Nic dziwnego, że moja szósta wizyta w Wietnamie wzbudziła wiele wspomnień, między innymi rozpoznanie podobieństw między doświadczeniami Wietnamczyków i Palestyny – dwóch narodów, które tak wiele dla mnie znaczyły w ciągu mojego dorosłego życia. Odwiedziłem Hanoi w 1968 roku w środku wojny amerykańskiej, która wyniszczyła kraj i jego populację, powodując śmierć ponad trzech milionów ludzi i celowo szkodząc środowisku i ludzkiemu otoczeniu, używając ogromnych ilości Agenta Orange, zawierającego wysoce toksyczną substancję chemiczną Dioksyny . Agenta Orange używano do defoliacji dużych obszarów wiejskich na południu w ramach taktyki przeciwko rewolucyjnym siłom wietnamskim, które wykorzystywały zalesione tereny wiejskie do przeprowadzania ataków. Dziedzictwo Agenta Orange w dalszym ciągu ponuro przypomina ludziom o wojnie, wywołując udręczone podejrzenia społeczne dotyczące obecnego skażenia, które wydaje się potwierdzać ciągłe występowanie deformacji wrodzonych w niektórych prowincjach, które znacznie przekraczają normalne oczekiwania statystyczne. Wietnamczycy wspominają tę trwającą tragedię przyciszonym głosem, gdyż rząd obawia się, że może to zaszkodzić wietnamskim planom zwiększenia eksportu produktów rolnych. Wpisuje się to w obecną atmosferę, w której troski o wojnę/pokój, z którymi spotkałem się podczas wizyty w Wietnamie w czasie wojny, zostały teraz zastąpione przez najwyższy priorytet polityki, jakim jest wzrost gospodarczy i redukcja ubóstwa.
Paraleli Wietnam/Palestyna nie należy rozumieć jako twierdzenia o podobieństwie. Każde z tych dwóch doświadczeń jest bardzo charakterystyczne i odzwierciedla wiele szczególnych cech kulturowego, historycznego doświadczenia gospodarczego i politycznego każdego kraju, a także specyfikę stosunków z jego regionalnym sąsiedztwem i otoczeniem globalnym. Jednocześnie te dwa narody mają wspólne, decydujące doświadczenia związane z przedłużającą się wiktymizacją przeplataną zaciekłymi walkami oporu, ponieważ ich pożądana narracja narodowa kolidowała z geopolitycznymi ambicjami i zobowiązaniami Stanów Zjednoczonych. W Wietnamie Stany Zjednoczone przyjęły odpowiedzialność za wojnę kolonialną, już raz przegraną przez Francję w 1954 r., i toczyły ją z niemal niepohamowaną wściekłością przez ponad dekadę, zanim wyrzekły się tej misji w 1975 r. i wymknęły się do domu ze słabo zamaskowaną porażką. Rzekoma stawka konfliktu dla Stanów Zjednoczonych w Wietnamie była mierzona i uzasadniana głównie w ideologicznej walucie zimnej wojny, utrzymującej w Azji linię przeciwko komunizmowi po „utracie Chin”. Według głównego uzasadnienia wojny Wietnam był azjatyckim domino, które w przypadku wpadnięcia w ręce sił narodowowyzwoleńczych doprowadziłoby do szybkiego rozprzestrzenienia się komunizmu na sąsiadów Wietnamu, co zostało wówczas zinterpretowane w Waszyngtonie jako oznaczające ekspansję chińskiej sfery wpływu.
Oczywiście motywacje ideologiczne i geopolityczne były jak zwykle okraszone obskurną propagandą na temat obrony wolności i ochrony Wietnamu Południowego przed agresją z Północy. Ten narzucony podział Wietnamu sam w sobie był wytworem ostatniego etapu zachodniego wyobrażenia kolonialnego, które próbowało wmówić światu, że granice wygody geopolitycznej mają pierwszeństwo przed podstawowym prawem do samostanowienia, które odzwierciedla organiczne jedności historii, tradycji i tożsamości narodowej. Ostatecznie, podobnie jak w przypadku większości innych walk antykolonialnych, ruch narodowy ostatecznie zwyciężył w okresie po 1945 r., ciesząc się w Wietnamie dobrodziejstwami natchnionego przywództwa politycznego, wojskowego i ideologicznego w osobach Ho Chi Minha, generała Vo Nguyena Giapa i Le Duana oraz historyczną tradycję wielowiekowych sukcesów w obronie terytorium kraju przed obcymi najeźdźcami, zwłaszcza Chińczykami. Co więcej, ta historyczna opowieść o zwycięstwie nie tylko wzmocniła Wietnamczyków. Byli równie dumni i wspierani przez niezwykły zapis pokonfliktowego pojednania z wcześniejszymi wrogami, który wiele innych rządów i społeczeństw mogłoby warto wziąć pod uwagę. Przywódcy polityczni w Hanoi lubili opowiadać zagranicznym gościom podczas wojny, jak Wietnamczycy przygotowywali pożegnalny bankiet dla swoich chińskich intruzów, gdy wybrali pokój, i postanowili wrócić do domu z oczywistą sugestią, że jeśli Amerykanie zatrzymają wojnę, może nastąpić przyjaźń, a nie oskarżenia i gorycz.
Nigdy lepiej nie rozumiałem komunistycznego hasła, że naszym wrogiem jest rząd, a nie naród, niż wtedy, gdy przyjechałem do Wietnamu w 1968 roku jako amerykański działacz pokojowy. To, co poczułem z głębią, której nie dało się zainscenizować, to autentyczność tych uczuć, wówczas silnie związanych z naukami i wierzeniami Ho Chi Minha. Postawę tę, tak odmienną od tej, której doświadczyłem jako dziecko dorastając podczas II wojny światowej, uosobieniem tej postawy było uznanie Ho dla Amerykańskiej Deklaracji Niepodległości, że wietnamskie dzieci w wieku szkolnym kazano czytać i myśleć o niej przez całą wojnę, w której amerykańskie samoloty codziennie zrzucali tony materiałów wybuchowych na wsie i miasta niemal bezbronnej ludności. Pamiętam, jak podczas tej wizyty jechałem przez piękną wietnamską wietnamską wieś i usłyszałem od urzędnika rządowego informację, że cała rodzina kierowcy zginęła niedawno w wyniku zamachu bombowego, ale gdyby amerykański samolot miał nas teraz zaatakować, zaryzykowałby życie, gdyby konieczne, aby ocalić twoje. Poczułem się wtedy wzruszony, ponieważ wydawało się to tak szczere i spójne ze wszystkim, co czułem podczas moich dwóch tygodni pobytu w tym kraju w czasie wielkich trudności narodowych, w tym niedoborów żywności i leków. Wietnamczycy nawet w tych strasznych okolicznościach byli gotowi dać o wiele więcej, niż ja byłem w stanie dać!
Moje doświadczenia z ludnością Palestyny, czy to żyjącą pod okupacją, jako mniejszość w Izraelu, czy w obozach dla uchodźców, czy w globalnej diasporze, zawierają wiele równoważnych wzruszających momentów, a może nawet więcej, którym towarzyszyły łzy smutku lub śmiechu. Obydwa narody wykazują odporność woli, cnotę, miłość i żywe, komediowe poczucie rzeczywistości, które przekracza to, co wydaje się wyobrażalne. Poza tym w przypadku narodu palestyńskiego jego walka jest nadal toczona wbrew pozornie przytłaczającym przeciwnościom, jeśli wierzyć rachunkom „realizmu politycznego”, który nigdy nie traci wiarygodności, niezależnie od tego, jak często się myli. Istnieją zasadnicze różnice pomiędzy głównym przeciwnikiem stojącym przed Wietnamczykami i Palestyńczykami. To właśnie ta podmiotowość sił opresyjnych nie jest dostatecznie powszechnie doceniana. Zarówno Francuzi, jak i Amerykanie, choć dużo inwestowali w swoje wojny, zawsze mieli plan B, metropolię, do której mogli wycofać się z Wietnamu, gdyby koszty kampanii zagranicznej stały się zbyt wysokie.
Dla Izraelczyków, chociaż wielu Żydów jako jednostki posiada drugi paszport, nie ma planu B, żadnej ojczyzny innej niż ta ustanowiona przez kolonialne przedsięwzięcie syjonistycznych osadników od jego powstania do końca XIX w.th wiek. Ta wysoka stawka syjonistów pomaga wyjaśnić sens usprawiedliwienia wywłaszczenia i cierpienia narodu palestyńskiego. Co jednak Izraelczycy mogą być zmuszeni wziąć pod uwagę w przyszłości, jeśli niekorzystne naciski wynikające z połączenia palestyńskiego narodowego oporu i globalnych inicjatyw solidarności staną się na tyle groźne, że uczynią atrakcyjnym dla Izraelczyków wybór Planu C, czyli „sprawiedliwego pokoju” opartego na równości obu narodów.
Tak drastyczna zmiana celów Izraela wymagałaby zarówno wycofania się z idei, jak i mechanizmów wykluczającego państwa żydowskiego, to znaczy porzucenia biblijnej wizji izraelskich Żydów okupujących całą „ziemię obiecaną” Palestyny, a następnie demontażu struktur apartheidu w celu utrzymać kontrolę nad narodem palestyńskim jako całością. W tym momencie sprawiedliwy pokój wydaje się scenariuszem na tyle nieprawdopodobnym, że wywołuje reakcje „utopijne” lub „niemożliwe” na jakikolwiek sugerowany kurs w tym kierunku. Jednak historia ma swoje sposoby na osłabianie ciemiężycieli i dokonywanie niemożliwego. Izraelczycy dobrze by zrobili, gdyby zastanowili się nad swoją przyszłością, zanim założyli, że mogą ujarzmiać naród palestyński w nieskończoność. Refleksje te powinny uwzględniać świadomość, że Palestyńczycy, podobnie jak izraelscy Żydzi jako zbiorowość też nie mam planu B (i kilkusekundowych paszportów!). Izraelskie egoistyczne twierdzenie, że skoro Palestyńczycy są „Arabami”, mogą i powinni porzucić swoje dążenie do suwerennej Palestyny i zadowolić się życiem w świecie arabskim. Palestyńczycy, jak można się było spodziewać, łączą swoje aspiracje ze swoimi powiązaniami z Palestyną i nie byliby bardziej zadowoleni ani pewni, gdyby przenieśli się do krajów arabskich, niż izraelscy Żydzi żyliby w kraju zachodnim, a właściwie mniej.
Większość przywódców palestyńskich od dawna wydawała się gotowa negocjować swoją wersję Planu C, który zawiera zastrzeżenie, że musi on nadać konkretne znaczenie stwierdzeniu „równości praw”. To prawda, że Hamas może wydawać się niechętny do poparcia w pełni rozwiniętego Planu C, przynajmniej na początku, ale jego przywódcy również w ciągu ostatniej dekady szukali ucieczki z rytmu nieustannej przemocy i gdyby izraelscy przywódcy wykazali porównywalną dobrą wiarę, długoterminowe dostosowanie wydaje się możliwe do osiągnięcia, korzystne dla obu narodów i pozwalające obu stronom czuć się komfortowo przy odmiennych interpretacjach tego, co zostało uzgodnione, czyli strefie niejednoznaczności, którą prawnicy bardzo dobrze wyznaczają, tak aby różnice były raczej neutralizowane niż rozwiązywane. Mówiąc dokładniej, Hamas nie byłby zmuszony do legitymizacji Izraela w procesie normalizacji stosunków i akceptowania faktu jego istnienia jako kraju.
Podczas wojny w Wietnamie Lyndon Johnson określił kiedyś Wietnam jako dziesiątą potęgę azjatycką, sprawiając wrażenie, jakby do zwycięstwa Wietnamczycy potrzebny był cud. Wielu historyków wojskowości wciąż nie potrafi zrozumieć wyniku konfliktu, biorąc pod uwagę dysproporcje gospodarcze i militarne pomiędzy przeciwnikami. Wojna w Wietnamie, zwłaszcza po tym, jak złudzenia co do amerykańskiego zwycięstwa zostały zniszczone przez ofensywę Tet w 1968 r., stała się zbyt kosztowna politycznie pod względem krwi i skarbów, aby ją kontynuować, chociaż jastrzębie z think tanków nigdy nie porzuciły upierania się, że „klęska została wyrwana z paszczy” zwycięstwa” lub, alternatywnie, podstępna sugestia, że „wojnę przegrano w amerykańskich salonach” (to znaczy w transmisjach telewizyjnych, zwłaszcza o martwych Amerykanach wracających do domu w workach na zwłoki i trumnach). Takie wyjaśnienia sprowadzają się do zaprzeczeń orientalistów dotyczących wietnamskiej agencji, sugerując, że tak zacofana technologia wojskowa mogłaby zwyciężyć w porównaniu z nieograniczoną ilością hipernowoczesnego sprzętu dostępnego dla sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych.
Od kilku lat skrajni zwolennicy Izraela nawołują świat, aby ruszył dalej, akceptując rzeczywistość, w której Izrael zwyciężył, Palestyńczycy przegrali i niezależnie od poczucia wartości walki palestyńskiej, stała się ona kolejną przegraną sprawą. Daniel Pipes, od dawna zagorzały syjonista, sformalizował tę dyplomację „końca gry”, wykorzystując organizację pozarządową znajdującą się pod jego wpływem, Forum Bliskiego Wschodu, do promowania „klubu zwycięstwa” zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i Izraelu, z udziałem członków USA Kongres i izraelski Kneset. Jest coś niezgodnego w takiej triumfalnej postawie. Nie pasuje to do wściekłych wysiłków izraelskich lobby na całym świecie, mających na celu zdyskredytowanie kampanii BDS jako „nowego antysemityzmu” lub do rosnącego impetu palestyńskiego globalnego ruchu solidarności, który coraz bardziej niepokoi izraelskie zespoły doradcze i biorąc pod uwagę do powstania mocno finansowanych kampanii mających na celu ukaranie antyizraelskich działaczy na całym świecie. Biorąc pod uwagę te realia, wydaje mi się, że właściwym porównaniem będzie dotyczyć twarzy Republiki Południowej Afryki, a nie zwycięstwa Wietnamu. Apartheid w Republice Południowej Afryki także wydawał się światu bezpiecznie zakorzeniony aż do szokującego momentu samozarządzającego się upadku na początku lat 1990. XX w., kiedy nawet marzyciele nie wyobrażali sobie pokojowego przejścia do rzeczywistości po apartheidzie.
Nie licząc na marzenia i marzenia, my, którym zależy na sprawiedliwej przyszłości obu narodów, musimy zdać sobie sprawę, że będzie ona zależała od pracy, poświęceń, a przede wszystkim walki. Marzenia nie staną się nową rzeczywistością bez zaangażowania odważnych i kreatywnych ludzi oraz inspirującego wpływu na przyjaciół i sympatyków. To błogosławieństwo wzmacniania i charyzmatycznej odporności jest podstawową tożsamością Wietnamczyków i Palestyńczyków, ich punktem najgłębszej zbieżności.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna