Wygląda na to, że rząd Stanów Zjednoczonych, przy współpracy niepokojąco ustępliwych mediów, odkrył głęboko zardzewiałą wersję Złotej Zasady: „Nie pozwól innym czynić ci tego, co sam wielokrotnie robiłeś”. Każdy, kto choć w najmniejszym stopniu interesuje się sposobem działania świata, wie, że szpiegostwo i tajne mieszanie się w zagraniczne wybory od dawna są standardową bronią w arsenale dyplomacji geopolitycznej. Stany Zjednoczone z dumą udaremniły sukces wyborczy partii komunistycznych w Europie po II wojnie światowej, nie wspominając o niezliczonych, dużych i małych, jawnych i ukrytych ingerencjach w wybory na całym Globalnym Południu, ze szczególnie mroczną historią w Ameryce Łacińskiej („tak daleko od Boże, tak blisko Stanów Zjednoczonych”). Poza tym, jeśli w wyniku demokratycznych wyborów wyłonią się przywódcy realizujący politykę zakłócającą Waszyngton, taką jak nacjonalizacja zasobów, przyjęcie lewicowej polityki, przyjaźń z przeciwnikami USA, prawdopodobnie nastąpi coś więcej niż tylko wtrącanie się. Taki rząd może zależeć od różnego stopnia delegitymizacji, destabilizacji, sankcji, a ostatecznie nawet interwencji wojskowej. Na tym schemacie często powoływano się w przeszłości, a obecnie istnieje kilka przykładów. (Iran 1953, Gwatemala 1954, Chile 1973, żeby wymienić tylko kilka przykładów odwrócenia wyników politycznych, nad którymi ubolewają nasi wybrani przywódcy); Iran, Wenezuela są przykładami obecnych przypadków. [Na temat Chile zobacz autorytatywny artykuł Ariela Dorfmana „Now Americans Know How Chile Felt” NY Times, 17 grudnia 2016 r.]
Zachodnie media głównego nurtu skupiły bezlitosne oburzenie na twierdzeniach o włamaniu się Rosji do amerykańskiego procesu wyborczego, nawet nie zwracając uwagi na odpowiednie amerykańskie praktyki. Najbardziej godny zaufania publiczny głos imperialnego rozsądku establishmentu, Thomas Friedman, określa zachowanie Rosji jako „akt wojny”. Bardzo śliski były zastępca dyrektora CIA, Michael Morel, używa jeszcze bardziej podżegającego języka, opisując rosyjskie ataki hakerskie jako „polityczny odpowiednik 9 września”. Istnieje wiele hałaśliwych wezwań Stanów Zjednoczonych do „proporcjonalnej reakcji”, włączając w to nawet takie prowokacyjne i karne działania, jak wyposażenie Ukrainy w broń ofensywną. Niezwykłe, nawet dla osób zaznajomionych z geopolitycznym wymiarem światowej polityki, jest to, że ta debata i dyskurs na temat rzekomych rosyjskich hakerów przebiega bez żadnych pytań na temat grubej dokumentacji porównywalnej amerykańskiej ingerencji w wybory na całym świecie na przestrzeni dziesięcioleci , w tym przyjmowanie znacznie bardziej bezpośrednich form poprzez przekupstwo, zabójstwa i różne inne wynikające z tego ingerencje, niż cokolwiek, co zrobili Rosjanie.
Kiedy głębiej myślimy o tym, co zostało zhakowane, wrzawa staje się komediowa. Wikileaks oskarża się jedynie o ujawnienie niezręcznych ujawnień dokumentów wewnętrznego Komitetu Narodowego Demokratów, które ujawniły żenujące obawy personelu Demokratów dotyczące sposobu, w jaki Hillary Clinton obchodzi się z jej e-mailami, oraz potwierdziły, że DNC aktywnie działała na rzecz podważenia głównych perspektyw Berniego Sandersa. Gdyby pierwotnego włamania dokonał inny Snowden, zostałoby to potraktowane jako kolejny przypadek sygnalizowania nieprawidłowości o niejednoznacznych konsekwencjach. Ujawnienia miałyby wprawdzie status kontrowersyjny, zwłaszcza sprzeciw wobec ingerencji w prywatność, a właściwie tajemnicę, związaną ze sposobem, w jaki partie polityczne manipulują amerykańskim procesem wyborczym. Jednocześnie e-maile umożliwiały obywatelom poznanie fragmentów podejrzanych wydarzeń za kulisami polityki partyjnej. Czy naprawdę jest to ingerencja w amerykańską demokrację na skalę uzasadniającą niebezpieczną eskalację napięć międzynarodowych? Barack Obama, reagując spokojnym językiem, zgadza się z tymi przesadnymi reakcjami, fałszywie sugerując milczeniem amerykańską niewinność przedsięwzięcia podobnego, a często znacznie gorszego, niż zarzucają sobie Rosjanie pod kierownictwem Putina (nawet bez żadnych potwierdzających dowodów). zakończyć.
Bardziej fundamentalna stawka dotyczy wyzwania skierowanego przeciwko jednostronnym prerogatywom Stanów Zjednoczonych jako pierwszego w historii aspirującego „państwa globalnego”. Rosjanie naruszyli Pierwszą Prawo Geopolityki wdrożone przez Stany Zjednoczone w ich roli państwa globalnego: „Zabrania się wam robić tego, co my robimy wam i innym”. Drugie prawo: „Będziesz surowo karany, jeśli złamiesz Prawo Pięści”. Trzecie prawo: „Nie wolno ci sprzeciwiać się pierwszemu i drugiemu prawu geopolityki ani nawet o nim wspominać”. Czwarte Prawo: „Od mediów publicznych oczekuje się wyrażania oburzenia w przypadku naruszenia Pierwszego Prawa, wzywania do wdrożenia Drugiego Prawa, milczenia na temat występowania podwójnych standardów i hipokryzji moralnej.
Ten sposób interpretacji dobra i zła lub stosowania prawa odwraca normalne zrozumienie i oczekiwania. Oczekujemy, że wszystkie państwa albo podlegają ograniczeniom prawnym, albo takie ograniczenia nie istnieją. Nie oczekujemy, że niektórzy będą podlegać ograniczeniom, a jedna lub większa liczba innych będzie uprawniona do swobodnego działania, według własnego uznania, i to bezkarnie. Jednak społeczność międzynarodowa od dawna formalnie i nieformalnie pozwalała, aby władza miała pierwszeństwo przed prawem i prawnym etosem równości. Nawet Karta Narodów Zjednoczonych ustanawiając Radę Bezpieczeństwa, włączyła geopolitykę w formalną strukturę światowej organizacji, przyznając pięciu zwycięzcom drugiej wojny światowej stałe członkostwo (P-5) i prawo weta. To połączenie oznacza w praktyce, że dla tych pięciu państw przestrzeganie prawa międzynarodowego jest całkowicie dobrowolne i tylko te decyzje, które uzyskają aprobatę P-5, stają się obowiązkowe. Mówiąc jaśniej, ONZ była w stanie podjąć zdecydowane działania w Libii (2011 r.), ponieważ nie było weta, podczas gdy w odniesieniu do Syrii na przestrzeni ostatnich pięciu lat ONZ nie miała zdolności do działania ze względu na prawo weto zagrożone i stosowane przez Rosję i Chiny. Inny przykład – Izrael był przez lata konsekwentnie chroniony przed krytyką ONZ ze strony Rady Bezpieczeństwa ze względu na poleganie przez USA na jego prawie weta.
Geopolityka państwa globalnego ma podobną strukturę, choć mniej jednoznaczną. Standardy odpowiedzialności karnej obowiązują skutecznie tylko w przypadku przegranych głównych wojen (Niemcy, Japonia po drugiej wojnie światowej) lub krajów Globalnego Południa. Stany Zjednoczone zwolniły się z jakiejkolwiek perspektywy odpowiedzialności, z wyjątkiem symbolicznych działań wynikających z inicjatyw społeczeństwa obywatelskiego. Na przykład podczas wojny w Iraku w 2003 r. miała miejsce seria dochodzeń prawnych prowadzonych pod auspicjami społeczeństwa obywatelskiego. Ich kulminacją była sesja Irackiego Trybunału Wojennego w 2005 r., podczas której jury sumienia doszło do wniosku, że Stany Zjednoczone i Wielka Brytania oraz ich przywódcy i współpracownicy są winni wojny agresywnej i pogwałcenia prawa wojennego. Zachodnia prasa w liberalnych demokracjach podtrzymała 4th Law of Geopolitics poprzez niezachwiane milczenie na temat tych postępowań, chociaż postępowanie Trybunału Wojennego w Iraku dokładnie dokumentowało jego ustalenia i cieszyło się udziałem niektórych z czołowych prawników na świecie.
Ten sam schemat, z niewielkimi różnicami, ma zastosowanie we wszystkich przypadkach w odniesieniu do kwestii bezpieczeństwa globalnego. Reżim dotyczący broni nuklearnej jest najlepszym przykładem, w którym w szczególności Stany Zjednoczone wykorzystują instrument „przeciwproliferacji”, aby usprawiedliwić wojnę agresywną i całkowicie ignorować wzajemne obowiązki prawne nałożone przez Układ o nieproliferacji. Doszło do inwazji na Irak, Iranowi i Korei Północnej wielokrotnie groziło zagrożenie ze względu na geopolityczne postanowienie uniknięcia przez Irak nabycia i posiadania broni nuklearnej pomimo wiarygodnych argumentów dotyczących bezpieczeństwa, że taka broń jest potrzebna do odstraszania wrogich przeciwników. Co z pewnością ma znaczenie w debacie na temat hakerów, przed wojną w Iraku społeczność wywiadowcza była podobnie zjednoczona w popieraniu fałszywego twierdzenia, że Irak posiada zapasy broni masowego rażenia i aktywnie dąży do rozwoju zdolności do produkcji broni nuklearnej. Ówczesny szef CIA notorycznie wzmacniał ten konsensus wywiadowczy, nazywając go „wsadem”.
Państwa posiadające broń nuklearną, w ramach porozumienia o nieproliferacji mającego na celu nakłonienie innych państw do rezygnacji z broni, obiecały już w 1968 r. zaangażowanie się w negocjacje w dobrej wierze w celu osiągnięcia rozbrojenia nuklearnego na drodze do demilitaryzacji oraz ogólnego i całkowitego rozbrojenia. Chociaż Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w 1996 r. jednomyślnie podtrzymał tę interpretację zobowiązań traktatowych państw posiadających broń jądrową, nie nastąpił żaden ruch w kierunku ich przestrzegania. W rzeczywistości Barack Obama, nagrodzony Pokojową Nagrodą Nobla, częściowo ze względu na swoją antynuklearną postawę, zatwierdził warty 1 bilion dolarów program modernizacji i rozwoju amerykańskiego arsenału nuklearnego na następne trzydzieści lat i przez osiem lat swojej prezydentury nigdy wezwał Stany Zjednoczone i inne państwa posiadające broń nuklearną do wypełnienia swoich wyraźnych zobowiązań wynikających z traktatu NPT.
Ta sama struktura geopolityczna występuje w odniesieniu do „interwencji humanitarnej” i ogólnych standardów przestrzegania praw człowieka w całym spektrum naruszeń praw człowieka, od tortur po rasizm wymuszony przez sąd. Zachód pod amerykańskim przywództwem zachowuje się tak, jakby cieszył się prawem do interwencji, najlepiej z korzystania przy wsparciu ONZ, i wynikającym z tego milczącym prawem do wolności od wzajemnych roszczeń, nawet w celu naprawienia najbardziej rażących naruszeń praw człowieka. Kiedy prezydentura George'a W. Busha otwarcie opierała się na praktykach przesłuchań powszechnie postrzeganych jako tortury i je usprawiedliwiała, nie było wezwania do wprowadzenia w życie międzynarodowego prawnego zakazu stosowania tortur i związanych z nimi naruszeń praw człowieka. Dla Stanów Zjednoczonych ponowne uzależnienie się od podtapiania jest w najlepszym razie kwestią polityka, podczas gdy w przypadku innych krajów takie praktyki byłyby traktowane jako kwestia prawo.
Mój przyjaciel i kolega, Rich Appelbaum, podnosi ważną kwestię. Choć tego rodzaju ingerencja została wykorzystana jako główny instrument polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, to najwyraźniej działania Rosji w zakresie włamania się do sieci, a nawet przechylenia wyborów na korzyść Trumpa, jest wyraźnie niepożądane i należy je traktować jako niedopuszczalne. Jednak nawet tutaj kontekst jest złożony. Po pierwsze, odwet na Rosji bez przyznania się nawet do tego, że rząd USA zwyczajowo ingerował w zagraniczne wybory, tworzy fałszywą świadomość wśród narodu amerykańskiego i zachęca do oskarżeń o hipokryzję.
Istnieje także głębszy problem związany z bezpieczeństwem w świecie państwocentrycznym ze słabą ONZ. Gdyby nasi przywódcy stanęli w obliczu zagranicznych wyborów w dużym państwie, w którym jeden z kandydatów był podżegającym do wojny ekstremistą, a przeciwnikiem umiarkowany, czy nie byłoby racjonalne i leżące w interesie narodowym, a nawet globalnym, zrobienie tego wszystkiego można zrobić, aby odwrócić wybory od ekstremistów. Z punktu widzenia Kremla Hillary Clinton była postrzegana jako wroga i militarystyczna, podczas gdy Donald Trump był ewidentnie postrzegany jako przyjacielski i wspierający amerykański niższy profil wojskowy, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Myślę, że te poglądy są ogólnie błędne, ale wszystkie dowody wskazują, że takie poglądy są w Rosji powszechnie uznawane i szczere.
Regulowanie korzystania z cyberprzestrzeni to zdecydowanie szara strefa. Prawo międzynarodowe i Karta Narodów Zjednoczonych dają niewiele wskazówek poza niejasną dyrektywą dotyczącą poszanowania suwerenności terytorialnej. Ten rosyjski incydent hakerski może zapewnić polityczny impuls dla traktatu stanowiącego prawo wiążącego wszystkie kraje w ramach, które przynajmniej ustanawiają wytyczne do stosowania przez rządy suwerennych państw. Nawet jeśli uda się uzgodnić takie ramy, co jest dużym plusem, istnieje wiele obszarów wątpliwości co do tego, co jest najlepsze, biorąc pod uwagę obecną strukturę porządku światowego. Pierwsze pytanie brzmi, czy zachować cyberprzestrzeń jako plac zabaw dla geopolityki, a drugie, czy pożądane jest zakazanie wszelkich form ingerencji w obce społeczeństwa, ich wybory i politykę wewnętrzną, bez względu na to, jak niebezpieczny i zły rozwój sytuacji zagranicznej postrzegamy dla Być. W globalizującym się, współzależnym i uzbrojonym w broń nuklearną świecie byłoby to igraniem z samobójstwem gatunkowym, wydawanie dekretów na mocy prawa, moralności i praktykowania oderwania się od wydarzeń w obcych społeczeństwach, które stwarzają głębokie zagrożenia poza granicami terytorialnymi.
Być może najlepszym rozwiązaniem będzie traktowanie takich incydentów włamań i powiązanych z nimi ujawnień w taki sam sposób, jak szpiegostwo. Nasi szpiedzy to bohaterowie, nagradzani i honorowani na różne sposoby, ich szpiedzy to notoryczni intruzi podlegający najsurowszym karom, jakie może nałożyć prawo karne. Szpiegostwo wykorzystuje wszelkie możliwe środki, w tym coraz większe poleganie na najlepszych narzędziach, jakie posiada innowacyjna technologia. „Gra”, w którą toczymy, polega na obronie naszych „tajemnic” przed zagranicznymi szpiegami i krajowymi sygnalistami za pomocą wszelkich dostępnych środków, ale zrobieniu wszystkiego, co możliwe, aby poznać ich tajemnice. W tej podwójnej grze możemy liczyć na roztropność, ale niewiele więcej, i może w ten sposób należy sobie radzić z włamaniami hakerskimi do naszej przestrzeni politycznej: krzyczeć o naruszaniu naszego procesu wyborczego, robiąc wszystko, co w naszej mocy, aby sprawować nad nim kontrolę, ale nie ulegli oburzeniu, które w niebezpieczny sposób podnosi napięcia międzynarodowe. Powinniśmy wziąć pod uwagę fakt, że czasami szpiegostwo dostarcza pocieszających informacji o przeciwnikach i dyskredytuje krajowych jastrzębi nawołujących do niebezpiecznie ryzykownej polityki.
Należę do osób, które gorąco pragnęły, pomimo poważnych zastrzeżeń co do skłonności Clintona do polityki zagranicznej i wcześniejszych osiągnięć, aby Clinton wygrała wybory zgodnie z normami kolegium elektorów, a także w wyniku głosowania powszechnego. Głęboko ubolewam nad rolą Rosji w zhakowaniu DNC, nieujawnieniem przez nią hacków do RNC i ubolewam nad ich głęboko błędną oceną, polegającą na przekonaniu, że im i światu byłoby lepiej dzięki prezydenturze Trumpa.
Podsumowując, od dawna sprzeciwiam się amerykańskiej ingerencji w życie polityczne obcych krajów, wierzę w akceptację wyniku dynamiki samostanowienia i od dawna uważam, że Stanom Zjednoczonym i reszcie świata byłoby lepiej, gdyby rząd zaakceptował dyscyplinę prawa międzynarodowego jako wyznaczającą granice opcji polityki zagranicznej. Moim zdaniem taka świadomość jest niewyuczoną lekcją z wojny w Wietnamie. Odrzuciłbym cztery prawa geopolityki i zamiast tego optowałbym za globalną rolą przywódcy Waszyngtonu opartą na rządach prawa.
Oczywiście nie powinniśmy żywić się złudzeniami wobec prawa międzynarodowego, ani żadnego innego prawa.
Prawo może być przekręcane w sprzeczny sposób przez ekspertów prawnych. Prawo jest często narzędziem geopolityki. Niemniej jednak, z szeroko otwartymi oczami, prawo międzynarodowe, pilnie stosowane zgodnie z kulturą praw człowieka i pokojowym nastawieniem, jest lepszym przewodnikiem dla przyszłości narodowej i globalnej niż geopolityka.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna