KIEDY tam dotarłem, bramy szpitala Beit Hanoun były zamknięte, a na nich wisieli nastolatkowie. Tłumy ludzi chcących dostać się do środka świadczyły o tym, że doszło do ataku. Za bramą szpital był pełen. Rodzice, żony, kuzyni, wyczerpani emocjonalnie i przytłoczeni, pochylali się nad zranionymi bliskimi.
Izraelski helikopter Apache zaatakował o 3.15:XNUMX. Świadkowie powiedzieli, że dwie rakiety zostały wystrzelone w ulicę w Hay al Amel, na wschód od Beit Hanoun, w pobliżu granicy z Izraelem. Wraz z pogłoskami o rychłej inwazji, ten pusty zarośla szybko staje się ziemią niczyją, którą ludzie szybko przemierzają w obawie przed atakiem izraelskich odrzutowców.
Ale wąskie, ruchliwe uliczki obszaru Boura rzadko unikają nasilających się nalotów.
Naoczni świadkowie powiedzieli, że dzieci bawiły się tam i czekały na ulicach, aż ich rodzice skończą modlitwę w pobliskim meczecie. „Widzieliśmy to tak wyraźnie, było tak blisko, spojrzeliśmy w górę i wszyscy uciekli. Ci, którzy nie mogli, wkrótce padli na ziemię” – powiedział Khalil Abu Naseer, któremu udało się uniknąć nadlatującego pocisku.
„Spójrz na to, weź to” – nalegali mężczyźni na ulicy, podając mi kawałki pocisku wielkości pięści, wszystkie z postrzępionymi krawędziami.
„Wszystkie okna zostały wybite, nasze drzwi zostały wysadzone, wszędzie było szkło” – wyjaśnił sąsiad. To właśnie te odłamki pocisków, kamieni i latającego szkła rozbiły się w nogach, ramionach, żołądkach, głowach i plecach 16 osób, w tym dwójki dzieci, które w czwartkowe popołudnie przewieziono do szpitala Beit Hanoun.
Fadi Chabat (24 lata) pracował w swoim sklepie – małej blaszanej budce, która była ośrodkiem społeczności sprzedającym słodycze, papierosy i gumę do żucia. Kiedy rakieta eksplodowała, doznał licznych obrażeń. Zmarł w piątek rano w szpitalu Kamal Adwahn w Jabaliya. Kiedy wczoraj kobiety przybyły do pokoju żałoby w domu Fadiego Chabata, aby złożyć wyrazy szacunku, izraelskie myśliwce F16 przecięły niebo nad ich głowami i zrzuciły cztery kolejne bomby na puste obszary na granicy. Dwie starsze kobiety w tradycyjnych haftowanych czerwono-czarnych sukienkach, niosące małe czarne plastikowe torby na zakupy, ruszyły tak szybko, jak tylko mogły; inni zniknęli za ścianami swoich domów, na podwórkach i na ulicach.
W domu Fadiego smutek był wciąż świeży. Prawie wszystkie kobiety płakały, zbiorowy wylew żalu i surowego bólu, któremu towarzyszyły płynące łzy.
„Modlił się pięć razy dziennie, był dobrym muzułmaninem, nie należał do żadnej grupy, ani Fatahu, ani Hamasu, ani jednej, ani żadnego z nich, był dobrym uczniem i był inny” – powiedział jeden jego sióstr. Zabrała mnie do młodszego brata Fadiego, który został ranny w tym samym nalocie. Omar, lat osiem, siedział sam w zaciemnionej sypialni na piankowym materacu z gazą na plecach zakrywającą rany.
„Był świadkiem wszystkiego, wszystko widział” – wyjaśniły siostry. „Ciągle powtarzał: widziałem rakietę, widziałem ją, Fadi został trafiony rakietą”.
To wspomnienie wywołuje u Omara jeszcze większe łzy, a jego siostry, matka i ciotki załamują się razem z nim.
Dziewięcioletni Ismaeel, który był na ulicy ze swoimi czteroletnimi siostrami Leemą i 12-letnią Haya, wyrzucał śmieci, kiedy trafiły w nie pociski.
Ismaeel został przewieziony do szpitala, wciąż oddychając, i lekarze początkowo myśleli, że da sobie radę, ale ostatecznie zmarł w wyniku obrażeń wewnętrznych.
Według danych szpitalnych w ciągu ostatnich sześciu dni w samym Beit Hanoun zginęło siedem osób, w tym troje dzieci i matka dziesięciorga innych dzieci. Rannych zostało kolejnych 75 osób, w tym 29 dzieci i 17 kobiet.
Oprócz ofiar śmiertelnych i rannych w setkach domów wybito okna i uszkodzono od odłamków i odłamków. Dwa domy zostały całkowicie zniszczone. W pobliżu siedziby dwóch organizacji zostały zamienione w gruzy. Jeden z nich, związana z Hamasem organizacja charytatywna Synowie Miasta, została ostrzelana dwoma rakietami wystrzelonymi przez Apache, niszcząc przy tym sąsiednie mieszkanie i wybijając okna w szpitalu Beit Hanoun. Stowarzyszenie Rozwoju Kultury i biura Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny zostały zrównane z ziemią przez bomby zrzucone z samolotów F16.
Trudno sobie wyobrazić, co izraelscy piloci tych samolotów widzą z tak dużej wysokości na niebie. Czy widzą ludzi chodzących; stać i rozmawiać na ulicy; dzieci z kijami gonią się podczas zabawy? A może postacie są zdigitalizowane, mikroludzie, a może po prostu plamki na ekranie?
Cokolwiek widać z powietrza, ofiarami są często zwykli ludzie. W ubiegły czwartkowy wieczór wolontariusze z Palestyńskiego Towarzystwa Czerwonego Półksiężyca w Beit Hanoun wyszli na ulice, próbując ratować życie. Podobnie jak cały personel ratownictwa medycznego w Gazie, ryzykują oni śmiercią, pracując w wirze każdej izraelskiej inwazji, podczas godziny policyjnej i nocnych walk.
W jednej z ambulansów wieczorem, kiedy panowała całkowita ciemność spowodowana nocnymi przerwami w dostawie prądu, spotykam Yusriego, weterana ponad 14-letnich izraelskich najazdów na dzielnicę Beit Hanoun w Gazie. Wąsaty, energiczny i towarzyski Yusri ma około 40 lat i jest lokalnym bohaterem. Postrzegany przez społeczność jako człowiek, który rzadko śpi, jest ratownikiem medycznym z pierwszej linii frontu, który przemyka ulicami Gazy, aby dotrzeć do ofiar. Z trąbiącym klaksonem karetki pogotowia krzyczy przez głośnik i wzywa gapiów i oszołomionych, aby usunęli się z drogi.
„Gdzie jest strajk?” – pyta Yusri miejscowych, gdy przemierzamy zrujnowane, zwęglone biuro organizacji charytatywnej i dom rodziny Tarahan. Ich dom w strefie buforowej został zredukowany do betonowej kanapki. Jest sześć ofiar, ale jakimś cudem żadna z nich nie jest poważna.
Szpital Beit Hanoun to prosty lokalny ośrodek z 48 łóżkami, bez oddziału intensywnej terapii, zniszczonych metalowych noszy i chwiejnych łóżek. Piję herbatę w prostym gabinecie, w towarzystwie gadatliwego tłumu specjalistów od uszu, nosa i gardła, chirurgów i pediatrów. Cała rozmowa dotyczy polityki: planu dla Gazy polegającego na połączeniu jej z Egiptem; jak Izrael nie chce zlikwidować Hamasu, gdyż służy to ich celowi, jakim jest podzielona Palestyna, wyobcowanie słabego Hamasu z Zachodniego Brzegu.
Pogawędkę przerywają okresy skupienia w słuchaniu wiadomości nadawanych w Sawt Al Shab („Głos Ludu”), oddolnej stacji informacyjnej w Gazie. Prawie wszyscy tutaj są nastrojeni. Słuchają go taksówkarze, rodziny w domach skulone wokół pieców opalanych drewnem lub pod kocami, a także grupy mężczyzn na rogach ulic przykucniętych obok radioodbiorników tranzystorowych.
Dostarcza na żywo wiadomości o najnowszych atakach ruchu oporu, przeplatane przemówieniami politycznymi różnych przywódców i muzyką bojowników – głębokie, męskie głosy zjednoczone w porywających pieśniach bojowych o powstaniu, odzyskaniu al-Quds (Jerozolima), pomszczeniu świeżych męczenników i pozostaniu niezachwianym .
Docierają do nas wiadomości o operacjach zbrojnych skrzydeł każdej grupy politycznej działającej w Gazie; Qasam (Hamas), Brygada Męczenników Abu Alego Mustafy (LFWP), Brygada Męczenników Al Aksa (powiązana z Fatahem) i Saraya al-Quds (Islamski Dżihad). Jedna rzecz jest powszechnie uznawana – atak na Gazę zjednoczył wszystkie zbrojne grupy oporu. Wszyscy jednak ironicznie dodają, że „kiedy to się skończy, wszyscy znów się rozstaną”.
Jeden z chirurgów pyta mnie, czy się boję i czy naprawdę uważam, że jako cudzoziemiec mam tutaj ochronę. Mówię szczegółowo o odpowiedzialności Izraela za ochronę służb ratowniczych; przerwać ogień; ułatwianie przemieszczania się, przestrzeganie Konwencji Genewskich, w tym ochrona ludności cywilnej i rannych bojowników. Chirurg, który ze mną rozmawia, to inteligentny mężczyzna, bardzo szanowany w społeczeństwie, grubo po czterdziestce. Nie spieszy się i szczegółowo mi wyjaśnia, że wszystkie dowody, których doświadczyli Gazańczycy, wskazują na to, że Izrael działa ponad prawem – że nie ma żadnej ochrony, że te prawa i konwencje nie wydają się mieć zastosowania do Izraela, ani też nie ono ich przestrzega, i że powinienem się bać, bardzo się bać, ponieważ Gazańczycy się boją.
Opowiada historię inwazji z listopada 2006 roku, podczas której w ciągu jednego dnia zginęło ponad 60 osób, czyli cała rodzina. Około 100 czołgów najechało Beit Hanoun, z których jeden blokował każde wejście przez sześć dni. Pamięta, jak Czerwony Krzyż przynosił wodę i żywność oraz wywoził śmieci. Wszelka koordynacja z Autonomią Palestyńską została zerwana. Zapewnia, że tak samo będzie i tym razem. Pamięta też, jak kierowca ambulansu, Yusri, indywidualista, bohater, kochany przez cały personel i społeczność, stanął twarzą w twarz z czołgami, aby ewakuować rannych. Chirurg mówi, że Yusri po prostu podjechał do czołgu i zaczął krzyczeć przez megafon, mówiąc im, żeby na miłość boską ruszyli, bo mamy ofiarę, po czym po prostu ominął ich i uciekł.
Yusri niósł rannych i zabitych podczas każdej inwazji w ciągu ostatnich 14 lat. Pokazuje mi kontuzję nogi, której doznał, gdy czołg wjechał w jego ambulans. Wydarzenie zostało nagrane przez dziennikarzy i wszczęto sprawę przeciwko Izraelskim Siłom Okupacyjnym, ale orzekli, że armia zachowała się właściwie w samoobronie.
„Spójrz na tył ambulansu. Jak myślisz, ile osób może się tu zmieścić? Po inwazji niosłem na raz 10 ciał, tu z tyłu był mężczyzna przecięty na pół, to było straszne. Ale kontynuujcie. Chcę służyć mojemu krajowi” – mówi.
Podczas przedłużającej się przerwy w dostawie prądu podczas tej sześciodniowej inwazji nie było prądu do zasilania respiratora, a lekarze na zmianę ręcznie pompowali tlen, aby utrzymać jedną ofiarę przy życiu przez cztery godziny, zanim można było ją przenieść. Drogi zostały zrównane z ziemią, zakazano przejazdu ambulansom, zmarli ludzie całymi dniami leżeli w domach, a gdy w końcu wydano pozwolenie na zbieranie zwłok, medycy musieli je nieść na noszach główną ulicą.
Dziś w Gazie wszyscy są przerażeni, że takie wydarzenia się teraz powtarzają, tylko są gorsze. Mieszkańcy Gazy czują się teraz zbiorowo opuszczeni. Masakry, które miały miejsce w zeszłym tygodniu, masowe ataki i przepełnione szpitale, a także fakt, że każdy może zostać uderzony w dowolnym miejscu i czasie, wywołały całkowity terror wśród ludzi. Nikt nie ma odwagi pomyśleć, co może się z nimi stać w tych trudnych i nieprzewidywalnych dniach. Jak mówią w Gazie: „Bądź Allahem” – „To zależy od Boga”.
Ewa Jasiewicz jest dziennikarką i aktywistką. Obecnie jest koordynatorką ruchu Wolna Gaza i jedną z niewielu międzynarodowych dziennikarek na miejscu w Gazie
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna