autorytarny, nadal uważamy nasz system za energiczną demokrację. To uczucie trwa, mimo że obecnie przewodzi nam człowiek, który niewielu twierdziłoby, że głosował na takie stanowisko w wyborach powszechnych.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna