Pomijając subtelność, tak właśnie jest w Pakistanie. Zaciekła konkurencja między około 50 prywatnymi kanałami telewizyjnymi, a każdy z nich reprezentuje jakieś interesy polityczne, instytucjonalne, korporacyjne lub religijne. To gra, w której kłamstwa i fabrykacje – niezależnie od tego, jak groteskowe i niepoparte dowodami – znajdują gotowy wyraz. Skutki dla populacji były drastyczne.
Jeśli dzisiaj, z pilotem w dłoni, losowo przełączasz kanały w telewizorze lub przeglądasz prawie dwa tuziny gazet internetowych, zobaczysz klipy wideo lub zdjęcia samolotów pakistańskich sił powietrznych ostrzeliwujących cele w Północnym Waziristanie, artylerii strzelającej w góry, lub być może inne świętowanie operacji Zarb-e-Azb, operacji wojskowej rozpoczętej przez armię pakistańską przeciwko „złym” talibom w lipcu 2014 r. (Dla pouczenia czytelnika: dobrzy talibowie zabijają tylko Amerykanów i Afgańczyków; źli Talibowie zabijają Amerykanów, Afgańczyków i Pakistańczyków).
Ale trzymaj się! Przecierasz oczy. Myśliwce Islamskiej Republiki Pakistanu – dostarczane zarówno przez USA, jak i Chiny – bombardują islamskich bojowników wewnątrz tej „twierdzy islamu”, której nazwę dosłownie tłumaczy się jako „Kraina Czystki”? Jak to może być?
Przez dziesięć lat po 911 Pakistańczycy żyli w bańce złudzeń. Większość przeszła pranie mózgu, aby uwierzyć, że terroryzm w Pakistanie jest dziełem jakiejś „obcej ręki”. Tak więc, nawet gdy różne grupy bojowników wściekłe na Pakistan z dumą ogłaszały misje samobójcze przeciwko celom wojskowym i cywilnym, były one ignorowane. Według ówczesnej logiki żaden muzułmanin nie mógł zabić innego muzułmanina. Kto mógłby wejść do meczetu lub świątyni i zostawić dziesiątki zabitych? Z pewnością odpowiedzialni za to byli odwieczni wrogowie Pakistanu – Indie, Izrael, Ameryka, a może nawet Afganistan i Iran.
Mit obcej ręki był kultywowany przez przepłacanych i świadomie nieświadomych prezenterów telewizyjnych wraz z ich gadającymi gośćmi do tego stopnia, że stał się jedyną prawdą w mieście. Zaproszeni przez nich goście, tacy jak generał Hamid Gul, jego syn Abdullah Gul i liczne kohorty z przekonaniem oświadczyli, że zamachowcy-samobójcy byli nieobrzezanymi, niemuzułmańskimi agentami obcych mocarstw. Kiedy byłem zapraszany do debaty na ich temat w telewizji, ku ich ogromnej irytacji, prosiłem o dowody. Okazało się, że nikt nie skontrolował resztek mięsa.
Wspomnienia mogą być krótkie, ale Pakistańczycy pamiętają także telewizyjne przemówienia osobistości publicznych, od ministra komedii Rahmana Malika po demagoga krykieta Imrana Khana. Ameryka była wówczas jedynym terrorystą na świecie. Tak więc, kiedy w listopadzie 2013 r. przywódca talibów Hakeemullah Mehsud zginął od pocisku Hellfire, minister spraw wewnętrznych Chaudhry Nisar wpadł we wściekłość, a krykiecista Imran Khan dostał ataku apopleksji. To, że pan Mehsud wypowiedział wojnę państwu pakistańskiemu i radośnie obciął głowy pakistańskim żołnierzom, nie miało znaczenia dla żadnego z nich.
A potem, puf, wszystko się zmieniło! Wraz z nim przybył Zarb-e-Azb. Wojsko zdecydowało, że jego własne dzieła wymknęły się spod kontroli. Jak śmią odcinać głowy żołnierzom, a następnie publikować makabryczne filmy z meczu piłkarskiego, w którym odcięto im głowy? Gdyby coś takiego wydarzyło się w Afganistanie, wszystko byłoby w porządku. Ale w Pakistanie nie można było tego tolerować.
I tak nagle obca ręka zniknęła. Nagle okazało się, że prawdziwym wrogiem są pakistańscy talibowie (TTP). Nagle z milionów ekranów telewizyjnych zniknęły przyprawiające o mdłości codzienne występy zwolenników TTP. Nagle popularne prezenterki telewizyjne nie pamiętały, co mówiły przez miesiące i lata. Nagle nikt, łącznie z udręczonym krykiecistą Khanem znanym ze walki z dronami, nie mógł zobaczyć wciąż krążących (stan na dwa dni temu) dronów na pakistańskim niebie.
Nowy konsensus jest już gotowy. Wyprodukowany na potrzeby nowych warunków, zmusił zwolenników terrorystów do opuszczenia ekranów telewizorów. Ale jak to się stało i kto to zlecił? Jeśli była to zmiana zapisana w scenariuszu, kto ją napisał?
Nie sądzę, że istnieje prosta odpowiedź lub że zmianę można było po prostu zarządzić z góry. W operacji psychologicznej ISI/armii przeciwko TTP mogło pomóc przybycie nowego, odważniejszego szefa armii. Ale cała historia jest z pewnością bardziej skomplikowana.
Żadna armia nie jest w stanie samodzielnie stworzyć narodowego konsensusu. Nawet w czasach Trzeciej Rzeszy, gdzie naziści mogli dowolnie przymuszać i terroryzować, wiedzieli, że zwykły dyktat nie może zadziałać na cały naród niemiecki. Dlatego minister propagandy Joseph Goebbels zażądał, aby jego 3000 pełnoetatowych podwładnych w Ministerstwie Oświecenia Ludowego i Propagandy składało wraz z pełnymi dowodami szczegółowe raporty o nastrojach narodu niemieckiego. Führer obserwował z niepokojem, a następnie decydował, czy można podnieść ceny żywności.
Armia pakistańska jest potężna, ale nigdzie tak potężna. Jego zdolność do wpływania na opinię publiczną jest ograniczona. Ci, którzy myślą inaczej, powinni cofnąć się do lat około 2004, kiedy było to wyjątkowo niepopularne. Żołnierze zabici w bitwie z talibami nie otrzymaliby nawet odpowiedniego rytuału pochówku, ponieważ wiejscy imamowie odmówili odmówienia modlitw pogrzebowych. Nie nazywano ich, jak dzisiaj, shaheeds.
Co zatem wyjaśnia zmianę nastrojów w Pakistanie i nowy ton mediów? Pogoń za zyskiem, niczym Herman i Chomsky, napędza także pakistańskie kanały telewizyjne. Różnica polega jednak na tym, że pakistański establishment jest poważnie podzielony od wewnątrz, dlatego jego wytyczne są często sprzeczne. Dlatego uwolnione od wszelkich regulacji i nacisków etycznych kanały prywatne swobodnie eksploatują patologie społeczne, zawieszając sumienie i zdrowy rozsądek.
Przez wiele lat kilku z nas apelowało o uznanie terroryzmu za to, czym jest – wojną przeciwko ludziom. Chociaż jednak okrucieństwa stały się na porządku dziennym, rok po roku zarówno prywatne, jak i państwowe kanały telewizyjne jedynie relacjonowały te wydarzenia, ale ich nie potępiały. W efekcie pomagali i podżegali do terroryzmu, nadając terrorystom szacunek. Na przykład do niedawna w kanałach telewizyjnych nie używano prawidłowego słowa urdu oznaczającego terrorystę – dehshatgard. Zamiast tego wymyślono językowo nieuzasadnione i rozwodnione odpowiedniki, takie jak Askariat-Pasand (bojownik) i Intiha-pasand (ekstremista).
Żądne oglądalności kanały telewizyjne ostatecznie sprowadziły katastrofę do Pakistanu. Ich popularni prezenterzy dali przestrzeń i współczucie mordercom i terrorystom oraz rozpowszechniali każde kłamstwo, plotkę i idiotyzm, który mógł się sprzedać. Wystarczy w myślach przejrzeć obrzydliwe obrazy minionych lat: jeden stał przed Czerwonym Meczetem i powtarzał nawoływania powstańców; inny napawał się masakrą w Bombaju; kotwica rzuciła gubernatorowi Salmanowi Taseerowi oszczerstwa o bluźnierstwie i najwyraźniej podżegała do jego morderstwa; czwarty uzasadniał strzelaninę Malali Yusufzai.
Pakistański działacz lewicowy Aasim Sajjad Akhtar zauważa, że telewizja może teraz zmieniać dzień w noc. Lewica jest ignorowana, a prawica jest rozpieszczana. Krytycznego i myślącego profesjonalistę z przeszłości zastąpiono doświadczonego networkera, który przestrzega wszystkich zasad i przepisów dobrze naoliwionej maszyny, jaką jest nowoczesna korporacja medialna.
Chociaż flirt prywatnych kanałów telewizyjnych Pakistanu z terrorystami na razie się skończył, ich intrygi trwają nadal. Przez 6 tygodni prawie wszystkie kanały transmitowały 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu protesty antyrządowe, które w przeciwnym razie dawno by upadły. W efekcie zapewnia to miliardy rupii za czas reklamowy pokrzywdzonemu przegranemu wyborów z 2013 r. i tajemniczemu duchownemu o nieznanym planie. Co gorsza, poprzez nadawanie – a właściwie pokazywanie – wulgarnego języka używanego przez Krykieta Khana w atakach na swoich przeciwników, „wolne media” z każdym dniem zmniejszają poziom uprzejmości w Pakistanie.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna