Jeśli to czytasz, nie trzeba ci mówić o zawsze większych szkodach, jakie globalizacja wyrządza pracownikom przemysłowym w USA, ani o poceniu się pracowników w biedniejszych krajach czy szkodach dla środowiska w ich krajach. Itd. Takie sprawy nie są powodem do zmartwień gigantycznych firm, które je spowodowały. Dzieje się jednak coś innego, co powinno ich zaniepokoić; bardzo przypomina to, co przydarzyło się Wielkiej Brytanii – Stanom Zjednoczonym w XIX wieku – pod koniec tego stulecia. Na razie oznaki wskazują jedynie na dudniący podmorski wulkan; mniej więcej tam, gdzie Wielka Brytania była w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Ale obecnie sprawy toczą się szybciej i sięgają głębiej.
Historia nigdy się nie powtarza i nie może się powtórzyć w szczegółach; stale zmieniający się wielowymiarowy kontekst społeczny uniemożliwia nawet bliskie powtórzenia. Jednak pewne wzorce się powtarzają; wśród nich jest ta, w której dominacja społeczno-ekonomiczna stwarza warunki prowadzące do jej własnego upadku.
W epoce kapitalistycznej miały miejsce dwa takie przypadki upadku niegdyś niekwestionowanej siły: Holendrzy w XVIII wieku i Brytyjczycy w XIX wieku. Teraz coraz bardziej prawdopodobne jest, że trzecie miejsce znajdą się w USA. Holendrzy i Brytyjczycy spłacili swoje sukcesy; co następuje, dowodzi, że na swój sposób i w swoim czasie postępujemy podobnie. To pasuje, że tak powiem, do terytorium kapitalistycznego.
Kapitalizm zawsze był i zawsze musi być „globalny”, aby przetrwać i rozkwitać, ponieważ musi także mieć dominującą władzę nad światem. „Stopnie” globalności i związane z nimi stopnie korzyści i szkód zostały ustalone przez technologię tamtych czasów. Era kapitalistyczna narodziła się wraz z Holendrami w XVII-XVIII wieku, społeczeństwem najbardziej rozwiniętym gospodarczo. Ich zaawansowany status był zależny od handlu i finansów, a nie przemysłu; i w porównaniu z tym, co przyszło z przemysłową kapitalistyczną Wielką Brytanią, władza Holendrów była ograniczona: Holendrzy mogli sięgnąć; Brytyjczycy mogli sięgnąć dalej i musieli. W miarę jak Holendrzy rozprzestrzeniali się po świecie, robili to w ramach kolonializmu; Brytyjczycy, ponieważ byli przemysłowi, stali się nosicielami nowoczesnego imperializmu. Globalizacja stworzona i zdominowana przez USA to imperializm w dzisiejszej odsłonie wyrafinowanej komunikacji, produkcji i transportu, który dając nam możliwość zrobienia tego, czego zrobiliśmy, daje także innym możliwość pokonania nas. Podobnie jak Holendrzy i Brytyjczycy.
Różnice pomiędzy trzema formami globalnej dominacji są ogromne: kolonializm zasadniczo zatrzymał się na wybrzeżach wyzyskiwanych terytoriów; imperializm mógł i musiał przeniknąć głęboko do dotkniętych społeczeństw – geograficznie, społecznie i politycznie. Wynikające z tego ilościowe i jakościowe zniszczenie wykraczało zatem daleko poza kolonializm. W ciągu ostatniego półwiecza niszczycielskie siły globalizacji po raz kolejny dokonały milowego skoku; udało nam się wymazać przeszłość i przekreślić przyszłość większości narodów świata. Nie są już obywatelami swoich społeczeństw, ale więźniami kapitalizmu; z tą samą niewoli rozprzestrzeniającą się wśród narodów wiodących krajów. Powszechnie mówi się obecnie, że cały świat ulega „amerykanizacji”; trafniejsze jest stwierdzenie, że ulega on „kapitalizacji”. . O czym więcej za chwilę.
Najpierw bardzo krótkie omówienie wzlotów i upadków Wielkiej Brytanii, jako podstawa do zrozumienia autodestrukcyjnych tendencji kapitalizmu, a jednocześnie czas na zilustrowanie różnic między ich przeszłością a naszą teraźniejszością. Wielka potęga Wielkiej Brytanii w XIX wieku wyrosła z tego, że była pierwszym krajem, który się uprzemysłowił. Kiedy proces ten był już zaawansowany, Wielka Brytania wzmocniła swoją siłę i bogactwo poprzez masowe pożyczki za granicą, przede wszystkim Niemcom i USA. Jednak industrializacja tego ostatniego, umożliwiającego wykorzystanie szybko rozwijających się nowych technologii w bardziej sprzyjających (i kontrastujących) ramach instytucjonalnych, uczyniła z Wielkiej Brytanii potęgę przemysłową drugiej kategorii już w 19 r. Veblen postrzegał to jako „karę za przejęcie przywództwa i zalety pożyczania.” Wraz z otwarciem XX wieku bogactwo i dobrobyt Wielkiej Brytanii w coraz większym stopniu zależały od zysków finansowych z zagranicy, a w coraz mniejszym stopniu od niegdyś wielkiej siły przemysłowej i eksportu. Jednak od 1900 r., mimo że Wielka Brytania importowała znacznie więcej niż eksportowała, poziom średniego realnego dochodu Wielkiej Brytanii był wysoki i rósł. Nadal wykorzystywał resztę świata, ale w sposób, który znów zaczął go prześladować. Do I wojny światowej – chociaż Brytyjczycy o tym nie wiedzieli – byli już na skraju upadku. Rzeczywiście „nie wiedzieli o tym” dopiero w 20 r., kiedy czołowy brytyjski ekonomista określił USA jako „gospodarkę rolniczą”. Przytłaczająca siła rodzi nie tylko arogancję, ale także ignorancję; wszędzie.
Świat, któremu przewodniczymy, BARDZO różni się od świata Wielkiej Brytanii; ale wraz z różnicami istnieją pewne podstawowe podobieństwa i prawdopodobne konsekwencje, które choć różnią się od wcześniejszego okresu, prawdopodobnie nie będą mniej poważne. Spójrz jeszcze raz na główne punkty poprzedniego akapitu i różnice między wtedy i teraz:
1. Wielka Brytania była największym wierzycielem na świecie; USA są największym dłużnikiem świata.
2. Wielka Brytania pożyczała swoim głównym konkurentom; Stany Zjednoczone inwestowały i budowały należące do nich fabryki za granicą (gdzie siła robocza jest tania i nie ma ograniczeń środowiskowych), ponieważ poziom realnych dochodów i tak już znacznego i stale rosnącego odsetka ich niegdyś najlepiej sytuowanych pracowników spada sterta śmieci.
3. Eksport Wielkiej Brytanii i ogromne dochody z pożyczek zagranicznych były źródłem jej dobrobytu; „kondycja” gospodarki USA w coraz większym stopniu zależy od sektora usług (zwłaszcza jej rdzenia finansowego), a nie od sektora produkcyjnego, którego zyski z eksportu maleją i są zależne od konsumpcji krajowej; z kolei konsumpcja krajowa jest w decydującym stopniu uzależniona od niebezpiecznie zwiększonego zadłużenia gospodarstw domowych – obecnie znacznie przekraczającego miesięczny dochód gospodarstwa domowego. Równie rozdęte jest zadłużenie przedsiębiorstw niefinansowych i finansowych, a także nasze zadłużenie zagraniczne, państwowe i krajowe – wszystko to przyczynia się do jeszcze większej i już niebezpiecznej niestabilności.
Wielka siła i potęga USA wyrosła przede wszystkim z przemysłu wytwórczego. Były one widoczne już pod koniec XIX wieku, a eksplodowały w XX wieku. Teraz ten sektor się załamuje..
Globalizacja, tak istotna i tak korzystna dla zysków kilkuset czołowych amerykańskich korporacji, była katastrofą dla miejsc pracy w przemyśle wytwórczym w USA: wiadomość w końcu dotarła do mediów głównego nurtu (patrz poniżej). Straty te zaczęły być poważne w latach 1980. XX wieku z powodu tak zwanego „downsizingu i outsourcingu”. Od tego czasu na przykład liczba pracowników zajmujących się stalą i samochodami w USA – tych o najwyższych płacach i świadczeniach – spadła o około połowę, a wszyscy pracownicy fizyczni mają się jeszcze gorzej.
Do powstania tych procesów przyczyniła się zarówno potrzeba, jak i możliwość: konieczne było cięcie kosztów, aby stawić czoła i tak już silnej konkurencji ze strony innych potęg przemysłowych. Siła tych ostatnich wynikała w dużej mierze z interakcji ekonomii politycznej zimnej wojny z naszymi zewnętrznymi pożyczkami i dotacjami. Głównymi beneficjentami wśród wiodących krajów były Japonia i Niemcy; stali się także naszymi głównymi konkurentami. Ale nasza uwaga, marchewki i kije zostały również skierowane w stronę „gospodarek wschodzących”, gdzie siła robocza była obrzydliwie tania, szerzyła się korupcja, a zawsze potężniejsze korporacje ponadnarodowe mogły dorównać łatwo ulegającym korupcji rządom tam i w kraju: nie ma żadnych ograniczeń.
Jednak, podobnie jak w poprzednich epokach, coś poszło nie tak. Główne trudności XIX-wiecznego imperializmu wynikały z konfliktów między imperializującymi się krajami rywalizującymi o zdobycie kontroli nad zasobami, rynkami i strategicznymi lokalizacjami słabych społeczeństw; w naszych czasach to, co kiedyś było koloniami, jest politycznie niezależne. Aby uzależnić je ekonomicznie lub utrzymać je, główne mocarstwa muszą stawić czoła zasadniczo różnym i zawsze zmieniającym się naciskom i napięciom w stosunkach z nowo niepodległymi narodami i między sobą.
Już w latach pięćdziesiątych znaczna grupa byłych kolonii nazwała siebie „trzecim światem” (pozostałe dwa „światy” to kapitalistyczni/komunistyczni bojownicy zimnej wojny). Świat słabszych krajów był niezwykle zróżnicowany: od małych do dużych pod względem wielkości i populacji krajów, od rozpaczliwie do umiarkowanie biednych, zmierzających do (lub osiągających je lub narzucanych) w takim czy innym stopniu rządów faszystowskich, komunistycznych lub lekko socjalistycznych. Podobnie jak we wcześniejszej epoce imperializmu, główne narody kapitalistyczne nie były jedynymi graczami w grze; zaangażowane były także ZSRR i Czerwone Chiny. Na dobre i na złe, wymagało to różnych strategii i przyniosło nieprzewidywalne rezultaty dla całego systemu globalnego; jedna nieoczekiwana i zwykle trudna do rozwiązania niespodzianka ze wszystkich stron, żadna z nich nie jest mile widziana.
Ci, którzy projektowali i realizowali wspólną politykę zimnej wojny i globalizacji, nie mieli najmniejszego przeczucia, że nasze tłumienie Związku Radzieckiego doprowadzi do jego obecnego „kapitalizmu mafijnego” lub że nasze otoczenie Czerwonych Chin doprowadzi do do — jak to nazwać? — chińska wariacja na temat okropności rewolucji przemysłowej; faktycznie niewolniczej pracy kierują komuniści tak samo oddani wynikom finansowym, jak XIX-wieczni brytyjscy „panowie. Worki na pieniądze” (jak je nazywał Marks). Nie przewidywano też, że wykorzystanie przez nas Japonii i Niemiec jako kluczowych placówek wojskowych, biorąc pod uwagę ich podstawowe zaplecze gospodarcze, stworzy naszych dwóch najpotężniejszych konkurentów – ani że umieszczenie przez nas faszystowskiego Syngmana Rhee w Korei Południowej i naszej faktycznie okupacyjnej armii, biorąc pod uwagę wspólnie doprowadzić do nowoczesnej i konkurencyjnej gospodarki koreańskiej, a jednocześnie polityki antykapitalistycznej i antyamerykańskiej. A już najmniej spodziewano się, że nasz „outsourcing” do tanich miejsc pracy, takich jak Chiny i Indie, doprowadzi ich do dominacji, między innymi w innych nieistotnych i ważnych branżach, w sprzęcie komputerowym, a w przyszłości będzie ich jeszcze więcej.
Zatem po raz kolejny dążenie przedsiębiorstw do osiągnięcia zysków poprzez globalną ekspansję ma na celu wyciągnięcie dywanika spod samej gospodarki, od której siły ostatecznie zależy dobrobyt przedsiębiorstw, co jest bardzo rozsądne z punktu widzenia każdej uczestniczącej firmy pluje mu w twarz. Taka krótkowzroczność nie jest wadą mentalności przedsiębiorców, jest koniecznością dla tego, co uważa się za ich sukcesy: to drugie imię kapitalizmu.
Jeśli chcemy je inteligentnie oceniać, należy umiejscowić obecne procesy gospodarcze na tym tle. Felietoniści finansowi, ekonomiści głównego nurtu i Biały Dom robią, co mogą, aby przekręcić każdy fakt gospodarczy, aby pokazać, że – jak to się mówi – dobrobyt jest tuż za rogiem. Oczekuje się, że co najmniej dwukrotnie wiwatujemy, gdy usłyszymy, że produktywność w sektorze produkcyjnym osiąga coraz wyższy poziom; Jednakże drobnym drukiem stwierdzamy, że znaczna część tej zaliczki wynika z tego, że mniejsza liczba pracowników przepracowuje więcej godzin bez wynagrodzenia za nadgodziny (przy jednoczesnym płaceniu wyższego procenta świadczeń opieki zdrowotnej. Rzadko zauważa się, że zwiększone dochody z tej wydajności — naturalnie — idą głównie na zyski i dywidendy (jak w przypadku obniżek podatków Busha); często też nie zauważa się, że producenci oprócz niepłacenia za nadgodziny nie inwestują także w sprzęt na potrzeby ekspansji. Od dwóch lat mówi się nam, że trwa ożywienie gospodarcze , ale że jest to „powrót do sytuacji bezrobocia”; w rzeczywistości był to brak ożywienia w wyniku „utraty miejsc pracy”: od 3 r. utracono prawie 2001 miliony miejsc pracy. Co więcej, nowe miejsca pracy prawie w całości powstają w sektorze usług, na znacznie niższym poziomie umiejętności i płac, bez żadnych świadczeń;
Od lat pięćdziesiątych liczba członków związków zawodowych spadła o dwie trzecie; ich siła polityczna spadła jeszcze bardziej. Częściowo w rezultacie reformy społeczne zostały zmiażdżone lub ograniczone. Przeciętna rodzina w dalszym ciągu zwiększa swoje zadłużenie gospodarstwa domowego, w coraz mniejszym stopniu kupuje towary przemysłowe, a coraz więcej płaci za edukację, wyższe czynsze i podatki pośrednie oraz wyższe ceny opieki zdrowotnej i leków na receptę – podczas gdy spada zasięg pracowników i współpłaty idź w górę: Jak brzmiał niedawno nagłówek w wiadomościach finansowych: „To potrzeby, a nie luksusy, wpędzają Amerykanów w długi”. (NY Times, 1950) Z punktu widzenia konkretnej firmy biznes jest biznesem; z punktu widzenia gospodarki i popytu na jej producentów jest to katastrofa czekająca na pomoc.
Tymczasem to, co dzieje się na całym świecie, również wysyła sygnały ostrzegawcze. Jeśli istnieje dziś na świecie naprawdę „gospodarka wschodząca”, to z pewnością jest to gospodarka Chin: w ciągu 2 lat z pewnością znajdą się one w gronie 3–10 gospodarek o największej łącznej sile; biorąc pod uwagę obecną sytuację w pierwszej trójce (USA, Japonia, Niemcy, w tej kolejności), Chiny mogą równie dobrze być numerem jeden; a jeśli chodzi o Japonię, obecną Numer Dwa, co byłoby lepsze dla USA (pamiętając, że Japonia ma największą część naszego długu), gdyby Japonia odzyskała siły, czy też straciła ich więcej? Dodaj do tego rosnący niepokój „Europy” wobec USA: w miarę wzrostu arogancji i braku współpracy Stanów Zjednoczonych (Kioto w sprawie ochrony środowiska, WTO w sprawie ceł oraz sprzeciw Trybunału Światowego i ONZ) nie tylko Francja i Niemcy nie mówiłem nic złego, i to nie tylko w sprawie Iraku; nie mniej niż Romano Prodi, komisarz Unii Europejskiej, otwarcie nalega, aby Europa zdystansowała się od USA i stała się mniej zależna. Z takich dylematów upadli potężni.
Kolejna część szerszego obrazu dotyczy wpływu bieżącej polityki wewnętrznej USA na jej interakcję z gospodarką światową. Połączenie nadzwyczajnych obniżek podatków dla bogatych (i orzeszków ziemnych dla dwóch trzecich z nas) z szybko rosnącymi wydatkami na Bliskim Wschodzie i na broń nie tylko oznacza, że wydatki socjalne na szczeblu federalnym, stanowym i lokalnym maleją (i robić to w miarę zmniejszania się ich dotacji federalnych), ale podatki najniższych 90 procent wzrosną, podczas gdy w tym samym czasie programy społeczne (zwłaszcza w zakresie edukacji, mieszkalnictwa, opieki medycznej) spadną. Jest w tym wiele złego; Błędem jest to, że jeszcze bardziej osłabi to nasz sektor produkcyjny: pamiętajcie, bijące serce amerykańskiej gospodarki. Ale musimy też o tym pamiętać: od lat 1980. XX w. Stany Zjednoczone stały się „konsumentem ostatniej szansy”; wszystkie kraje reszty światowej gospodarki są zależne od USA, które importuje więcej niż my eksportujemy. W starym wyrażeniu: „kiedy USA przeziębią się, reszta świata zapadnie na zapalenie płuc”.
To stare wyrażenie zostało ukute, zanim osiągnęliśmy ogromny deficyt handlowy (obecnie wynoszący pół biliona dolarów rocznie). Nie musisz znać się na ekonomii – właściwie lepiej, jeśli jej nie znasz – aby zrozumieć, że jeśli będziemy podążać obecnymi ścieżkami, reszta świata będzie pociągana za nami. Kiedy zaczną się pogrążać w przepaści, nie tylko będą od nas kupować jeszcze mniej, ale może im przyjść do głowy próba odzyskania części z bilionów, które jesteśmy im winni. USA mogłyby sprawić, że domyślne ustawienia Argentyny będą wyglądać jak dziecinne rzeczy.
Choć wszystko to wydaje się złowieszcze i chociaż pomija wiele czynników, które mogłyby również zasilić wulkan, czy oznacza to coś szczególnego za rogiem, do którego wkrótce dotrzemy? Kto wie? Przewidywalność w takich kwestiach jest niemożliwa, ani w przyszłym roku, ani w następnej dekadzie. Można jedynie powiedzieć, że obecne tendencje wskazują na już poważny i ciągły spadek siły produkcyjnej USA, a co za tym idzie, ogólnej siły gospodarczej. W takim stopniu przyszłość całego globu staje się jeszcze bardziej niepewna, niż byłaby w przeciwnym razie; i zwiastuje tego aż nadto, nawet przy utrzymującej się sile USA. Należy powtórzyć, że niezależnie od swoich wad, globalna gospodarka kapitalistyczna musi mieć kontrolującą lub kierującą władzę centralną; tracimy zdolność do bycia tą mocą. Bardziej prawdopodobne jest, że nasze miejsce zajmie chaos niż jakakolwiek inna możliwa do zidentyfikowania siła – na dobre lub na złe.
Do tego należy dodać, że – w obecnym stanie polityki Stanów Zjednoczonych i w dającej się przewidzieć przyszłości – jeśli i kiedy stracimy siłę rynkową niezbędną do dominacji gospodarczej, pozostaniemy dominującą potęgą militarną, dopóki – mówiąc wprost – nie zrobi nam tego śmierć część. Jesteśmy niepokonani militarnie, jeśli i kiedy użyjemy całej naszej „broni masowego rażenia”.
Wniosek z tego wszystkiego jest taki, że lepiej będzie, jeśli szybko i dobrze zorganizujemy nasze działania polityczne. Wielu mogłoby pomyśleć: hej! świetnie, w końcu tym większym dostaną kopa w tyłki! Może tak; jest absolutnie pewne, że większość ludzi w USA i poza nią odniesie największy cios gospodarczy i być może „nuklearny” dla nas wszystkich. Być może mamy dekadę na skuteczne działanie, a może znacznie mniej. Bez znaczenia; czas ruszyć z naszych politycznych tyłków, jest TERAZ.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna