Nastąpiła dramatyczna zmiana w krytycznych reakcjach międzynarodowych na obecne tureckie przywództwo polityczne, co zostało ostatnio uwydatnione w reakcjach na głośne AKP zwycięstwo wyborcze 12 czerwcath. Wcześniejsza mantra niepokoju była wyrażana jako wariacje na temat tego, że Turcja groziło, że stanie się „drugim Iranem”, czyli antydemokratycznym państwem teokratycznym, w którym Szariat dominowałoby prawo. Takie dyskredytujące podejście samo w sobie zostało zdyskredytowane do tego stopnia, że prawie zostało porzucone w poważnych dyskusjach na temat tureckiego procesu rządzenia.
Nowa mantra krytyki skupia się na rzekomych autorytarnych celach premiera Recipa Tayyipa Erdogana. Powszechnie oskarża się go o próbę zmiany całego porządku konstytucyjnego Turcji z parlamentarnego na prezydencki i w połączeniu z nieco zamaskowanym planem mającym na celu zostanie pierwszym prezydentem Turcji na mocy nowej konstytucji, a następnie nie może się doczekać ponownego wyboru na przywódcę Turcji kraju na drugą pięcioletnią kadencję. Część tych niepokojów osłabła, gdyż AKP nie zdobyła w parlamencie niezbędnej większości 2/3 głosów, która umożliwiłaby przyjęcie nowej konstytucji bez konieczności uzyskiwania zgody obywateli w referendum. W swoim zwycięskim przemówieniu wygłoszonym w noc wyborów Erdogan dołożył wszelkich starań, aby zapewnić społeczeństwo tureckie, w tym tych, którzy głosowali przeciwko AKP, że posłucha przesłania wyborców, zabiegając o jak najszerszy udział w procesie stanowienia konstytucji w celu opracowania dokumentu konsensusowego, który zadowoli szerokie spektrum Turków. Można się spodziewać, że taki proces prawdopodobnie wykluczyłby jakiekolwiek przejście do systemu prezydenckiego, a z pewnością politycznie uniemożliwiłby przyjęcie mocnej wersji francuskiej, która faktycznie daje prezydentowi nadzwyczajne uprawnienia.
Spoza Turcji nowa linia krytyki wydaje się odzwierciedlać amerykańskie i... izraelski priorytetów i perspektyw i nie jest zbyt ściśle powiązany z realiami tureckimi. Ton i treść tej linii została uosobiona przez ołów NY Times artykuł wstępny opublikowany dzień po wyborach w Turcji. Po uznaniu niektórych osiągnięć AKP, w tym uznaniu jej za rozkwit Gospodarka turecka i pomyślnym opanowaniu głębokiego stanu, artykuł redakcyjny zaczął krytykować „Mr. Coraz bardziej konfrontacyjna polityka zagraniczna Edgogana, która może dobrze wypadać w sondażach, ale okazała się kosztowna dla interesów kraju”. Taki komentarz rzekomo autorytatywnego i zrównoważonego „NY Times” jest dość niezwykły ze względu na przejaw ignorancji i chytrze ukrywanych uprzedzeń. W końcu cechą charakterystyczną tureckiej polityki zagranicznej za czasów Erdogana, opracowanej pod natchnionym przywództwem dyplomatycznym Ministra Spraw Zagranicznych, Ahmet Davutoglu, to „zero problemów z sąsiadami”, co przejawia się w szeregu inicjatyw dyplomatycznych mających na celu rozwiązywanie konfliktów i pojednanie, a także szeroką koncepcję sąsiada obejmującą Bałkany, Azję Środkową i Kaukaz, a także cały świat arabski. Można argumentować, że ten kierunek niekonfrontacyjny polityka zagraniczna w niektórych przypadkach, zwłaszcza w Syrii i być może w Libii, posunęła się za daleko, w rezultacie stworzyła poważne wyzwania dla Turcji.
Jedynym wyjątkiem od tego wzorca zerowych problemów jest Izrael, ale w tym przypadku NY Times po raz kolejny ukazuje niedoinformowane i uparty pogląd, pisząc: „Niegdyś konstruktywne stosunki z Izraelem ustąpiły prowokacjom typu „wet za wet” i, jeśli będą kontynuowane, , mogłoby zagrozić znacznemu handlowi Turcji z Izraelem.” Trudno o bardziej mylący opis pogorszenia się stosunków turecko-izraelskich. Należy pamiętać, że przed izraelskim atakiem na Gazę pod koniec 2008 roku Turcja robiła wszystko, co w jej mocy, aby promować pokój między Izraelem a Syrią, pełniąc rolę pośrednika, co było wówczas doceniane przez obie strony. Całkiem oburzające jest także mówienie o „prowokacjach typu wet za wet”, kiedy to izraelscy komandosi weszli na wody międzynarodowe na pokład tureckiego statku Mavi Marmara, przewożącego towary humanitarne dla długo obleganej ludności Gazy i zabili z zimną krwią dziewięć osób obywatele Turcji. Nawet tutaj, w odpowiedzi na izraelskie niezgodność z prawem podczas incydentu z flotyllą, który miał miejsce 31 maja 2010 r., Turcja starała się następnie uspokoić wody, prosząc Tel Awiw jedynie o przeprosiny i zadośćuczynienie rodzinom ofiar, jako warunek wstępny przywrócenia normalnych stosunków z Izraelem. To Izrael jak dotąd wyzywająco odmawiał wykonania nawet tych minimalnych gestów w interesie pojednania. Niedawno Davutoglu posunął się dalej, być może za daleko, w swoim zaangażowaniu na rzecz pokojowych stosunków, otwarcie zniechęcając Turcję do udziału w planach drugiej Flotylli Wolności pod koniec czerwca i prosząc aktywistów, aby zaczekali i zobaczą, czy blokada zostanie złamana w związku ze zmianami w podejście egipskie do przejścia granicznego w Rafah. Najnowsze informacje wskazują, że Mavi Marmara dołączy do flotylli drugiej wolności.
„NY Times” idzie jeszcze dalej w swoim orientalistycznym podejściu do Turcji, pisząc, że „Ankara musi zniechęcać prywatne grupy tureckie do wszczynania drugiej blokady mającej na celu Flotylla Gazy..” Dlaczego musi? Czyż to nie zbliżająca się do czwartej rocznicy blokada jest powszechnie potępiana jako okrutna i bezprawna, stanowiąca rażące naruszenie prawnego zakazu kar zbiorowych zawartego w art. Czwarta Konwencja Genewska? Czy skierowanie takiego żądania do Turcji nie powinno przynajmniej zostać zrównoważone wezwaniem Izraela do zakończenia blokady? Biorąc pod uwagę niepowodzenie ONZ lub sąsiednich rządów w ochronie ludności Gazy, czy członkowie społeczeństwa obywatelskiego nie powinni czuć się zobowiązani do działania, a w społeczeństwach demokratycznych nie powinni być utrudniani przez swoje rządy?
Kolejna skarga dotycząca polityki zagranicznej w Czasyartykuł redakcyjny na temat relacji Turcji z Iranem. Tutaj, oczywiście powtarzając skargi z Waszyngtonu i Tel Awiwu, Turcję obwinia się za prowadzenie „przytulnych gier z Iranem”, które „jedynie wzmocniły nuklearne ambicje Iranu”. Być może błędne podejście, ale nie jest to przykład rzekomo konfrontacyjnego stylu Erdogana! Tym, co w sposób oczywisty „NY Times” faworyzuje, co nie jest zaskoczeniem, jest konfrontacja, naleganie na: Rząd turecki „naciskać na tureckie firmy i banki, aby nałożyły międzynarodowe sankcje na Iran”. Stawką jest tutaj niezależność Turcji w polityce zagranicznej. Jej wysiłki na rzecz znalezienia pokojowego rozwiązania sporu wokół irańskiego programu nuklearnego mają wyraźnie na celu zmniejszenie napięć wokół obecnej dyplomacji przymusowej koalicji pod przewodnictwem USA, wspieranej przez ONZ, opartej na sankcjach i groźbach militarnych. W wyraźnym interesie narodowym Turcji leży uniknięcie starcia wojskowego, które mogłoby zakończyć się wyniszczającą wojną regionalną, która byłaby katastrofalna dla Turcji, a także zniweczenie nadziei wzbudzonych przez arabską wiosnę, przy jednoczesnym wykorzystaniu swego nacisku dyplomatycznego w celu zniechęcenia Iranu do rozwoju broni nuklearnej, tworząc w ten sposób niezwykle niebezpieczną sytuację dla siebie i innych.
Kolejną zachodnią krytyką podejścia Erdogana jest obwinianie Turcji za malejącą perspektywę członkostwa w Unii Europejskiej. The Financial Times w swoim znacznie rozsądniejszym powyborczym artykule wstępnym wydaje się jednak, że obwiniają Turcję za „napięte stosunki z UE”. Nie ujawniono, na jakiej podstawie. Tym, co nawet nie zostało omówione, ale powinno zostać wymienione jako główne wyjaśnienie napiętych stosunków, jest wzrost islamofobii w całej Europie i odzwierciedlony w publicznej postawie sceptycyzmu rządowego w Paryżu i Berlinie, a także gdzie indziej na kontynencie, co do tego, czy Turcja jest odpowiednim kandydatem do członkostwa, biorąc pod uwagę dużą populację muzułmańską. Należy docenić fakt, że islamofobia w Europie, choć odradzająca się, nie jest niczym nowym. Ostatnio łączono ją z turkofobią w reakcji na pozostających w kraju tureckich gościnnych pracowników, co stało się silną obecnością, często niechcianą, w Niemczech. W dwóch wcześniejszych stuleciach poprzedzających XX w. w Europie istniał strach i wstręt do najeżdżającego Imperium Osmańskiego, a jeszcze wcześniej, oczywiście, do wypraw krzyżowych z ich grasującym militaryzmem.
Ogólnie rzecz biorąc, wyłania się z tego niechęć Amerykanów do zaakceptowania Turcji jako niezależnej siły regionalnej na Bliskim Wschodzie, która w ostatnich latach osiągnęła ogromne wpływy, opierając się na własnym rodzaju dyplomacji miękkiej siły. Dramatycznym wskaźnikiem tego wpływu jest wielka popularność Erdogana w całym regionie, w tym wśród młodzieży, która wywołała powstania przeciwko autorytarnym rządom w całym świecie arabskim. To zachęcający znak czasów, że ci nowi arabscy mistrzowie demokracji przybywają do Ankary i Stambułu, a nie do Waszyngtonu, Tel Awiwu czy Paryża, po wskazówki i inspirację. Czy to poprzez interwencję NATO w Libii, czy prymitywne wysiłki mające na celu zastraszenie Iranu, Zachód pod słabnącym amerykańskim przywództwem pozostaje uzależniony od polityki twardej siły, która nie osiąga już swoich celów, chociaż w dalszym ciągu powoduje ogromne cierpienie w terenie. Nadszedł czas, aby Zachód przestał pouczać Turcję i zaczął lepiej uczyć się, co w XXI wieku zakończy się sukcesem, a co porażką.st stulecia polityka zagraniczna. Dobrym miejscem do rozpoczęcia nauki i słuchania może być Ankara!
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna