Trzeba by żyć pod kamieniem, żeby nie wiedzieć, że poważne wydarzenia w Ameryce Łacińskiej spowodowały przesunięcie tektoniczne w kalkulacjach geopolitycznych. Ekwador jest najnowszym uczestnikiem lewicy w kolumnie zwycięstw. Nowy rząd Rafaela Correi dołącza do listy, która obejmuje już Wenezuelę, Brazylię, Urugwaj, Argentynę, Chile i Boliwię.
Jedna lewa strona, wiele ścieżek.
Jorge Castaneda, pisząc Sprawy zagraniczne (maj-czerwiec 2006) wywołał kategoryczny podział między „dwiema lewicami”. Pierwsza lewica (Argentyna, Brazylia, Chile) jest „nowoczesna, otwarta, reformistyczna i internacjonalistyczna i wywodzi się, paradoksalnie, z twardej lewicy z przeszłości”. Druga lewica (Wenezuela, Boliwia, Ekwador) „rodzi się z wielkiej tradycji populizmu Ameryki Łacińskiej, jest nacjonalistyczna, ostra i małostkowa”. Podział taki jest atrakcyjny dla wyznawców neoliberalizmu, gdyż pozwala im oddzielić tych pierwszych od drugich, demonizować „populistów” i twierdzić, że nie ma różnicy pomiędzy agendą neoliberalną a agendą „nowoczesnej” ' lewy. Wielu lewicowców w USA odtwarza ten podział, waloryzując jego drugą połowę (Wenezuelę, Boliwię) i pręgierz Lulę i innych jako wyprzedane.
Takie podziały są nie tylko nieuzasadnione, ale także wyjątkowo nieprzydatne. Każdy kraj ma taką lewicową siłę polityczną, na jaką zasługuje. Każda formacja społeczna ma inny skład klasowy, inny stosunek mniejszości etnicznych do większości populacji, ma odrębną historię kolonialną z odmiennym rozwojem kapitalistycznym i ma bardzo wyraźne postępowe tradycje polityczne. Mieszanka anarchizmu, anarchosyndykalizmu, marksizmu, komunizmu, populizmu agrarnego, katolicyzmu społecznego wraz z wielkimi przywódcami mesjańskimi (od Bolivara do Perona) i rdzennym komunitaryzmem stworzyła mieszankę idei, tradycji i zasobów dla walk politycznych w całym regionie. W 1959 roku Silvio Frondizi, założyciel Argentyńskiego Ruchu Lewicy Rewolucyjnej, jasno przedstawił pojęcie „lewicy”: „Chociaż słowo „lewica” nie ma dużej wartości naukowej, jego użycie nadało mu znaczenie krytycznego stanowiska rewolucyjnego wobec obecnego społeczeństwa kapitalistycznego, mając na celu jego przekształcenie w przyszłe społeczeństwo socjalistyczne”. Niecierpliwość Frondiziego wobec reform przeczyła jego własnemu katolickiemu rozumieniu tradycji lewicowej, której partie musiały balansować na cienkiej granicy między łagodzeniem bezpośrednich skarg a stworzeniem zbiorowej woli na tyle zdecydowanej, aby ryzykować całkowitą transformację społeczną. Brazylia ma swoją historię, podobnie jak Wenezuela. W jednym miejscu rewolucyjny czas płynie szybciej niż w drugim. Nie oznacza to, że przywódców należy usprawiedliwiać za własne niepowodzenia: na przykład reżim Luli stłumił wszelkie państwowe i niepaństwowe formy instytucjonalne, które mogłyby zapewnić uczciwość jego delegatów. Niemniej jednak ci, którzy noszą przy sobie papierek lakmusowy, aby ocenić kwasowość reżimu, z pewnością zawsze będą rozczarowani.
Konsensus Waszyngtoński pomógł zrównoważyć cierpienia niższych warstw społeczeństwa Ameryki Łacińskiej: pięćdziesiąt procent ludności regionu żyje w biedzie, a jedna czwarta w tak zwanym „skrajnym ubóstwie”. Sytuacja była na tyle poważna, że z dobrze przyjętego sondażu (Latinobarometro) wynika, że mniej niż jedna trzecia mieszkańców regionu uważa, że prywatyzacja jest dobrym rozwiązaniem. Reszta wiedziała, że jego wpływ był diaboliczny. Nowe reżimy w Ameryce Łacińskiej działały bardzo rozważnie. W wielu przypadkach doszli do władzy drogą głosowania utrzymując szeroką i płytką koalicję. Oznaczało to, że w przestrzeni, jaką zapewniała tak niewielka szerokość, nie można było przeprowadzić bardzo radykalnych reform. Jak dotąd posunięcia były bardzo ostrożne: redukcja publicznego długu zagranicznego (Argentyna) i ostrożne spory kontraktowe dotyczące dystrybucji czynszów (z wyjątkiem nacjonalizacji gazu przez Boliwię, która sama w sobie nie była tak bojowa, jak teoretycznie było to możliwe). Reżimy nie podjęły również działań w celu podwyższenia płacy minimalnej: wydaje się, że panuje zgoda co do tego, że jeśli produktywność nie zostanie zwiększona, jakakolwiek podwyżka płac spowoduje inflację, która załamie wpływ podwyżki na płace realne.
Podjęto pewne skromne próby walki z inflacją: rząd Argentyny nałożył górne limity cenowe na produkty takie jak wołowina i limity stawek za media. Nawet w Meksyku, pod presją tej lewicowej dynamiki (i wielkiej walki narodu o wybory), nowo utworzony konserwatywny rząd dał do zrozumienia, że opracuje pragmatyczne środki walki z ubóstwem (co jest dużym posunięciem dla PAN, który jest programowo przeciwny biednym). Raport Juana Carlosa Moreno-Brida i Igora Paunovica z ECLAC-Mexico dowodzi, że nowe wydarzenia zapowiadają utworzenie „nowego paradygmatu polityki rozwoju gospodarczego”. Uważają jednak, aby nie być zbyt optymistycznymi. „Czy to [nowe wino w nowej butelce] będzie się ładnie starzeć i będzie miało bogaty i zapadający w pamięć smak, czy też przeciwnie, będzie kwaśne i zgniłe, jest zbyt wcześnie, aby wiedzieć” – podsumowują (ich esej znajduje się w Revisita: Harvard Review of America Latin, wiosna 2006).
Wenezuela to odosobniony przypadek. Ponieważ ceny ropy są wysokie, dochody z tego sektora umożliwiają rewolucji boliwariańskiej finansowanie jej programu sprawiedliwości społecznej. Ale nawet jego program opiera się na niestabilnych podstawach. Jeśli ceny ropy spadną, reżim będzie musiał obciąć niektóre z tych programów. Dlatego właśnie rewolucja boliwariańska szybko zmierzała ku przemianom społecznym: próba skierowania mieszkańców miejskich slumsów do rozwoju obszarów wiejskich, napisanie nowej konstytucji, rekonfiguracja ministerstwa ropy naftowej, utworzenie Telesur, sieci telewizyjnej – to są wszelkie przydatne zmiany w celu skonsolidowania programu boliwijskiego, gdy ropa naftowa będzie przynosić dochody. Chavez jest także w stanie stworzyć solidarność regionalną i międzynarodową w oparciu o te korzystne budżety. Jak pisze Tariq Ali w swojej nowej książce (Piraci z Karaibów, Verso, 2006), „Choć jest prawdą, że w pierwszym okresie sprawowania urzędu Boliwarianie pozostawali więźniami polityki makroekonomicznej i nie byli w stanie zapewnić doraźnych korzyści tym, którzy ich najbardziej potrzebowali, to częściowe rozwiązania, które zaczęły które mają zostać wdrożone po 2002 r., były niezwykle ważne. Poprawili życie milionów biednych ludzi, zapewniając im edukację i lepszą opiekę zdrowotną. Tych osiągnięć nie można mierzyć po prostu w kategoriach pieniężnych, a ci, którzy je lekceważą lub wyśmiewają, w większości przypadków mają niewielką świadomość kryzysu społecznego, który ogarnął Wenezuelę, ani przyczyn popularności tego procesu”.
Ale znowu istnieją ograniczenia po stronie makroekonomicznej. Zależność rewolucji od dochodów z ropy naftowej uzależnia ją od rynku amerykańskiego. Sześćdziesiąt procent znacznego eksportu ropy z Wenezueli trafia do Stanów Zjednoczonych. Chavez daje do zrozumienia, że chce, aby Chiny stały się wiodącym importerem ropy z Wenezueli, ale będzie to wymagało ogromnych zmian infrastrukturalnych i wiązać się będzie z wysokimi kosztami transportu. Chavez nie będzie w stanie zdywersyfikować bazy konsumentów wenezuelskiej ropy w perspektywie krótko- ani średnioterminowej. Reformy wenezuelskie są wykonalne i możliwe do osiągnięcia dzięki pieniądzom z ropy. Podobne reformy byłyby możliwe w Boliwii, gdyby dochody wzrosły zgodnie z oczekiwaniami do 780 mln dolarów z 320 mln dolarów (a niedawną reformę rolną można połączyć z rozwojem infrastruktury finansowanym z tego zastrzyku kapitału). Nie jest to jednak tak łatwo możliwe w stanach, które nie mają takiego strumienia dochodów. „Tragedia inwestycji – ostrzegał nas mądry Michał Kalecki – polega na tym, że są one konieczne”.
Widok z Ameryki Północnej.
Podczas wyborów w Dole-Clinton w 1996 r. byłem na Rhode Island. Wybory były nudne i podczas jednej z tych niekończących się dyskusji o tym, na kogo głosować, wdałem się w kłótnię z skądinąd interesującym człowiekiem, który należał do jednej z amerykańskich partii socjalistycznych. Zaczął mnie pouczać o niepowodzeniach rewolucji kubańskiej. Niektóre jego uwagi były słuszne, ale ogólnie rzecz biorąc, była to bardzo nieprzyjemna tyrada. Niezbyt interesowała go historia wyspy i jej złożone miejsce w globalnej geopolityce. Niepokoiło go to, że był to „reżim stalinowski”. To było to. I było dla niego wygodne, że Kubańczycy z konieczności zaczęli wprowadzać innowacje, wykorzystując wszelkiego rodzaju mechanizmy gospodarcze w Okresie Specjalnym (dodatkowo zamieszanie wokół reakcji reżimu na pacjentów chorych na AIDS ośmieliło go do bardziej wyważonego poglądu, zob. Anne-Christine D' Rozdział Adesky'ego w Przenoszenie gór: wyścig w leczeniu globalnego AIDS, Verso, 2004).
Ruch amerykański cierpi na historyczną nieadekwatność w naszych stosunkach z radykalnymi ruchami na całej planecie. Od czasu tłumienia lewicy w Stanach Zjednoczonych istnieje tendencja do odrzucania lub waloryzowania, nienawiści lub miłości ruchów w innych częściach świata. Często brakuje wyważonych ocen strategicznych, które są niezbędnym warunkiem prawdziwej solidarności. Zamiast tego pragniemy wykorzystać inne ruchy społeczne do naszych własnych walk liniowych lub też dokonać pomiaru tych ruchów w oparciu o teoretyczną czystość, a nie historyczne ograniczenia i możliwości tych społeczeństw, a także dialektyczną teorię przemiana ludzkości (czy to marksizm, czy coś innego).
Przez prawie pięćdziesiąt lat Kuba dostarczała lewicy amerykańskiej właśnie tego rodzaju ideologicznego futbolu. Kuba stała się obiektem, wokół którego ludzie w Ameryce Północnej wyrażali swoje spory. Obiektywny rozwój sytuacji i subiektywne spory na Kubie rzadko znajdowały się w centrum dyskusji (ale na początek interesujący jest artykuł Socjalizm i Demokracjanumer specjalny z 2001 r.). C. Wright Mills, guru Nowej Lewicy, krytycznie zapowiedział takie wykorzystanie Kuby w swojej książce z 1960 roku Słuchaj Jankesie, w którym napisał: „Nie martwię się [rewolucją kubańską], martwię się o nią i wraz z nią”. Martwienie się „za” i „z” to przydatna formuła solidarności. Naszymi wymaganiami powinny być uważne studiowanie, cierpliwość i bystry słuch. Radykałowie nie szukają mesjaszy; raczej szukamy ruchu społecznego, który mógłby popchnąć do przodu sprawiedliwy program polityczny, który zyskuje szerokie poparcie, w miarę jak wciąga coraz więcej ludzi w swoją dynamikę.
W 1972 roku Salvador Allende ostrzegł swojego compañeros pracować ciężko, ale cierpliwie. „Utworzenie reżimu społeczno-gospodarczego pociąga za sobą rozwój czynników społecznych i gospodarczych, które są zasadniczo przeciwne temu reżimowi. Tymi czynnikami, motorami rewolucyjnej zmiany, nie są prawa ani aparat instytucjonalny państwa; są one nieodłącznie związane ze strukturą gospodarczą, z nowymi stosunkami produkcji, które promujemy, z sumieniem pracowników, z nowymi organizacjami związkowymi, które zmieniają infrastrukturę. Podstawą materialistycznej analizy naukowej jest to, że akumulacja zmian ilościowych powoduje zmiany jakościowe. Nikt nie może mieć złudzeń, że z dnia na dzień zmienia się reżim społeczno-gospodarczy. Instytucjonalną formę państwa można szybko przekształcić, ale nie jego strukturę gospodarczą.
Chavez, Correa, Lula, Morales: oni urzeczywistniają nadzieje milionów. Ale oni też są na ruchomych piaskach, śpiesząc się, aby utwardzić swoje kroki, aby stworzyć grunt pod transformację społeczną. Zamiast naszej protekcjonalności i uwielbienia potrzebują naszej północnoamerykańskiej krytycznej solidarności.
Vijay Prashad jest kierownikiem katedry historii Azji Południowej im. George'a i Marthy Kellnerów oraz dyrektorem studiów międzynarodowych w Trinity College w Hartford, Connecticut. Jego najnowsza książka to tom pod redakcją (wraz z Teo Ballvé z NACLA), pt. Depesze z Ameryki Łacińskiej: na froncie przeciwko neoliberalizmowi (Boston: South End Press, 2006).
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna