Lunch z Tomem Frankiem to całkowicie amerykańskie przeżycie. Jest dumnym mieszkańcem Kansas, ale nie jest chłopcem ze wsi: uzyskał doktorat na Uniwersytecie w Chicago i napisał serię wpływowych książek. Lubi ludzi, jedzenie i opowiadanie jak jest. Dokucza kelnerowi, opowiada o zdrowej sałatce, a potem zamawia przesadnie nadziewaną kanapkę, którą połyka, analizując coraz bardziej szalony amerykański świat polityczny. To nie tylko bystry, bezpretensjonalny i zabawny facet, który zdecydował się skupić na amerykańskiej polityce; jest prorokiem politycznym, który dwie dekady temu zobaczył to, czego inni nie mogli dostrzec i opublikował O co chodzi z Kansas?, bestseller opowiadający o tym, jak i dlaczego klasa robotnicza w Kansas, niegdyś radykalni postępowcy, w ostatnich latach przesuwała się coraz bardziej na prawicę. Była to wnikliwa książka, która wiele przepowiedziała na temat naszych obecnych problemów politycznych.
W 2016 roku Frank o słodkiej twarzy wbił nóż w serce demokratycznego establishmentu Słuchaj, Liberale, druzgocący opis niepowodzeń partii. W 2020 roku poszerzył swoje płótno, aby opowiedzieć historię populizmu w USA i jego niepowodzenia w przejęciu instytucji narodu, ujętą w krytykę wrogów, w: The People, No: Krótka historia antypopulizmu.
Jego przesłanie jest bardziej aktualne niż kiedykolwiek, ponieważ my i świat stoimy w obliczu bardzo niepewnej najbliższej przyszłości. Zajęliśmy się tym kilka tygodni temu podczas lunchu i zgodził się odpowiedzieć na moje pytania w zredagowanej wersji przedstawionej tutaj.
SEYMOUR HERSH: Jak dotarliśmy do politycznej linii podziału, która dała nam Donalda Trumpa? Kiedy to wszystko się zaczęło?
THOMAS FRANK: Czasami mam wrażenie, że to historia mojego życia, ponieważ wszystko zaczęło się wkrótce po moich narodzinach w 1965 roku, w czasach Wietnamu. W ciągu kilku lat nastąpił początek wojen kulturowych i przyćmienie starego liberalnego konsensusu. Ważne jest, aby pamiętać o dwóch faktach: po pierwsze, każda pojedyncza bitwa w wojnach kulturowych była nam przez lata przedstawiana jako rodzaj zastępczej wojny klasowej, jako powstanie zwykłych ludzi z ich skromnymi wartościami przeciwko intelektualistom elita.
Inna sprawa, że w tym samym czasie, gdy Republikanie doskonalili formułę wojny kulturowej, Demokraci ogłaszali, że nie chcą już być partią robotników. Mniej więcej otwarcie mówili to na początku lat 1970. Wyobrażali sobie bardziej idealistyczny, szlachetniejszy elektorat w postaci młodych ludzi opuszczających kampusy uniwersyteckie oraz oświeconej elity umysłowej. Innymi słowy, Demokraci porzucili stary program klasy robotniczej w tym samym momencie, gdy Republikanie Nixona zastanawiali się, jak dotrzeć do tych wyborców.
Wprowadź obie te strategie w życie przez pięćdziesiąt lat z niewielkimi zmianami ewolucyjnymi (Nowi Demokraci! Wojna z Bożym Narodzeniem!), Przeciągnij naród przez różne katastrofy dla ludzi pracy i niekończące się triumfy elity umysłowej, a otrzymasz politykę mamy dzisiaj.
SH: I dlaczego to trwa, pomimo konstytucyjnego horroru z 6 stycznia 2021 roku?
TF: Jeśli pytanie brzmi: dlaczego opinia publiczna nie przejmuje się bardziej tym okropnym wydarzeniem, to nie znam odpowiedzi. Jestem zdumiony, że Donald Trump po wszystkich krzywdach, jakie wyrządził sobie i światu, nadal utrzymuje się jako polityk. Podejrzewam, że społeczeństwo nie przejmuje się tym bardziej, ponieważ nauczyło się nie ufać mediom informacyjnym i ponieważ ciągłe bicie przez media w bęben z 6 stycznia brzmi bardzo podobnie do ich ciągłego bicia w bęben Russiagate wcześniej. To jest problem płaczącego wilka i co wtedy robisz, kiedy pojawia się prawdziwy wilk?
Jednak na ważniejsze pytanie – dlaczego wywrócona do góry nogami polityka ostatnich 50 lat nadal trwa? – odpowiedź jest dość łatwa. To trwa, bo działa na korzyść obu stron. Demokraci zamieszkują obecnie świat, w którym są moralnymi supergwiazdami, ludźmi o niewiarygodnie wzniosłej dobroci. Media są z nimi zgodne w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widzieliśmy, podobnie jak najpotężniejsze gałęzie przemysłu oparte na wiedzy, środowisko akademickie i establishment bezpieczeństwa narodowego. Podobnie jest w coraz większym stopniu z zamożnymi i dobrze wykształconymi dzielnicami tego kraju. Demokraci często rywalizują obecnie z Republikanami pod względem zbierania funduszy, czasami prześcigając GOP i przekraczając jego wydatki, co jest dla nich czymś nowym i odurzającym.
A co, jeśli nie będą już wyraźnie dominującą partią, jak to miało miejsce mniej więcej od 1930 do 1994 roku. A co, jeśli ich wielkie zwycięstwa zostaną odniesione przy najmniejszej przewadze? Całe to ciągłe pochlebstwo, wszystkie te datki, wszystkie te pieniądze, te rzeczy sprawiają mi przyjemność.
Tymczasem Republikanie również pogodzili się ze swoim stanowiskiem i swoimi niekończącymi się skargami moralnymi na temat współczesnej amerykańskiej kultury i społeczeństwa. Pomimo wybryków Trumpa nie stracili wszystkich swoich wielkich sponsorów, a w 2016 roku nauczyli się, jak wygrać wyścig prezydencki w kraju, w którym wielu myślicieli politycznych uważało, że oni, GOP, wkrótce wyginą z powodu zmian demograficznych.
A pod tym wszystkim gospodarka podąża w tym samym kierunku, w jakim podążała od końca lat 1970. XX wieku. Coraz więcej nierówności, raj na ziemi dla bogatych i dobrze wykształconych, a do tego niszczenie praktycznie każdego miejsca, które nie jest redutą klasy kreatywnej, a teraz średnia długość życia w Ameryce sama się odwraca. To przepis na rozkład społeczny, a nie zdrowa polityka.
SH: Czy Trump lub ktoś mu podobny był nieunikniony? Wydaje się, że w kampanii 2024 inni kandydaci w różnym stopniu powielają jego styl.
TF: Przede wszystkim zastanówmy się, co odróżnia Trumpizm od gry w wojnę kulturową, w którą Republikanie prowadzą od dziesięcioleci. Częścią tego jest jego zwiększona wulgarność, jego skandaliczna bigoteria, jego płomienna pogarda dla osób z wewnątrz, jego absurdalna hipermęskość, ale te zawsze były obecne wcześniej w jakiejś mniejszej formie. Tym, co naprawdę wyróżnia Trumpizm, jest to, że zmienił on pewne tradycyjne liberalne stanowiska – na przykład dotyczące handlu i wojny – aby jego apel do wyborców białej klasy robotniczej był o wiele, wiele bardziej przekonujący.
Sukces Trumpa był możliwy dzięki zdradzie Demokratów tych samych wyborców. Za każdym razem, gdy jakiś Demokrata występował przed publicznością złożoną z pracowników przemysłowych i mówił im, że muszą zdobyć wykształcenie wyższe lub nauczyć się kodować, wywoływał to całe gówno. I chociaż Biden ciężko pracował, aby zmienić pozycję Demokratów za pomocą swojej osobowości Joe z klasy średniej, wątpię, czy to wystarczy. Zatem tak, trumpizm będzie kontynuowany. W nadchodzących latach będzie ich coraz więcej i więcej. Stara Partia Republikańska nie wróci.
SH: Który kandydat lub prezydent w najnowszej historii był najbardziej odpowiedzialny za ten zwrot?
TF: Myślę, że Bill Clinton był kluczową postacią naszych czasów. Zanim się pojawił, rynkowe reformy reaganizmu były kontrowersyjne; po Clintonie uznano je za mądrość konsensusu. Clinton był przywódcą grupy, która obiecała położyć kres polityce Rooseveltowskiej w starym stylu Demokratów i która miała nadzieję uczynić z Demokratów partię zwycięzców umysłowych, i faktycznie przeprowadził tę rewolucję. Dokończył program Reagana w sposób, o jakim Republikanie nie mogli marzyć – podpisując umowy handlowe, deregulację Wall Street, uzyskanie równowagi budżetowej, ustawę kryminalną z 94 r., reformę opieki społecznej. Prawie udało mu się częściowo sprywatyzować Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Prawie chybione w tej kwestii.
Przekształcił naszą lewicową partię (taką, jaka jest), tak że nie była już tak naprawdę utożsamiana z ekonomicznymi losami ludzi pracy. Zamiast tego chodziło o wysoko wykształconych zwycięzców klasy zawodowej, ludzi, których szczęście Clintonizowana Partia Demokratyczna uważała obecnie za odzwierciedlenie ich zasług. Teraz Partia Demokratyczna mogła dotrzeć do Wall Street, Doliny Krzemowej i tak dalej.
Chociaż przed Clintonem pojawiały się oznaki tej zmiany, faktycznie tego dokonał, a jego postrzegany sukces jako prezydenta sprawił, że stała się ona trwała. Było to coś stosunkowo nowego dla partii lewicowej w świecie uprzemysłowionym i szybko zostało przyjęte przez inne partie lewicowe w innych krajach, w szczególności „Nową Partię Pracy” w Wielkiej Brytanii.
Niestety, strategia ta niewiele ma do zaoferowania ludziom, którzy byli głównymi wyborcami Partii Demokratycznej, poza karceniem. Zakłada jedynie, że – jak głosi powiedzenie z lat 90. – nie mają dokąd pójść.
SH: Czy nie ma politycznej krzywej uczenia się?
TF: Słuchaj, piszę o tych sprawach od początku XXI wieku, z niewielkim skutkiem. Nie dzieje się tak dlatego, że źle zrozumiałem historię czy coś – wszyscy wiedzą, że Republikanie posługują się retoryką robotniczą, a Demokraci utożsamiają się z elitą zawodowych pracowników umysłowych. Rozważanie tych rzeczy może być nieprzyjemne, ale niezaprzeczalnie są prawdziwe. Dowody na nie są liczne i przytłaczające.
Tego typu argumenty nie mają żadnego skutku, ponieważ polityka to nie nauka z książek. To zderzenie wielkich sił, to przemysł i praca, to osobowości i ruchy społeczne, i to oczywiście pieniądze. Nie chcę być zbyt pesymistyczny, ale czasami myślę, że jedyne wnioski, jakie można wyciągnąć w dzisiejszych czasach, to te, które schlebiają zaangażowanym potężnym graczom. Jest to problem strukturalny naszej polityki i tak naprawdę nie można winić samych polityków. To tacy mili ludzie! Mili ludzie, przyjemnie pływający po rzece historii, której nurtów nie rozumieją i nie chcą zrozumieć.
SH: Skuteczna strona trzecia może stanowić korektę, niezależnie od tego, jak słabo radzi sobie na początku. Dlaczego nie pojawiła się trzecia strona?
TF: Od razu powiem, że żałuję, że nie mamy bardziej płynnego i responsywnego systemu politycznego, który pozwalałby stronom trzecim. Posiadanie innej opcji niż Republikanie i Demokraci byłoby fantastyczną rzeczą w sytuacji, w której się obecnie znajdujemy. Między innymi pomogłoby to obu głównym partiom opamiętać się.
Jednakże od czasów populistów w latach 1890. XIX wieku nie było naprawdę konkurencyjnej krajowej partii trzeciej. Populiści, którzy byli lewicową partią rolników i robotników, przestraszyli ówczesny establishment, w wyniku czego podjęto wszelkie środki, aby coś takiego nigdy się nie powtórzyło. Istnieją zatem obecnie różnego rodzaju bariery strukturalne uniemożliwiające stronie trzeciej, takie jak przepisy zakazujące głosowania w sprawie fuzji. Tak, widzieliśmy strony trzecie na szczeblu stanowym, a także osoby, które kandydowały na prezydenta, takie jak Ross Perot czy Ralph Nader. Jednak zbudowanie prawdziwej strony trzeciej jest dziś w zasadzie niemożliwe. I mówię to jako facet, który ma niezwykle sentymentalny stosunek do populistów z lat 1890. XIX wieku. (Budowanie ruchu społecznego to inna sprawa. Jest to jak najbardziej możliwe.)
Oznacza to, że potencjalni reformatorzy powinni prawdopodobnie dążyć do przejęcia kontroli nad jedną z dwóch partii duopolu. Inni robili to już wcześniej. Od 1970 roku Partia Demokratyczna przechodziła zmiany za zmianami, zawsze w kierunku elity umysłowej. Republikanie przeżyli trzęsienie ziemi wraz z Trumpem. To może być zrobione.
SH: Czy można zatrzymać degradację polityczną?
TF: W mojej ostatniej książce pisałem o dwóch konkurujących wizjach postępowych reform. Pierwszy to znany model profesjonalizmu: postaw grupę naprawdę inteligentnych ludzi na czele i poproś ich, aby wszystko naprawili. Taki jest model administracji Obamy, a wcześniej Clintona, a wcześniej Pentagonu McNamary, a jeszcze wcześniej – cofając się do lat 50. Ten model ma mnóstwo problemów. Zakłada na przykład, że ci naprawdę mądrzy ludzie nie mają własnych interesów ani uprzedzeń i że zawsze będą działać w imieniu społeczeństwa. Jest to błędne w teorii i myślę, że możemy teraz z całą pewnością stwierdzić, że zawiodło również w rzeczywistości. W obliczu wielkiego wyzwania, jakim jest światowy kryzys finansowy – momentu największej szansy na zmianę – strategia ta nie zapewniła nam śmiałych ani pomysłowych reform, ale mnóstwo dotacji i ratunków dla dobrze ustosunkowanych przyjaciół odpowiedzialnych za nią profesjonalistów. Jej wielkim dążeniem było utrzymanie status quo-ante.
Porównaj to z tym, jak Franklin Roosevelt stawił czoła podobnemu wyzwaniu Wielkiego Kryzysu. Wir aktywności. Całkowita reforma sektora bankowego, nie mówiąc już o każdej innej branży. Rozporządzenie. Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Prace publiczne. Antymonopolowe. Ochrona gleby, na litość boską. Ciągle. FDR nie dbał o to, czy jego starzy koledzy z klasy go nienawidzili.
Jaka jest różnica między tymi dwoma odcinkami? Czy po prostu jeden kryzys był gorszy od drugiego? Czy był to osobisty geniusz Roosevelta? Być może, ale w tamtych czasach panowało też inne rozumienie reformy, kładące nacisk na masowe ruchy społeczne.
Mam na myśli to, że wszystkie nasze wielkie historyczne momenty postępowych reform były wynikiem ogromnych ruchów społecznych, ruchów, które zrzeszały miliony zwykłych ludzi, a nie tylko profesjonalistów z DC. Mam na myśli ruch rolników w latach 1890. XIX wieku, ruch robotniczy w latach trzydziestych XX wieku, ruch na rzecz praw obywatelskich, a następnie ruch antywojenny w latach sześćdziesiątych. Ruchy społeczne odnoszą sukcesy. Budują i zmieniają klimat intelektualny, a potem, gdy nadchodzi kryzys, umożliwiają takie rzeczy, jak reforma rolna, Nowy Ład czy akty dotyczące praw obywatelskich z lat 1930. XX wieku.
Dziś potrzebujemy tego rodzaju masowej mobilizacji. A my mieliśmy takie przeczucia. Początkowo wydawało się, że Black Lives Matter może stać się takim ruchem. I spójrzcie na organizacje związkowe i strajki, które dzisiaj mają miejsce. Całkowicie można sobie wyobrazić rodzaj masowego ruchu społecznego, który skupia zwykłych ludzi za jakąś szerszą wizją reform gospodarczych.
Ale lepiej już przestanę, zanim powiem coś optymistycznego i zawstydzającego.
SH: Czy winne są także media i brak doniesień śledczych?
TF: Tak, ale to obszerny temat sam w sobie. Jedyne, co na ten temat powiem, to to, że w miarę jak gazety w całej Ameryce kurczą się i wymierają, garstka organizacji informacyjnych, które przetrwały, staje się coraz bardziej do siebie podobna, zatrudniając tych samych, dobrze wykształconych ludzi, którzy widzą wszystko, co ta sama droga. Naturalnie, czyta się je jak propagandę. Na przykład cała rewolucja klasy zawodowej w Partii Demokratycznej jest przez nich postrzegana jako oczywiście słuszna i zdrowa. Zamiast zbadać, czy mógł to być błąd, z entuzjazmem eliminują błędne opinie na temat wydarzeń krajowych. Dzieje się tak, mimo że w dużych częściach Ameryki nie ma obecnie prawie żadnych wiadomości. To dziwne uczucie być w takim miejscu jak Kansas City, gdzie można zajrzeć na Twittera i przeczytać wszystko o tym, co denerwuje media w Waszyngtonie, zobaczyć, jak próbują wpędzić się nawzajem w kłopoty za powiedzenie niewłaściwej rzeczy, ale z drugiej strony jednocześnie napotykasz ogromne trudności, gdy próbujesz dowiedzieć się, co tak naprawdę dzieje się w otaczającym cię mieście. To, co opisuję, jest receptą na niezadowolenie, nieufność i załamanie.
SH: Czy jest nadzieja na poważną reakcję na kryzys klimatyczny? A może wycofanie amerykańskiego budżetu wojskowego i naszych 750 zagranicznych baz wojskowych?
TF: Tak, oczywiście. Mieliśmy już do czynienia z katastrofą ekologiczną na znacznie mniejszą skalę, a nasze wysiłki na tym froncie cieszyły się popularnością i sukcesem. Myślę tu o Dust Bowl. Poza tym bycie imperium jest dla wielu Amerykanów sprzeczne z naszymi demokratycznymi instynktami.
Jednak posiadanie „racji” w tych kwestiach nie wystarczy. Jeszcze większym szaleństwem jest liczenie na ekspertów, którzy je naprawią. Będziesz czekać latami, aż nasza oświecona klasa przywódców w Waszyngtonie sama zdecyduje, że imperializm to zły pomysł, i przykro mi to mówić, ale za każdym razem cię rozczarują. Lubią być imperium. Nie przejmują się też zbytnio zmianami klimatycznymi, chyba że mogą użyć ich jako broni przeciwko tym przeklętym Republikanom.
Jestem przekonany, że w tej kwestii, podobnie jak w niemal każdej innej sprawie, jedyną drogą postępowania jest podejście oddolne. Musimy mieć ruch, który zwróci Partię Demokratyczną z powrotem w stronę ludzi. Model odgórny nie sprawdzi się w tych kwestiach. Wymagają masowego udziału zwykłych ludzi. Bez tego obawiam się, że nic nie jest możliwe.
SH: Wykonałeś robotę związaną z amerykańskim systemem politycznym. Jaki jest twój następny cel?
TF: Zanim pisałem o polityce, interesowałem się tym, jak nasze elity tłumaczą się światu. Teraz wracam do tego tematu i studiuję historię słów „kreatywność” i „innowacja”. To jedne z najszlachetniejszych słów w języku angielskim, a jednak okazuje się, że są one raz po raz używane do racjonalizowania wszelkiego rodzaju okropnych rzeczy. Na przykład elita zawodowa pracowników umysłowych: mówią nam, że rządzą, ponieważ są „kreatywni”. Należą nawet do „klasy kreatywnej”.
Branże również używają tego języka, mówiąc o „innowacjach”, aby ukryć lub zakamuflować wątpliwe rzeczy, które robią. Big Pharma jest tutaj dobrze znanym przestępcą, ale obecnie naprawdę intryguje mnie grupa wykonawców z branży obronnej. Zawsze mówią o tym, jak bardzo są innowacyjni. Budują najdroższą broń, jaką świat kiedykolwiek widział. Mam na myśli niepotrzebnie drogie. Czy to właśnie oznacza „innowacja”?
To właśnie próbuję dotrzeć do sedna.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna