Ndebiut, masowa mobilizacja Francji przeciwko propozycji demontażu krajowego kodeksu pracy, doprowadziła do porównań z podobnymi ruchami międzynarodowymi – Occupy, tureckim parkiem Gezi, ruchem na placach w Grecji. To bogate doświadczenie pomaga nam spojrzeć na Nuit Debout i jego perspektywy na przyszłość.
Stathisa Kouvelakisa, członek Greckiej Jedności Ludowej, który w latach 1980. działał aktywnie jako członek Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF), uważnie śledzi sytuację we Francji. Tutaj rozmawia z Trwała rewolucja redaktor Emmanuel Barot i felietonista Damien Bernard o „autorytarnym etatyzmie” francuskiego rządu, konkurencyjnych taktykach i ideologiach ruchu przeciwko proponowanemu prawu pracy oraz o tym, jakie wnioski można wyciągnąć z doświadczeń Syrizy w Grecji.
Okres poprzedzający był naznaczony masową ofensywą autorytarną władz, zwłaszcza po XNUMX r Ataki z listopada 13 r i wprowadzenie rozszerzonego stan wyjątkowy.
Dziś wkroczyliśmy w nową fazę: nowy epizod walki klasowej wywołany projektem ustawy Prawo pracy, któremu towarzyszyły potężne mobilizacje, poparte w dużej mierze przychylną opinią publiczną. Jak scharakteryzowałbyś tę radykalną zmianę atmosfery?
W rzeczywistości ofensywa sekurytarna rządu i stan wyjątkowy obowiązujący od listopada ubiegłego roku to nic innego jak kolejny próg w procesie utwardzania autorytaryzmu, który rozpoczął się już dużo wcześniej. W tym sensie okres Sarkozy'ego był punktem zwrotnym, nawet jeśli jego elementy istniały już wcześniej.
Laboratorium Sarkozy'ego służyło na dwóch różnych terenach: z jednej strony to, co my we Francji nazywamy „Banlieue kwestię”, a mianowicie sekurytarne i autorytarne zarządzanie populacjami, które są silnie napiętnowane i będące celem państwowego rasizmu. Z drugiej strony tak zwane ustawy antyterrorystyczne, których początki sięgają co najmniej 11 września 2001 r. – a w rzeczywistości nawet wcześniej, wraz z pierwszymi inicjatywami sięgającymi „anty-terroryzmu” Alaina Peyrefitte’a z końca lat 1970. prawa „kłopotliwe”.
Takie prawa wprowadzają rozszerzony mechanizm represyjnego nadzoru we wszystkich zaawansowanych zachodnich krajach kapitalistycznych. Ten „autorytarny etatyzm” – jak go zdefiniował Nicos Poulantzas – odpowiada zatem zjawiskom o głębokich korzeniach i bez wątpienia postacie takie jak Nicolas Sarkozy i Manuel Valls – a przed nimi (byli ministrowie spraw wewnętrznych) Charles Pasqua i Jean-Pierre Chevènement – jedynie je ucieleśniają większe tendencje, które obecnie działają.
Wdrożeniu tych mechanizmów sprzyjała względna apatia ruchów społecznych we Francji od 2010 roku i porażka w tym samym roku ruchu przeciwko reformie emerytalnej. Najwyraźniej mechanizmy te miały na celu zapobiegawczą neutralizację mobilizacji ludu.
Jednak to, co się teraz dzieje, stanowi porażkę dla logiki tego sekurytarnego i autorytarnego zwrotu właśnie dlatego, że zwrot ten opiera się na możliwości zapobiegawczego powstrzymania powszechnego oporu i powstrzymania go przed przekroczeniem pewnego progu widoczności i kondensacji.
Już sam fakt mobilizacji sprzeczne z Prawem Pracy przełamał te progi, jest już pierwszą porażką tej polityki i przyczynia się do wywołania kryzysu politycznego – kryzysu reprezentacji, który istniał już w ukrytej formie, ale obecnie przyspiesza na naszych oczach.
Myślę, że na poziomie krótkoterminowym administracja Hollande'a myślała, że uda jej się osiągnąć prawie wszystko, co widzieliśmy po ogłoszeniu stanu wyjątkowego po atakach. Był to prawdziwy krok naprzód, przekładający się nie tylko na politykę autorytarną, ale także na ostre neoliberalne reformy, których symbolem jest ustawa Prawo pracy (znana również jako ustawa El Khomri). Właściwie można by mówić o nowej formie politycznej neoliberalnego kaftana bezpieczeństwa.
Z jednej strony stan wyjątkowy. Z drugiej strony mamy bezgraniczną indywidualizację siły roboczej i mechanizmów stosunków zawodowych, wraz z całkowitym demontażem niektórych gwarancji, które nadal istniały w zakresie rokowań zbiorowych. Obydwoje idą ręka w rękę. Wyłania się obecnie autorytarny reżim neoliberalny, choć nie jest pewne, czy się ustabilizuje.
Rzeczywiście, ten atak rządu i władz państwowych pokazał także, jak bardzo zostały one osłabione — fakt, że François Hollande, rząd, Partia Socjalistyczna (PS) i szerzej polityka przedstawicielska we Francji jednocześnie w coraz większym stopniu nie nadąża za społeczeństwem francuskim. Dziś we Francji widzimy, jak ten podział wychodzi na światło dzienne. Widzimy więc niezwykle ważny punkt zwrotny w istniejących stosunkach władzy, otwierający perspektywy, które w rzeczywistości nie istniały jeszcze trzy miesiące temu.
W swojej książce z 2007 r La France en révolte użyłeś terminu „niestabilność hegemoniczna”, aby scharakteryzować sytuację polityczną i kryzys odzwierciedlony przez Sarkozyizm. A obecna sytuacja potwierdza, że ma to zastosowanie również w dłuższej perspektywie.
Jednak w miarę pogłębiania się niestabilności, wzmacniane są struktury systemu republikańskiego i samego państwa. Jak bardzo, Pana zdaniem, osłabiony jest sam system? Jak daleko posunąłby się Pan w diagnozowaniu kryzysu aparatu państwowego?
Powiedziałbym, że obserwujemy pogłębienie istniejącego wcześniej kryzysu reprezentacji politycznej, ale nie stał się on jeszcze „kryzysem państwa” – uogólnionym kryzysem w rodzaju tego, jaki obserwujemy w Grecji od 2011 r. W takim przypadku nie tylko system polityczny upadł, ale cały system dominacji klasowej został głęboko wstrząśnięty, dając początek temu, co Gramsci nazwał „kryzysem organicznym” lub, według Lenina, „kryzysem narodowym”.
We Francji jeszcze tego nie osiągnęliśmy, ale potrzebowalibyśmy prawdziwej oceny sarkozyizmu, aby pogłębić naszą analizę w tym zakresie. W mojej książce zdefiniowałem Sarkozyizm jako „autorytarny populizm”, od którego się wziąłem Hala Stuarta. Był to projekt bardzo wyraźnie inspirowany Thatcheryzmem i amerykańskim neokonserwatyzmem.
W obliczu połączenia głosowania przeciwko Europejskiemu Traktatowi Konstytucyjnemu w 2005 r Banlieue bunt i ruch przeciw Contrat Premiere Embauche ( CPE, neoliberalne prawo pracy skierowane do młodych pracowników), które zmusiło rząd De Villepina do gryzienia kurzu, zwycięstwo Sarkozy'ego było wyrazem systemowej kontrofensywy. Jego zwycięstwo w wyborach prezydenckich w 2007 r. zasygnalizowało porażkę ruchów społecznych tamtego okresu i ujawniło polityczną niemoc lewicy, a zwłaszcza radykalnej lewicy.
Jednak ocena Sarkozyizmu jako projektu również powinna zostać zniuansowana. Sarkozy’emu bez wątpienia udało się osiągnąć część tego, co chciał osiągnąć. Oznacza to, że udało mu się przemodelować dominujący dyskurs, zarówno w dużej mierze legitymizując zwrot sekurytyńsko-autorytarny, jak i przede wszystkim przesuwając granice tego, co można powiedzieć w przestrzeni głównego nurtu polityki.
Wprowadził do porządku dziennego pewną liczbę tematów, takich jak tożsamość narodowa, i zwiększył zakres rasizmu państwowego, podkreślając jego – oczywiście istniejący wcześniej – Aspekt islamofobiczny. Banalizował tematy, które wcześniej były prerogatywą skrajnej prawicy i najbardziej reakcyjnego skrzydła jego własnego obozu. Legitymizował w ten sposób coś nowego: dyskurs konfrontacji, otwarcie jako taki głoszony, nawet na najwyższym szczeblu państwa. Było to bez wątpienia złamaniem na przykład w okresie Chiraca.
Rozróżnienie „przyjaciel-wróg”, jak powiedziałby Carl Schmitt.
Dokładnie. Sarkozy powiedział: istnieje wróg i to wróg wewnętrzny, z którym musimy się zmierzyć. Niektórzy posunęli się nawet do stwierdzenia, że był to dyskurs dotyczący wojny domowej. Być może to przesada, ale u Sarkozy’ego doszło do symbolicznej i dyskursywnej przemocy przygotowującej grunt pod coś na kształt wojny domowej o niskiej intensywności, wzmacniającej w pełni konkretną przemoc działających już aparatów represji.
Myślę, że pod tym względem Sarkozy wygrał decydującą bitwę i że w tym sensie istniały elementy stabilizacji hegemonicznej, czyli rozwiązania istniejącej wcześniej niestabilności hegemonicznej. I odwrotnie, nie udało mu się dokonać czegoś, czego nie udało się francuskiej burżuazji przynajmniej od końca gaullizmu. Oznacza to, że nie udało mu się zbudować aparatu politycznego, który pozwoliłby na ustabilizowanie systemu reprezentacji na tyle solidnego, aby zamknąć system instytucjonalny i polityczny pod kluczem.
Sarkozy’emu, a właściwie Sarkozyizmowi, częściowo się udało, ale sam Sarkozy został pokonany w wyborach prezydenckich w 2012 roku, a jego partia, czyli Unia na rzecz ruchu popularnego (UMP), okazała się raczej krucha jako machina polityczna. Rekompozycja, do której dał impuls Sarkozy, pokazała swoje ograniczenia – i możemy to wyraźnie zobaczyć dzisiaj, wraz z rozprzestrzenianiem się głównych konfliktów na prawicy i niepowodzeniami związanymi z próbą powrotu Sarkozy’ego.
W tym kontekście stary duper, taki jak (premier z połowy lat 1990., obecnie potencjalny kandydat na prezydenta) Alain Juppé, może pojawić się na scenie jako „człowiek opatrzności” dla prawicy. Na drugim biegunie Partia Socjalistyczna została głęboko osłabiona i oczywiście Front Narodowy czerpie korzyści z bardzo dużej niestabilności i załamania francuskiego systemu dwupartyjnego.
Mamy zatem ciągłą niestabilność, co w zasadzie otwiera możliwości dla sił opozycyjnych. Niemniej jednak musimy wziąć pod uwagę fakt, że niektóre podstawy uległy rozkładowi. Moim zdaniem radykalna lewica, ruch antykapitalistyczny, daleka jest od sporządzenia poważnego bilansu Sarkozyizmu. To mocno obciąża obecną sytuację.
Odwołałeś się do definicji autorytarnego etatyzmu Poulantzasa. Istnieje inne podejście, które analizuje obecną transformację strukturalną pod kątem wzmocnienia tendencji bonapartystycznych.
Jeśli tendencje te są podtrzymywane przez państwo kapitalistyczne w ogóle, to mają one długą historię także w konkretnym przypadku autorytarnego republikanizmu francuskiego. Czy uważa Pan, że ta teoretyczna definicja w kategoriach elementów lub tendencji bonapartystycznych jest zgodna z koncepcją autorytarnego etatyzmu?
W tym miejscu musimy wrócić do Gramsciego. Mówił o „bonapartyzmie bez Bonapartego” w tym sensie, że w sytuacji kryzysu politycznego widzimy odwrót od roli instytucji przedstawicielskich i wzmocnienie władzy wykonawczej, wraz z ustanowieniem bezpośrednich powiązań pomiędzy segmentami klas dominujących i kadra państwowa, która konkretnie zarządza państwem i realizuje politykę. Tradycyjne – zasadniczo partyjne – funkcje mediacyjne ulegają zatem zwarciu i wchodzimy w bardzo głęboki kryzys reprezentacji politycznej.
Myślę, że to pojęcie bonapartyzmu bez Bonapartego lepiej pasuje do obecnej sytuacji. Po pierwsze dlatego, że rzeczywiście nie ma Bonapartego. O François Hollande’u możemy co najmniej powiedzieć, że jest postacią wątłą i żałosną. Oczywiście jego działania są niezwykle szkodliwe, a nawet niebezpieczne, ale jemu samemu brakuje cech charyzmatycznej postaci, która pojawia się na scenie i oferuje wyjście z kryzysu reprezentacji politycznej.
Koncepcja autorytarnego etatyzmu też tu coś dodaje, kładąc nacisk na materialne przekształcenia aparatów państwowych, a nie tylko rozwój nadbudówek, kryzys reprezentacji politycznej i sposób jego rozwiązania. Aparat medialny po części spełnia nie tylko rolę szerzenia dominującego dyskursu, ale także reorganizacji terenu politycznego. To jest coś, czego klasyczne partie klas dominujących nie są już w stanie zrobić, ponieważ są skrajnie osłabione i zdyskredytowane.
Widzimy to wyraźnie w kraje Ameryki Łacińskiej gdzie media są naprawdę politycznym centrum nerwowym dominującego bloku władzy – znacznie bardziej niż znacznie osłabione burżuazyjne partie polityczne – a także we Włoszech z Berlusconim. Jednak dotyczy to także Francji, sarkozyizmu i tego, co dzieje się obecnie, gdy oligarchowie o wielorakich powiązaniach z państwem i personelem politycznym przejmują kontrolę nad najważniejszymi mediami.
Ale autorytarny etatyzm odpowiada także temu, co Poulantzas nazwał „upolitycznieniem najwyższej administracji”: faktowi, że istnieje bardzo duża ciągłość w polityce państwa, skutecznie gwarantowana pomimo zmiany rządów, co ma bardzo ograniczone znaczenie i może stają się coraz szybsze ze względu na obecną niestabilność.
Tym, co zapewnia wieczną kontynuację polityki klas panujących, jest grono najwyższych funkcjonariuszy, które w coraz większym stopniu przejmuje rolę „partii burżuazji”. „Partia” ta stoi na szczycie państwa, i nie tylko, ze względu na rozprzestrzenianie się powiązań z dominującymi frakcjami kapitału, a zwłaszcza finansów.
Przejdźmy do obecnej mobilizacji. Czy uważa Pan, że prawo pracy wyznacza próg, którego Sarkozy sam nie byłby w stanie osiągnąć? że jest to nowy etap w rzucaniu wyzwania wielu zdobyczom ruchu robotniczego, nawet jeśli został on nieco źle potraktowany? I biorąc to wszystko pod uwagę, jaki jest Pana pogląd na mobilizacje, Nuit Debout itp., teraz, gdy mamy już za sobą pierwszą rundę mobilizacji i wkroczyliśmy w drugą fazę powiązaną z początkiem debaty parlamentarnej?
Zarządzanie siłą roboczą — „ustawodawstwo fabryczne”, jak opisał Marks w Kapitał - zawsze znajdowała się w centrum polityki neoliberalnej. Sarkozy zadał porażki niektórym z najbardziej zaawansowanych ośrodków robotniczego oporu: widzieliśmy, jak nałożył minimalny poziom usług na kolej krajową i transport publiczny, sektor bojowy par excellence od końca lat 1980-tych. Przeforsował uelastycznienie, demontując lub podważając to, co pozostało z Prawa Aubry’ego (skupiający się na trzydziestopięciogodzinnym tygodniu pracy).
Bez wątpienia jednak ustawa El Khomri oznacza przełamanie kolejnego progu, gdyż oznacza nieograniczoną indywidualizację stosunków pracy, osłabienie prawa na rzecz umowy. To właśnie oznacza słynne „odwrócenie hierarchii norm”: fakt, że spółka i umowy spółki stają się teraz centralne, ponieważ są obecnie terenem najkorzystniejszym dla kapitału.
Ale także dlatego, że sama logika tej ustawy nosi w sobie wolę osłabienia i przeorganizowania terenu związkowego. Pomysł – doskonale wkomponowany w strategię szefów i rządu – polega na tym, aby zrobić wszystko, co w ich mocy, aby faworyzować umiarkowanych Francuska Demokratyczna Konfederacja Pracy (CFDT), siła, która wyspecjalizowała się w zarządzaniu tego typu organizacją stosunków pracy w sposób możliwie jak najbardziej konsensusowy i na poziomie przedsiębiorstwa. Stąd względny postęp w jego wdrażaniu w sektorze prywatnym.
Opór wobec tej niezwykle brutalnej ofensywy nadszedł z dwóch stron i stanowił kontynuację wcześniejszych ruchów przeciwko CPE z 2006 r. i przeciw reformie emerytalnej z 2010 r. Z jednej strony pochodzi od pracowników najemnych, a zwłaszcza w wyniku wzrostu bojowości od dołu, na przykład w Generalna Konfederacja Pracy (CGT). Na niedawnym pięćdziesiątym pierwszym kongresie tej konfederacji widzieliśmy bojowość obywateli, ale ten wzrost jest rozproszony i obecnie stara się wykrystalizować w konkretnym sektorze w sposób, który mógłby działać jak lokomotywa zdolna pociągnąć inne sektory.
W bieżącym okresie to jedna z głównych kwestii: sprawdzenie, który sektor mógłby odegrać tę lokomotywową rolę. W wielu poprzednich cyklach mobilizacji w pierwszym rzędzie znajdowali się kolejarze, podczas gdy w 2010 roku byli to głównie pracownicy zakładów chemicznych, zwłaszcza rafinerii. Rzeczywiście, to federacja chemiczna CGT zastosowała dość trudne środki mobilizacji.
Z drugiej strony reakcja przyszła ze strony młodzieży, w tym sensie mamy pewną ciągłość z ruchami w sprawie CPE i emerytur. Młodzież licealna i studencka jest już w pełni świadoma tego, co ją czeka, ale do tego uczniowie jedną nogą są w życiu jako pracownicy najemni, a cała ich część jest zintegrowana z szeroko rozumianą siłą roboczą. Jest to obecnie całkowicie ustalony fakt, w istocie zbanalizowany.
Otwiera to nowe możliwości konwergencji między pracownikami a młodzieżą, potencjalnie w bardziej zaawansowany sposób niż miało to miejsce w przeszłości. Chociaż masowe uczestnictwo jest niższe niż w poprzednich cyklach, zbieżność między robotnikami jest obecnie być może bardziej zaawansowana, biorąc pod uwagę formy, jakie przyjął ten ruch w szkołach średnich, na wydziałach uniwersyteckich (ze wszystkimi znanymi już ograniczeniami), a także ruch Nuit Debout, obejmujący których młodzież stanowi aktywny trzon, mimo że ruch wykracza poza to.
Tam młodzi pracownicy, a także coraz bardziej niepewna młodzież ze szkół średnich i studentów znalazła sposób na eksperymentowanie z nowymi rodzajami praktyk działań zbiorowych, które dla Francji są nowe.
Te ostatnie dwa miesiące były przerywane jedenastodniowymi protestami, podczas których młodzież często była izolowana na linii frontu i doświadczała represji ze strony rządu i policji. Jak z tej perspektywy oceniłbyś rolę polityki przywódców związków zawodowych, na przykład ich rutynowe, przeskakujące „dni działania”?
Jak przeanalizowałbyś fakt, że ruch robotniczy nie potępił w bardziej globalny sposób represji wobec ruchu w ogóle, a zwłaszcza wobec młodzieży? Szczególnie biorąc pod uwagę szeroką otwartość i wrażliwość w tej kwestii, co mogłoby pomóc w zbudowaniu właśnie tego sojuszu, o którym wspominasz, pomiędzy pracownikami najemnymi, młodzieżą i Nuit Debout?
Od początku ruchu władze prowadzą politykę żelaznej pięści, wymierzoną nie tylko w młodzież, ale także w ruch związkowy, a w szczególności w jego najbardziej zmobilizowane sektory. To nie przypadek, że CGT jest związkiem najbardziej napiętnowanym i tym, który spotyka się z największą liczbą wezwań do powrotu do szeregu.
Szczególnie ukierunkowane są także konkretne wysiłki na rzecz osiągnięcia jedności między młodymi ludźmi a pracownikami w terenie: widzieliśmy, jak uczniowie pobity przez policję na stacji Saint Lazare lub w porcie Gennevilliers, kiedy próbowali połączyć się ze zmobilizowanymi grupami robotników.
Ale oczywiście mamy też do czynienia z nadmiernymi represjami wobec uczniów i młodzieży ze szkół średnich, których konkretnym celem jest wbicie klina między młodzieżą a ruchem związkowym. I ważne jest, aby ruch związkowy nie wpadł w tę pułapkę.
W tym kontekście należy wziąć pod uwagę dwa elementy: z jednej strony tradycyjna powściągliwość ruchu związkowego w postrzeganiu go jako sprzymierzonego z sektorami, których nie można kontrolować lub które są jako takie oceniane. Z drugiej strony istnieje realny problem, od którego nie możemy po prostu odwracać wzroku. Biorąc pod uwagę obecny stan sił aktywistycznych wśród młodzieży, można zauważyć pewne oddźwięk w strategiach i taktykach, które w uproszczeniu moglibyśmy nazwać taktykami Czarnego Bloku, oraz, co uważam za całkowicie iluzoryczne przekonanie, że podnosząc poziom konfrontacji, wywołać radykalizujące skutki.
W rzeczywistości stosując tego typu taktykę jedynie legitymizujesz represje policyjne lub podajesz opinii publicznej talerz pretekstów, które je usprawiedliwiają. Może to wywołać efekt mniejszościowy, zniechęcając do szerszego masowego udziału w mobilizacjach. Myślę, że te taktyki są całkowicie sterylne i że ruch dobrze by zrobił, chroniąc się przed nimi, uniemożliwiając im wpływanie na przebieg demonstracji.
Jeśli chodzi o ruch związkowy i jego praktyki, niepowodzenie rozłożonych dni działania zostało już w pełni wykazane, podobnie jak miało to miejsce zarówno w 2003, jak i 2010 r. Ruch przeciwko CPE w 2006 r. odniósł sukces pomimo takiego podejścia ze strony związków zawodowych , gdyż miała miejsce także ciągła i masowa mobilizacja młodzieży przeciwko środkom skierowanym szczególnie do niej. Jednak cel Prawa Pracy jest znacznie szerszy.
Dziś nikt nie może liczyć na to, że młodzież wyciągnie w ich imieniu kasztany z ognia, tak jak zrobiły to związki zawodowe podczas walki przeciwko CPE. Musimy wrzucić wyższy bieg. W związkach zawodowych widać nacisk w tym kierunku, co było widoczne na przykład w CGT na jej ostatnim kongresie.
Z pewnością apel opublikowany na zakończenie tego kongresu nie był w pełni zadowalający, odzwierciedlając równowagę wewnętrzną, w szczególności odzwierciedlającą część oporu głównych federacji wobec mandatów strajkowych odnawialnych i uogólniania ruchu. Negatywną rzeczą jest to, że związek pracowników kolei zdaje się akceptować tę logikę, przynajmniej do tego momentu. Niemniej jednak ten apel oznaczał zmianę: według mojej wiedzy CGT po raz pierwszy wyraźnie postawił kwestię mandatów do strajku odnawialnego na tym szczeblu.
To wcale nie jest coś, co zostało już wygrane lub postanowione, ale taka możliwość istnieje i w tej chwili widzimy sekcje CGT poszukujące jedności z ruchem młodzieżowym, a szczególnie z Nuit Debout. Fakt, że sekretarz generalny CGT Philippe'a Martineza przyszedł i przemawiał na Place de la République – nawet jeśli jego wystąpienie nie było w rzeczywistości zgodne z wymaganiami sytuacji – jest jednak krokiem we właściwym kierunku.
Nie powinniśmy też tracić z oczu faktu, że Martinez ma rację, gdy mówi, że obecne nastroje w zakładach pracy i dużych sektorach usług nie sprzyjają nieograniczonym strajkom. To powiedziawszy, rzeczywiście jest to kierunek, w którym musimy podążać. Najbardziej waleczne sektory muszą pilnie postawić sobie to zadanie.
Wracając do kwestii represji i logiki czarnego bloku, na poziomie masowym, na poziomie mediów, ma miejsce potężna konstrukcja dyskursywna. Niezależnie od tego, czy istnieją czarnoskórzy blokowcy, czy coś im równoważnego, w ten sposób media opisują mobilizację. Stosuje się represje wobec młodzieży i towarzyszących jej pracowników, nawet jeśli nie ma strategii konfrontacji tego typu.
Logika czarnego bloku stanowi zatem ograniczenie obecnej mobilizacji, ale jest także symptomatyczna dla braku strategii, długoterminowej utraty pozycji i kadr ruchu młodzieżowego oraz słabości jego radykalnych i rewolucyjnych organizacji. Biorąc pod uwagę, przed czym stoi ruch, kosztem tych słabości jest zapuszczenie korzeni przez te prądy i ich mniejszościowe strategie.
Zgadzam się z tą analizą. Jest to zarówno symptom, jak i wynik efektu szkła powiększającego, jaki tworzą media w celu usprawiedliwienia represji. To powiedziawszy, taka logika istnieje – nie możemy jej zminimalizować ani ukryć, ponieważ ma ona naprawdę negatywne skutki.
W regionie paryskim działalność Mouvement Inter Luttes Indépendant (anarchistycznej grupy studenckiej w stylu czarnego bloku) ostatecznie odegrała bardzo negatywną rolę w mobilizacji uczniów szkół średnich. Prąd ten, zgodnie ze swoją logiką, wciągnął przez pewien czas znaczną część zmobilizowanych uczniów szkół średnich i w rezultacie doprowadził do spadku mobilizacji uczniów szkół średnich.
Ta ostatnia działalność jest obecnie przywracana, ale na nowych zasadach, wraz z konstytucją Krajowej Koordynacji Szkół Średnich. Myślę, że jest to problem wewnętrzny ruchu i, zgadzam się, przede wszystkim symptom czegoś szerszego. Zatem siły aktywistyczne i rewolucyjne muszą się odbudować wśród młodzieży i ich obowiązkiem jest nie pozostawiać pola otwartego dla tego całkowicie jałowego typu logiki.
Jaka jest Twoja wizja Nuit Debout? Dobrze byłoby spojrzeć na to zjawisko z perspektywy oburzeni w Hiszpanii, Occupy Wall Street itp., ale także z tym, co wydarzyło się w Grecji.
Rzeczywiście uważam, że Nuit Debout należy do tego cyklu mobilizacji poprzez formę, jaką przybiera to zbiorowe działanie – mianowicie zajęcie przestrzeni, przestrzenną formę polityki. W ostatnim okresie we wszystkich wspomnianych przez Panią przypadkach na pierwszy plan wysunęły się przestrzenne formy działań zbiorowych, do których należy dodać ruch w parku Gezi w Turcja. We wszystkich tych mobilizacjach, w tym w Nuit Debout, widzieliśmy wykształconą młodzież, która stanowi aktywny trzon, choć w niektórych przypadkach udział był znacznie szerszy.
W przypadku Grecji — przykład, który znam najlepiej — ruch kwadratów wiosna 2011 roku miała charakter znacznie bardziej masowy, ale też wyraźnie bardziej „plebejski”. Udział szerokich warstw społecznych odzwierciedlał także fakt, że społeczeństwo greckie doświadczyło już masowego sprzeciwu w związku z wdrażaniem polityk protokołów.
W ciągu jednego roku polityka ta doprowadziła już do ogromnych niepowodzeń: cięć płac, brutalnie surowych budżetów i bardzo szybkiej pauperyzacji całych warstw społeczeństwa. Stąd wzięła się ostrość gniewu, jakiej jako takiej nie ma podczas mobilizacji we Francji.
Z pewnością na Place de la République są prawdziwe skargi i prawdziwa wola walki, ale wciąż jest stosunkowo spokojnie w porównaniu z wytryskiem wulkanu, prawdziwie wybuchowym gniewem ludu, który miał miejsce w Grecji. W popularnych formach ekspresji doszło do przemocy – a dokładniej do kontrprzemocy. Nie mówię tu o praktykach czarnego bloku, ale o autentycznych, spontanicznych wyrazach powszechnego gniewu – jakich nie widzieliśmy we Francji.
Pamiętajmy, że w Grecji okupacja nie dotyczyła tylko starego placu: Plac Syntagma to centralny plac Aten, położony tuż przed parlamentem. Istniała masowa wola – zwłaszcza jeśli chodzi o samo otoczenie przestrzenne – bezpośredniej konfrontacji z parlamentem. Pojawił się niezwykle silny antyparlamentaryzm, któremu towarzyszyło radykalne i całkowite odrzucenie systemu reprezentacji politycznej, od dawna zdominowanego – jak wiemy – przez dwupartyjną kontrolę ustanowioną przez naprzemiennie w rządzie prawicę i Pasoka.
Podchwytywane przez tłum hasła brutalnie potępiały złodziejskich i skorumpowanych polityków odpowiedzialnych za oddanie kraju pod protektorat trojki i reżim memorandum. Dla porównania, mobilizacja Francji pozostaje stosunkowo umiarkowana.
I odwrotnie, najbardziej zaawansowanym elementem, jaki widzę w Nuit Debout, jest dyskurs antyszefowy, a nawet antykapitalistyczny – lub przynajmniej „antykapitalistyczny” – dyskurs. Jasne jest, że masowym wyzwaniem – w zgromadzeniach ogólnych, dyskusjach i debatach – jest władza kapitału we wszystkich sektorach życia społecznego.
W świetle prawa pracy opozycja ta najwyraźniej w dużej mierze skupia się na władzy kapitału na poziomie miejsca pracy, arbitralnej władzy szefów, miażdżeniu pracowników w codziennej pracy i wynikających z tego cierpieniach.
Ale to idzie dalej i dotyka wielu rzeczy. Na przykład teksty komisji ds. ekologii wydają mi się bardzo ostro antykapitalistyczne, wskazując na kapitał, duże firmy i struktury na ich usługach jako w głównej mierze odpowiedzialne za niszczenie środowiska i przyrody. W tym sensie myślę, że pojawiły się nowe elementy radykalizmu nawet w porównaniu z demonstracjami alterglobalizacyjnymi z poprzedniego cyklu, z którymi ten ruch, jak się okazało, ma główne punkty wspólne.
Tym, co łączy te ruchy również – a to może powodować jedynie wiele problemów – jest to, że niosą ze sobą pokusę, a co za tym idzie ryzyko, ugrzęźnięcia w proceduralizmie i niekończących się debatach na temat mechanizmów podejmowania decyzji, a także w fakt mowy i jej „wyzwolenia” nabiera wymiaru autotematycznego, stając się celem samym w sobie. Może to zatem zastąpić poszukiwanie działalności właściwie politycznej, która stawia sobie konkretne cele i tym samym wyposaża się w środki do ich osiągnięcia.
Jest to bardzo abstrakcyjny sposób stawiania kwestii demokracji, oddzielający ją od konfliktu klasowego i jego rozszerzenia.
Dokładnie. Albo po prostu w poszukiwaniu dyskusji, która nie prowadzi do decyzji ukierunkowanych na działanie: tylko na wypracowanie najlepszych procedur, najlepszych ram do dyskusji, czy też demokracja staje się synonimem niekończącej się autoreferencyjnej dyskusji odciętej od realnego świata. Pokusa ta istniała także w Grecji, podczas zgromadzeń ogólnych odbywających się na placu Syntagma i gdzie indziej.
Ale tam został skutecznie pokonany przez dynamikę sytuacji i to, co działo się tuż przed nią; nie tylko fakt głosowania nad memorandum i ustanowieniem przez trojkę protektoratu nad krajem, ale także częstotliwość niezwykle silnych ruchów strajkowych. Stanowiło to dla nich przeciwwagę pokusy proceduralistyczne oraz do „zaangażowania obywatelskiego” oderwanego od jakichkolwiek autentycznych treści politycznych.
Jako jeden z pierwszych odnotował Pan – w połowie listopada – śmierć Przód de Gauche. Nawet jeśli teraz mobilizacja jeszcze się nie skończyła i rozpocznie się druga tura, wszystko to będzie miało wpływ także na przebudowę „lewicy lewicy”, czyli skrajnej lewicy. Jakie są perspektywy dla Lewicy na przyszłość, szczególnie w wyborach prezydenckich w 2017 roku?
Krajobraz radykalnej i antykapitalistycznej lewicy we Francji jest bardzo problematyczny ze względu na niepowodzenie dwóch głównych zakładów poczynionych w ostatnim okresie. Pierwszym był projekt Nowej Partii Antykapitalistycznej (NPA), zainicjowany przez Rewolucyjną Ligę Komunistyczną (LCR).
Organizacja ta była siłą polityczną napędzającą radykalną lewicę w pierwszej dekadzie XXI wieku, szczególnie dzięki Oliviera Besancenota dwie kampanie prezydenckie w latach 2002 i 2007 oraz to, co wykrystalizowało się wokół tego momentu.
Drugą porażką był Front de gauche, który nigdy nie był niczym innym jak kartelem organizacji i odgórnym sojuszem wyborczym. Nigdy nie była w stanie skonstruować się jako realne narzędzie interwencji w mobilizacje i walki, umożliwiające rzeczywistą rekompozycję polityczną i pracę nad odbudowaniem przestrzeni politycznej. Moim zdaniem Front de gauche był umierający jeszcze przed listopadowymi atakami – wybory samorządowe i regionalne już udowodniły, że PCF nie ustaje w swojej roli pomocnika Partii Socjalistycznej.
Ale dla mnie symboliczne zamach stanu miało miejsce, gdy wszyscy parlamentarzyści PCF w Zgromadzeniu Narodowym głosowali za wprowadzeniem stanu wyjątkowego, uczestnicząc w farsowej jedności narodowej, która wówczas wchodziła w życie.
Jest zbyt wcześnie, aby powiedzieć, jaki będzie obrót sytuacji, ale jednego możemy być pewni: trwający obecnie ruch społeczny sygnalizuje prawdziwy punkt zwrotny, który będzie miał ogromny wpływ na obszar polityczny. Jest to lekcja, jaką możemy wyciągnąć ze wszystkich porównywalnych ruchów, które miały miejsce gdzie indziej.
Było to prawdą nawet w najmniej korzystnym przypadku w Stanach Zjednoczonych, gdzie Occupy wydawała się raczej ograniczona, zdominowana przez raczej antypolityczną lub libertariańską logikę w kraju, w którym nie ma autonomicznego politycznego wyrazu ruchu robotniczego i gdzie nie ma nigdy nie był nim na żadnym znaczącym poziomie.
Nawet tam miało to pewien wpływ, jak widzimy w przypadku Kampania Berniego Sandersa; było to zapośredniczone, pośrednie, ale według standardów amerykańskich było niezwykle ważne. A jak wiemy, na południu Europy ruchy społeczne dały początek niezwykle ważnym przewrotom politycznym. Ale te ostatnie nie zdarzają się samoistnie. Byli aktorzy, którzy podejmowali inicjatywy i byli w stanie wytworzyć rezultaty, których wcześniej nie można było przewidzieć, odpowiadające możliwościom, które wcześniej nie istniały.
Obecna sytuacja we Francji otwiera nowe możliwości. Z jednej strony dlatego, że Partia Socjalistyczna jest bardzo osłabiona: moim zdaniem ten ruch przeciwko ustawie El Khomri oznacza ostateczne zerwanie między Partią Socjalistyczną a tym, co pozostało z jej bazy społecznej i wsparcia. Prawdopodobnie teraz jesteśmy – i dopiero teraz – świadkami czegoś w rodzaju pasokyfikacji Partii Socjalistycznej, a w każdym razie zjawiska rozkładu, przed którym nie widać ucieczki.
Wynika z tego, że siły lewicowe chcące rywalizować z Partią Socjalistyczną stoją dziś przed poważnym wyzwaniem. Siły te z pewnością istnieją na skrajnej lewicy, pod warunkiem, że wyrwą się z logiki grupowych mięśni i sekciarstwa. Co więcej, istnieją także w niektórych nurtach lub elementach nieistniejącego już Front de gauche, aczkolwiek pod warunkiem, że zerwą z jakąkolwiek logiką podporządkowania Partii Socjalistycznej i rządowi oraz pod warunkiem, że zrozumieją, co dzieje się w na ulicach podczas mobilizacji i poważnie zastanowili się nad alternatywą.
Wierzę również, że na poziomie bardziej programowym jest to wyzwanie, przed którym stoimy w tej chwili: nie możemy zadowolić się platformą antyneoliberalną zawierającą zestaw bezpośrednich żądań – w rzeczywistości programem na wzór związkowców. Potrzebujemy prawdziwej alternatywy politycznej, identyfikującej punkty łączące obecną sytuację i własną strategię przeciwnika klasowego.
Oznacza to na przykład, że musimy bezwzględnie dążyć do końca prezydentury i V RP, ale także do demontażu Unii Europejskiej, która jest prawdziwą kapitałową machiną wojenną w skali kontynentu. Bez zerwania z UE nigdy nie dojdziemy do żadnego rozwiązania, co ostatecznie potwierdziła katastrofa Syrizy w Grecji.
Perspektywa ta wymaga także realnej wizji stosunków społecznych, w logice wyzwolonej z uścisku kapitału. Musi to być jednocześnie konkretna i realistyczna logika, oparta na przejściowych, ale dobrze określonych celach. Daleko nam już do etapu, na którym wystarczyłaby obrona usług publicznych lub propozycja ich rozbudowy.
Nie odpowiadałoby to bynajmniej znaczeniu tego, co się dzieje: ani jeśli chodzi o formy kontestacji, które wyłoniły się w najbardziej zaawansowanych sekcjach ruchu, ani o formy, za pomocą których kapitał spektakularnie rozszerzył swą kontrolę nad stosunki społeczne jako całość.
Jeśli chodzi o alternatywę, w ostatnich latach pojawiły się dwa ważne doświadczenia, które są symptomatyczne dla wielkich niebezpieczeństw związanych z poleganiem na mobilizacjach ludowych w celu uzyskania wyniku politycznego. Mianowicie, Możemy (ze wszystkimi szczegółami) i co stało się z jego aparatem politycznym w ostatnim okresie; i oczywiście doświadczenia Syrizy, jej kapitulacji i niepowodzenia jej projektu politycznego, które było tak szybkie, jak duże były początkowe nadzieje.
Naszym celem nie może być reprodukowanie tego samego typu iluzji strategicznych tylko po to, by po raz kolejny uderzyć prosto w ścianę. Jakie Twoim zdaniem „przeciwciała” warto w tym kontekście podkreślić?
Ze swojej strony wyciągam trzy wnioski z porażki Syrizy.
Pierwsza, najbardziej oczywista — polega na tym, że wszelka choćby skromnie antyneoliberalna polityka (a tym bardziej każda polityka antykapitalistyczna) w obecnym momencie, która odrzuca zerwanie z Unia Europejska i nie zapewnia sobie środków umożliwiających całkowite zakończenie tego zerwania, jest skazana na niepowodzenie.
To zerwanie wcale nie jest równoznaczne z wycofaniem się w granice państw, jak uparcie twierdzą niektórzy. Bo jeśli gdzieś, w którymś z ogniw łańcucha, czyli na poziomie narodowej formacji społecznej, nie otwiera się wyłom, to nie może być mowy o pogłębianiu się tego rozłamu na poziomie międzynarodowym.
Drugi wniosek jest taki, że strategie czysto parlamentarne są niewystarczające i podobnie mogą prowadzić jedynie do porażki. Od 2012 roku, jeszcze zanim Syriza doszła do władzy, zmieniła swoje podejście i praktyki w stronę perspektywy czysto parlamentarnej, a nie stąpającej obiema nogami. Nie miała perspektywy jednoczesnego wywołania mobilizacji mogących zwiększyć intensywność konfrontacji społecznej i uzyskania zwycięstw wyborczych pozwalających na zdobycie władzy rządowej.
Rzeczywiście wejście do rządu jest bezsensowne, jeśli nie pozwoli nam pójść dalej w tej konfrontacji, przejmując w ręce niektóre dźwignie niezbędne do pogłębienia kryzysu politycznego i otwarcia nowych przestrzeni dla tej powszechnej mobilizacji. Z tego punktu widzenia Jean-Luc Mélenchon i jego „rewolucja obywatelska” – działająca wyłącznie przy urnie wyborczej – całkowicie odbiegają od pewnych fundamentalnych lekcji teoretycznych z przeszłości, ale także z bardzo niedawnymi sytuacjami.
Naprawdę klasyczna fantazja reformistyczna.
Tak, to naprawdę klasyczna fantazja, ale przypadek Mélenchona ujawnia także bardzo powierzchowne podejście do samych doświadczeń, które według niego traktuje jako punkty odniesienia. Mianowicie nawoływanie do rewolucji obywatelskiej, szczególnie w Ameryce Łacińskiej, gdzie siły antyneoliberalne czy postępowe odniosły kolejne zwycięstwa wyborcze.
Z pewnością rzeczywiście zdarzały się zwycięstwa przy urnach wyborczych, ale we wszystkich tych przypadkach nawet w celu uzyskania tak ograniczonych wyników konieczne były czasami także powstańcze walki ludowe. W Wenezueli tak było 1989 karacazo i setki zabitych, które umożliwiły doświadczenie Chavisty, podobnie w Boliwii musiało nastąpić prawdziwe powstanie ludowe, w którym ludzie zginęli, zanim Evo Morales doszedł do władzy – ze wszystkimi ograniczeniami, jakie może mieć to doświadczenie.
Trzeci wniosek, jaki wyciągnę, dotyczy formy partii, właściwie mówiąc. To, co widziałem w Syrizie – a coś zupełnie podobnego widzimy w przypadku Podemos – polega na tym, że partie te jeszcze przed dojściem do władzy i objęciem mandatów ministerialnych, w momencie, gdy pojawiła się po raz pierwszy perspektywa wygrania wyborów lub uzyskania silnego awansu wyborczego, partie te przeszedł proces prewencyjnej statyfikacji.
Po raz kolejny Nicos Poulantzas dostrzegł tę możliwość bardzo wyraźnie w swoich ostatnich tekstach, gdy stwierdził, że ta statyfikacja jest głównym ryzykiem stojącym przed strategią wojny o pozycje i zdobywania władzy państwowej właśnie poprzez tę kombinację ruchów społecznych i większości wyborczych.
Statystyka ta konkretnie wyraża się w tym, że partie te stają się coraz bardziej scentralizowane, przywództwo staje się autonomiczne w stosunku do bazy i przyjmuje postawę „caudillisto”, a bojownicy mają coraz mniejsze znaczenie w konkretnym procesie decyzyjnym.
Partie te coraz bardziej postrzegają siebie jako aparaty zarządzania władzą, a nie aparaty do tworzenia polityki masowej w interakcji z ruchami społecznymi i mobilizacjami ludowymi. Widzimy, że te tendencje działają w Syrizie, szczególnie od 2012 roku.
Nie oznacza to, że wcześniej ich nie było, ale osiągnęły zupełnie nowy wymiar począwszy od momentu, gdy Syriza znalazła się u bram władzy rządowej. A w przypadku Podemos dzieje się to jeszcze szybciej.
Bez wątpienia dzieje się tak dlatego, że Podemos nie wywodzi się z procesu rekompozycji w ruchu robotniczym i opiera się na znacznie słabszych strukturach organizacyjnych, które tym bardziej podlegają tej tendencji do statyfikacji. Aby temu przeciwdziałać, musimy eksperymentować z formami politycznymi i organizacyjnymi; form, które nie pozwoliłyby za pomocą magicznej różdżki znieść tych tendencji – które moim zdaniem są absolutnie nieodłączne od samych warunków pola politycznego, jakie istnieje w naszych krajach – ale mogłyby je powstrzymać i powstrzymać ich dominację.
Istnieje kwestia zakorzenienia ruchów w klasie robotniczej, ale także tego, jaką politykę w niej reprezentujecie.
Rzeczywiście, te procesy prewencyjnej etatyfikacji istniały już w latach 1970. XX wieku w tych partiach komunistycznych, którym postawiono kwestię dotarcia do władzy rządowej w drodze wyborów, a mianowicie we Francji i Włoszech. Były to partie o prawdziwie masowych korzeniach i hegemoniczne w ruchu robotniczym.
Ale to wcale nie przeszkodziło PCF w przyjęciu „wspólnego programu”, przypieczętowaniu sojuszu z Partią Socjalistyczną, czy Włoska Partia Komunistyczna (PCI) okresu „historycznego kompromisu” wtapiającego się w formę tej statystyki. Rzeczywiście, takie były realia, przed którymi stanął Poulantzas, gdy opracowywał swoje analizy, świadomy ryzyka, że partie komunistyczne mogą w dużej mierze podążać – nawet w samej swojej strukturze organizacyjnej – tym samym kierunkiem rozwoju, co partie robotnicze i socjaldemokratyczne z poprzedniego okresu .
Myślę, że teren budowy organizacji i partii trzeba pojmować jako pole eksperymentu, ale też oczywiście jako pole konfrontacji i walki pozwalającej na wyłonienie się nowych form politycznych. Powtarzam, moim zdaniem takie formy nie mogłyby znieść tych tendencji, które mają charakter wyłącznie strukturalny. Każda masowa konstrukcja polityczna działająca w kontekście obszaru politycznego ustrukturyzowanego przez pole wyborcze, stosunki reprezentacji i instytucje parlamentarne zostanie skonfrontowana z problemami, a co za tym idzie, tendencjami tego typu.
Ale zgadzam się, gdy mówisz o przeciwciałach. Myślę, że właśnie nad tym musimy pracować, jeśli chodzi o podejście strategiczne, formy organizacyjne i głębokie zakorzenienie w społeczeństwie, klasie robotniczej i podporządkowanych grupach społecznych takimi, jakie są dzisiaj, a nie takie, jakie były zorganizowane w przeszłości.
Po jednej z pierwszych wystąpień Frédérica Lordona w Nuit Debout ktoś zapytał go, czy jest rewolucjonistą, czy reformistą, a jego odpowiedź – podsumowując – była taka, że pytanie to nie ma znaczenia. Jak odpowiedziałbyś na to pytanie?
Myślę, że to pytanie z pewnością jest istotne, ale musimy także wyjaśnić, co mamy na myśli, mówiąc „reformator” w obecnym kontekście. Bo nie tylko dzisiejsza perspektywa rewolucji wydaje się historycznie pokonana po upadku Związku Radzieckiego i końcu tego, co nazywa się „krótkim XX wiekiem”; perspektywa reformistyczna również wydaje się pokonana.
Dzisiejsze partie socjaldemokratyczne są partiami socjalliberalnymi, które zarządzają neoliberalizmem, a wcale nie proponują prawdziwego paktu społecznego. Jeśli w ciągu trzech lub czterech dekad po drugiej wojnie światowej socjaldemokraci promowali postęp lub zyski faworyzujące świat pracy, nawet w ramach kapitalizmu, nie jest to już prawdą. Dziś reformizm również znajduje się w kryzysie.
Myślę jednak, że trzeba pójść dalej: wręcz odwróciłbym tradycyjny sposób formułowania problemu. W systemie kapitalistycznym zawsze będzie reformizm; Zawsze będą frakcje, a nawet zorganizowane prądy wśród podporządkowanych grup, które wierzą w możliwość ulepszenia sytuacji w ramach istniejącego systemu. Aby jednak ten reformizm mógł istnieć, musi istnieć także wiarygodna perspektywa rewolucyjna.
Innymi słowy, myślę, że perspektywa reformistyczna wywodzi się z istnienia perspektywy rewolucyjnej. Fakt, że w całym okresie historycznym istniała konkretna możliwość postkapitalistycznej przyszłości – perspektywy obalenia systemu, opartego na stosunkach władzy wyłaniających się z Rewolucji Październikowej i rewolucji antykolonialnych – jest powodem, dla którego istniała reformizm mówiący: choć nie posuwamy się tak daleko, możemy jednak osiągnąć pewną liczbę rzeczy bez zakłócania systemu.
Dziś wręcz przeciwnie, mamy sytuację, w której – jak to ujął Fredric Jameson – „łatwiej wyobrazić sobie koniec świata niż koniec kapitalizmu”. Stało się to zdrowym rozsądkiem naszej epoki; ostatecznie to właśnie utrudnia – lub dokładniej, czyni nie do pomyślenia – zarówno perspektywę rewolucyjną, jak i jakąkolwiek perspektywę prawdziwie reformistyczną. Dziś potrzebujemy świeżych doświadczeń zwycięstwa klas podporządkowanych, które pozwolą nam przedstawić w konkretnych, skutecznych kategoriach zarówno hipotezy rewolucyjne, jak i reformistyczne.
Pierwotnie opublikowany przez Trwała rewolucja. Przetłumaczone dla jakobin by Dawid Broder.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna