Po poważnym spadku liczby lewicowych kandydatów wybranych do nowego indyjskiego parlamentu zadowolony z siebie senior Fundacji Indyjskich Izb Handlowo-Przemysłowych (FICCI) nie mógł powstrzymać swojej korporacyjnej radości.
W ten sposób ogłosił werdykt ludu: „głosowanie za stabilnością, ciągłością i pominięciem lewicy”.
We wszystkich trzech kwestiach miał rację, błędnie jednak odczytał treść wszystkich trzech epitetów.
To, że było to głosowanie za stabilną dyspensą rządową, jest wystarczającą prawdą; ale stabilność w celach całkowicie sprzecznych z tym, jak dżentelmen rozumiał tę sprawę.
Tam, gdzie FICCI i inne konglomeraty korporacyjne pragną propagować pogląd, że jako kontynuację neoliberalnych reform wybrano stabilność, obecnie jest całkowicie jasne, że werdykt opowiadał się za innym rodzajem ciągłości, a mianowicie dalszym zwiększaniem wydatków publicznych na rzecz podniesienia na duchu zwykłego Hindusa, którego około 78% wydaje mniej niż dwadzieścia rupii dziennie.
Reformy, do których dąży elektorat, to te, w których państwo kontynuuje swoje interwencje poprzez politykę finansową, aby skierować inwestycje w zatrudnienie na obszarach wiejskich, służbę zdrowia, edukację, systemy emerytalne dla niezorganizowanej siły roboczej (ogromne 95% całkowitej indyjskiej siły roboczej ), programy mieszkaniowe dla biedoty miejskiej zamieszkującej rozległe slumsy, sieć dróg w głębi lądu, budowa infrastruktury tam, gdzie dotychczas nie istniała, dzięki działaniu Krajowego Systemu Gwarancji Zatrudnienia na Obszarach Wiejskich, jakościowo nowe spojrzenie na prawa Adivasis do lasów, oszczędzanie wody i misje związane z energią odnawialną.
Rzeczywiście, rząd proponuje poważne dążenie do zarezerwowania jednej trzeciej miejsc w parlamencie dla kobiet i przyjęcie przepisów mających na celu zapobieganie/ograniczanie powszechnych pogromów. Wszystkie te środki można doprecyzować i zmienić.
Że na właśnie zakończonej krótkiej sesji Izby Ludowej premier, odpowiadając na debatę dotyczącą wystąpienia Prezydenta do parlamentu, w której w przeważającej mierze podkreślano programy reformistyczne tego drugiego rodzaju, powinien był poświęcić większość swojego wystąpienia właśnie tym imperatywom potwierdza kierunek, jaki chce obrać rząd. Rzeczywiście, szczęśliwym odejściem od postrzegania klasy rządzącej jest to, że premier przyznał, że „lewicowy ekstremizm” ma swoje korzenie w konkretnych kwestiach związanych z własnością gruntów, użytkowaniem gruntów i prawami do lasów. Alleluja!
Na szczęście nie wydaje się już odstraszany modnym poglądem klasowym, że program gospodarczy obliczony na korzyść ogromnej większości wywłaszczonych jest złą, „populistyczną” polityką, jedynie nierozsądnym odwracaniem uwagi i wyczerpywaniem zasobów narodowych.
Co pikantne, zorganizowane partie Lewicy mogły zostać zredukowane do jednej trzeciej liczby, jaką miały w poprzedniej Izbie. Program Lewicy nie tylko nie został pominięty, ale obie zdobyły w Kongresie imponującą liczbę i jest teraz postrzegany przez tę partię zagwarantować zarówno własne dalsze sukcesy, jak i sprawiedliwy wzorzec „rozwoju” w dłuższej perspektywie.
Partie lewicowe mogą chcieć zastanowić się nad ironią losu, że o ile z jednej strony w godny podziwu sposób starała się poprzez życie poprzedniego reżimu, który wspierały z zewnątrz, forsować ten program, o tyle być może zapomniały zarządzać tym samym w państwach Unii gdzie sprawowali stery władzy państwowej. Szkoda, że przepaść między tym programem a bliskością lewicy do publiczności, na której pragnie zyskać, nigdy nie wydawała się bardziej ziewająca.
Powiedziawszy to, wyraźnie widać, jak rygorystycznie nowy rząd pod przewodnictwem Manmohana Singha stara się wdrożyć socjaldemokratyczną wizję, którą sobie narzucił.
Ponieważ poważnym błędem byłoby nie doceniać siły oddziaływania tych, którym pomimo wszystkiego, co przydarzyło się na całym świecie gospodarkom kapitalistycznym, trudno jest wyzbyć się swojej chciwości na pierwszym planie – a wszystko to niewątpliwie w imię „dobrej ekonomii” ” i brzmią „interes narodowy”.
Znaczenie tego, co dzieje się w Indiach, najlepiej podkreśla to, co właśnie wydarzyło się w Europie.
Mianowicie, w właśnie zakończonych wyborach do Parlamentu Europejskiego partie centroprawicowe, w tym wręcz faszystowskie, pokonały centrolewicę.
Złowieszczo wydaje się, że Europa zmierza na ścieżkę przypominającą wydarzenia następujące po krachu na Wall-Street w 1929 r.
Wysokie bezrobocie, niepewność co do emerytur i innych świadczeń socjalnych skierowały wyborców z powrotem w stronę rasistowskiej/nacjonalistycznej osi preferencji. Należy zauważyć, że wiele z tych prawicowych partii odniosło zwycięstwa na programach bezwstydnie antyimigracyjnych i antyegalitarnych.
Na przykład w Austrii skrajnie prawicowa Partia Wolności prowadziła kampanię na platformie antyislamskiej, a plakaty wyborcze wzywały do „Zachodu w rękach chrześcijan”.
To samo dotyczy antyislamskiej partii Geerta Wildersa w Holandii.
Natomiast wyjątkowym wkładem głosowania w Indiach było pokonanie sił ekskluzywności i solipsystycznej bigoterii. Oprócz wezwania do przedstawienia wizji gospodarczej opartej na inwestycjach publicznych Kongres zwyciężył w kwestii włączenia społecznego i kulturalnego. Podobnie jak Obama w Ameryce.
To, że Indie nadal rosną w imponującym tempie 6-7%, jest wystarczająco inspirującym faktem, aby zapobiec naciskaniu nowego rządu na kierunek polityki mający na celu tuczenie już utuczonych i dalsze zubażanie już zubożałych.
Historia mówi nam, dokąd europejski wybór prawdopodobnie doprowadzi Europę, skoro już tam kiedyś była. Myśl, która musi jeszcze bardziej ośmielić rząd Indii, aby przekonać go o słuszności tego, co proponuje zrobić w ciągu nadchodzących pięciu lat.
Nie trzeba dodawać, że ekskluzywny, prawicowy program w czasach ograniczeń gospodarczych może być jedynie propozycją fatalną pod każdym względem.
Biorąc pod uwagę dominację lewicowego programu w Indiach, partiom Lewicy wypada nie tylko opłakiwać swoje szczególne straty wyborcze, ale także zbudować w nadchodzących dniach ruchy masowe, aby zapewnić kontynuację programu, który miały tak wiele do zrobienia z.
Ale to wszystko może się wydarzyć tylko wtedy, gdy nauczą się nie żałować konkretnych niepowodzeń, które w pierwszej kolejności doprowadziły do ich strat wyborczych. Wśród nich znajduje się niejednoznaczne równanie z irytującym obliczem prywatnego kapitału w ich własnych strefach wpływów, styl aroganckiego, odgórnego przywództwa, brak połączenia wielu osi niepokoju wśród ludzi oraz brak właściwej identyfikacji, a następnie odnoszą się do sił demokratycznych spoza dziewiczej/doktrynalnej ideologii lewicy.
Rzeczywiście, potrzebna jest szersza inicjatywa – taka, która oferuje historyczne wyzwanie różnym falangom zorganizowanej lewicy indyjskiej.
Ma to na celu zepchnięcie pragnienia hegemonii partii do spadku, połączenie głów w sprawie wspólnego lewicowego programu, utworzenie zjednoczonej lewicy i umożliwienie krajowi czerpania korzyści ze skoordynowanej lewicowej opozycji wobec prawicowej polityki.
Taki projekt mógłby mieć na celu stworzenie prawdziwej, nowej dwubiegunowości w indyjskiej polityce, w której fałszywą dwubiegunowość pomiędzy Kongresem a BJP zastąpi się sporem pomiędzy wszystkimi przekonaniami prawicowymi z jednej strony a ogólnokrajową alternatywą lewicowo-centrowego.
To, co partie lewicy próbowały zrobić ze fatalnym adhocyzmem w właśnie zakończonych wyborach, to zupełnie inna sprawa, od początku błędna.
Jakakolwiek inicjatywa w ramach proponowanej propozycji musiałaby wyjść od zjednoczonej i odnowionej lewicy, odnowionej przez kilka lat bliskiego kontaktu z masami, nie tylko za pośrednictwem zamkniętych kadr, ale poprzez bardziej amorficzne ludzkie rozproszenie wysiłków, polegające na długim i uważnym słuchaniu mądrość oddolna ma pierwszeństwo przed nakazowymi klejnotami myśli książkowej.
Jeśli miałaby zostać podjęta próba takiej jedności Lewicy, rutynowo wyznawane pojęcia kolejności dziobania musiałyby ustąpić miejsca uznaniu konkretnego wkładu na podstawie różnorodnych porządków lewicy. Sekciarska lewica – choroba, która zdaje się dotykać wszystkie jej sekcje – nie jest lewicą, która albo może dostarczyć dobra, albo to, o co proszą zniesmaczone masy Indii.
Taka odnowiona i zjednoczona lewica wymagałaby wówczas także wypracowania modus vivendi z sekcjami postępowymi i innymi formacjami, głównie z Partią Kongresową.
Truizmem musi teraz wydawać się to, że realia gospodarcze Indii oraz pluralizm społeczny i kulturowy wymagają troskliwej, lewicowej polityki. Jest to jednak imperatyw makrohistoryczny, którego potwierdzeniem w ostatnich latach była najpierw porażka zarozumiałego, kierowanego przez korporacje reżimu NDA w 2004 r. oraz ponowny wybór reżimu kierowanego przez Kongres i wspieranego przez lewicę, który nastąpił obecnie w 2009 r. uszczuplił liczebność lewicy w parlamencie.
To uznanie musi w dalszym ciągu napędzać siły lewicy centrowej w Indiach, niezależnie od tego, jak elektroniczne kanały korporacyjne mogą zdemoralizować lub połączona z globalną siecią klasa średnia krzyczeć o morderstwie, co najmniej w celu zwiększenia równości.
Tymczasem pouczające i zabawne jest obserwowanie, jak indyjskie media metropolitalne dzień po dniu są zajęte łamaniem swoich analitycznych głów, aby doradzać BJP, w jaki sposób najlepiej odnowić swoją fortunę, mimo że wiele z nich otwarcie przyznaje, że BJP nie ma już ani żadnych „podstawowych przekonań”, ani przywództwa, które może je naprawić.
Wręcz przeciwnie, pomimo widocznego zwycięstwa lewicowego rekordu i programu w wyborach powszechnych w 2009 roku, wszyscy ci znamienici są równie zajęci ogłaszaniem ostatecznego upadku indyjskiej lewicy i życzeniem, aby nigdy nie powróciła.
Cudownie kręte są sposoby działania elity, która choć pokonana, potrafi nadal ostro i bezwstydnie argumentować.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna