Stany Zjednoczone przegrały wojnę w Iraku i to dobrze. Nie chcę przez to powiedzieć, że należy świętować śmierć Amerykanów i Irakijczyków. Śmierć i zniszczenie są odrętwiająco tragiczne, a cierpienie w Iraku jest trudne do zrozumienia dla większości z nas, w Stanach Zjednoczonych. Tragedia jest tym większa, że te śmierci nie ochroniły Amerykanów ani nie przyniosły wolności Irakijczykom – przybyli oni, aby rozszerzyć amerykańskie imperium w tak zwanym „nowym amerykańskim stuleciu”, jak niektórzy prawicowi ideolodzy nazywają naszą przyszłość . A więc jako USA obywatelu, witam Stany Zjednoczone porażka z prostego powodu: nie jest to porażka Stanów Zjednoczonych – ich narodu i ich ideałów – ale tego imperium. Niezbędne jest pokonanie i zdemontowanie imperium amerykańskiego. Złożenie takiego oświadczenia w Stanach Zjednoczonych, co często robiłem w ciągu ostatniego roku, gwarantuje, że ktoś zostanie zaatakowany jako zdrajca przez tych z centrum i prawicy; w ich świecie, aby przeciwstawić się jakimkolwiek Stanom Zjednoczonym akcja militarna jest z definicji zdradą stanu, ponieważ w ich świecie są to Stany Zjednoczone wojsko stoi zawsze po stronie prawdy, wolności, sprawiedliwości i demokracji. Ci ludzie potępiają mnie, jak napisał ktoś, kto mnie skrytykował, za angażowanie się w „ciągłą introspekcję tego, co według ciebie jest wadą Ameryki”. Dla tych ludzi, niezależnie od potencjalnych wad w USA społeczeństwo i polityka są tak drobne, że nie mają znaczenia, dlatego jakakolwiek krytyczna ocena moralna jest stratą energii. Lepiej odważnie iść do przodu – argumentują, wychwalając George’a W. Busha właśnie za to. Ale stwierdzając ten poziom intensywności sprzeciwu wobec USA atak na Irak naraża się także na krytykę ze strony wielu liberałów, którzy narzekają, że takie uwagi są bezduszne; Zostałem skarcony za to, że nie wziąłem pod uwagę uczuć Amerykanów, których przyjaciele i bliscy służący w wojsku są zagrożeni w Iraku. Inni liberałowie argumentowali, że takie bezceremonialne rozmowy są nierozsądne ze względów strategicznych; zrazi to zdecydowaną większość Amerykanów, którzy odruchowo wspierają USA wojskowych ze względów emocjonalnych. Ale teraz jest właśnie czas na tego rodzaju bezceremonialne stwierdzenia. Wybory w 2004 roku pokazały jasno, jak marginalny jest w obecnym momencie historii ruch antyimperium/globalna sprawiedliwość w Stanach Zjednoczonych. Nie ma nadziei na sukces w rozwodnieniu przekazu w daremnym dążeniu do zapewnienia maksymalnej liczby osób w krótkotrwałej kampanii; tego rodzaju próbę w okresie poprzedzającym wyjazd do USA inwazja na Irak nie powiodła się. Chociaż ogólnoświatowa frekwencja na masowych demonstracjach w lutym br. 15 grudnia 2003 r. był inspirujący, nie powinniśmy się łudzić co do składu tłumów w Stanach Zjednoczonych. Motywacją wielu antywojennych demonstrantów była zwykła nienawiść do administracji Busha; gdyby to był prezydent Demokratów zabierający nas na wojnę, ci ludzie prawdopodobnie zostaliby w domu. Inna część demonstrantów pojawiła się tam nie dzięki długotrwałej pracy organizacyjnej i edukacji publicznej, ale z powodu odrzucenia ideologów Busha, opartego bardziej na instynktownym strachu niż na analizie; bez powiązań z ruchem zniknęli z protestów publicznych, gdy zaczęły spadać bomby. Według mnie, co najwyżej tylko jedna trzecia ludzi, którzy wzięli udział w tej masowej mobilizacji, miała jakiekolwiek znaczące powiązania z ruchem antyimperium/globalnej sprawiedliwości, który patrzył poza chwilę. Zatem nie ma krótkoterminowej strategii zwycięstwa, która miałaby jakikolwiek sens, jeśli poważnie potraktuje się lewicowy, antyautorytarny projekt polityczny. Nie oznacza to, że nie ma nadziei dla lewicowej polityki w Stanach Zjednoczonych, ale jedynie, że musimy unikać naiwności i myślenia życzeniowego: jesteśmy w okresie budowania ruchu – staramy się zidentyfikować główną grupę, radykalizować i wyjaśniać analizę i rozpocząć proces znajdowania sposobów przemawiania do szerszej opinii publicznej, która jest (1) intensywnie propagowana przez wysoce ideologiczne media informacyjne w celu zaakceptowania hiperpatriotycznej polityki, a jednocześnie (2) zachęcana do bierności politycznej i oderwania się od znaczącego uczestnictwa . Taka zmiana nie może nastąpić z dnia na dzień. Stoimy przed zadaniem dosłownie odbudowy USA polityka. Nie jest to argument na rzecz pobłażliwej czystości ideologicznej czy dogmatyzmu; w rzeczywistości jest odwrotnie. To argument, aby dokładnie ocenić, gdzie się znajdujemy — zarówno pod względem stanu potęgi imperium na świecie, jak i krajowych Stanów Zjednoczonych. polityki – i wytyczenia ścieżki, która może zrobić więcej niż tylko przedstawienie argumentu na rzecz bardziej miękkiego i łagodniejszego imperium, na wzór Johna Kerry'ego i Demokratów głównego nurtu. Mamy nadzieję, że projekt ten jest martwy na zawsze (choć wielu Demokratów podtrzymuje pogląd, że dzięki niemu uda im się wrócić do władzy). Jaki jest przekaz, że USA lewo wymaga udoskonalenia? Musimy znaleźć sposób, aby wyjaśnić ludziom, że fakt, że administracja Busha twierdzi, że walczymy o wolność i demokrację (porzuciwszy dawno temu fikcję na temat broni masowego rażenia i powiązań terrorystycznych), wcale tak nie czyni. Musimy NAM pomóc obywatele patrzą na rzeczywistość, bez względu na to, jak bolesna jest. Irak jest miejscem, od którego warto zacząć wyjaśniać, jak działa to współczesne imperium. Ludowi Iraku bez wątpienia byłoby lepiej bez pogardzanego reżimu Saddama Husajna, ale to nie dowodzi naszych życzliwych intencji ani nie gwarantuje, że Stany Zjednoczone będą działać na rzecz zaprowadzenia w Iraku znaczącej demokracji. W całej historii nasze poparcie dla demokracji zależało od ich wsparcia dla USA polityka. Kiedy rządy demokratyczne podążają niezależnym kursem, zazwyczaj stają się celami Stanów Zjednoczonych władzy, militarnej czy ekonomicznej. Zapytaj Hugo Chaveza z Wenezueli lub Jeana-Bertranda Aristide'a z Haiti. W Iraku administracja Busha dokonała inwazji nie po to, by wyzwolić, ale by rozszerzyć i pogłębić USA dominacja. Kiedy Sekretarz Obrony Donald Rumsfeld mówi, że wojna w Iraku „nie ma nic wspólnego z ropą naftową – dosłownie nie ma z nią nic wspólnego”, kłamie całkowicie. Ale kiedy Bush mówi: „Nie mamy ambicji terytorialnych; nie szukamy imperium – mówi półprawdę. Stany Zjednoczone nie chcą wchłonąć Iraku ani bezpośrednio przejąć jego ropy. Dzisiejsze imperium nie tak wygląda – chodzi o kontrolę nad przepływem ropy i zysków z ropy, a nie o własność. Wiceprezydent Dick Cheney trafił w prawdę, kiedy w 1990 r. (pełniąc wówczas funkcję sekretarza obrony) powiedział Komisji Sił Zbrojnych Senatu: „Ktokolwiek kontroluje przepływ ropy w Zatoce Perskiej, ma władzę nie tylko nad naszą gospodarką, ale także nad innymi krajami”. świata. Zatem w świecie napędzanym ropą naród kontrolujący przepływ ropy ma wielką siłę strategiczną. Stany Zjednoczone decydenci chcą wywierać wpływ na gospodarki konkurentów – Europy Zachodniej, Japonii i Chin – które są bardziej zależne od bliskowschodniej ropy. Stąd wieloletnie USA polityka wsparcia dla reakcyjnych reżimów (Arabia Saudyjska), dyktatur (Iran pod rządami szacha) i regionalnych zastępców wojskowych (Izrael), mająca na celu utrzymanie kontroli. Administracja Busha zainwestowała pieniądze i życie, aby uczynić Irak platformą, z której Stany Zjednoczone mogą wyrzucać władzę – ze stałych Stanów Zjednoczonych baz – mają nadzieję urzędnicy. Wymaga to nie wyzwolenia Iraku, ale jego podporządkowania. Jednak większość Irakijczyków nie chce być podporządkowana i dlatego Stany Zjednoczone w pewnym sensie przegrały wojnę w dniu inwazji; Jedną z lekcji historii po II wojnie światowej jest to, że armie okupacyjne generują opór, który nieuchronnie przeważa nad władzą imperialną. Większość Irakijczyków cieszy się, że Husajna już nie ma, a większość pragnie odejścia Stanów Zjednoczonych. Kiedy przyznamy się do porażki i wycofamy się – nie czy, ale kiedy – los Irakijczyków będzie częściowo zależeć od tego, czy Stany Zjednoczone (1) wywiążą się z prawnych i moralnych zobowiązań w zakresie wypłaty odszkodowań oraz (2) pozwolą instytucjom międzynarodowym na pomoc w stworzenia prawdziwie suwerennego Iraku. Nie powinniśmy oczekiwać od polityków, że zrobią to bez nacisku. Ruch antyimperialny – połączenie sił antywojennych z ruchem na rzecz odrzucenia globalizacji korporacyjnej – musi pomóc w wywarciu tej presji. Porażka zwiększy cierpienia w Iraku i wyraźniej oznaczy Stany Zjednoczone jako państwo zbójeckie i przeszkodę na drodze do sprawiedliwego i pokojowego świata. Dlatego otwarcie mówię publicznie, dlaczego cieszę się z powodu Stanów Zjednoczonych militarną porażkę w Iraku, ale w sercu nie było radości. Wszyscy powinniśmy nieść głębokie poczucie smutku z powodu decyzji podjętych przez USA decydenci – nie tylko gang sprawujący dziś władzę, ale szereg administracji republikańskich i demokratycznych – opuścili nas, Irakijczyków i świat. Ale ten smutek nie powinien powstrzymywać Amerykanów od podjęcia najodważniejszego aktu obywatelskiego w dzisiejszych Stanach Zjednoczonych: złożenia przysięgi demontażu amerykańskiego imperium. Oto, co USA obywatele muszą się pogodzić, jeśli planeta ma przetrwać: zasoby planety nie należą do Stanów Zjednoczonych. To nie jest stulecie Ameryki. Nie jesteśmy właścicielami ani świata, ani czasu. A jeśli nie zrezygnujemy z tych poszukiwań – jeśli nie znajdziemy swojego miejsca w świecie, a nie na szczycie świata – nadzieja na bezpieczną, rozsądną i zrównoważoną przyszłość jest niewielka. [email chroniony]
Przegrana wojna, demontaż imperium
Robert Jensen
Robert Jensen jest emerytowanym profesorem w Szkole Dziennikarstwa i Mediów na Uniwersytecie Teksasu w Austin i członkiem zarządu-założyciela Centrum Zasobów Aktywistów Trzeciego Wybrzeża. Współpracuje z New Perennials Publishing i New Perennials Project w Middlebury College. Jensen jest producentem stowarzyszonym i gospodarzem Podcast from the Prairie wraz z Wesem Jacksonem.