W niedawnym badaniu pt. ”Zagadka monogamicznego małżeństwa", Z blogMichael Albert opisał „wybór Wenezueli”: zasadniczo rząd Cháveza może albo się wycofać i spróbować uspokoić elitarną opozycję wobec swoich programów, albo może jeszcze bardziej zradykalizować swoją politykę i przy okazji przekazać pracownikom zwiększoną władzę polityczną i zasoby gospodarcze i biednych, budując w ten sposób silną bazę, która pomoże przeciwstawić się reakcjom elit. Niezależnie od różnic, wybór ten jest zasadniczo taki sam, jak przed jakim stanęli wszyscy przywódcy rządów, którzy szczerze pragną postępującej transformacji społecznej – jak to ujął Albert, „droga do piekła lub droga do umacniania i powiększania rewolucji”.
Choć Obama i Demokraci znacznie różnią się od Cháveza, stoją przed mniej więcej tym samym wyborem. Słaby i niepewny reformizm często złości ugruntowanych posiadaczy władzy, nie dając uciskanym wystarczającego entuzjazmu lub prawdziwej władzy – i rzeczywiście, wahanie często zwiększa gniew uciskanych wobec tych, którzy obiecują zmiany, ale ich nie realizują [1]. Elity są zwykle wysoce zorganizowane i reagują z całą mocą nawet na najlżejszy wiatr, który jeży im kilka włosów na głowie; jednym z przykładów jest zaciekła niechęć do niezwykle przyjaznej dla przedsiębiorstw reformy ubezpieczenia zdrowotnego przeprowadzonej przez Obamę w zeszłym roku. Kiedy pojawia się taka reakcja, konieczne jest istnienie silnej i zmotywowanej bazy wsparcia, aby pomóc ją zneutralizować. Nic podobnego do tej bazy wsparcia nie istnieje obecnie w Stanach Zjednoczonych. Podstawowym wyborem Demokratów jest kultywowanie tej bazy poprzez realizację prawdziwego programu „zmian” lub dalsze uspokajanie i promowanie interesów elit.
Oczywiście niewiele wskazuje na to, że Obama lub jego otoczenie szczerze chcą przekształcić społeczeństwo. Pochodzenie Obamy bardzo różni się od przeszłości Cháveza, Evo Moralesa i innych lewicowych przywódców Ameryki Łacińskiej, a jego obecna baza poparcia jest zupełnie inna. Jednak ostatnie sondaże sugerują, że polityczne przetrwanie Demokratów może zależeć od ich chęci promowania prawdziwej transformacji. W całym kraju panuje ogromne niezadowolenie, spowodowane przede wszystkim kryzysem gospodarczym, ale także biernością i przyjazną dla korporacji polityką Prezydenta i Kongresu Demokratów. Głównym powodem spadku liczby sondaży Obamy i Demokratów jest to, że zamiast działać zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa, postępowe wartości, prezydent i Kongres Demokratów nie zrobili prawie nic, aby zaspokoić podstawowe żądania cierpiących amerykańskich pracowników. Republikańskie blokowanie odegrało niewielką rolę utrudniającą, ale o wiele bardziej znacząca jest całkowita pogarda Demokratów dla cierpienia ludzi i odmowa Obamy zajęcia zdecydowanego stanowiska przywódczego na rzecz prawdziwych zmian. Demokraci, z nielicznymi częściowymi wyjątkami, dokonali wyboru i jest to raczej droga do piekła niż merytoryczne reformy.
To, czy Demokraci rzeczywiście mają „wybór”, jest oczywiście dyskusyjne: partia ta, podobnie jak Republikanie, jest w znacznie większym stopniu zależna od darczyńców z korporacji i sektora finansowego niż na przykład rząd Cháveza. Jednak nawet w naszym systemie politycznym napędzanym pieniędzmi przywódcy, zwłaszcza Prezydent, mają pewne pole manewru, zwłaszcza gdy istnieje bardzo silny mandat do stopniowych zmian wśród społeczeństwa. Aby przeciwdziałać nieuniknionej utracie poparcia korporacji, która towarzyszyłaby prawdziwej postępowej reformie, Obama i Demokraci mogli „zradykalizować” swój program – na przykład kończąc wojny za granicą, wprowadzając opiekę zdrowotną dla jednego płatnika, obcinając budżet Pentagonu i realokując przydział środków środków finansowych na programy społeczne i solidny plan bodźców gospodarczych [2]. Wynikający z tego wybuch entuzjazmu społecznego w dużym stopniu przyczyniłby się do zneutralizowania i zdyskredytowania głosów reakcji. Zamiast tego Obama kontynuował wojny (i znacznie nasiliły się w Afganistanie), podpisał kosztowną i przyjazną dla korporacji reformę służby zdrowia, zwiększył budżet Pentagonu do rekordowo wysokiego poziomu i wydał plan stymulacyjny, który eksperci ekonomiczni, tacy jak laureat Nagrody Nobla Joseph Stiglitz, powiedziany była o wiele za mała, aby zaradzić kryzysowi bezrobocia.
Według sierpniowego raportu brak reakcji rządu jest boleśnie oczywisty dla opinii publicznej w. według szanowanej witryny WorldPublicOpinion.org (WPO) 81 procent uważa, że Stanami Zjednoczonymi „w dużej mierze rządzi kilka dużych interesów” [3]. Odsetek ten jest znacznie wyższy niż liczba osób, które udzieliły tej samej odpowiedzi w większości krajów Ameryka Łacińska, i prawie dwa razy tak wysoki, jak odsetek w bardziej demokratycznych krajach Ameryki Łacińskiej, takich jak Urugwaj, Wenezuela i Boliwia. W innym pytaniu sondażowym stwierdzono, że „83 procent ogółu społeczeństwa twierdzi, że wola ludu powinna mieć większy wpływ niż ma to miejsce w rzeczywistości”, co jest zgodne z wynikami wcześniejszych sondaży przeprowadzonych w ostatnich latach. Wyniki te wskazują na bardzo głęboki kryzys demokracji w Stanach Zjednoczonych.
Społeczeństwo amerykańskie może być systematycznie wprowadzane w błąd w wielu kwestiach faktycznych, ale nie jest głupie. Ogromny deficyt demokracji w kraju (rozbieżność między pragnieniami społeczeństwa a polityką rządu) jest oczywisty dla większości ludzi. Nawet jeśli doniesienia prasowe głównego nurtu nie pozwalają ludziom uświadomić sobie, że ich postępowe wartości stawiają ich w większości, tak jest czuć dramatyczny rozdźwięk pomiędzy ich własnymi wartościami a polityką rządu – w portfelach, w żołądkach, w braku odpowiedniej opieki zdrowotnej i w niekończących się wojnach za granicą. Jedynym powodem, dla którego Demokraci w ogóle zachowują dużą popularność, jest to, że większość ludzi nienawidzę elity Partii Republikańskiej nawet więcej.
W scenariuszach historycznych, w których nie jest dostępna żadna prawdziwie reprezentatywna siła polityczna (np. Niemcy lat 1930. XX w. czy Iran lat 1970. XX w.), istnieje wielkie niebezpieczeństwo, że prawicowi demagodzy udający „outsiderów” i „indywidualistów” mogą zyskać popularność, co niemal udało się McCainowi w wyborach w 2008 roku. Taki jest główny powód niedawnego wzrostu ruchu Tea Party. Fenomen Tea Party, a w szczególności jej rzekomy skład klasy robotniczej, był ogromny przesadzone i przesadzone przez media; ruch ten jest finansowany przez korporacje, a jego najbardziej entuzjastycznych zwolenników można znaleźć w najbogatszych warstwach społeczeństwa. Jednak faktem pozostaje, że duża część białej klasy robotniczej (i ponad połowa ogółu społeczeństwa) twierdzi, że tak „poczuj współczucie” w kierunku ruchu. Jak pokazał sierpniowy sondaż WPO, ta sympatia tak nie zwykle wywodzą się z wrogości wobec „wielkiego rządu”, jak powszechnie twierdzą przywódcy Tea Party i analitycy głównego nurtu, ale w znacznie większym stopniu z prostej obserwacji, że obecni politycy „nie podążają za wolą ludu”. Ta „wola” pozostaje dość postępowa, przynajmniej w większości kwestii związanych z polityką gospodarczą i zagraniczną. Jednak, jak wskazuje względna popularność Partii Herbacianej, postępowe wartości i niezadowolenie z powodu braku ich odzwierciedlenia w polityce mogą przełożyć się na dowolną liczbę powiązań partyzanckich, z których przynajmniej niektóre są bezpośrednio sprzeczne z materialnymi interesami ich zwolenników.
Dla Demokratów podstawowym wyborem jest obecnie to, czy będą w dalszym ciągu promować interesy korporacji, szkodząc w ten sposób własnej popularności, czy też przyjmą mocny, postępowy program polityczny. Oczywiście ograniczają je czynniki strukturalne, materialne i psychologiczne, w tym źródła finansowania i instynktowna obawa, że zmobilizowane masy mogą nie być posłusznymi sługami partii [4].
Dla reszty z nas wybór polega na tym, czy podejmiemy wspólne działania w celu skonstruowania spójnych, postępowych alternatyw dla nieudanej partyzanckiej struktury politycznej. Niezależnie od zastosowanej taktyki, w centrum tych wysiłków musi znajdować się edukacja i promowanie krytycznej, radykalnej, systemowej analizy rzeczywistości społecznej. Musimy także być znacznie bardziej skłonni niż większość do konfrontacji z Obamą i Demokratami głównego nurtu grup pracowniczych i praw mniejszości obecnie są. Tylko wtedy ten wysiłek będzie miał znaczące i trwałe konsekwencje. Jeśli tego nie zrobimy, będzie to oznaczać zwiększenie liczebności i władzy skrajnej prawicy lub w najlepszym przypadku dalsze panowanie korporacyjnych, militarystycznych Demokratów, którzy od czasu do czasu rzucają jakieś resztki tym na dole.
Obama i Demokraci mogą, ale nie muszą, zdać sobie sprawę, że ich własna przyszłość polityczna może zostać wzmocniona poprzez przyjęcie bardziej postępowego programu. Ale niezależnie od tego, jaki wybór one zrobić, ich ponury występ powinien służyć przypomnieć reszta z nas że znacząca zmiana społeczna nigdy nie wyjdzie spod urny wyborczej. Zamiast tego następuje budowanie niezależnych ruchów masowych. Ponieważ większość kraju w dalszym ciągu wyznaje wiele tych samych podstawowych, postępowych wartości, atmosfera dojrzała do budowania takich ruchów. Nasze zadanie jest jasne i pilne.
[1] Ten wzór jest obecnie widoczny w Ekwador, gdzie po ewentualnej niedawnej próbie zamachu stanu na Rafaela Correę, „prezydenta obywatelskiego”, nastąpiły potępienia, ale nieliczne gwałtowne demonstracje poparcia, ze strony pierwotnej lewicy Correi – prawdopodobnie ze względu zarówno na wciąż niepewny charakter rzekomej próby zamachu stanu, jak i Coraz większy rozłam Correi w wielu kwestiach gospodarczych i politycznych w związku z tą bazą. Bezmyślni zwolennicy, którzy mają głęboką ambiwalencję w stosunku do bieżącej polityki, raczej nie będą ryzykowali życia w obronie obecnego rządu.
[2] „Zradykalizowany” w dużym cudzysłowie, ponieważ zespół Obamy nie reprezentuje nawet letniego reformizmu, ale raczej kontynuację polityki Busha w większości obszarów.
[3] Stephen Kull, „Wielki rząd nie jest problemem” WorldPublicOpinion.org, 19 sierpnia 2010. Zobacz także WorldPublicOpinion.org, „Rządy marnują ponad połowę naszych podatków – badanie globalne” 27 września 2010.
[4] Z jednej strony nie obchodziło mnie polityczne przetrwanie Demokratów, ani w wyborach śródokresowych, ani kiedykolwiek. Dwupartyjny system polityczny i nasza wiara w wybory jako motor zmian muszą zostać zastąpione przez niezależną, oddolną mobilizację i organizację. A „baza wsparcia” NIE może być partyzancką bazą wsparcia lojalną wobec Demokratów, jak tego chcą Demokraci i jak mainstreamowe grupy liberalne i ich przywódcy – np. NAACP oraz AFL-CIO— starali się kultywować. Ale choć fatalny występ Obamy mógłby potencjalnie mieć pozytywny skutek w postaci uwypuklenia potrzeby niezależnego aktywizmu obywatelskiego i wyleczenia nas z tego, co Howard Zinn nazwał naszym problemem, „wyborcze szaleństwo” mogłoby równie dobrze zwiększyć poparcie dla prawicowych demagogów, jak wydaje się to robić obecnie. W naszym obecnym klimacie politycznym upadek Demokratów może oznaczać radykalną zmianę na prawicy, zabierając nas jeszcze głębiej do piekła. Nie jest to argument za wspieraniem „mniejszego zła”, ale spekulacja, że samozachowawczość Demokratów może wymagać przyjęcia przez nich prawdziwie postępowego programu.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna