Więc wujek Sam przemówił. Mimo wszystko Musharraf to dobry człowiek i najlepszy wybór dla „demokracji” w Pakistanie. Stało się to zaledwie kilka dni po dekrecie Senatu Stanów Zjednoczonych, że wszelka przyszła pomoc dla tego kraju będzie powiązana z przeprowadzeniem przez generała „wojny z terroryzmem”. Wyraźnie sugeruje się, że dopóki Musharraf będzie skłonny zbombardować talibów z na pustkowiach Waziristanu demokracja w Pakistanie nie musi zajmować wysokiego miejsca w programie Waszyngtonu. Oksymoron, kretynie.
A przecież przyjmując taki pogląd, prezydencja Busha jedynie realizuje swoje wewnętrzne priorytety. Nie zapominajcie, że właśnie odkryto, że FBI masowo wtrącało się w życie niewinnych Amerykanów – to najnowsza wiadomość w karierze prezydencji, która systematycznie ograniczała wiele praw człowieka i praw demokratycznych, na których opiera się kraj. wolnych i odważnych powstało jakiś czas temu. W rzeczywistości nawet gdy to piszę, słyszę za sobą budzącego respekt kongresmana Murthę, który mówi Wolfowi Blitzerowi, że Ameryką rządzi obecnie „dyktatura”, która nie uznaje już swoich konstytucyjnych zobowiązań wobec izb Kongresu.
Zatem rozbicie biur Geo TV w Islamabadzie trudno wydawać się aż tak wstrząsającym naruszeniem protokołu konstytucyjnego. Ten chamski epizod z trudem może przyćmić historię CIA w tej sprawie na całym świecie lub dorównać finezji ujawnieniom Wilsona i Valerie Palme. Jeśli chodzi o szanownego głównego sędziego Sądu Najwyższego Pakistanu, któremu prezydent w mundurze wydał stanowcze rozkazy wymarszu, można było oczekiwać, że będzie na tyle patriotą, aby konstruktywnie zażywać leki w celu zapewnienia kontynuacji Musharrafa na stanowisku – coś, co reżim Busha uważa za kluczowe dla celów amerykańskiego imperializmu w regionie.
Równie imponujący jest śpiew dla dorosłych prezentowany przez indyjski establishment. Dawno minęły czasy, gdy dyktatury na wysokich obcasach ściągały z kraju Gandhiego wysokie napomnienia moralne. Od tego czasu nauczyliśmy się od Nietzschego, że moralność jest bronią słabych; teraz, gdy aspirujemy do Zaratustry, musimy przypomnieć, że Kautaliya był tutaj na długo przed tym, zanim niemiecki nowicjusz, nowicjusz, nauczył zachodni świat, jak dotykać szczytów amoralnej władzy i dominacji. Dlaczego przecież wydarzenia w sąsiednim Pakistanie miałyby wywołać zamieszanie w New Delhi, skoro udało nam się ładnie uścisnąć dłoń nowej armii w sąsiednim Bangladeszu i rzeczywiście, kiedy słynnie dogadujemy się z odwieczną juntą w Myanamarze, także obok, zostawiając tę dzielną Aung San Suchi samą sobie, jak uwięzioną w klatce Panią Shallot. Nie mieliśmy też najmniejszego problemu ze współzamieszkaniem z Neronem XXI wieku (jak go słynnie nazwał Sąd Najwyższy Indii) w Gujarat, któremu udało się zredukować całą część Gudżaratów do wykluczonych nieobywateli.
Powiedziawszy to, należy również przyznać, że siedmioletni reżim Musharrafa był fascynująco enigmatyczny. Chociaż pozostaje oczywiste, że Musharraf gorąco pragnie nadal być zarówno prezydentem, jak i szefem armii, co zostało zatwierdzone przez zgromadzenie pieczątkowe, jest równie oczywiste, że wypracował sobie zwinność zarówno w artykulacji, jak i praktyce politycznej, która odróżnia go od Ayuba Khana , Yah Yah Khan lub Zia-ul-Haq. Niemałą zasługą, a w istocie czymś wyjątkowym, jego prezydentury jest to, że mediom w Pakistanie pozwolono na swobodę i szczerość, które czasami zdawały się przyćmiewać najbardziej renomowane indyjskie odpowiedniki.
Ten bezsporny fakt rodzi zatem szereg pytań: czy należy to odczytywać jako poważne (w celu plagiatu barda) autentycznego ideologicznego zaangażowania Musharrafa na rzecz demokracji, czy też jedynie jako chwyt, którym błędnie zmanipulował, aby zbudować wiarygodność, która rzeczywiście nie posiada? Jeśli to pierwsze, to na przykład atak na stację telewizyjną Geo w Islamabadzie wskazuje na intrygi pałacowe, które mają na celu podważenie tego zaangażowania od wewnątrz na rozkaz sił, które projekt demokratyzacji Pakistanu odczytują zamiennie z wasalstwem wobec Ameryki. Jeśli to drugie, to czy incydent z Geo TV jest pierwszym przypadkiem nieudanej manipulacji prezydenta, wywołującej nieprzewidziany i dotychczas bezprecedensowy opór na ulicach w imieniu sił, które pragną w pełni demokratycznej przyszłości dla Pakistanu?
Niestety, niezależnie od tego, jak pozornie rywalizujące ze sobą siły mogłyby chcieć przedstawić tę sprawę, odpowiedzi nie są łatwe do znalezienia – jeszcze nie teraz. Czy można po prostu odłożyć na bok późniejsze przeprosiny Musharrafa i otwarte publiczne oświadczenie, że atak ma charakter spiskowy? A może rzeczywiście patrzymy na pomysłowego bohatera, którego pragnienie stworzenia postępowego i demokratycznego państwa sprawia, że wszędzie postrzegani są jako skażeni morderczymi pułapkami? Czy odczytujemy jego niechęć do uderzania młotkiem i szczypcami w bandytów z Badlandu i innych obozów terrorystycznych jako dowód jego współudziału ze średniowiecznymi reakcjonistami i religijnymi bigotami, czy też powinniśmy się uczyć, aby zobaczyć, że jeśli nie będzie chodził na linie, nie przetrwa ani dnia? ?
A co sugeruje jego kariera w porównaniu z zainteresowaniami w Kaszmirze i zrównaniem z Indiami? Czy możemy po prostu argumentować – jak to rutynowo robią niektórzy renomowani specjaliści ds. bezpieczeństwa – że ten mężczyzna zabierał nas na przejażdżkę, czy też jego kartoteka dotycząca tych dwóch kwestii jest wystarczająca, aby uzasadnić bardziej charytatywną interpretację? Co na przykład powiemy o pakistańskim prezydencie, który odważnie odrzuca wszelkie roszczenia wobec Kaszmiru, a także długo utrzymywaną świętość zgrzybiałych rezolucji ONZ? Jakich korzyści może on spodziewać się dzięki takiemu postępowaniu ze strony mułłów i feudałów, których wpływów nie wydaje się ani w pełni popierać, ani od których nie do końca się wyzwoli? Tak więc ani otwarcie nie przyznał się do sprawiedliwości, jeśli w ogóle istnieje, wojny zastępczej, ani nie odrzucił jej z ręki.
Jest też Musharraf, który zarówno stara się utrzymać państwo amerykańskie po swojej stronie, jak i który również nie boi się wygłaszać zarozumiałych dźwięków o „nacjonalistycznym”, gdy imperialistyczny nacisk na niego wzrasta do niedopuszczalnego nacisku. Albo rozważmy inną, ważniejszą kwestię: może być prawdą, że na razie Amerykanie w najmniejszym stopniu nie chcą powrotu masowych partii politycznych na aktywny obszar polityczny w Pakistanie (tyle, jeśli chodzi o ich zainteresowanie… „demokracja”) i w tym zakresie nie nakładaj na Musharrafa obowiązku poszukiwania takiego kursu; ale czy nie rodzi to więcej niż pytanie o to, jaką „demokratyczną” przyszłość planuje dla Pakistanu Musharraf? Jak zsekularyzować i zdemokratyzować Pakistan, jeśli szczęśliwie włączycie mułłów do swojej bazy wsparcia, a jednocześnie utrzymacie na wygnaniu tych, którzy mają władzę wśród mas? I jak długo zamierza pan angażować elokwentne społeczeństwo obywatelskie, aby legitymizować wasze demokratyczne mandaty, nie pozwalając, aby ich program stał się programem krajowym?
Znaczenie tej ostatniej zagadki rzeczywiście nabrało nowego wymiaru, co wielu mieszkańców Pakistanu uważa obecnie za ostateczność pogrążoną w kryzysie. Niezależnie od tego, czy są to prawnicy, dziennikarze, pracownicy praw człowieka czy ikony narodowe – jeśli nie jeszcze potężni przeciwnicy polityczni – jak Imran Khan, wszyscy wydają się uważać, że chodzenie po linie Musharrafa w końcu stało się zbyt niepewne śliskie, żeby mógł przez nie przejść na palcach. Naturalnie to, co wydarzy się w nadchodzących dniach, albo w Pakistanie doprowadzi do powrotu do dyktatury na pełną skalę, jeśli nie pod rządami Musharrafa, to pod rządami jakiegoś jeszcze bardziej sympatycznego wojskowego wybranego przez Waszyngton, co ponownie pozostawi Kaszmir w zawieszeniu, albo… wysoce nieprawdopodobne, jak musi się to teraz wydawać – egzorcyzmować demony, które nękają Pakistan od czasu jego wypełnionego nienawiścią ogłoszenia, i czyniąc to, miejmy nadzieję, umożliwią także podobną czystkę z demonów w Indiach.
Niezależnie od tego, jak na to spojrzeć, jak na razie niewielu chciałoby być na miejscu Musharrafa. Nękany morderczymi, sprzecznymi celami, wzywany przez walczące ze sobą ideologiczne antagonizmy, bycie Musharrafem musi być mylące. Jedno wydaje się jednak pewne: kariera prezydenta w mundurze mogła stać się całkowicie nie do utrzymania w następstwie niedawnych ataków na instytucje demokratyczne – wymiar sprawiedliwości i media. W tym zakresie można wybaczyć małe ustępstwo w stosunku do hiperboli: Musharraf i Pakistan rzeczywiście wydają się u progu decydującego momentu; i w zależności od tego, w którą stronę potoczy się ten moment, wiele innych cech życia subkontynentalnego, a także późniejsze wydarzenia na świecie, również należy uznać za podlegające zmianie. Gdyby Pakistan odpowiedział na ataki w miastach represjami, z Waziristanu mogłaby zabrzmieć trąba zwycięstwa; jeśli jednak okaże się inaczej, Wuj Sam może mieć trudności z pogodzeniem się z wystarczająco rzeczywistą transformacją demokratyczną w kraju sojuszniczym, która mogłaby następnie dostosować współrzędne do amerykańskiej polityki w Azji Zachodniej i na Bliskim Wschodzie. I choć byłoby to jawne przeciwstawienie się „terroryzmowi”, taka transformacja jednocześnie uczyniłaby terytorium Pakistanu mniej podatnym na spacery z ciastami CIA i Pentagonu. I, nie daj Boże, nowy Pakistan, nowe Indie i wystarczająco chętna dwójka Chin i Rosji mogą zjednoczyć się w nowszy sposób, aby zwieńczyć stratę Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie i w Azji Zachodniej utratą również tych części.
Czy Musharraf może wykorzystać ten moment, aby ogłosić się Simonem Bolivarem Azji Południowej? Jest wielu, którzy staną po jego stronie. Być może nawet Manmohan Singh, Chidambaram i Montek Singh Ahluwalia – mimo że są bystrymi ludźmi – zmienią zdanie. A znając Indie, dotarcie do reszty nie zajęłoby dużo czasu.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna