Faszysta Franco mógł nie żyć od ponad czterdziestu lat, ale Hiszpania wciąż jest obciążona jego zwłokami dyktatora. Nowy paradygmat został ukuty w samej wzniosłej Unii Europejskiej, samozwańczej ojczyźnie/protekcjonalnej przekazicielce praw człowieka mniejszym regionom na całej planecie: „W imię demokracji powstrzymajcie się od głosowania albo w przeciwnym razie”. Nazwijmy to demokracją w stylu nano-franco.
Nano-Franco to hiszpański premier Mariano Rajoy, którego bohaterskie oddziały uderzeniowe zostały przesunięte z powodu poważnego ogólnokrajowego alarmu terrorystycznego, aby uderzać pałkami i strzelać gumowymi kulami nie przeciwko dżihadystom, ale… wyborcom. Co najmniej sześć szkół stało się terenem tego, co było poprawnie nazwane Bitwa o Barcelonę.
Skrajnie prawicowi zorganizowali nawet demonstrację w Barcelonie. Nie pokazano tego jednak w hiszpańskiej telewizji, ponieważ było to sprzeczne z oficjalną madrycką narracją.
Rząd Katalonii pokonał faszystowskich bandytów dwoma bardzo prostymi kodami – jak ujawniła La Vanguardia. „Mam Tupperware. Gdzie się spotkamy?" to kod na telefonie komórkowym na kartę, umożliwiający zbieranie i zabezpieczanie urn wyborczych. „Jestem papierowym podróżnikiem” – taki kod miał chronić faktyczne papierowe karty do głosowania. Julian Assange/WikiLeaks ostrzegał przed pierwszą na świecie wojną internetową, którą Madryt przeprowadzi w celu zniszczenia elektronicznego systemu głosowania. Kontrapunkt był – dosłownie – na papierze. Agencja Bezpieczeństwa Narodowego USA musiała wyciągnąć kilka wniosków.
Zatem mieliśmy władzę techno połączoną z tchórzliwą taktyką represji frankistowskich, przeciwstawioną władzy ludu, jak rodzice organizujący protesty okupacyjne w szkołach, aby upewnić się, że w dniu referendum działają one prawidłowo. Według wstępnych wyników około 90% z 2.26 miliona Katalończyków, którzy weszli do urn, głosowało za niepodległością od Hiszpanii. W Katalonii zarejestrowanych jest 5.3 miliona wyborców.
W wyniku nalotów hiszpańskiej policji utracono około 770,000 42 głosów. Frekwencja na poziomie około XNUMX% może nie jest wysoka, ale z pewnością nie jest niska. W miarę upływu dnia w całej Katalonii, wśród wszystkich zaangażowanych klas społecznych, narastało poczucie, że nie chodzi już o niepodległość; chodziło o walkę z nowym rodzajem faszyzmu. Pewne jest, że nadchodzi Doskonała Burza.
Bez pasaranu
„Instytucjonalna deklaracja” przeważającej przeciętności nano-Franco Rajoya, wygłoszona zaraz po zamknięciu lokali wyborczych, wywołała niedowierzanie. Najważniejszym wydarzeniem było przeciętne podejście do Magritte'a: „Ceci n'est pas un referendum”. To referendum nigdy się nie odbyło. I nigdy nie mogłoby to mieć miejsca, ponieważ „Hiszpania jest demokracją dojrzałą i zaawansowaną, przyjazną i
tolerancyjny". Wydarzenia dnia udowodniły, że to kłamstwo.
Rajoy powiedział, że „zdecydowana większość Katalończyków nie chce uczestniczyć w scenariuszu secesjonistycznym”. Kolejne kłamstwo. Jeszcze przed „nieistniejącym” referendum od 70% do 80% Katalończyków stwierdziło, że chce głosować, na tak lub nie, po przemyślanej debacie na temat swojej przyszłości.
Co najważniejsze, Rajoy wychwalał „niezachwiane wsparcie UE i społeczności międzynarodowej”. Oczywiście; niewybrane „elity” UE w Brukseli i głównych stolicach europejskich są całkowicie terroryzowane, gdy obywatele UE wypowiadają się.
Jednak głównym kłamstwem nano-Franco było to, że „demokracja zwyciężyła, ponieważ
konstytucja była przestrzegana”.
Rajoy spędził tygodnie, broniąc swoich represji wobec referendum, powołując się na „rządy prawa takie jak nasze”. W istocie jest to „ich” prawo. Sednem sprawy są artykuły 116 i 155 wstecznej konstytucji hiszpańskiej, z których pierwszy opisuje, jak działają stany alarmowe, wyjątki i oblężenie w Hiszpanii, a drugi ma na celu „zmuszenie [wspólnoty autonomicznej] siłą do spotkania… obowiązków lub w celu ochrony… interesów ogólnych.”
Cóż, te „obowiązki” i „ogólne interesy” definiuje – kto inny, tylko Madryt i Madryt. Hiszpański Trybunał Konstytucyjny to żart – nie mogła go mniej obchodzić zasada podziału władzy. Sąd skupia grupę legalistycznych mafiosów/patusów pracujących dla dwóch partii establishmentu, tak zwanych „socjalistów” z PSOE (Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej) i średniowiecznych prawicowców z Partii Ludowej Rajoya (PP).
Niewielu spoza Hiszpanii pamięta nieudany zamach stanu z 23 lutego 1981 r., kiedy próbowano wrzucić Hiszpanię z powrotem w długą, ciemną noc frankistowską. Cóż, byłem w Barcelonie, kiedy to się wydarzyło – i to żywo przypomniało mi wojskowe zamachy stanu w Ameryce Południowej w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Od czasu zamachu to, co w Hiszpanii uchodzi za „sprawiedliwość”, nigdy nie przestało być zwykłym lokajem tych dwóch partii politycznych.
Właściwie Trybunał Konstytucyjny zawieszony katalońską ustawę o referendum, argumentując, że narusza ona – średniowieczną – hiszpańską konstytucję. Ta haniebna zmowa jest oczywista dla większości mieszkańców Katalonii. To, co planuje Madryt, jest w zasadzie także zamachem stanu – przeciwko katalońskiemu rządowi i, oczywiście, przeciwko demokracji. Nic więc dziwnego, że na ulice Katalonii powróciła nieśmiertelna mantra z czasów wojny domowej: „¡No pasarán!” Nie przejdą.
Bruksela robi demofobię
Rajoy, bandyta, mierny i skorumpowany (to kolejna długa historia), skłamał jeszcze bardziej, mówiąc, że utrzymuje „drzwi otwarte do dialogu”. Nigdy nie chciał dialogu z Katalonią – zawsze odmawiał zorganizowania referendum w jakiejkolwiek formie i formie lub przekazał jakiekolwiek uprawnienia katalońskiemu rządowi regionalnemu. Prezydent regionalny Katalonii Carles Puigdemont upiera się, że musiał zwołać referendum, ponieważ tak obiecały partie separatystyczne, wygrywając wybory regionalne dwa lata temu.
I oczywiście nikt nie jest aniołem w tej hardcorowej grze o władzę. PDeCaT (Demokratyczna Partia Katalonii), główna siła stojąca za referendum, również jest pogrążona w korupcji.
Katalonia sama w sobie jest tak potężna gospodarczo jak Dania; 7.5 miliona ludzi, co stanowi około 16% populacji Hiszpanii, ale odpowiada za 20% produktu krajowego brutto, przyciąga jedną trzecią inwestycji zagranicznych i wytwarza jedną trzecią eksportu. W kraju, w którym bezrobocie utrzymuje się na przerażająco wysokim poziomie 30%, utrata Katalonii byłaby ostateczną katastrofą.
W rzeczywistości Madryt wyznaje tylko dwa priorytety: sumienne przestrzeganie dyktatów UE dotyczących oszczędności i za wszelką cenę tłumienie wszelkich regionalnych wysiłków na rzecz autonomii.
Kataloński historyk Josep Fontana w szeroko zakrojony, pouczający sposób wywiad, określił sedno sprawy: „Dla mnie skandaliczne jest to, że PP podburza opinię publiczną, twierdząc, że przeprowadzenie referendum oznacza późniejszą secesję Katalonii, gdy wie ona, że secesja jest niemożliwa. Jest to niemożliwe, ponieważ oznaczałoby to, że Generalitat musiałby zwrócić się do rządu Madrytu, aby był tak miły i wycofał swoją armię, policję cywilną Guardia i policję krajową z Katalonii i potulnie zrzekł się terytorium, które zapewnia 20% jego PKB… więc dlaczego używają tej wymówki, aby wywołać atmosferę przypominającą wojnę domową?”
Poza widmem wojny domowej Wielki Obraz jest jeszcze bardziej żarliwy.
Szkocka Partia Narodowa jest w pewnym sensie kuzynem katalońskich separatystów w swoim odrzuceniu postrzeganej nielegalnej władzy centralnej, wraz z całą towarzyszącą jej negatywną litanią. Członkowie SNP skarżą się, że są zmuszeni radzić sobie z różnymi językami; dyktaty polityczne z góry; nieuczciwe podatki; i co jest odczuwane jako jawny wyzysk gospodarczy. Zjawisko to nie ma absolutnie nic wspólnego ze wzrostem w całej UE skrajnie prawicowego nacjonalizmu, populizmu i ksenofobii – jak podkreśla Madryt.
A potem następuje cisza wilków. Łatwo byłoby wyobrazić sobie reakcję UE, gdyby dramat w Katalonii rozgrywał się na odległych, „barbarzyńskich” ziemiach eurazjatyckich. Pokojowe referendum na Krymie zostało potępione jako „nielegalne” i dyktatorskie, natomiast brutalny atak na wolność słowa milionów ludzi mieszkających w UE został zaakceptowany.
Demofobia brukselskich elit nie zna granic; Dane historyczne pokazują, że obywatelom UE nie wolno wyrażać się swobodnie, zwłaszcza poprzez stosowanie praktyk demokratycznych w kwestiach związanych z samostanowieniem. Niezależnie od tego, jaki chaos może nadejść, milczenie UE zdradza fakt, że Bruksela pociąga za sznurki za Madrytem. W końcu projekt Nowego Wspaniałego Eurolandu zakłada zniszczenie narodów europejskich dla zysku scentralizowanej brukselskiej eurokracji.
Referenda to zwierzęta nie do okiełznania. Kosowo było produktem ubocznym amputacji/bombardowania demokracji Serbii przez Organizację Traktatu Północnoatlantyckiego; minipaństwo gangsterskie/narco, przydatne jako gospodarz Camp Bondsteel, największej bazy Pentagonu poza Stanami Zjednoczonymi.
Krym był częścią uzasadnionego dążenia do zjednoczenia, mającego na celu naprawienie idiotyzmu Nikity Chruszczowa polegającego na oddzieleniu go od Rosji. Londyn nie wysłał zbirów, aby zapobiec referendum w Szkocji; trwają polubowne negocjacje. Nie obowiązują żadne ustalone zasady. Neokoni na próżno krzyczeli, gdy Krym ponownie zjednoczył się z Rosją, po tym, jak wylali łzy radości, gdy Kosowo zostało wycięte z Serbii.
Jeśli chodzi o Madryt, należy wyciągnąć lekcję z Irlandii w 1916 roku. Na początku większość społeczeństwa była przeciwna powstaniu. Jednak brutalne represje brytyjskie doprowadziły do wojny o niepodległość – a reszta jest historią.
Po tej historycznej (stosunkowo) krwawej niedzieli coraz więcej Katalończyków będzie pytać: czy Słowenia i Chorwacja, Czechy i Słowacja, maleńkie republiki bałtyckie, nie wspominając o jeszcze mniejszym Luksemburgu, Cyprze i Malcie, mogą być członkami UE, dlaczego nie my? I może nastąpić panika; Flandria i Walonia, Kraj Basków oraz Galicja, Walia i Irlandia Północna.
W całej UE kruszy się marzenie o scentralizowanym eurokracie. To Katalonia może wskazywać na niezbyt odważny, ale bardziej realistyczny nowy świat.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna
1 Komentarz
Nie wiem, co ma na myśli mówiąc „milczenie wilków”. Pomyślałem, że w końcu ktoś wskazał na kolonialną przeszłość Katalonii i lekceważenie wolności innych ludzi, gdy najwyraźniej jest to część ich podstawowych wartości. Ale nie wynika to z krótkiej pamięci, są dumni z tej przeszłości i uważają ją za jedno ze swoich największych osiągnięć. Najwyraźniej dla autora UE broni prawa do wypowiedzi ludzi spoza Europy, ale nie Europejczyków, a Katolicy są ofiarami hiszpańskiego imperializmu? Mają pełne prawo do posiadania własnego państwa, ale nie udawania, że to oni byli wyzyskiwani przez Hiszpanię. Muszą przyznać, że cierpią (w znacznie mniejszej formie) z powodu represji ideologii, której byli częścią od wieków i jeden z powodów ich bogactwa. Muszą szczerze mówić o swoich motywach separacji, zamiast próbować stać się ofiarami, choć nie pozwalają na to nawet Latynosom i Filipinom.