[Ten esej jest częścią dłuższej debaty z Davidem Horowitzem tutaj.]
David,
Rozumiem, że jestem zajęty, też mam ten problem… Jeśli jednak chcesz przerwać naszą wymianę zdań, będziesz musiał przestać pisać treści. O ile w odpowiedzi podacie nowe punkty, będę odpowiadać po kolei. To mój nawyk i piszę szybko.
Twoja początkowa aluzja do niechęci do spotkań i marnowania czasu, która jest powodem, dla którego moja ekonomia nie zadziała, okazuje się źle przemyślana. Tak, gospodarka wymagająca nadmiernej ilości czasu, nawet do robienia wspaniałych rzeczy, może być złą wizją, jeśli strata czasu przeważy nad innymi korzyściami, całkowicie się z tym zgadzam. Oczywiście. Jednak po wyeliminowaniu konfliktów klasowych, produkcji wszelkiego rodzaju odpadów i wielu innych czynników, które odwracają naszą uwagę od pożytecznych wysiłków, fakt, że wszyscy, a nie bardzo garstka ludzi, podejmują decyzje w ramach gospodarki partycypacyjnej – jest to zysk moralny i społeczny, nie wspominając o lepszych plonach decyzji – okazuje się nie ograniczać dostępnego nam czasu pozaekonomicznego, ale go wydłużać. Jest ku temu wiele powodów, między innymi fakt, że ludzie mogą kontrolować długość dnia i tygodnia pracy w porównaniu z rynkiem, który doprowadza ją do skrajności, które ludzie ledwo tolerują. Być może zainteresuje Cię informacja, że ta obawa dotycząca czasu spotkań jest jedną z niewielu krytycznych uwag, jakie inni lewicowcy wypowiedzieli na temat systemu, i oczywiście odpowiedzieliśmy na nie w całości. Materiał można znaleźć na stronie internetowej, https://znetwork.org/znet/topics/parecon, Jeśli zainteresowany.
Mówisz, że „przepraszasz za pomylenie „koordynatoryzmu” z ekonomią partycypacyjną”. Było już późno i pracowałeś pod dużą presją. Nie ma problemu, teraz już wiesz.
Istnieją oczywiście powiązania między naszą krytyką koordynowania a wcześniejszą pracą wielu osób, to prawda. Ale są też pewne bardzo charakterystyczne cechy. Przede wszystkim dostrzegamy strukturalne korzenie konfliktu klasa koordynatorów/klasa robotnicza w naturze podziału pracy, który monopolizuje wzmacniającą pracę w nielicznych rękach, a także podkreślamy sposób, w jaki zarówno centralne planowanie, jak i rynki narzucają ten podział pracy i związany z nią podział klasowy nawet wbrew woli podmiotów gospodarczych – to jeden z powodów, dla których opowiadamy się za zupełnie innym podejściem do alokacji ekonomicznej. Wreszcie odkrywamy, że sam marksizm, jak możesz być zaskoczony, choć ma wiele ważnych rzeczy do powiedzenia na temat kapitalizmu, milczy na temat dynamiki i relacji klas koordynatorów nie przez przypadek, ale dlatego, że ostatecznie wysuwa aparat pojęciowy i wizję, które służą interesy klasy koordynatorów, a nie pracowników.
Mówisz: „Podobnie jak u Marksa, wasza krytyka towarowego fetyszyzmu rynku zawiera odrobinę prawdy przytłumionej ogromnym błędem, który raz na zawsze potwierdził upadek sowieckiego socjalizmu. Ogromnym błędem jest to, że system cen blokuje wiedzę, podczas gdy w rzeczywistości ją koduje i koduje wiedzę o takiej złożoności, że żaden ludzki mózg ani komputer nie jest w stanie jej zastąpić.”
OK, jest to spójne twierdzenie, które może być prawdziwe lub fałszywe. Zanim jednak podejmiesz decyzję, warto skonsultować się z ekonomistami w kilku kwestiach. Rynki kodują w cenach, jak mówisz, to, co powinno być względną wyceną wszystkich pozycji w gospodarce, co jest cenną funkcją, jeśli jest dobrze spełniona. Rynki, przynajmniej całkowicie wolne, czynią to poprzez ucieleśnienie czegoś, co uważa się za rodzaj podsumowania pełnych kosztów społecznych i korzyści produkcji i konsumpcji każdego przedmiotu w cenach, zbierając je na podstawie ujawnionych preferencji kupujących i sprzedających, angażując się w w transakcjach rynkowych. To jest twierdzenie. Ale absolutnie żaden poważny ekonomista nie wierzy w coś takiego, nawet w całkowicie wolne rynki, a tym bardziej realne. Wszyscy zgadzają się, że wszystkie rynki, niezależnie od tego, jak wolne są i jak bardzo każdy kupujący i sprzedający jest mały w porównaniu do wszystkich innych, a) pomijają efekty zewnętrzne, błędnie wyceniając w ten sposób wszelkie dobra, które mają wpływ na osoby inne niż te, które są bezpośrednio zaangażowane w kupno i sprzedaż oraz ( b) suma nie prostych osobistych preferencji, ale osobistych preferencji ważonych siłą ekonomiczną, jaką mogą wykorzystać kupujący i sprzedający. Zatem nawet biorąc pod uwagę tylko te dwa powszechnie uznane problemy, rynki w rzeczywistości ukrywają informacje, a raczej ich nie przekazują, nie tylko wiedzy jakościowej, która jest niezbędna dla ludzkiej empatii, ale po prostu starych, starych kosztów i korzyści.
Rzeczywista debata ekonomiczna nie dotyczy tego, czy tak się stanie, Davidzie, ale tego, czy ma to znaczenie. Czy efekty zewnętrzne występują na tyle, aby fakt ich ignorowania przez system alokacji stanowił naprawdę poważny problem? Przypuszczam, że głupi ludzie nie mogą się zgodzić co do tego, czy ignorowanie wpływu zanieczyszczeń i innych ubocznych skutków ekologicznych, alkoholizmu i jego skutków, czy też chorób wynikających na przykład z palenia papierosów i związanych z tym kosztów społecznych, korzyści parków publicznych i skutków ubocznych edukacji lub wpływu produkcji na samych pracowników, zmęczonych lub podartych ciał, które przynoszą do domu, nędznych dochodów, jakie zarabiają, dymów, którymi wdychają – wszystko to wyłączone z rachunku kosztów i korzyści kalkulacje rynków, a w każdym razie uwzględniane w niewystarczającym stopniu, są ważne, ale czy naprawdę tego chcesz? Nawiasem mówiąc, to tylko jeden z wielu problemów rynków. Na przykład popularne powiedzenie jest takie, że rynki dostarczają tego, czego chcemy. Prawda jest o wiele bardziej taka, że rynki powodują, że dostosowujemy się do pragnienia tego, co dostarczają – a to, co dostarczają, jest ostro ograniczone, aby odtwarzać stosunki klasowe i przynosić zysk już bogatym. Mógłbym oczywiście kontynuować… ale robiąc to, chyba powtórzę punkty z ostatniej wiadomości… te, które cię przytłoczyły.
Mówisz: „To właśnie zademonstrowali Sowieci. Nie mogliby zbudować nowoczesnej gospodarki, zastępując rynek polityką, a właśnie to chcesz zrobić”.
No cóż, pomijając fakty – co osiągnęła gospodarka radziecka, choć wiele jej nie udało się osiągnąć – mamy do czynienia z różnicą semantyczną. Chcę zastąpić rynek inną strukturą gospodarczą, a nie polityką, nie państwem. Nazywa się to planowaniem partycypacyjnym. Dokonuje się tego w gospodarce, a nie w polityce. Ale poza tym Twoje rozumowanie jest uderzające i zasługuje na dalszy komentarz.
Jeśli ktoś, jakaś grupa lub kraj postanawia osiągnąć x i mu się to nie udaje, czy w jakiś sposób dowodzi to, jak ci się wydaje, że nikt inny w przyszłości nie byłby w stanie osiągnąć x, szczególnie w inny sposób? Dziwne w odniesieniu tego wszystkiego do historii jest oczywiście to, że w przypadku Sowietów postanowili zrobić x i w zasadzie to zrobili, choć z pewnością z wieloma problemami – to znaczy ustalili potężne państwo i gospodarka, które przynosiły korzyści rządzącym elitom politycznym i rządzącej klasie ekonomicznej, ale zgodnie z zamierzeniami podporządkowywały wszystkich innych. Dla kontrastu ja chcę zrobić coś zupełnie innego — to znaczy ustanowić gospodarkę bez klasy rządzącej, która w sprawiedliwy sposób sprzyja samorealizacji i rozwojowi wszystkich jej członków poprzez samodzielne decyzje i która praktycznie w niczym nie przypomina programu sowieckiego, korzystając z zupełnie innych instytucji itp. Mimo to w odpowiedzi ciągle podnosicie kwestię Związku Radzieckiego. Obawiam się, że nie jest to sekwencja i powinniście to dostrzec, chyba że oczywiście chcecie wyjaśnić, w jaki sposób ekonomia partycypacyjna wbrew pozorom podlega tej samej logice i krytyce. Nawet nie próbowałeś tego zrobić. Cieszę się, że to robisz.
Mówisz: „Fetyszyzm towarowy jest kluczem do dobrobytu i wydajności gospodarki kapitalistycznej oraz do względnego pokoju w państwach kapitalistycznych”. To dość niewiarygodne… względny spokój? Ale OK, myślisz, że aby mieć produkcję i mieć pokój, musimy stawić czoła różnym problemom, które również wiążą się z korzystaniem z rynków. Może tak być. Należy jednak zgodzić się, że gdyby istniał system, który mógłby zapewnić wydajność i pokój, a także systemy alokacji rynkowej lub lepsze, a także mógłby uniknąć problemów związanych z tymi systemami i zapewnić dodatkowe korzyści – takie jak promowanie solidarności, różnorodności, sprawiedliwego wyniki i samozarządzanie – byłoby poprawą. Jeżeli rzeczywiście zajmiecie takie stanowisko, którego odrzucenie wydawałoby się całkowicie nieludzkie, to wydaje mi się, że powinniście mieć nadzieję na wyłonienie się wizji gospodarczej o takich właściwościach. Nie należy też odmawiać oceny tego, co się pojawia, twierdząc, że w ogóle nie może istnieć, nie może działać, a priori, jak gdyby na świecie nigdy nie mogło być nic nowego. Nie chodzi tylko o to, że się mylicie, kiedy to robicie, ponieważ ma takie właściwości i działa, ale jest to okropnie sekciarska i zamknięta postawa, w której można by pomyśleć, że nie chcielibyście być stroną.
Mówisz…”Konkurencja jest niezbędną (i podkreślam słowo konieczna) formą, jaką przyjmuje współpraca w gospodarce większej niż gospodarka plemienna, gdzie cele członków są wspólne, a ich wzajemna komunikacja jest bezpośrednia (Hayek, The Fatalna zarozumiałość).
Mam nadzieję, że widzisz, że powyższe nie jest argumentem, a jedynie stwierdzeniem. Nie ma nic, co by to uzasadniało. Mówi, że jeśli grupa jest duża, nie może ona wspólnie zarządzać swoimi sprawami, lecz musi polegać na tym, że każdy aktor indywidualnie konkuruje z resztą, a każdy z nich stara się osiągnąć postęp, nie zważając na trudną sytuację innych. To ogromne (nie wspominając o bardzo smutnym) twierdzeniu. Jak ktoś miałby to poprzeć? Cóż, możesz postawić tezę, że transfer informacji jest zbyt duży, gdy przekraczasz określoną liczbę osób (lub miejsc pracy lub produktów), aby można było go obsłużyć jakościowo i dlatego należy go ująć w ilościach zwanych cenami. Następnie można by twierdzić, że nie da się tego rozsądnie i wystarczająco dokładnie przełożyć na ceny w żaden inny sposób niż zdecentralizowane rozliczanie preferencji podmiotów produkujących i konsumujących. Jak na razie dobrze. Ale teraz nadchodzi trudniejsza część. Należy następnie stwierdzić, że jedynym możliwym narzędziem ujawniania i zestawiania preferencji kupujących i sprzedających w sposób zdecentralizowany jest rynek, niedoskonały, ponieważ wynikający z liczenia dosłownie tylko kupujących i sprzedających w każdej transakcji, ale nie tych zewnętrznych, chociaż ma to również wpływ i ze względu na zliczenie nie tylko preferencji, ale woli, które przejawiają się nierównomiernie ze względu na różnice w dochodach. OK, ale ostatnie twierdzenie to znowu tylko twierdzenie, a nie argument. Aby było to argumentem, należałoby opisać pewne właściwości lub atrybuty ludzi lub instytucji, które uniemożliwiają czemukolwiek innemu niż konkurencyjne rynki sprostanie temu zadaniu. Nikt czegoś takiego nie zrobił. Nikt nawet nie próbował tego zrobić. Być może zainteresuje Cię fakt, że poważni ekonomiści, których prace, jak sądzę, lubisz, w swoich nie przeznaczonych dla szerokiego ogółu społeczeństwa pracach technicznych zaprzeczają temu twierdzeniu, swobodnie przyznając, że wiele innych rozwiązań może spełnić to zadanie, w tym (tak, zgadłeś , centralne planowanie, którego oboje nienawidzimy).
Jakie jest teraz moje zadanie obalić Pańskie twierdzenie, że nie ma trzeciej drogi, są tylko rynki lub umierające i odrzucone centralne planowanie. Cóż, ponieważ nie jest to argument, ale stwierdzenie oparte na wierze, nie mogę zająć się jego składowymi twierdzeniami i logiką. Nie ma tu nikogo, z kim można by się uporać. Więc muszę zrobić coś innego. Muszę wskazać model, który robi to, co twierdzisz, że nie da się zrobić. Istotnie, wraz z moim współautorem Robinem Hahnelem wskazuję na ekonomię partycypacyjną i planowanie partycypacyjne. Demonstruję werbalnym językiem jakościowym, a także technicznym, matematycznym sposobem profesjonalnych ekonomistów, jego różną efektywność i inne właściwości (patrz www.parecon.org dla wydawnictwa Princeton University Press zatytułowanej The Political Economy of Participatory Economics) i czekam na reakcję. Ciągle czekam.
Mówisz: „Nie mam czasu ani ochoty opracowywać tego za ciebie”. Przykro mi, David, ale nie możesz tego rozwinąć, nikt nie może… ponieważ nie ma żadnego opracowania. Istnieje rozsądny argument, że alokacja wymaga szerokiego transferu informacji i że należy go ująć w podsumowane miary względnej wartości przydatne dla kupujących i sprzedających, ale można również prawdopodobnie wykazać, że niektóre scentralizowane podejścia do osiągnięcia tego okażą się niewystarczające pod wieloma względami ( bo przy okazji można pokazać, że podejścia rynkowe również zawiodą pod różnymi względami, na przykład ze względu na efekty zewnętrzne), ale nie można i nikt nie pokazał, że żadne podejście inne niż rynkowe nie może być lepsze od rynków, a co najmniej, Powiedziałbym, że ponieważ istnieje takie podejście, planowanie partycypacyjne i taki argument został przedstawiony i nie został obalony.
Mówisz: „Twoje poglądy są w czystym sensie prymitywne; nie chcą stawić czoła temu, co doświadczenie tak boleśnie potwierdziło. Nie rozumiecie, dlaczego sowiecki i kubański socjalizm zawiódł. Nie rozumiesz też planowania w korporacji, jeśli myślisz, że odbywa się ono poza dyscypliną rynkową. (Jeśli tak się stanie, korporacja zbankrutuje.)”
Myślę, że całkiem dobrze znam historię oraz sukcesy i niepowodzenia tych i powiązanych wysiłków, a przydatne informacje na ten temat możesz znaleźć w różnych moich pismach. Główną lekcją, jaką każdy, kto chce stworzyć bardziej humanitarną i sprawiedliwą gospodarkę, musi wyciągnąć z tych doświadczeń, są straszliwe konsekwencje włączenia rynków lub centralnego planowania, hierarchii korporacyjnej i oczywiście politycznego autorytaryzmu leninizmu.
Znaczenie dyscypliny rynkowej dla centralnego planowania zachodzącego w korporacjach polega po prostu na tym, że zmusza ona uwagę do maksymalizacji zysków i – choć często pomijana przez analityków – do utrzymywania warunków, które pozwalają osobom na szczycie osiągać te zyski. Żaden z tych wpływów nie jest pożądany w porównaniu z lepszymi alternatywami, takimi jak zwracanie uwagi na dobrostan i rozwój człowieka, ale w żadnym wypadku nie stoi to w sprzeczności z tym, że decyzje są podejmowane centralnie i wykonują różne zadania – co więcej, często naruszają to, co moim zdaniem myślisz, że masz na myśli dyscyplinę rynkową, rezygnację z krótkoterminowych zysków, ponieważ uwolniłeś się wewnątrz jednostki od konieczności ich poszukiwania, biorąc pod uwagę wszelkiego rodzaju czynniki i konsekwencje wyborów, które rynki zignorowałyby i tak dalej. Ale znowu wszystko to wciąż nawiązuje do problemu z paskiem bocznym. Jeśli centralne planowanie nie może osiągnąć takiego stopnia materialnych rezultatów gospodarczych, jak chcesz, lub jeśli może, jak sądzę, jest to całkowicie oczywiste, jest dla mnie w dużej mierze nieistotne, podobnie jak to, czy dyktatury mogą osiągnąć pewien stopień koordynacji społecznej, czy nie nie ma dla mnie znaczenia. W każdym razie te systemy są okropne.
Chcesz określić opcje ekonomiczne w bardzo prosty sposób – istnieją rynki i istnieje centralne planowanie. Wybierać. Tak naprawdę to nie są nasze jedyne opcje. Inną alternatywą jest planowanie partycypacyjne. Korzysta z różnych instytucji i ma różne właściwości. Nie można argumentować przeciwko planowaniu partycypacyjnemu, odrzucając planowanie centralne, twierdząc, że planowanie centralne się nie powiodło itp., niezależnie od tego, jak często powtarzasz te uwagi. Nie sprzeciwiasz się budowie drapacza chmur, argumentując, że tipi nie pomieści wystarczającej liczby osób itp. Jeśli teraz chcesz spróbować wykazać, że pomimo twierdzeń, że jest inny, planowanie partycypacyjne w niektórych przypadkach sprowadza się do planowania centralnego sposób, chętnie to usłyszę. Ale byłbym też skłonny założyć się z Tobą o dowolną kwotę, że nie będziesz w stanie przekonująco przedstawić takiego argumentu.
Mówisz: „Błyskotliwość rynku polega właśnie na tym, że jest on poza kontrolą istot ludzkich. Podobnie jak praworządność, ale w większym stopniu jest to dyscyplina, która powstrzymuje niesforne jednostki przed całkowitym wymknięciem się spod kontroli. Ty i ja głęboko się nie zgadzamy.” Tak, masz rację w tym ostatnim punkcie, głęboko się nie zgadzamy. Nie wydaje mi się, żeby zachęcało to ludzi do prób miażdżenia się nawzajem w celu osobistego awansu na szczyt geniuszu… Między innymi dlatego, że rynki w rzeczywistości powodują, że ludzie skręcają w stronę wzorców wyboru, które niszczą nawet to, co im się podoba sami starają się osiągnąć, czasami, jak w przypadku pogorszenia koniunktury, recesji, załamań.
Mówisz: „To powszechny stan między jednostkami. Jak my lub ktokolwiek inny moglibyśmy efektywnie współpracować w przedsiębiorstwie w społeczeństwie, gdybyśmy nie mieli zewnętrznej dyscypliny, która by nas łączyła i umożliwiała nam funkcjonowanie? Jak przedsiębiorstwa koordynowałyby swoje działania w przypadku braku takiego neutralnego i bezlitosnego sędziego?”
Ponownie w tym fragmencie po prostu udowadniasz sekciarski sposób myślenia lub, alternatywnie, argumentujesz, dlaczego powinieneś zwracać szczególną uwagę na ekonomię partycypacyjną. Planowanie partycypacyjne zapewnia mechanizmy umożliwiające osiągnięcie tego, czego szukasz, ale w sposób demokratyczny i z uwzględnieniem pełnych kosztów i korzyści społecznych, a nie efektów zewnętrznych, oraz przynoszące sprawiedliwe rezultaty, a nie niszczące solidarność i powodujące ubóstwo. A rynki w żadnym wypadku nie są neutralne. Odsuwają wyniki od kanałów społecznych i skupiają się na kanałach wąsko indywidualistycznych. W praktyce nie są też powszechnie bezlitośni. Tak, bezlitośnie karzą biednych i słabych, ale bogaci i silni regularnie uciekają przed widmami rynku, organizując wiele środków, aby zapewnić, że bolesna dyscyplina rynkowa w przeważającej mierze pozostawi ich sąsiedztwo i wygodę. Co więcej, rynki nie są jakimś międzyplanetarnym lub danym od Boga narzędziem dyscyplinującym, którego scenariusz ma korzenie poza ludzkością. Rynki kumulują wybory poszczególnych ludzi i rzeczywiście to jest właśnie to, co zwolennicy rynku uważają za ich zaletę. Istnieje wiele problemów, ale dwa kluczowe są takie, że ludzie, których preferencje są liczone, (a) dokonują swoich wyborów, korzystając ze zniekształconych i niekompletnych informacji oraz (b) są uwzględniani nie tylko proporcjonalnie do tego, na ile wywierają na nich wpływ i odczuwają pragnienia, ale także, a nawet bardziej, w zgodzie z ich bogactwem i dochodami. Jeśli szczerze opowiadasz się za systemem alokacji, który w sposób zdecentralizowany skupia niezależne decyzje kupujących i sprzedających w rozliczaniu względnych wartości wszystkich pozycji, uwzględniając pełną ocenę powiązanych kosztów społecznych i korzyści związanych z produkcją i konsumpcją, to w powinieneś być zwolennikiem planowania partycypacyjnego. Łatwo jest udowodnić, nie stwierdzić, ale udowodnić, nawet w ramach współczesnej neoklasycznej teorii ekonomii, że planowanie partycypacyjne realizuje te cele (wśród innych celów społecznych, które również nam są bliskie) lepiej niż nawet najbardziej wolne rynki, znacznie mniej tych, których cierpimy.
Mówisz: „Uważasz, że Bill Gates dostaje za dużo. Ja nie. Jak to osądzimy? Jak wycenić dokonania Billa Gatesa? Stworzył miliony miejsc pracy, które nie istniały. Ujednolicił system na całym świecie. Który panel oceni jego wkład w porównaniu z jego błędami.”
Jeśli chcesz o tym porozmawiać, nie możesz z góry przesądzać, ile będziemy wynagradzać. Mówisz: przyjrzyjmy się wartości tego, czego dokonał Bill Gates i zdecydujmy, jakie powinno być jego wynagrodzenie. Myślisz, że nie zgadzam się co do jego wkładu. Ale jak wiele innych razy, nie czytasz moich słów. W rzeczywistości mówię, że przyjrzyjmy się jego wysiłkom i poświęceniu podczas pracy w gospodarce, aby zobaczyć, jakie powinno być wynagradzane. Zgadzamy się, że jeśli zastosujemy twoją normę, będzie miał gigantyczne dochody. Możemy się również zgodzić, że jeśli zastosujemy moją normę, uzyska ładny, ale niezbyt duży dochód. Która norma jest zatem moralna? Która norma jest ekonomicznie efektywna? I dlaczego? To są problemy. Nie będę tutaj przedstawiał pełnej prezentacji, gdyż już wcześniej sugerowałeś, że mój tom jest dla Ciebie za duży – chociaż możesz go znaleźć na stronie www.parecon.org kiedy tylko zechcesz – ale podważę to, myślę, że nawet ty tak naprawdę nie czujesz, filozoficznie, tak jak mówisz… podając przykład.
Załóżmy, że jutro wraz z tysiącem innych osób utkniesz na wyspie po wielkiej katastrofie statku. Reszta świata decyduje, że wszyscy zginęli… wszyscy pozostajecie niezauważeni, utknęliście. Zatem wszyscy zacznijcie zakładać sklep i żyć tak, jak wspólnie możecie. Teraz jakiś facet o imieniu Bill wpada na świetny pomysł — spójrzmy, jak wydobyć energię elektryczną z jakiejś obfitej paproci, czy cokolwiek innego — i ta innowacja w ogromnym stopniu poprawia życie wszystkich. Myślenie zajęło mu dziesięć minut, ale powiedzmy, że gdyby tego nie zapewnił, nigdy by tego nie odkryto.
Nadchodzi czas podziału dóbr dostępnych na wyspie, produktów ciężkiej pracy ludzi. Czy twierdzisz, że Bill powinien otrzymać połowę całości, trzy czwarte, 90%, nawet nie musząc pracować ani minuty, ze względu na ogromny wkład, jaki wniosła jego intuicja? Jeśli tak, OK, to jesteś konsekwentny, choć moralnie osobliwy. Jeśli nie, to myślę, że jesteś niekonsekwentny, ale w pewnym momencie, jak większość ludzi, którzy by mówili: trzymaj się, to fantastyczne, że Bill miał taką intuicję i możemy zrobić mu pomnik i uczcić rocznicę tej myśli z co roku dużą imprezę czy coś w tym stylu, ale napracowałem się i zasługuję na proporcjonalną część produktu naszej małej gospodarki za tę pracę, podobnie jak ty, ona i on, za waszą podobną ciężką pracę. Jeśli więc Bill chce jeść i cieszyć się skromnymi luksusami, jakie mamy na naszej wyspie, musi wykonać swoją część pracy. Jego wielki wkład nie przyćmiewa tego faktu. Zauważ, że ma teraz motywację do ciężkiej pracy… także… moralność i zachęty nie muszą ze sobą kolidować.
Czy Bill Gates zasługuje, moralnie lub ze względu na efektywność ekonomiczną, na sto miliardów dolarów, a nawet na coś więcej niż ciężko pracujący monter w zatłoczonej, hałaśliwej fabryce? Nie. przykro mi, ale nie w humanitarnej, kooperacyjnej i sprawiedliwej gospodarce, która byłaby również skuteczna, gdyby obejmowała nie tylko wynagrodzenie za wysiłek i poświęcenie, ale także demokrację rad, zrównoważone kompleksy stanowisk pracy i planowanie partycypacyjne.
Dodajesz: „Kto w ogóle jest w stanie zrównoważyć zalety posiadania standardowego systemu operacyjnego z wadami posiadania quasi-monopolu ograniczającego konkurencję? Myślisz, że ty lub jakakolwiek grupa, którą możesz zebrać, moglibyście rozwiązać te problemy i znaleźć sprawiedliwe rozwiązanie? Nie można byłoby nawet zacząć gromadzić faktów niezbędnych do wydania takiego wyroku, nawet gdyby można było znaleźć sędziów wolnych od uprzedzeń, czego nie można”.
Tak, a to tylko pokazuje, że zadajesz bezużyteczne pytanie w systemie, który promuje takie myślenie jako mądre. Prawdziwym problemem jest to, czy możemy wiedzieć, jak długo i ciężko ludzie pracują nad społecznie użytecznymi zadaniami, i czy możemy mieć system alokacji, który nagradza ludzi w sposób zgodny, a także rozdziela aktywa zgodnie z możliwościami, potrzebami i pragnieniami. Odpowiedź brzmi: tak, odsyłam do ekonomii partycypacyjnej.
Mówisz: „Spodobała mi się ta wymiana zdań z tobą, ale znowu nie widzę sensu kontynuowania tej rozmowy. Socjaliści rynkowi przynajmniej wyciągnęli te podstawowe wnioski”.
Nie, podejrzewam, że prawda jest taka, że niestety większość rynkowych socjalistów po prostu nie jest skłonna przyjąć przekonania, że rynki są jak grawitacja, albo idealne, albo jedno i drugie… więc ulegają i włączają rynki do swojej wizji, a szkoda.
Mówisz: „Zadziwiają mnie Twoje próby zdystansowania się od lewicy komunistycznej (wolę to określenie od leninowskiej). Czytałem Z. Jest w zasadzie zwolennikiem sandinisty, zwolennikiem Fidela i antyamerykaninem. Myślę więc, że poprawnie opisałem waszą politykę. Dopiero gdy wielkie dzieło zniszczenia zachodniej cywilizacji zostanie zakończone, przełamiecie szeregi i ponownie przejdziecie do opozycji”.
To niedorzeczne i dobrze o tym wiesz. Dlatego zastanawiam się, dlaczego mówisz takie rzeczy. Znowu świat jest bardziej zróżnicowany, niż na to pozwalasz. Nie wiem nawet, co mógłby oznaczać sprzeciw wobec Ameryki – ale sprzeciwiam się kapitalizmowi, rasizmowi, seksizmowi i tak dalej. Jasne. I tak, rzeczywiście popieram wysiłki krajów trzeciego świata mające na celu wyrwanie ich gospodarek i polityk spod kurateli do rządów zewnętrznych lub tyranów wewnątrz, a co ważniejsze, sprzeciwiam się barbarzyńskim wysiłkom z naszej strony, aby zapobiec takiemu wyzwoleniu. I tak. Mogę mieć taki pogląd i nadal krytykować powstające ruchy, nawet jeśli jest to zbyt subtelna mieszanka, abyś mógł sobie z nią poradzić. Jeśli chcesz wiedzieć, czy Z, a w szczególności ja, jestem częścią lewicy leninowskiej, czy komunistycznej, nie musisz polegać na mnie i moich pismach. Znajdź kilku z nich i zapytaj. Co ciekawe, wolontariusz ZNet właśnie zeskanował i dostarczył kopię pierwszej książki, jaką kiedykolwiek napisałem, opublikowanej w 1974 r., ale napisanej kilka lat wcześniej, zatytułowanej What Is To Be Undone. Wierzę, że w tamtym czasie byłeś kimś, kogo teraz określiłbyś jako komunistę lub stalinistę, prawda? Sprawdź książkę… przekonasz się, że nie byłem.
Mówisz: „Powiem to za ciebie; w tych e-mailach wykazałeś się większą kulturą osobistą i bardziej autentyczną pasją intelektualną, niż się spodziewałem po redaktorze „Z”. Oby było więcej lewicowców takich jak ty”.
Nie bierz złych implikacji. Dyskutowałem z Hubertem Humphreyem podczas wojny w Wietnamie. Nie sądzę, że byłoby możliwe, żebym czuła większą niechęć do innego człowieka i wszystkiego, w co był zaangażowany i w co reprezentował, ale zachowałem się kulturalnie, choć agresywnie. Trajektoria Twojego życia wydaje mi się poniżej pogardy, ale nie wpływa to na celowość przyjmowania pomysłów, które oferujesz, nawet tych głupich, nieprzebadanych i odruchowych, za dobrą monetę i cywilnego reagowania na ich treść.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna