Po raz kolejny modne stało się wśród malejących zwolenników daremnej wojny prezydenta Busha w Iraku podkreślanie niebezpieczeństwa „islamofaszyzmu” i rzekomego dążenia zwolenników Osamy bin Ladena do ustanowienia monolitycznego reżimu na wzór talibów – „kalifatu ” — rozciągający się od Gibraltaru po Indonezję. Sam Prezydent przez lata od czasu do czasu używał tego terminu, używając go opisać wysiłki muzułmańskich ekstremistów mające na celu stworzenie „totalitarnego imperium, które zaprzecza wszelkiej wolności politycznej i religijnej”. Chociaż w rzeczywistości mogą istnieć setki, a nawet tysiące zaburzonych i skłonnych do samobójstwa jednostek, które podzielają tę urojeniową wizję, świat w rzeczywistości stoi przed znacznie poważniejszym i uniwersalnym zagrożeniem, które można nazwać: energofaszyzmem, czyli militaryzacją globalnej walki o władzę stale malejące zasoby energii.
W przeciwieństwie do islamofaszyzmu, Energofaszyzm z czasem dotknie prawie każdą osobę na planecie. Albo będziemy zmuszeni do udziału w zagranicznych wojnach lub finansowaniu ich w celu zabezpieczenia niezbędnych dostaw energii, takich jak obecny konflikt w Iraku; albo będziemy zdani na łaskę tych, którzy kontrolują kurek energetyczny, jak klienci rosyjskiego giganta energetycznego Gazprom na Ukrainie, Białorusi i Gruzji; albo prędzej czy później możemy znaleźć się pod stałą inwigilacją państwa, abyśmy nie zużywali więcej paliwa, niż nam przydzielono, lub nie angażowali się w nielegalne transakcje energetyczne. To nie jest po prostu jakiś przyszły, dystopijny koszmar, ale potencjalnie wszechogarniająca rzeczywistość, której podstawowe cechy, w dużej mierze niezauważone, rozwijają się dzisiaj.
Obejmują one:
* Przekształcenie armii amerykańskiej w globalna usługa ochrony oleju którego podstawową misją jest obrona amerykańskich zamorskich źródeł ropy i gazu ziemnego, podczas patrolowania głównych światowych rurociągów i szlaków dostaw.
* Przekształcenie Rosji w supermocarstwo energetyczne kontrolę nad największymi dostawami ropy i gazu ziemnego do Eurazji oraz determinację przekształcenia tych aktywów w coraz większe wpływy polityczne na sąsiednie państwa.
* bezlitosny szał między wielkimi mocarstwami o pozostałe rezerwy ropy, gazu ziemnego i uranu w Afryce, Ameryce Łacińskiej, na Bliskim Wschodzie i w Azji, czemu towarzyszą powtarzające się interwencje wojskowe, ciągłe instalowanie i zastępowanie reżimów-klientów, systemowa korupcja i represje oraz dalsze zubożenie przeważającej większości tych, którzy mają nieszczęście zamieszkiwać tak bogate w energię regiony.
* Zwiększona ingerencja państwa w życie publiczne i prywatne oraz nadzór nad nim w miarę wzrostu zależności od energii jądrowej, co pociąga za sobą zwiększone zagrożenie sabotażem, wypadkami i przekierowaniem materiałów rozszczepialnych w ręce nielegalnych podmiotów zajmujących się rozprzestrzenianiem broni jądrowej.
Razem te i powiązane zjawiska stanowią podstawową charakterystykę wyłaniającego się globalnego Energofaszyzmu. Choć mogą się wydawać odmienne, wszystkie łączy wspólna cecha: rosnące zaangażowanie państwa w zaopatrzenie, transport i alokację dostaw energii, któremu towarzyszy większa skłonność do użycia siły przeciwko tym, którzy sprzeciwiają się priorytetom państwa w tych obszarach. Podobnie jak w klasycznym faszyzmie XX wieku, państwo będzie przejmowało coraz większą kontrolę nad wszystkimi aspektami życia publicznego i prywatnego w dążeniu do tego, co uważa się za istotny interes narodowy: pozyskania energii wystarczającej do funkcjonowania gospodarki i usług publicznych (w tym wojsko) biegnie.
Zagadka popytu/podaży
Takie potężne, potencjalnie zmieniające planetę trendy nie pojawiają się w próżni. Powstanie Energo-faszyzmu można przypisać dwóm nadrzędnym zjawiskom: nieuchronnemu zderzeniu zapotrzebowania na energię z dostawami energii oraz historycznej migracji środka ciężkości planetarnej produkcji energii z globalnej północy na globalne południe.
Przez ostatnie 60 lat międzynarodowemu przemysłowi energetycznemu w dużej mierze udało się zaspokoić stale rosnące zapotrzebowanie świata na energię we wszystkich jej postaciach. Jeśli chodzi o samą ropę, światowy popyt wzrósł w latach 15–82 z 1955 do 2005 milionów baryłek dziennie, co stanowi wzrost o 450%. W tych latach produkcja globalna wzrosła o podobną kwotę. Oczekuje się, że światowy popyt będzie rósł w tym tempie, jeśli nie szybciej, w nadchodzących latach – napędzany w dużej mierze rosnącą zamożnością w Chinach, Indiach i innych krajach rozwijających się. istnieje jednak bez oczekiwań że globalna produkcja może w dalszym ciągu dotrzymywać tempa.
Wręcz przeciwnie: coraz większa liczba ekspertów ds. energetyki uważa, że światowe wydobycie „konwencjonalnej” (płynnej) ropy naftowej wkrótce osiągnie poziom szczyt – być może już w 2010 lub 2015 r. – a następnie rozpocząć nieodwracalny spadek. Jeśli tak się stanie, żadna ilość surowców z kanadyjskich piasków bitumicznych, ropy łupkowej lub innych „niekonwencjonalnych” źródeł nie zapobiegnie katastrofalnemu niedoborowi paliw płynnych w ciągu mniej więcej dekady, powodując powszechną traumę gospodarczą. Nie oczekuje się, że globalne dostawy innych paliw pierwotnych, w tym gazu ziemnego, węgla i uranu, zmniejszą się tak szybko, ale wszystkie te materiały są wyczerpywane i ostatecznie staną się rzadkością.
Węgiel jest najobfitszy z trzech; można się spodziewać, że jeśli będzie konsumowany przy obecnym tempie, wystarczy na kolejne półtora wieku. Jeśli jednak zastąpi się nim ropę (w różnych schematach zamiany węgla na płyn), zniknie znacznie szybciej. Nie dotyczy to oczywiście nieproporcjonalnego wkładu węgla w globalne ocieplenie; jeśli nie zmieni się sposób jego spalania w elektrowniach, planeta stanie się niegościnna na długo przed wyczerpaniem się ostatniej kopalni węgla.
Gaz ziemny i uran wytrzymają dłużej niż ropa naftowa o dekadę lub dwie, ale one również w końcu osiągną szczytowe wydobycie i zaczną spadać. Gaz ziemny po prostu zniknie, podobnie jak ropa naftowa; wszelki przyszły niedobór uranu można w pewnym stopniu przezwyciężyć poprzez szersze wykorzystanie „reaktorów hodowlanych”, w których produktem ubocznym jest pluton; substancja ta może z kolei zostać wykorzystana jako samodzielne paliwo reaktorowe. Jednak każde zwiększone użycie plutonu znacznie zwiększy ryzyko rozprzestrzeniania broni jądrowej, tworząc znacznie bardziej niebezpieczny świat i odpowiadający temu wymóg większego nadzoru rządowego nad wszystkimi aspektami energii jądrowej i handlu nuklearnego.
Takie przyszłe możliwości budzą wielki niepokój wśród urzędników głównych krajów zużywających energię, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, Chin, Japonii i mocarstw europejskich. Wszystkie te kraje dokonały w ostatnich latach poważnych przeglądów polityki energetycznej i wszystkie doszły do tego samego wniosku: nie można już polegać na samych siłach rynkowych, jeśli chodzi o zaspokojenie podstawowych krajowych potrzeb energetycznych, dlatego państwo musi przejmować coraz większą odpowiedzialność za pełnienie tej roli. Taki był na przykład zasadniczy wniosek z Krajowa polityka energetyczna przyjęte przez administrację Busha 17 maja 2001 r. i od tego czasu niewolniczo przestrzegane, tak jak jest to oficjalne stanowisko chińskiego reżimu komunistycznego. Co więcej, gdy napotyka się opór takim wysiłkom, urzędnicy rządowi sprawują władzę państwa jedynie bardziej regularnie i z większą siłą, aby osiągnąć swoje cele, czy to poprzez sankcje handlowe, embargo, aresztowania i konfiskaty, czy też zwykłe użycie siły. Jest to część wyjaśnienia pojawienia się Energofaszyzmu.
Na jego wzrost wpływa także zmieniająca się geografia produkcji energii. W pewnym momencie większość największych na świecie odwiertów ropy i gazu ziemnego znajdowała się w Ameryce Północnej, Europie i europejskich sektorach Imperium Rosyjskiego. To nie był przypadek. Największe koncerny energetyczne zdecydowanie wolały działać w gościnnych, bliskich sobie krajach, stosunkowo stabilnych i niechętnych do nacjonalizacji prywatnych złóż energii. Jednak złoża te zostały obecnie w dużej mierze wyczerpane, a jedyne obszary, które nadal są w stanie zaspokoić rosnący światowy popyt, znajdują się w Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej i na Bliskim Wschodzie.
Prawie wszystkie kraje w tych regionach podlegały rządom kolonialnym i nadal żywią głęboką nieufność wobec zagranicznego zaangażowania; w wielu z nich mieszczą się także grupy separatystów etnicznych, rebelie lub ruchy ekstremistyczne, co czyni je szczególnie niegościnnymi dla zagranicznych koncernów naftowych. Na przykład produkcja ropy naftowej w Nigerii została w ostatnich miesiącach gwałtownie ograniczona w wyniku powstania w zubożałej Delcie Nigru. Przewodzili jej członkowie biednych grup plemiennych, które straszliwie ucierpiały w wyniku dewastacji środowiska spowodowanej przez działalność koncernów naftowych wśród nich, a jednocześnie czerpią niewiele wymiernych korzyści z wynikających z nich dochodów z ropy; większość zysków, które pozostają w kraju, jest kradnięta przez elity rządzące w stolicy Abudży. Jeśli połączyć tego rodzaju lokalną niechęć z brakiem bezpieczeństwa i często chwiejnymi grupami rządzącymi, trudno się dziwić, że przywódcy krajów będących głównymi konsumentami coraz częściej biorą sprawy w swoje ręce – zawierając wyprzedzające umowy naftowe z uległymi lokalnymi urzędnikami i zapewniając ochronę wojskową w razie potrzeby, aby zapewnić bezpieczne dostawy ropy naftowej i gazu ziemnego.
W wielu przypadkach doprowadziło to do ustanowienia opartych na ropie relacji patron-klient pomiędzy głównymi krajami konsumpcyjnymi a ich wiodącymi dostawcami, podobnych do dawno ustanowionego protektoratu USA nad Arabią Saudyjską i niedawnego przyjęcia przez USA Ilham Alijew, prezydent Azerbejdżanu. Mamy już początki energetycznego odpowiednika klasycznego wyścigu zbrojeń, połączonego z wieloma elementami „Wielkiej Gry”, w jaką kiedyś toczyły się mocarstwa kolonialne w niektórych częściach świata. Militaryzując politykę energetyczną narodów konsumpcyjnych i wzmacniając zdolności represyjne reżimów-klientów, kładzie się podwaliny pod Energofaszystowski świat.
Pentagon: globalna usługa ochrony ropy naftowej
Najbardziej znaczącym wyrazem tego trendu było przekształcenie armii amerykańskiej w globalna usługa ochrony ropy którego podstawową funkcją jest ochrona zagranicznych dostaw energii oraz globalnych systemów jej dostaw (rurociągi, tankowce i szlaki dostaw). Ta nadrzędna misja została po raz pierwszy sformułowana przez prezydenta Jimmy'ego Cartera w styczniu 1980 r., kiedy określił przepływ ropy z Zatoki Perskiej jako „żywotny interes” Stanów Zjednoczonych i zapewnił, że kraj ten zastosuje „wszelkie niezbędne środki, w tym siłę militarną ”, aby przezwyciężyć próbę zablokowania tego przepływu przez wrogie mocarstwo.
Kiedy Prezydent Carter wydał ten edykt, szybko nazwany Doktryna CarteraStany Zjednoczone w rzeczywistości nie posiadały żadnych sił zdolnych do pełnienia tej roli w Zatoce Perskiej. Aby wypełnić tę lukę, Carter stworzył nowy podmiot, tzw Wspólna grupa zadaniowa ds. szybkiego rozmieszczania (RDJTF), an doraźnie asortyment sił stacjonujących w USA, przeznaczonych do ewentualnego wykorzystania na Bliskim Wschodzie. W 1983 roku prezydent Reagan przekształcił RDJTF w Dowództwo Centralne (Centcom), taką nazwę nosi dzisiaj. Centcom sprawuje władzę dowodzenia nad wszystkimi siłami bojowymi USA rozmieszczonymi w większym obszarze Zatoki Perskiej, w tym w Afganistanie i Rogu Afryki. Obecnie Centcom jest w dużej mierze zajęty wojnami w Iraku i Afganistanie, ale nigdy nie zrezygnował ze swojej pierwotnej roli chroniąc przepływ oleju z Zatoki Perskiej zgodnie z doktryną Cartera.
Obecnie uważa się, że jest to największe zagrożenie dla przepływu ropy w Zatoce Perskiej Iran, która groziła zablokowaniem wszelkich dostaw ropy przez kluczową Cieśninę Ormuz (wąskie przejście u ujścia Zatoki Perskiej) w przypadku amerykańskiego ataku powietrznego na jej obiekty nuklearne. W oczekiwaniu na takie posunięcie Pentagon niedawno nakazał skierowanie dodatkowych sił powietrznych i morskich do Zatoki Perskiej i ich wymianę generała Johna Abizaida, dowódca Centcomu, który opowiadał się za zaangażowaniem dyplomatycznym z Iranem i Syrią Admirał William Fallon, dowódca Dowództwa Pacyfiku (Pacom) i ekspert w zakresie połączonych operacji powietrznych i morskich. Przybył Fallon w Centcom, podobnie jak prezydent Bush, w ogólnokrajowej telewizji przemówienie 10 stycznia ogłoszono rozmieszczenie dodatkowego grupa bojowa lotniskowców do Zatoki Perskiej i ostrzegł przed ostrymi działaniami wojskowymi przeciwko Iranowi, jeśli nie zaprzestanie on wsparcia dla powstańców w Iraku i poszukiwań technologii wzbogacania uranu.
Kiedy po raz pierwszy ogłoszono w 1980 r., Doktryna Cartera była skierowana głównie do Zatoki Perskiej i otaczających ją wód. Jednak w ostatnich latach amerykańscy decydenci doszli do wniosku, że Stany Zjednoczone muszą rozszerzyć tego rodzaju ochronę na każdy głównym regionem wydobywającym ropę naftową w świecie rozwijającym się. Logika doktryny Cartera na skalę globalną została po raz pierwszy przedstawiona w dwustronnym raporcie grupy zadaniowej „The Geopolitics of Energy” opublikowanym przez waszyngtońską gazetę Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) w listopadzie 2000 r. Ponieważ Stany Zjednoczone i ich sojusznicy stają się coraz bardziej uzależnieni od dostaw energii od niestabilnych dostawców zagranicznych, w raporcie stwierdzono, że „ryzyko geopolityczne związane z dostępnością energii prawdopodobnie nie zmniejszy się”. W tych okolicznościach „Stany Zjednoczone, jako jedyne supermocarstwo na świecie, muszą przyjąć na siebie szczególną odpowiedzialność za zachowanie dostępu do światowych dostaw energii”.
Wydaje się, że ten rodzaj myślenia – akceptowany zarówno przez starszych Demokratów, jak i Republikanów – rządzi amerykańskim myśleniem strategicznym od końca lat 1990. To prezydent Clinton jako pierwszy wprowadził tę politykę w życie, rozszerzając doktrynę Cartera na basen Morza Kaspijskiego. To Clinton pierwotnie oświadczył, że przepływ ropy i gazu z Morza Kaspijskiego na Zachód jest priorytetem bezpieczeństwa Ameryki i na tej podstawie nawiązał stosunki wojskowe z rządami Azerbejdżanu, Gruzji, Kazachstanu, Kirgistanu i Uzbekistanu . Prezydent Bush znacznie zacieśnił te powiązania – kładąc w ten sposób podwaliny pod stałą obecność wojskową USA w regionie – ale ważne jest, aby postrzegać to jako wysiłek ponadpartyjny zgodnie ze wspólnym przekonaniem, że ochrona światowego przepływu ropy w coraz większym stopniu nie ogranicza się tylko do istotna funkcja, ale dotychczasowy kluczową funkcję amerykańskiej armii.
Niedawno prezydent Bush rozszerzył zasięg doktryny Cartera na Afrykę Zachodnią, obecnie jedno z głównych źródeł ropy w Ameryce. Szczególny nacisk położony jest na Nigerię, gdzie niepokoje w Delcie (w której znajduje się większość lądowych złóż ropy naftowej w kraju) spowodowały znaczny spadek wydobycia ropy. „Nigeria jest piątym co do wielkości źródłem importu ropy z USA” – rok finansowy Departamentu Stanu 2007 Uzasadnienie budżetu Kongresu dla operacji zagranicznych deklaruje: „a zakłócenie dostaw z Nigerii stanowiłoby poważny cios dla amerykańskiej strategii bezpieczeństwa naftowego”. Aby zapobiec takim zakłóceniom, Departament Obrony zapewnia nigeryjskim siłom wojskowym i siłom bezpieczeństwa wewnętrznego znaczną broń i sprzęt, które mają stłumić niepokoje w regionie Delty; Pentagon też współpracę z siłami nigeryjskimi w ramach szeregu regionalnych działań patrolowych i obserwacyjnych mających na celu poprawę bezpieczeństwa w Zatoce Gwinejskiej, gdzie znajduje się większość przybrzeżnych złóż ropy i gazu w Afryce Zachodniej.
Oczywiście wyżsi urzędnicy i elity polityki zagranicznej na ogół niechętnie przyznają się do tak prymitywnych motywacji użycia siły militarnej – zdecydowanie wolą rozmawiać o szerzeniu demokracji i walce z terroryzmem. Jednak od czasu do czasu na powierzchnię wypływa cień tego głębokiego przekonania opartego na energii. Szczególnie odkrywczy jest raport grupy zadaniowej z listopada 2006 r Rada ds. Stosunków Zagranicznych on „Konsekwencje dla bezpieczeństwa narodowego uzależnienia USA od ropy”. W raporcie, któremu współprzewodniczyli były sekretarz obrony James R. Schlesinger i były dyrektor CIA John Deutsch, i który został zatwierdzony przez grupę elitarnych osobistości politycznych z obu stron, w raporcie rozgłoszono zwykłe, ignorowane wezwania do efektywności energetycznej i oszczędzania energii w kraju , ale potem uderzył tylko w militarną nutę, po raz pierwszy wyrażoną w raporcie CSIS z 2000 r. (któremu Schlesinger także był współprzewodniczącym): „Kilka standardowych operacji amerykańskich sił rozmieszczonych regionalnie [prawdopodobnie Centcom i Pacom] wniosło istotny wkład w poprawę bezpieczeństwa energetycznego i kontynuacja takich wysiłków będzie konieczna w przyszłości. Ochrona morskich szlaków morskich, którymi transportuje się ropę naftową, ma ogromne znaczenie”. W raporcie wezwano także do wzmożenia zaangażowania amerykańskiej marynarki wojennej w Zatoce Gwinejskiej u wybrzeży Nigerii.
Wyrażając takie poglądy, amerykańscy decydenci często przyjmują postawę altruistyczną, twierdząc, że Stany Zjednoczone realizują „dobro społeczne”, chroniąc światowy przepływ ropy w imieniu społeczności światowej. Ale ta wyniosła, altruistyczna postawa ignoruje kluczowe aspekty sytuacji:
* Po pierwsze, Stany Zjednoczone są największym na świecie pożeraczem gazu, zużywającym jedną na cztery baryłki ropy dziennie na całym świecie.
* Po drugie, rurociągi i szlaki morskie chronione przez amerykańskich żołnierzy i marynarzy narażonych na ryzyko życia i zdrowia to w dużej mierze rurociągi skierowane w stronę Stanów Zjednoczonych i bliskich sojuszników, takich jak Japonia i kraje NATO.
* Po trzecie, często są to korporacje z siedzibą w Ameryce, których operacje zagraniczne są chronione przez siły amerykańskie na niespokojnych obszarach za granicą, co ponownie wiąże się ze znacznym ryzykiem dla zaangażowanego personelu wojskowego.
* Po czwarte, Pentagon sam jest jednym z największych pożeraczy ropy na świecie, zużywając w 134 roku 2005 miliony baryłek ropy, czyli tyle, ile cały naród szwedzki.
Choć więc prawdą jest, że inne kraje mogą odnieść pewne korzyści z działań amerykańskiej armii, to głównymi beneficjentami są amerykańska gospodarka i gigantyczne amerykańskie korporacje; głównymi przegranymi są amerykańscy żołnierze, którzy każdego dnia ryzykują życie, aby chronić rurociągi i rafinerie, biedni w tych krajach, którzy nie widzą żadnych korzyści z wydobycia swoich zasobów naturalnych, a także środowisko globalne jako całość.
Koszt tego ogromnego przedsięwzięcia, zarówno krwi, jak i skarbów, jest ogromny i wciąż rośnie. Przede wszystkim jest wojna w Iraku, która mogła być wywołana różnymi motywami, ale ostatecznie nie można jej oddzielić od historycznej misji określonej po raz pierwszy przez prezydenta Cartera, polegającej na wyeliminowaniu wszelkich potencjalnych zagrożeń dla swobodnego przepływu ropy z Zatoki Perskiej. Atak na Iran również miałby wiele motywów, ale w ostatecznym rozrachunku i on byłby powiązany z tą misją – nawet gdyby miał przewrotny skutek w postaci odcięcia dostaw ropy, podniesienia cen energii i wyrzucenia globalnego gospodarka wpadła w załamanie. I z pewnością będzie po nich więcej wojen o ropę, z większą liczbą ofiar w Ameryce i większą liczbą ofiar amerykańskich rakiet i kul.
Koszt w dolarach również będzie świetny. Nawet jeśli z zestawienia wyłączy się wojnę w Iraku, Stany Zjednoczone wydają około jednej czwartej swojego budżetu obronnego, czyli około 100 miliardów dolarów rocznie, na wydatki związane z Zatoką Perską – co stanowi przybliżoną roczną cenę za egzekwowanie umowy Cartera Doktryna. Można się spierać, jaki procent z około a $ 1 biliona Do tej sumy należy dodać koszt wojny w Iraku, ale z pewnością mówimy minimalnie o wielu setkach miliardów dolarów, których końca nie widać. Ochrona rurociągów i tras tankowców na Oceanie Indyjskim, Pacyfiku, Zatoce Gwinejskiej, Kolumbii i w regionie Morza Kaspijskiego dodaje do tej liczby dodatkowe miliardy.
Koszty te będą narastać w przyszłości w sposób przewidywalny, w miarę jak Stany Zjednoczone staną się bardziej zależne od energii z globalnego południa, w miarę narastania oporu wobec zachodniej eksploatacji ich pól naftowych, w miarę przyspieszania wyścigu energetycznego z nowo wschodzącymi Chinami i Indiami oraz w miarę jak amerykańskie zagranice -elity polityczne w coraz większym stopniu polegają na armii amerykańskiej w celu pokonania tego oporu. Ostatecznie eskalacja tych kosztów będzie wymagać wyższych podatków krajowych lub zmniejszonych świadczeń socjalnych, lub obu; w pewnym momencie rosnące zapotrzebowanie na siłę roboczą do ochrony wszystkich tych zamorskich pól naftowych, rafinerii, rurociągów i tras tankowców może pociągnąć za sobą wznowienie poboru do wojska. Wygeneruje to powszechny opór wobec tej polityki w kraju, a to z kolei może wywołać pewnego rodzaju represyjne represje ze strony rządu, które rzucą na nasz świat coraz ciemniejszy cień Energofaszyzmu.
Michael T. Klare jest profesorem studiów nad pokojem i bezpieczeństwem światowym w Hampshire College oraz autorem książki Krew i ropa: niebezpieczeństwa i konsekwencje rosnącej zależności Ameryki od importowanej ropy naftowej (Książki sowy).
[Ten artykuł ukazał się po raz pierwszy w dniu Tomdispatch.com, blog internetowy Nation Institute, który oferuje stały dopływ alternatywnych źródeł, wiadomości i opinii Toma Engelhardta, wieloletniego redaktora działu wydawniczego, Współzałożyciel Projekt Imperium Amerykańskiego i autor Koniec kultury zwycięstwa, historia amerykańskiego triumfalizmu w okresie zimnej wojny, powieść, Ostatnie dni wydawnictwa, Misja Niespełniona (Nation Books), pierwszy zbiór wywiadów z Tomdispatch.]
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna