W swojej niedawno docenionej książce „Wschodząca większość demokratyczna” John Judis i Ruy Teixeira dowodzą, że długoterminowe trendy demograficzne faworyzują Partię Demokratyczną. Biorąc pod uwagę porażkę wyborczą Partii Demokratycznej w wyborach w 2002 i 2000 r., a także całe lata 1990., kiedy Demokraci stracili kontrolę nad Kongresem i prezydenturą, tematy Judis i Teixeiry dały promyk nadziei w ponurym krajobrazie politycznym.
Jednak stabilna większość Demokratów w Kongresie lub prezydencji prawdopodobnie nie wyłoni się w najbliższym czasie, a oto dlaczego: nawet jeśli Judis i Teixeira mają rację, że demografia przesuwa się w stronę Demokratów, strukturalnie nasz XVIII-wieczny zwycięzca bierze wszystko system polityczny nadal będzie faworyzował konserwatystów i Partię Republikańską. O ile reformatorzy nie skonfrontują się z tym, to strukturalne nastawienie przeważa nad zmieniającą się demografią.
Bitwy wyborcze o Izbę, Senat i urząd prezydenta toczą się w okręgach i stanach w ramach konkursów, w których zwycięzca bierze wszystko, a nie na szczeblu krajowym. Zatem ogólnokrajowe sondaże, na których Judis i Teixeira opierają się w swoich analizach, mają coraz mniejsze znaczenie.
Problem polega na tym, gdzie mieszkają Demokraci i Republikanie. Demokraci żyją przeważnie na obszarach miejskich Błękitnej Ameryki, natomiast Republikanie są bardziej równomiernie rozproszeni na obszarach wiejskich i podmiejskich Ameryki Czerwonej. Faktem jest, że gdy w całym kraju jest równa liczba głosów, Republikanie nadal zdobywają zdecydowaną większość mandatów w Kongresie.
Rzeczywiście w 2000 roku, nawet gdy Al Gore pokonał George'a Busha pół miliona głosów, a łączna przewaga centrolewicowego Gore-Nadera miała jeszcze większą przewagę, Bush pokonał Gore'a w 227 z 435 okręgów Izby Reprezentantów USA i w 30 z 50 stanów. Okręgi w nowych okręgach Izby Reprezentantów są jeszcze bardziej przekrzywione, a przewaga Busha wzrosła obecnie do 237 do 198. To nie przypadek, że Republikanie posiadają obecnie 229 mandatów w Izbie Reprezentantów.
Świetnym przykładem jest kwestia taka jak kontrola dostępu do broni. Krajowe sondaże od pewnego czasu wykazują, że społeczeństwo w całym kraju pragnie kontroli broni. Ale to nie robi żadnej różnicy, ponieważ większość ludzi, którzy chcą kontroli broni, mieszka w stanach i okręgach kongresowych, które są już zamknięte dla Partii Demokratycznej, szczególnie na obszarach miejskich Blue America. Liczą się stany będące polem bitwy (dla prezydentury i Senatu) oraz okręgi kongresowe będące polem bitwy (dla Kongresu), a te elektoraty albo nie przejmują się tak bardzo kontrolą broni, albo aktywnie się jej sprzeciwiają. W następstwie wyborów w 2000 r. wielu Demokratów uważa obecnie, że wsparcie Gore'a dla kontroli broni przed kampanią mogło go kosztować takie wiejskie stany, jak Wirginia Zachodnia, Missouri, Kentucky, Ohio, Arkansas i jego własny stan Tennessee.
Nawet jeśli wyborców Demokratów jest więcej, aby coś zmienić, muszą przenieść się na obszary obecnie zajmowane przez Republikanów, a nie do obecnych bastionów Demokratów. Jeśli „większość demokratyczna” wyłoni się głównie w stanach i okręgach, w których Demokraci są już silni, po prostu zwiększy ich zwycięską większość w tych obszarach – bez zmiany wyniku zwycięzców wyborów prezydenckich ani większości w Kongresie. Jeśli stanie się to w stanach i okręgach, w których nie wystarczy pokonać bezpieczną większością Republikanów, ponownie nie zmienią się żadne wyniki wyborów. Ostatecznie do zdobycia zdecydowanej większości mandatów Demokratów – zwłaszcza mandatów postępowych Demokratów – będzie potrzebna przeważająca większość wyborców Demokratów.
Ponadto zniekształcenia wynikające z przerysowania linii okręgów legislacyjnych mogą przekształcić większość partyzancką w całym stanie w mniejszość w mandatach ustawodawczych, a Republikanie wydają się bardziej przebiegli i skuteczniej radzą sobie z tym na zapleczu. Na przykład Demokraci z Wirginii w 2001 r. wygrali swój pierwszy wyścig na gubernatora od 1989 r., ale Republikanie przeszli od ledwo kontrolującej izbę stanową do większości dwóch trzecich. Jak? Republikanie wyznaczyli linie okręgów. Na Florydzie Demokraci byli wystarczająco silni, aby utrzymać oba miejsca w Senacie USA i uzyskać wirtualny remis w wyścigu prezydenckim, ale przy pełnej kontroli nad zmianami okręgowymi Republikanie przeszli od przewagi 15-8 w mandatach w Izbie Reprezentantów USA do przytłaczającej przewagi 18 do 7. Republikanie zdobyli także nierówne udziały w mandatach w Ohio, Michigan i Pensylwanii ze względu na kontrolę nad redystrybucją, a teraz GOP pod przewodnictwem Toma DeLaya w Teksasie stara się zmienić okręgi swoich izb, aby zdobyć kolejne 5 do 7 mandatów.
Co więcej, Demokraci nie pozostawili sobie zbyt wielu szans na odzyskanie mandatów w Izbie. W stanach takich jak Kalifornia, gdzie Demokraci kontrolowali zmiany okręgów wyborczych, woleli chronić swoich urzędników, zamiast próbować pożreć więcej mandatów, jak zrobiła to GOP w innych stanach.
Teixeira i Judis próbują w pewnym stopniu wyjaśnić te czynniki na stronach 69–72 swojej książki, ale ich analiza jest krótka, nadmiernie optymistyczna i nieprzekonująca. Ponadto oni i inni wskazują na rosnącą migrację Latynosów do serca kraju, a także do stanów takich jak Kalifornia, Floryda i Teksas, jako trend, który obali republikański koszyk z jabłkami. Z pewnością latynizacja Stanów Zjednoczonych jest jednym z „nadziei” scenariuszy, ale horyzont w tej kwestii to raczej 20 lat, a nie dziesięć.
Podobne argumenty można wysunąć także w odniesieniu do wyborów prezydenckich, które wygrywają lub przegrywają w kilku stanach będących na polu bitwy, oraz w odniesieniu do Senatu USA. W obu przypadkach panuje strukturalna tendencja, która przyznaje większą reprezentację na mieszkańca stanom o niskiej liczbie ludności, co z kolei faworyzuje Partię Republikańską i jej kandydatów i będzie frustrować każdą wschodzącą większość Demokratów.
Zatem ze względu na zniekształcenia, osobliwości i brak proporcjonalności wbudowane w nasz XVIII-wieczny system polityczny, w którym zwycięzca bierze wszystko, oparty na położeniu geograficznym, zdobycie większości głosów NIE musi oznaczać zdobycia większości mandatów. Zasada „Zwycięzca bierze wszystko” oznacza „jeśli ja wygram, ty przegrasz”, a w tej grze o sumie zerowej Demokraci nadal będą wychodzić na prostą. Wydaje się, że Partia Republikańska i jej ośrodki doradcze rozumieją to znacznie lepiej niż Demokraci.
Na podstawie naszej analizy można z całą mocą stwierdzić, że nadzieja dla Partii Demokratycznej leży w wprowadzeniu w pełni reprezentatywnego systemu wyborczego. Dzięki pełnej reprezentacji (znanej również jako reprezentacja proporcjonalna) zarówno Demokraci, jak i Republikanie zyskają sprawiedliwą część mandatów ustawodawczych odpowiadającą ich proporcji w głosowaniu powszechnym. Zmiana okręgów i tendencje demograficzne nie zniekształcą wyników i nie spowodują tak przesadzonych wyników. Tylko przy pełnych systemach reprezentacji rodzaje zmian demograficznych zidentyfikowane przez Judis i Teixeirę, które być może z czasem powinny faworyzować wyłaniającą się większość Demokratów, będą miały kiedykolwiek szansę zwyciężyć przy urnach wyborczych.
Steven Hill jest starszym analitykiem w Centrum Głosowania i Demokracji (Centre for Voting and Democracy)www.fairvote.org) i autor książki „Fixing Elections: The Failure of America’s Winner Take All Politics”, która ukaże się w tym miesiącu w miękkiej oprawie (www.FixingElections.com). Rob Richie jest dyrektorem wykonawczym Centrum.
Więcej informacji na temat nadchodzącej krajowej konferencji CVD „Claim Democracy”, która odbędzie się w dniach 22–23 listopada w Waszyngtonie, przy wsparciu szerokiego spektrum grup prodemokratycznych, można znaleźć na stronie www.democracyusa.org/events/conference.html
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna