Wiedziałem, że o Faludży niewiele było informacji w mediach, a całe miasto zostało odpieczętowane i od kilku dni cierpi z powodu zbiorowych kar w postaci braku wody i prądu. Ponieważ było tam tylko dwóch dziennikarzy, od których czytałem i słyszałem relacje, poczułem, że muszę tam pojechać i być świadkiem okrucieństw, które z pewnością miały miejsce.
Z pomocą kilku przyjaciół dołączyliśmy do małej grupy międzynarodowych ludzi, aby pojechać tam dużym autobusem przewożącym ładunek zaopatrzenia humanitarnego i mając nadzieję, że uda nam się wyprowadzić część rannych przed następnym amerykańskim atakiem, który miał uderzyć wyłączyć w dowolnym momencie.
Nawet opuszczenie Bagdadu teraz jest niebezpieczne. Wojsko zamknęło główną autostradę łączącą tę miejscowość z Jordanią. Autostrada, nawet na obrzeżach Bagdadu, jest opuszczona i zaśmiecona zniszczonymi cysternami z paliwem – ich tlące się pociski zaśmiecały autostradę. Przejechaliśmy obok dużego czołgu M-1, który wciąż płonął pod wiaduktem, w który właśnie uderzył ruch oporu.
Na pierwszym amerykańskim punkcie kontrolnym żołnierze powiedzieli, że byli tam bez przerwy przez 30 godzin. Po przeszukaniu kontynuowaliśmy podróż wyboistymi drogami gruntowymi, wijąc się przez części Abu Ghraib, stale, ale powoli, kierując się w stronę oblężonej Faludży. Kiedy mijaliśmy jeden z małych domów w Abu Ghraib, małe dziecko krzyknęło do autobusu: „Będziemy mudżahedinami aż do śmierci!”
Powoli wracaliśmy na autostradę. Było zasłane dymiącymi cysternami z paliwem, zniszczonymi czołgami wojskowymi i transporterami opancerzonymi, a także uderzoną ciężarówką, która była obecnie plądrowana przez pobliską wioskę, a ludzie biegali do i z autostrady, niosąc pudła. To była scena czystej dewastacji, na drodze prawie nie było innych samochodów.
Kiedy zjechaliśmy z autostrady, której Stany Zjednoczone niebezpiecznie się trzymały, nie było w ogóle widocznej amerykańskiej obecności wojskowej, ponieważ znajdowaliśmy się na terytorium kontrolowanym przez mudżahedinów. Nasz autobus jechał wiejskimi drogami i za każdym razem, gdy kogoś mijaliśmy, krzyczał: „Niech cię Bóg błogosławi za wyjazd do Faludży!” Każdy, kogo mijaliśmy, pokazywał nam znak zwycięstwa, machał i podnosił kciuki.
Kiedy zbliżaliśmy się do Faludży, na poboczach drogi stały grupy dzieci, które rozdawały wodę i chleb ludziom przybywającym do Faludży. Zaczęli dosłownie wrzucać do autobusu stosy płaskiego chleba. Duch wspólnoty i wspólnoty był niesamowity. Wszyscy krzyczeli na nas, kibicowali nam, grupy były skupione wzdłuż drogi.
Kiedy zbliżaliśmy się do Faludży, z miasta uniósł się ogromny grzyb spowodowany dużą amerykańską bombą. To tyle, jeśli chodzi o zawieszenie broni.
Im bliżej byliśmy miasta, tym więcej mijaliśmy punktów kontrolnych mudżahedinów
— w jednej chwili mężczyźni z kefirem na twarzach, trzymający kałasznikowy, zaczęli strzelać w powietrze, okazując zapał do walki.
Samo miasto było praktycznie puste, jeśli nie liczyć grup mudżahedinów stojących na co drugim rogu ulicy. Było to miasto w stanie wojny. Potoczyliśmy się w stronę małej kliniki, do której mieliśmy dostarczyć środki medyczne od INTERSOS, włoskiej organizacji pozarządowej. Małą kliniką zarządza pan Maki Al-Nazzal, który został zatrudniony w tym celu zaledwie 4 dni temu. On nie jest lekarzem.
Niewiele spał, podobnie jak wszyscy lekarze w małej klinice.
Zaczęło się od zaledwie trzech lekarzy, ale ponieważ Amerykanie zbombardowali jeden ze szpitali i obecnie strzelali do ludzi, którzy próbowali wejść/wyjść z głównego szpitala, w rzeczywistości istniały tylko 2 małe kliniki leczące całą Faludję. Drugi stał w garażu samochodowym.
Kiedy tam byłem, niekończący się strumień kobiet i dzieci, które zostały zastrzelone przez Amerykanów, pędzono do brudnej kliniki, a samochody pędziły przed krawężnikiem, gdy ich zawodzące rodziny wnosiły je do środka.
Jedna kobieta i małe dziecko zostały postrzelone w szyję – kobieta wydawała z siebie bulgoczące dźwięki, podczas gdy lekarze gorączkowo nad nią pracowali, pośród jej stłumionych jęków.
Małe dziecko, z zaszklonymi oczami i wpatrzone w przestrzeń, nieustannie wymiotowało, podczas gdy lekarze spieszyli się, by uratować mu życie.
Po 30 minutach wydawało się, że żaden z nich nie przeżyje.
Do kliniki przywożono jedną ofiarę amerykańskiej agresji, prawie wszystkie kobiety i dzieci.
Ta scena trwała z przerwami aż do nocy, gdy strzelanina trwała nadal.
Gdy zbliżał się wieczór, głośnik pobliskiego meczetu ogłosił, że mudżahedini całkowicie zniszczyli konwój amerykański. Strzały wypełniły ulice wraz z radosnymi krzykami. Kiedy meczet zaczął się modlić, determinacja i pewność siebie w okolicy były namacalne.
Jeden mały 11-letni chłopiec z twarzą zakrytą kefirem i trzymający w ręku kałasznikowa prawie tak dużego jak on sam patrolował tereny wokół kliniki, upewniając się, że są bezpieczne. Był pewny siebie i bardzo chętny do walki. Zastanawiałem się, co czuliby amerykańscy żołnierze, walcząc z 11-letnim dzieckiem? Następnego dnia, wychodząc z Faludży, widziałem kilka grup dzieci walczących jako mudżahedini.
Po dostarczeniu pomocy trzech moich przyjaciół zgodziło się pojechać jedyną działającą ambulansem do kliniki, aby zabrać rannych.
Chociaż ambulans miał już trzy dziury po kulach od amerykańskiego snajpera w przedniej szybie po stronie kierowcy, jedyną nadzieją, że żołnierze pozwolą im odzyskać więcej rannych Irakijczyków, jest posiadanie na pokładzie ludzi z Zachodu.
Poprzedni kierowca został ranny, gdy jeden ze strzałów snajpera musnął mu głowę.
W całym mieście sporadycznie słychać było eksplozje bomb i przypadkowe strzały.
Zrobiło się ciemno, więc spędziliśmy noc z jednym z miejscowych mężczyzn, którzy sfilmowali te okrucieństwa. Pokazał nam materiał filmowy przedstawiający martwe dziecko, które, jak twierdził, zostało wyrwane z piersi matki przez piechotę morską. Pokazano nam także inne przerażające nagrania zabitych Irakijczyków.
Przez cały mój czas w Faludży towarzyszyło mi ciągłe brzęczenie wojskowych dronów.
Gdy szliśmy pustymi ulicami w stronę domu, w którym mieliśmy spać, przeleciał nad nami samolot i zrzucił kilka flar. Pobiegliśmy do pobliskiej ściany, żeby się schować, w obawie, że zrzuca bomby kasetowe. Pojawiły się doniesienia na ten temat, ponieważ według mieszkańców dwie z ostatnich ofiar, które przybyły do kliniki, zostały trafione bombami kasetowymi — zostały straszliwie poparzone, a ich ciała poszarpane.
To była długa noc – pomiędzy mdłościami spowodowanymi piciem niefiltrowanej wody a dokuczliwą obawą przed rozpoczęciem pełnej inwazji, nie spałem.
Za każdym razem, gdy zaczynałem zapadać w sen, przelatywał nad nami odrzutowiec i zastanawiałem się, czy rozpoczną się bombardowania na pełną skalę. Tymczasem drony nadal brzęczały w całej Faludży.
Następnego ranka wróciliśmy do kliniki, a mudżahedini w okolicy byli niezwykle zdenerwowani, spodziewając się inwazji w każdej chwili. Zajmowali pozycje do walki. Jedna z moich znajomych, która pojechała jeszcze raz karetką po dwa ciała, powiedziała, że napotkany przez nią żołnierz piechoty morskiej kazał im opuścić miasto, ponieważ wojsko miało właśnie użyć wsparcia powietrznego, aby rozpocząć „oczyszczanie miasta”. Jedno z ciał, które przywieźli do kliniki, należało do starszego mężczyzny, który został zastrzelony przez snajpera przed domem, podczas gdy jego żona i dzieci siedziały w środku, płacząc.
Rodzina nie mogła dotrzeć do jego ciała w obawie, że sami Amerykanie zostaną zastrzeleni. Jego sztywne ciało zostało wniesione do kliniki, a nad nim roiło się od much.
I tak już szalona sytuacja stale się pogarszała i zanim ranni z kliniki zostali załadowani do naszego autobusu i przygotowywaliśmy się do odjazdu, wszyscy czuli, że inwazja się zbliża. Amerykańskie bomby nadal spadały niedaleko nas, a sporadyczne strzelaniny trwały nadal. Samoloty krążyły nad obrzeżami miasta.
Wyjechaliśmy, mijając mnóstwo mudżahedinów na ich posterunkach wzdłuż ulic.
W długim szeregu pojazdów wypełnionych rodzinami powoli wypełzaliśmy z ogarniętego walkami miasta, mijając kilka pojazdów wojskowych na obrzeżach miasta.
Kiedy w pewnym momencie skręciliśmy w złym kierunku i próbowaliśmy iść drogą kontrolowaną przez inną grupę mujeheen, natychmiast zostaliśmy otoczeni przez mężczyzn przechylających broń i celujących w nas. Lekarze i pacjenci na pokładzie wyjaśnili im, że przybywamy z Faludży i na misję humanitarną, więc nas wypuścili.
Podróż powrotna do Bagdadu była powolna, ale stosunkowo spokojna. Minęliśmy jeszcze kilka dymiących pocisków pojazdów zniszczonych przez bojowników o wolność; więcej cystern z paliwem, więcej zniszczonych pojazdów wojskowych.
Z Faludży mogę donieść, że nie ma zawieszenia broni i najwyraźniej nigdy nie było. Irackie kobiety i dzieci są strzelane przez amerykańskich snajperów. W wyniku amerykańskiej agresji zginęło już ponad 600 Irakijczyków, a mieszkańcy zamienili dwa boiska piłkarskie w cmentarze. Amerykanie ostrzeliwują ambulanse. A teraz przygotowują się do inwazji na miasto na pełną skalę.
Wszystko to dzieje się pod pozorem schwytania ludzi, którzy zabili czterech pracowników Blackwater Security i powiesili ciała dwóch osób na moście.
----------------
Dahr Jamail jest korespondentem dziennika The NewStandard w Bagdadzie. Jest mieszkańcem Alaski, który poświęca się opowiadaniu nieopowiedzianych historii z okupowanego Iraku. Możesz pomóc Dahrowi kontynuować jego kluczową pracę w Iraku, przekazując datki. Aby uzyskać więcej informacji lub przekazać darowiznę na rzecz Dahr, odwiedź http://newstandardnews.net/iraqdispatches.
==============================================
Lista Wysyłek z Iraku istnieje, aby informować czytelników „The NewStandard” o raportach korespondenta z Bagdadu Dahra Jamaila. Aby zarządzać subskrypcjami lub aby uzyskać więcej informacji oraz archiwum pism i zdjęć Dahra:
http://newstandardnews.net/iraqdispatches
Aby przyczynić się do powstania The NewStandard i wesprzeć kluczową pracę Dahra Jamaila w Iraku, przejdź do:
https://secure.peoplesnetworks.net/estore/?action=show_donation_registrat
jon
Powyższa wiadomość jest objęta prawami autorskimi 2004 Dahr Jamail i The NewStandard.
Przedruk w celach komercyjnych jest surowo zabroniony. Pozwolenie jest łatwo udzielane w celach non-profit, pod warunkiem (1) odpowiedniego kredytu, (2) linku do http://newstandardnews.net/iraqdispatches
jest umieszczona w widocznym miejscu wraz z tekstem oraz (3) biografia dziennikarza na końcu tekstu jest zachowana w nienaruszonym stanie.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna