WIĘKSZOŚĆ ludzi – parafrazując radykalnego brytyjskiego poetę Adriana Mitchella – ignoruje większość historii, ponieważ większość historii ignoruje większość ludzi. Tradycyjnie jest to domena „wielkich” ludzi: zdobywców i królów, mężów stanu i generałów, proroków i pionierów. Innym osobom – przeważającej większości – nie poświęca się zbyt wiele uwagi. W najlepszym przypadku są statystami w hollywoodzkiej epopei, zepchniętymi na peryferie. Lub co najwyżej na chwilę – i anonimowo – przeniesiony w centrum akcji w tłumie lub na scenie bitwy.
Są oczywiście wyjątki, ale zwykle ograniczają się one do sfery akademickiej i często przybierają formę nudnych, nieprzeniknionych tez skupiających się na stosunkowo wąskich przedziałach czasowych. Profesor Howard Zinn miał czelność spróbować czegoś zupełnie innego: w 1980 roku przedstawił niezwykle przystępny opis walk ludowych toczących się w jego kraju, obejmujący cały okres od jego „odkrycia” przez Krzysztofa Kolumba pół tysiąca lat wcześniej.
Było to niezwykle ambitne zadanie, ale po jego wykonaniu autor nie spodziewał się wielkich pochwał. Pierwszy nakład pt Historia ludowa Stanów Zjednoczonych: 1492-obecnie nie przekraczał nakładu 5,000 egzemplarzy. W prasie głównego nurtu nie było entuzjastycznych recenzji. Wydaje się jednak, że każdy, kto przeczytał tę książkę, nie mógł powstrzymać się od mówienia o niej. Dało to spojrzenie na przeszłość, które znacznie różniło się od tego, czego uczono ich w szkole. W większości przypadków trafiło w sedno. Do ostatniej dekady jej wartość przekazywana była głównie drogą ustną. Według doniesień różne wydania (i permutacje) tego tomu sprzedały się w blisko dwóch milionach egzemplarzy.
W książce Zinn przyznaje się do jej ograniczeń i opisuje ją jako „historię lekceważącą rządy i szanującą ludzkie ruchy oporu”. Kontynuuje: „To sprawia, że jest to relacja stronnicza, skłaniająca się w określonym kierunku. Nie przejmuję się tym, bo góra podręczników historii, pod którą wszyscy stoimy, tak mocno przechyla się w drugą stronę…. że potrzebujemy jakiejś siły przeciwnej, aby uniknąć zmiażdżenia i poddania się”.
Autor nie szuka usprawiedliwienia dla opowiadania o przeszłości z punktu widzenia tych, o których zbyt często uważa się, że stali po złej stronie historii: rdzennych Amerykanów, afrykańskich niewolników (a później rzekomo „emancypowanych” Afroamerykanów , który przez stulecie walczył o formalną akceptację jako obywateli o równych prawach), rolnicy pozbawieni środków do życia, imigranci z klasy robotniczej (kategoria obejmująca jego własnych rodziców) i kobiety. A przy okazji nie waha się krytykować wszystkich, którzy jego zdaniem na to zasługują, czyli większości prezydentów.
Ikonoklazm Zinna i demaskowanie przez niego ogólnego wzorca rządów jako systemu zaprojektowanego w celu służenia interesom małych, ale potężnych mniejszości nie miało na celu sugerowania, że w przeszłości ich narodu nie było nic, z czego Amerykanie mogliby być dumni. Raczej naświetlił szereg alternatyw: osobowości i zmagania o wiele bardziej godne szacunku i uczucia z perspektywy czasu niż słynne bitwy i znani biali mężczyźni.
Gdyby „A People’s History” było jedynym godnym uwagi osiągnięciem Zinna, niewątpliwie otaczano by go czcią, ale jego śmierć pod koniec ubiegłego miesiąca w wieku 87 lat prawdopodobnie nie wywołałaby tak głębokiego poczucia żałoby wśród amerykańskiej lewicy. Miał jednak na swoim koncie znacznie więcej – i nie tylko inne książki, broszury i sztuki teatralne, ale historię aktywizmu, która sięgała około 60 lat i kosztowała go dwa stanowiska akademickie.
Jako zagorzały zwolennik praw obywatelskich zasiadał w kierownictwie Studenckiego Komitetu Koordynacyjnego ds. Pokoju, a w połowie lat sześćdziesiątych XX wieku skupił się na wojnie w Wietnamie. Jego książka z 1960 r. „Wietnam: logika wycofania” była jednym z pierwszych tekstów opowiadających się za natychmiastowym i bezwarunkowym wycofaniem wojsk amerykańskich z kraju, w którym nigdy nie powinny były zostać rozmieszczone. Daniel Ellsberg, który zasłynął z ujawnienia dokumentów Pentagonu, które w druzgocący sposób podważały argumenty za kontynuowaniem wojny w Wietnamie, wspomina, że po raz pierwszy spotkał Zinna na spotkaniu w Bostonie w 1967 r., „gdzie obaj wypowiadaliśmy się przeciwko oskarżeniom postawionym Eqbalowi Ahmedowi i Philowi Berriganowi za „spisek mający na celu porwanie Henry’ego Kissingera”. Po czterdziestu latach przyjaźni opisuje Zinna jako po prostu „najlepszego człowieka, jakiego kiedykolwiek znałem. Najlepszy przykład tego, czym jest człowiek…. mogą zrobić ze swoim życiem.”
Wielu z tych, którzy mieli zaszczyt uczęszczać na zajęcia Zinna, podobnie ciepło wspomina jego i jego styl pedagogiczny.
Nadejście nowego tysiąclecia i nowa seria wojen nieuchronnie postawiły emerytowanego profesora z powrotem w centrum uwagi wraz z jego wieloletnimi towarzyszami, takimi jak Noam Chomsky, a Zinn po raz kolejny niestrudzony i elokwentny w wyjaśnianiu teraźniejszości, umieszczając ją w historycznym kontekst.
Znajomy – po raz kolejny – na wiecach antywojennych, ostrożnie wspierał także kandydaturę Baracka Obamy, którego postrzegał jako „osobę bardzo wrażliwą, inteligentną, myślącą i obiecującą”. Ale widział, że prezydent jest też kimś innym: politykiem – a więc z definicji mniej lub bardziej niegodnym zaufania. Jednak poczucie historii podpowiadało mu, że presja społeczna może mieć ogromne znaczenie. Zaledwie kilka tygodni temu, oceniając pierwszy rok prezydentury dla tygodnika „The Nation”, napisał: „Myślę, że ludzie…. powinniśmy zacząć rozumieć, że Obama będzie prezydentem przeciętnym – co w naszych czasach oznacza prezydentem niebezpiecznym – chyba że istnieje jakiś ruch narodowy, który popchnie go w lepszym kierunku".
To oczywiście nie było nawiązanie do Tea Party.
Każdemu krajowi dobrze przysłużyłby się radykalny intelektualista publiczny o porównywalnej erudycji, zaangażowaniu, dowcipie i mądrości. Amerykanie powinni być bardzo dumni z Howarda Zinna. Ci, którzy od dawna zamierzali się zmierzyć Historia Ludowa ale nigdy się z tym nie spotkałem, powinienem to odebrać bez dalszej zwłoki. I nie tylko Amerykanie: to nieocenione źródło informacji dla każdego, kto chce rzucić okiem na rzeczywistość kryjącą się za maską Wujka Sama.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna