Aby zrozumieć obecny kryzys w Północnej Ameryce Południowej, ważne jest, aby od samego początku rozpoznać to, co stwierdza większość książek i zajęć na temat Kolumbii: geopolityczne znaczenie Kolumbii dla interesów Stanów Zjednoczonych w regionie. W ostatnich latach Kolumbię uznano za jedną z ostatnich i najbardziej bezkompromisowych przyczółków neoliberalizmu w Ameryce Łacińskiej. Inne mogą prawdopodobnie obejmować kraje takie jak Chile i Paragwaj, a nawet Peru; jednakże zmiany w kierunku bardziej postępowych rządów wspieranych przez popularne ruchy społeczne były powszechnie postrzegane jako reakcja na lata dyktatur i pragmatycznych lewicowych partii politycznych, które po objęciu władzy były tak samo prowolnorynkowe jak dyktatury, które z żelazną precyzją narzuciły neoliberalizm przede wszystkim pięść. Niedawno kraje takie jak Wenezuela i Boliwia promowały władzę ludzi przy wsparciu ruchów społecznych, które reprezentują co najmniej jedną alternatywę dla nieuchronności bogactwa i biedy, obfitości i nędzy, a także złamały co najmniej kilka palców w „niewidzialnej ręce”, która twierdzi się, że rozwiązuje wszystkie problemy życiowe.
Nie wdając się zbytnio w tę dyskusję (choć wspominając o tym, ponieważ jest to część tej historii), z pewnością możemy powiedzieć, że od lat Kolumbia jest najgorętszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w regionie: otrzymując miliardy dolarów w ramach „pomocy „wojny z narkotykami” i „wojny z terroryzmem”, a ostatnio także rzucania wyzwania (przy użyciu siły i groźby użycia siły) procesom rewolucyjnym toczącym się obecnie w Wenezueli. Prezydent Kolumbii Alvaro Uribe Velez jest najzagorzalszym sojusznikiem USA w regionie, a jego dyskurs naśladuje administrację Busha. Ale on idzie o krok dalej. Swobodnie nazywa swoją opozycję polityczną „terrorystami” lub „komunistami w przebraniu” i jako jedyną realną drogę do pokoju w Kolumbii promuje militarne unicestwienie FARC (najstarszej i najsilniejszej zbrojnej rebelii na kontynencie). Rozmawiając z Kolumbijczykami, prawie zawsze można usłyszeć, że niechęć Uribe do FARC wynika z morderstwa jego ojca z ich rąk, co jest osobistą zemstą. Przypomnijmy sobie komentarze George'a W. Busha przedstawiającego jego od dawna dyskredytowaną argumentację za inwazją na Irak: „Saddam Husajn planował zabić prezydenta USA [jego ojca]”.
Uribe zawsze stał na stanowisku, że nigdy nie będzie negocjował z FARC. Oprócz zaprzeczania realiom konfliktu zbrojnego w Kolumbii („W Kolumbii nie mamy wojny. Mamy problem terrorystyczny”), Uribe odmawia uznania FARC za aktora społecznego i politycznego. Bez względu na to, jak obrzydliwe są ich zbrodnie (morderstwa niewinnych ludzi, porwania, narkotyki itp.), niezależnie od tego, jak bardzo pogardza nimi dziś większość Kolumbijczyków, pozostają oni aktorami społecznymi i politycznymi. Niedawno prezydent Wenezueli Hugo Chavez zrobił to, czego Uribe i Stany Zjednoczone nigdy by nie zrobiły: uznał FARC, nadając jej coś, co w prawie międzynarodowym określa się mianem „statusu strony wojującej”. Oznaczało to, że musieliby przestrzegać norm wojennych (o ile takie istnieją… Załóżmy, że tak) opisanych w Konwencji Genewskiej i tak dalej. Chavez nie twierdził, że wspiera FARC, chociaż większość mediów gorliwie o tym donosi, ale że było to ustępstwo, którego udzielił im, aby uwolnili część zakładników przetrzymywanych przez lata w niewoli . W rękach FARC znajdują się tysiące kolumbijskich polityków i obywateli, co 4 lutego zmobilizowało tysiące ludzi przeciwko FARC. Ale to Chavez (i kolumbijski senator Piedad Córdoba), a nie Uribe, poczynili niezbędne pierwsze kroki w celu zapewnienia jednostronnego uwolnienia dwóch grup zakładników w ciągu ostatnich dwóch miesięcy – to ogromny krok w kierunku porozumienia humanitarnego i wynegocjowanego rozwiązania konfliktu . Jakkolwiek dziwaczne mogą być jego uwagi, Chavez był mężem stanu „niebędącym mężem stanu”, który w rzeczywistości działał zgodnie z życzeniami milionów ludzi, którzy maszerowali 4 lutego, a nie Uribe.
Ale tak jak wspomniałem, Uribe nie jest zainteresowany rozwiązaniem negocjowanym. Po uwolnieniu pierwszej grupy więźniów przez FARC Chavez i Kordoba targowali się o obszar, na którym mogłoby nastąpić uwolnienie więźniów. Reakcją rządu kolumbijskiego było zbombardowanie tego miejsca, prawie zabijając senatora Cordobę. Kolumbijska dziennikarka Claudia López nie tak dawno temu napisała artykuł w ogólnokrajowej gazecie kolumbijskiej El Tiempo, w którym opisała lekkomyślność Uribe w dążeniu do ratowania wojska zamiast negocjacji. Artykuł został trafnie zatytułowany: „Ilu jeszcze zginęło, panie prezydencie?” Oto link: http://upsidedownworld.org/main/content/view/819/61/
Co porozumienie humanitarne ma wspólnego z tym, co wydarzyło się w weekend? W zeszłym tygodniu Cordoba i Chavez ponownie negocjowali uwolnienie czterech Kolumbijczyków bez wsparcia Uribe. Kolumbijski prezydent nie miał z tym absolutnie nic wspólnego. I tak powiedzieli uwolnieni więźniowie. W komentarzach opublikowanych tego dnia w wiadomościach wyrażano najwyższą wdzięczność dla Chaveza i Cordoby, dla rodzin porwanych, które z oczywistych powodów sprzeciwiają się doktrynie Uribe o ratownictwie wojskowym – wskaźnik przeżywalności zakładników nie jest duży. Niektórzy neokonserwatywni autorzy opinii w „El Tiempo” określają rodziców Ingrid Betancourt, byłej kandydatki na prezydenta i najbardziej znanej zakładniczki (przetrzymywanej od 6 lat!).
W dniu uwolnienia ostatniego zakładnika byłem w Manizales i oglądałem wiadomości w telewizji. Wcześniej tego dnia rozmawiałem z panią, która pracowała w miejscu, w którym się zatrzymałem. Deklarowała, że jest Uribistą i totalnie nienawidziła Chaveza. Zgodziłem się z nią w niektórych kwestiach, ale czekałem, co powiedzą zwolnieni więźniowie. Kiedy pojawiły się ich komentarze, podeszła do mnie podekscytowana: „Obejrzyj to!” Jeden po drugim dziękowali Chavezowi i Cordobie, nie wspominając ani słowa o Uribe. Odwróciła się do mnie i powiedziała: „Wiesz, że nienawidzę Chaveza, ale spójrz, co zrobił dla Kolumbii. Po prostu spójrz!” Zażartowałem: „A Uribe?”
Przez dwa dni w wiadomościach krążyły informacje o uwolnionych zakładnikach, opowieściach o ich ciężkich przeżyciach, stanie Ingrid i dokonywanych bezprecedensowych postępach. Ale Uribe nie mógł nic powiedzieć. On nie miał z tym nic wspólnego.
Następnie w sobotni poranek nadeszła wiadomość, że „Raul Reyes”, według doniesień zastępca dowódcy FARC i główny negocjator, został zabity przez kolumbijskie siły zbrojne w mistrzowsko przeprowadzonej operacji wzdłuż granicy Ekwadoru. Uribe twierdził, że była to niewielka operacja, która wykonała zadanie i odeszła. Jeszcze tego samego popołudnia prawda wyszła na jaw. Uribe skłamał. Co obecnie donoszą: kolumbijskie wojsko przechwyciło rozmowę telefoniczną satelitarną wykonaną z obozu FARC po drugiej stronie rzeki Río Putumayo, która oddziela oba kraje. Po potwierdzeniu, że wezwanie wykonał „Raul Reyes”, rozpoczęli nalot, zrzucając kilka bomb kasetowych na terytorium Ekwadoru, po czym nastąpiła seria kul, która miała zabić wszystkich ocalałych. Zginęła niepotwierdzona liczba osób, w tym „Raul Reyes”, którego ciało ukazało się w kolumbijskich gazetach a la Che Guevara. Zwycięstwo Uribe i potwierdzenie jego strategii militarnej. Tylko mały problem ze zrzucaniem bomb na inny kraj. Uribe oświadczył, że zastrzega sobie prawo do ataku na każde państwo, które „jest schronieniem dla terrorystów”. Brzmi znajomo? Wojska ekwadorskie i wenezuelskie zostały przewiezione na granicę kolumbijską. Najwyraźniej Uribe wybierał Busha.
Obecna sytuacja i jej powaga są dobrze znane, biorąc pod uwagę zainteresowanie, jakie międzynarodowe media skupiają obecnie na tym regionie. Faktem jest, że Kolumbia naruszyła suwerenność Ekwadoru, a Correa jest słusznie zły. Jednak według El Tiempo 83% Kolumbijczyków popiera działania Uribe. To jest niepokojące.
Nagle rząd kolumbijski zapewnił sobie zwycięstwo nad FARC, jak gdyby nie było kolejnej możliwej wymiany w wielotysięcznej armii partyzanckiej. Doktryna wojskowa Uribe została udowodniona i uzasadniona „wojną z terroryzmem”, WSZYSCY kandydaci na prezydenta USA popierają jego działania (choć mogliby nie czuć tego samego, gdyby Stany Zjednoczone zostały zaatakowane, podczas gdy inne państwo ścigało terrorystów) i przypomina mi to, że pod wieloma względami izraelskiej inwazji na Liban w 2006 roku (najnowszy komentarz Justina Podura w Znet w najbardziej przekonujący sposób przedstawia tę analogię. Link: https://znetwork.org/zs/commentariespace/3403 ).
Komputer, który w magiczny sposób przetrwał bomby kasetowe, trafił w ręce kolumbijskiego rządu. Najwyraźniej był własnością Raula Reyesa. Teraz padają oskarżenia. Według doniesień Correa i Chavez są obecnie powiązani z FARC. Ekwador zerwał stosunki dyplomatyczne z Kolumbią, a Wenezuela wydaliła ambasadora Kolumbii. Telewizja podaje, że Chavez przekazał FARC 300 milionów dolarów, natomiast El Tiempo donosi, że pieniądze te zaoferowano. Dość znacząca rozbieżność, zwłaszcza biorąc pod uwagę zapowiedź Uribe, że postawi Chavezowi zarzuty przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym za „wspieranie ludobójstwa”. Och, jaka myśl musi przychodzić do głowy Uribe, gdyż grupy praw człowieka w Kolumbii od dawna prowadzą kampanię mającą na celu postawienie mu podobnych zarzutów za jego brudną wojnę przeciwko związkowcom, społecznościom tubylczym i afro-kolumbijskim, ruchom społecznym i jego opozycji politycznej, pośród innych. Nie wspominając już o trwającym skandalu „parapolitycznym”, w wyniku którego kilku jego politycznych sojuszników trafiło do więzienia za udowodnione powiązania z paramilitarnymi szwadronami śmierci. O wiele więcej usłyszało zarzuty; mimo to prezydent pozostaje teflonowym donem.
Ale jest jeszcze coś, co zostało utracone.
Prezydent Ekwadoru Rafael Correa został wczoraj zacytowany w El Tiempo:
„Przykro mi to mówić, ale rozmowy [z Raulem Reyesem] zmierzały w kierunku uwolnienia 12 zakładników w Ekwadorze, w tym Ingrid. Teraz łączą nas z FARC… cynikami!”
I kanclerz Wenezueli Nicolás Maduro:
„Wenezuela stanie po stronie Ekwadoru… Nikt, nikt nas nie zaskoczy. Mamy do czynienia z szaleńcami mającymi obsesję na punkcie wojny”.
Nie ma wątpliwości, że sytuacja jest napięta. Istnieją doniesienia, że podróżowanie między Kolumbią a Wenezuelą jest niemożliwe dla ludności cywilnej. Na przejściu granicznym z Ekwadorem panuje pozornie mniej napięć, chociaż na obszarach wiejskich wzdłuż obu granic gromadzą się wojska. Gazety donoszą, że od lat trzydziestych XIX wieku podziały nie były tak odczuwalne. Te trzy sąsiadujące ze sobą kraje były kiedyś, wraz z Panamą, jednym: Wielką Kolumbią. Teraz są o krok od wzajemnego zniszczenia, a zwycięzcą są potęgi gospodarcze na północy naszej półkuli i w Europie po drugiej stronie Atlantyku.
Postępowcy śledzący te wydarzenia często podkreślali, że wojna między tymi krajami nie będzie dobra dla żadnego z ich obywateli. Kolumbia nie odniosłaby korzyści, podobnie jak Ekwador. Jedynym zwycięzcą byłyby Stany Zjednoczone, których administracja desperacko szukała kolejnej szansy na zakłócenie procesu rewolucyjnego w Wenezueli od czasu nieudanego zamachu stanu w 2002 r. i referendum w sprawie odwołania w 2004 r. To, co wydawało się zwycięstwem zwolenników porozumienia humanitarnego, trwało tylko kilka dni. Zbyt dobra prasa dla jednego z najgłośniejszych przeciwników władzy USA w regionie zbyt szybko przerodziła się w regionalny kryzys i nieuchronną wojnę.
Porozumienie humanitarne, wspierane przez miliony Kolumbijczyków i innych osób na całym świecie, jest podważane przez jastrzębie w Waszyngtonie i Bogocie. Wyzwaniem jest przeciwstawienie się poglądowi, że wtargnięcie wojsk do Ekwadoru nie miało nic wspólnego z obecnym odwracaniem uwagi od wynegocjowanego pokoju w Kolumbii. Zdarzenia te nie wykluczały się wzajemnie. Mobilizacja zaplanowana na 6 marca, mobilizacja nie tylko przeciwko FARC, ale także na rzecz porozumienia humanitarnego i wsparcia ofiar zbrodni państwowych i paramilitarnych (gdzie statystyki zbrodni przeciw ludzkości znacznie przewyższają zbrodnie partyzanckie), jest również celem tego odwrócenia uwagi.
Jak dowiedzieliśmy się na przykładzie wojny o Falklandy (rozpoczętej wówczas przez znajdujących się w trudnej sytuacji przywódców w Wielkiej Brytanii i Argentynie), kiedy sprawy wewnętrzne nie układają się zbyt dobrze, tego rodzaju rozrywki są szczególnie przydatne dla przywódców, którzy są bezużyteczni. Konieczne jest, aby błędny patriotyzm nie stanął na przeszkodzie poważnym powszechnym żądaniom porozumienia humanitarnego, wynegocjowanego rozwiązania i rozwiązania problemów, które w pierwszej kolejności doprowadziły do konfliktu. W każdym razie musimy teraz wyraźniej uświadomić sobie, kto nie jest zainteresowany negocjowaniem pokojowej przyszłości.
Salento, Kolumbia, 5 marca 2008 r
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna