Kilka tygodni po odejściu ze stanowiska była sekretarz stanu Hillary Clinton mogła odetchnąć z ulgą i uspokojeniem, gdy dyrektor wywiadu narodowego James Clapper zaprzeczył doniesieniom o podsłuchiwaniu Amerykanów przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego. Przecież Clinton zajmował się sprawami urzędowymi w Departamencie Stanu, tak jak wielu Amerykanów robi to ze swoimi sprawami osobistymi, na niezabezpieczonym serwerze.
W zeznaniach pod przysięgą przed Senacką Komisją ds. Wywiadu w dniu 12 marca 2013 r. Clapper powiedział, że NSA nie zbieranie, świadomie, „jakiegokolwiek rodzaju danych o milionach lub setkach milionów Amerykanów”, które prawdopodobnie obejmowałyby niezabezpieczone e-maile Clintona.
Jednak rewelacje Edwarda Snowdena, kontrahenta NSA – począwszy od 5 czerwca 2013 r. – zadały kłam zeznaniom Clappera, które Clapper następnie wycofał 21 czerwca – przypadkowo, w dniu 30.th urodziny – kiedy Clapper wysłał list do senatorów, których, cóż, okłamał. Clapper przyznał, że jego „odpowiedź była wyraźnie błędna – za co przepraszam”. (Jeśli zastanawiasz się, co stało się z Clapperem, nadal jest on DNI.)
Domyślam się, że wyznanie Clappera mogło być szokiem dla ówczesnej byłej sekretarz Clinton, gdy zdała sobie sprawę, że jej własne e-maile mogą znajdować się wśród bilionów korespondencji przechwytywanej przez NSA. Niemniej jednak stwierdziła, że mówienie prawdy przez Snowdena jest bezpieczniejszym celem jej wściekłości niż nieuczciwość Clappera i niewód NSA.
W kwietniu 2014 roku Clinton zasugerowała, że Snowden pomógł terrorystom, przekazując „wszelkiego rodzaju informacje, nie tylko dużym krajom, ale sieciom, grupom terrorystycznym i tym podobnym”. Clinton szczególnie surowo traktowała Snowdena, ponieważ udał się do Chin (Hongkongu) i Rosji, aby uniknąć mściwego oskarżenia ze strony rządu USA.
Clintona nawet wyjaśnione jak niezwykłe wysiłki poczyniła ona i jej ludzie, chroniąc tajemnice rządowe: „Kiedy leciałem do Chin lub do Rosji, zostawialiśmy cały mój sprzęt elektroniczny w samolocie bez baterii, ponieważ… próbują dowiedzieć się nie tylko o tym, co robimy w naszym rządzie, oni… przeglądają osobiste e-maile osób, które pracowały w Departamencie Stanu”. Tak, ona to powiedziała. (podkreślenie dodane)
Podniesiona na własnym petardzie
Niestety, prawie rok później, w marcu 2015 r., wyszło na jaw, że podczas swojej kadencji na stanowisku sekretarza stanu nie wykazała się taką pracowitością, jak sądziła naród amerykański. Do oficjalnej komunikacji korzystała z prywatnego serwera, a nie ze zwykłych oficjalnych kont e-mail Departamentu Stanu prowadzonych na serwerach federalnych. Tysiące tych e-maili zostałoby z mocą wsteczną oznaczonych przez wydział jako tajne – niektóre na poziomie ŚCIŚLE TAJNE/Słowo kodowe.
Podczas wywiad We wrześniu ubiegłego roku Snowden został poproszony o ustosunkowanie się do doniesień o ściśle tajnych materiałach pojawiających się na osobistym serwerze Clintona: „Kiedy jawne systemy rządu Stanów Zjednoczonych, który zatrudnia pełnoetatowy personel ds. bezpieczeństwa informacji, regularnie ulegają hakerom, pojawia się pomysł, że ktoś, kto trzyma prywatny serwer w odnowionej łazience farmy serwerów w Kolorado, jest bezpieczniejszy, jest całkowicie absurdalny”.
Zapytany, czy Clinton „celowo naraziła na niebezpieczeństwo międzynarodowe bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych poprzez nieostrożność w korzystaniu z poczty elektronicznej”, Snowden odpowiedział, że to nie jego miejsce, aby wypowiadać się na ten temat. Wydaje się, że nie jest to miejsce do wypowiadania się prezydenta Baracka Obamy, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że FBI aktywnie prowadzi dochodzenie w sprawie naruszenia bezpieczeństwa Clintona. Ale Obama i tak to powiedział.
„Nigdy celowo nie naraziłaby Ameryki na jakiekolwiek niebezpieczeństwo” – powiedział Prezydent 10 kwietnia. W tym samym wywiadzie Obama powiedział Chrisowi Wallace’owi: „Gwarantuję, że żadne dochodzenie prowadzone przez Departament Sprawiedliwości nie ma żadnego wpływu politycznego ani FBI – nie tylko w tym przypadku, ale w każdym innym przypadku. Kropka. Okres."
Jednak choć prezydent był byłym profesorem prawa konstytucyjnego, może pochwalić się burzliwą historią, jeśli chodzi o dochodzenia, a nawet procesy prowadzone przez osoby mu podlegające, prowadzące do wystawienia na szkodę dochodzeń, a nawet procesów. Na przykład ponad dwa lata przed postawieniem przed sądem Bradleya (Chelsea) Manninga Prezydent oświadczył publicznie: „Jesteśmy narodem prawa. Nie pozwalamy jednostkom decydować o działaniu prawa. On [Bradley Manning] złamał prawo!”
Nic dziwnego, że sąd wojskowy uznał Manninga za winnego, tak jak przewidywał Naczelny Wódz. Chociaż ujawnienie przez Manninga głównie tajnych informacji niskiego szczebla miało na celu zaalarmowanie amerykańskiej opinii publicznej o zbrodniach wojennych i innych nadużyciach rządu USA, Manning został skazany na 35 lat więzienia.
9 marca, kiedy podczas debaty bezczelnie zapytano kandydatkę na prezydenta Clinton, czy wycofałaby się z wyścigu, gdyby została postawiona w stan oskarżenia za bezczelne obchodzenie się z tajemnicami rządowymi, przedstawiła swoją własną, pewną prognozę: „Och, na litość boską! To się nie stanie. Nawet nie odpowiadam na to pytanie.
Podwójne standardy w prokuraturze
Zasłużony czy nie, niestety istnieje precedens zapewniający najwyższe zaufanie Clinton. W końcu emerytowany generał i były dyrektor CIA David Petraeus okłamał FBI (co jest przestępstwem dla „mniejszych” ludzi) w sprawie przekazania swojej kochance/biografowi ściśle tajnych informacji i skończyło się to klapsem w nadgarstek, grzywną za wykroczenie i zawieszeniem w zawieszeniu , żadnego więzienia – umowę, którą pierwszy prokurator generalny Obamy, Eric Holder, zawarł wychodząc z domu.
Prawdopodobnie wkrótce dowiemy się, czy prokurator generalna Loretta Lynch jest tak samo plastyczna jak Holder, czy też pozwoli dyrektorowi FBI Jamesowi Comeyowi, który wstrzymał się z nosem, pozwalając Petraeusowi na przesłuchanie zarzutów, na przeprowadzenie tym razem nieskrępowanego śledztwa – czy też po prostu czy Comey to zrobi być zmuszony do wyegzekwowania zapewnienia Clintona, że „to się nie stanie”.
W zeszłym tygodniu komentator prawny Fox News TV, Andrew Napolitano, powiedział, że FBI jest w końcowej fazie śledztwa w sprawie Clinton i jej prywatnego serwera poczty elektronicznej. Jego źródła mówią mu, że „dowody jej winy są przytłaczające” i że FBI ma wystarczającą ilość dowodów, aby postawić zarzuty i skazać.
Niezależnie od tego, czy Napolitano ma rację, czy nie, wydaje się prawdopodobne, że Clinton prawidłowo odczytuje prezydenta Obamę – nie wyróżnia się on odwagą. Jest też mało prawdopodobne, że Obama zabije polityczną fortunę przypuszczalnego obecnie kandydata Demokratów na prezydenta. Jeśli jednak nakaże Lynchowi i Comeyowi, aby nie pociągali Hillary Clinton do odpowiedzialności za coś, co – moim zdaniem oraz większości innych doświadczonych urzędników wywiadu, z którymi się konsultowałem – będzie co najmniej karalnym zaniedbaniem, ustanowiony zostanie kolejny szkodliwy precedens.
Wiedzieć za dużo
Tym razem jednak głęboko w sprawę zaangażowane są interesy i interesy potężnej, tajnej NSA, a także FBI i wymiaru sprawiedliwości. I już wszyscy wiedzą, „gdzie pochowano ciała”, jak lubią mawiać mądrzy ludzie z obwodnicy. Powstaje zatem pytanie, czy przyszła prezydent Hillary Clinton miałaby całkowitą swobodę manewru, gdyby miała zobowiązania wobec osób doskonale świadomych jej przeszłych naruszeń i szkód, jakie wyrządziły temu krajowi.
Bardzo ważnym, choć jeszcze niewymienionym pytaniem jest, czy luki w zabezpieczeniach Clinton i jej e-maili przyczyniły się do tego, co Clinton uznała za najgorszy moment w jej pracy jako sekretarz stanu, czyli do zabójstwa ambasadora Christophera Stevensa i trzech innych pracowników USA w słabo strzeżonym ośrodku USA. misja” (bardzo mały, specyficzny kompleks przypominający konsulat, który nie wykonuje żadnych spraw konsularnych) w Benghazi w Libii, 11 września 2012 r.
W jakiś sposób terroryści, którzy zorganizowali atak, zdawali sobie sprawę z braku znaczących zabezpieczeń w obiekcie, choć oczywiście istniały inne sposoby, aby podjąć taką decyzję, w tym poleganie Departamentu Stanu na niewiarygodnych lokalnych bojówkach, które równie dobrze mogły udostępnić te poufne informacje z napastnikami.
Jeśli jednak cokolwiek wskazuje na to, że spóźnione tajne e-maile Clinton zawierały informacje o wewnętrznych dyskusjach Departamentu Stanu na temat niedociągnięć w zakresie bezpieczeństwa konsulatu, mogą pojawić się pytania, czy informacje te nie zostały w jakiś sposób przejęte przez zagraniczną agencję wywiadowczą i udostępnione atakującym.
Wiemy, że biurokraci Departamentu Stanu pod przywództwem sekretarza Clintona odrzucili wielokrotne prośby o dodatkowe bezpieczeństwo w Benghazi. Wiemy również, że Clinton zlekceważyła wielokrotne ostrzeżenia NSA dotyczące korzystania z niezaszyfrowanej komunikacji. W końcu jedną z głównych misji NSA jest tworzenie i utrzymywanie bezpiecznej komunikacji dla użytkowników wojskowych, dyplomatycznych i innych użytkowników rządowych.
Złamanie zasad przez Clinton w obliczu NSA stworzyłoby dla NSA dodatkową zachętę do szczególnie uważnego obserwowania jej e-maili i rozmów telefonicznych. NSA może również wiedzieć, czy jakimś służbom wywiadowczym udało się włamać na serwer Clintona, ale nie ma powodu sądzić, że NSA udostępniłaby tego rodzaju informacje FBI, biorąc pod uwagę, że NSA nie udostępniała swoich danych innym agencjom federalnym nawet wtedy, gdy to robiła. więc ma to sens.
NSA przypisuje sobie prawo decydowania o tym, jakie informacje należy przechowywać w murach NSA, a jakie udostępniać innym organom wywiadu i organom ścigania, takim jak FBI. (Jedną z gorzkich konsekwencji tej zazdrośnie strzeżonej zaściankowości był brak udostępnienia przez NSA bardzo precyzyjnych informacji, które mogłyby udaremnić ataki z 9 września, jak ujawnili byli informatorzy NSA).
Jest całkowicie prawdopodobne, że gen. Keith Alexander, szef NSA w latach 2005–2014, zaniedbał poinformowania Sekretarza Stanu NSA o kolekcji dragów „zbierz wszystko”, która obejmowała e-maile i rozmowy telefoniczne Amerykanów – w tym Clintona. Nie musiało to wynikać po prostu z irytacji Aleksandry z powodu jej pogardy dla wymogów bezpieczeństwa komunikacji, ale raczej było głównie konsekwencją sposobu działania NSA.
Biorąc pod uwagę sposób myślenia NSA, można łatwo argumentować, że Sekretarz Stanu – a być może sam Prezydent – nie miał „niezbędnej wiedzy”. I nie trzeba dodawać, że im mniej osób zostanie poinformowanych o rażącym lekceważeniu przez NSA zabezpieczeń wynikających z Czwartej Poprawki przed nieuzasadnionymi przeszukaniami i konfiskatami, tym lepiej.
Jeśli zatem w e-mailach Clintona znajduje się coś obciążającego – lub przynajmniej politycznie szkodliwego – można śmiało założyć, że wie o tym przynajmniej NSA, a może i FBI. A to może utrudnić życie prezydenturze Clintona-45. Wewnątrz obwodnicy nie mówimy słowa „szantaż”, ale potencjał będzie tam obecny. Całość należy teraz uporządkować, zanim zapadną decyzje dotyczące wyboru następnego prezydenta.
Ray McGovern współpracuje z Tell the Word, oddziałem wydawniczym ekumenicznego Kościoła Zbawiciela w śródmieściu Waszyngtonu. Służył jako analityk CIA przez 27 lat, podczas których przygotowywał i udzielał informacji rano Dziennik dzienny prezydenta dla prezydentów Nixona, Forda i Reagana.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna