źródło: Kontrapunkt
W 2006 roku brałem udział w dużym antywojennym proteście w Waszyngtonie. Jak okiem sięgnąć, ulice wypełniły dziesiątki tysięcy aktywistów. Budynki biurowe i pomniki stały się naszymi jedynymi wiarygodnymi współrzędnymi geograficznymi. W tamtym czasie duże protesty były normą: miliony Amerykanów wyszło na ulice, sprzeciwiając się nielegalnej i niemoralnej wojnie Busha w Iraku (nie udało nam się jednak nakłonić wielu ludzi do wypowiadania się na temat Afganistanu).
Kilka lat później składałem zeznania podczas przesłuchań Winter Soldier w Silver Springs w stanie Maryland, gdzie kilkudziesięciu weteranów podzieliło się historiami o zbrodniach wojennych popełnionych w Iraku i Afganistanie. Kiedy przybyłem na miejsce, podszedł do mnie starszy weteran Wietnamu i powiedział: „Vinny! Zakończymy tę wojnę! Ci skurwiele w Białym Domu będą musieli nam teraz odpowiedzieć. W żaden sposób [media i politycy] nie mogą ignorować weterynarzy!” Wierzył w siłę narracyjnego i symbolicznego protestu, ofiary lewicowej kultury politycznej po 1968 roku.
Niestety, ale jak można było przewidzieć, z perspektywy czasu władze zignorowały przesłuchania Zimowego Żołnierza – podobnie jak 99% Amerykanów, którzy nawet nie wiedzieli, że to wydarzenie miało miejsce. Wydano dziesiątki tysięcy dolarów (być może setki tysięcy). W mediach lewicowych jest pełno. Wyniki? Kilku nowych darczyńców i członków. Strategia? Nie było żadnego. Całe wydarzenie miało charakter performatywnego i symbolicznego spektaklu, mającego na celu „przesunięcie narracji” – „typowy bełkot organizacji pozarządowych”.
Wiele lat później wystartowało Occupy i utrzymało się w tej samej dynamice. Dziesiątki tysięcy Amerykanów wyszło na ulice i zaangażowało się polityka prefiguratywna. W tamtych czasach modne było podejmowanie decyzji w oparciu o konsensus i partycypację. Oczywiście w okresie świetności Occupy niewiele osiągnęliśmy. Utknęliśmy w trybie mobilizacyjnym, rozmawiając tylko z ludźmi o podobnych poglądach, którzy już identyfikowali się jako postępowcy i radykałowie. Nigdy nie powiększaliśmy naszej bazy. Tak, narracja się zmieniła Surowość do nierówność, ale faktyczna władza polityczna (państwo, stolica, sądy) przesunęła się na prawo.
Partia Tea przejęła tę rezydencję w 2010 roku. Republikańscy gubernatorzy w całych Stanach Zjednoczonych przyjęli antyzwiązkowe ustawodawstwo „Prawo do pracy” i pozbawili związki zawodowe możliwości rokowań zbiorowych. Sąd Najwyższy został zdominowany przez prawicowych konserwatystów. To samo dotyczy sądów niższej instancji i legislatur stanowych. Odwrócono prawa wyborców, a setki tysięcy czarnych wyborców pozbawiono praw wyborczych. Sygnaliści zostali zaatakowani i uwięzieni. Rozszerzono programy nadzoru NSA. ICE stał się potężniejszy, podobnie jak CIA. Program dronów rozszerzył się, podobnie jak niekończące się wojny. Szczelinowanie, wiercenia na morzu i piaski bitumiczne stały się normą. Republikanie odzyskali Senat USA w 2014 r., a Donald Trump został wybrany POTUS w 2016 r. – co nie jest dobrym okresem dla lewicy, choć niektórzy lewicowcy się z tym nie zgadzają.
Rzeczywiście, niektórzy z moich przyjaciół twierdzą, że w epoce po 9 września nastąpiło odrodzenie lewicy. Do pewnego stopnia to prawda: istnieje dziś więcej organizacji, ruchów i lewicowych kampanii wyborczych niż w latach 11. i 1980., a Partia Demokratyczna jest z pewnością mniej neoliberalna niż dziesięć lat temu, ale to dość niska poprzeczka. Wiele z tych wysiłków jest pustych (brak dużej liczby zwykłych ludzi) i niezdolnych do sprawowania znaczącej władzy. Związki są na linach. Black Lives Matter (BLM) pozostaje w najlepszym wypadku amorficzny. Natomiast grupy takie jak DSA, NaszaRewolucja, Zieloni, Partia Ludowa i różne inne postępowe lewicowe organizacje pozarządowe stają przed problemem, przed którym staje każda wybrana przez siebie grupa polityczna, mała czy duża: mianowicie pytaniem, jak budować i wykorzystywać władzę w społeczeństwie niestrukturalny.
W tej strategicznej i metodologicznej próżni wielu lewicowców opowiada się za fikcyjnym podejściem do polityki. Mam tu na myśli anarchosyndykalistów, działaczy antycywilizacyjnych, internetowych lewicowców i różnych innych, których polityka w niczym nie przypomina naszego składu politycznego i społecznego oraz warunków materialnych. To tak, jakby ludzie spędzili tyle czasu w izolacji społecznej, że zapomnieli, że tak naprawdę żyjemy w społeczeństwie (wbrew absurdalnym odczuciom Margaret Thatcher), które jest kształtowane przez istniejące systemy i instytucje, sieci i relacje.
Wielu lewicowców traktuje politykę nie inaczej niż grę RPG. W grach RPG gracze kontrolują fikcyjną postać, która porusza się po świecie fantasy określonym przez określone przepisy, ustawienia, normy i zasady. Jak piszą w swojej książce Andrew Rollings i Ernest Adams: O projektowaniu gier„Świat gier [RPG] jest często światem fikcji spekulatywnej (tj. fantasy lub science fiction), który pozwala graczom robić rzeczy, których nie mogą zrobić w prawdziwym życiu”.
Lewacy opowiadający się za rewolucją, powstaniem lub masowymi powstaniami (wszystkie typowe sugestie lewicowych komentatorów, którzy praktycznie nie mają doświadczenia w organizowaniu rzeczywistych ludzi z klasy robotniczej) są nie tylko nieodpowiedzialni i niepoważni, angażując się w polityczną formę RPG – są niebezpieczni i kontrproduktywne.
W swej istocie polityka polega na władzy. Władzę sprawuje się za pomocą siły, przymusu lub kontroli społecznej. Ponieważ istniejąca lewica nie może wdrożyć żadnego z tych podejść, nie ma większego sensu sugerowanie, że Amerykanie z klasy robotniczej „wyjdą na ulice”. Ponownie, wezwania do zaangażowania się w „masowy opór” zwykle pochodzą od komentatorów, którzy mają niewielkie powiązania z rzeczywistymi organizacjami politycznymi klasy robotniczej. Na przykład w A Niedawny artykuł, Chris Hedges pisze:
Jednak zaniechanie działań, a to oznacza przeprowadzanie masowych, ciągłych aktów pokojowego nieposłuszeństwa obywatelskiego w celu zniszczenia megamaszyny, jest duchową śmiercią. . . Zdolność do korzystania z moralnej autonomii, do odmowy współpracy, do zniszczenia megamaszyny, oferuje nam jedyną pozostałą możliwość wolności osobistej i życia sensownego. Bunt jest usprawiedliwieniem samym w sobie. Niszczy, choć niezauważalnie, struktury ucisku. Podtrzymuje żar empatii i współczucia, a także sprawiedliwości. Te żary nie są bez znaczenia. Podtrzymują przy życiu zdolność bycia człowiekiem. Podtrzymują przy życiu możliwość, jakkolwiek mglistą, że siły organizujące nasze społeczne morderstwo mogą zostać powstrzymane. Rebelię należy w końcu przyjąć nie tylko ze względu na to, co osiągnie, ale także ze względu na to, czym pozwoli nam się stać. W tym stawaniu się odnajdujemy nadzieję.
Angażowanie się w „masowe, ciągłe akty pokojowego nieposłuszeństwa” jest taktyką, a nie strategią. A „rozbicie megamaszyny” nie jest wizją. Takie apele mogą odwoływać się do ducha oporu i ładnie brzmieć na papierze, ale niewiele znaczą bez jasnej wizji społeczeństwa, które mamy nadzieję zbudować, strategii potrzebnej do pomyślnej realizacji naszej wizji lub organizacji i struktur wymaganych do przeprowadzenia takiej strategia. Na tym właśnie polega problem komentatorów sugerujących, jak ludzie powinni reagować na nasze kaskadowe i wielowarstwowe kryzysy. Wiedza to nie to samo, co organizowanie. Komentowanie to nie to samo, co planowanie strategii.
Podobnie nadmierne moralizowanie lewicy religijnej nie zapewnia żadnej drogi naprzód. Co dokładnie oznacza posiadanie „zdolności do korzystania z autonomii moralnej?” Tak, powinniśmy zachęcać do strajków lub tego, co Hedges nazywa „odmową współpracy”, ale te działania wymagają wysoce zdyscyplinowanych i zorganizowanych baz zwolenników (zapytaj CTU), zwykłych ludzi, którzy są zaangażowani, uprawnieni i wystarczająco wyrafinowani, aby rozwinąć tożsamość zbiorową . Nie dzieje się to po prostu poprzez to, że ludzie „wychodzą na ulice”. W 2020 r. miliony Amerykanów wyszło na ulice. Wyniki? Joe Biden ledwo wygrał Biały Dom; Demokraci ponieśli porażkę w wyścigach, w których nie głosowano; prawicowi protestujący podjęli próbę zamachu stanu; i nie ma dowodów sugerujących, że w wyniku powstań George’a Floyda rozwinęły się długotrwałe organizacje polityczne o jasnej, poważnej i wyrafinowanej wizji.
Amerykanie od dawna mają obsesję na punkcie koncepcji „wolności osobistej” i „znaczenia”. Potrzebujemy poważnej dyskusji na temat tego, jak wygląda „wolność osobista” w XXI wieku. W kontekście szybko rosnącej populacji globalnej oraz niekontrolowanych zmian klimatycznych i dewastacji ekologicznej nie jest to do końca jasne. Ponadto jestem sceptyczny wobec jakiejkolwiek pogoni za „sensem” i zgadzam się z Avitalem Ronnelem: pogoń za znaczenie ma wiele faszystowskich podtekstów. Tutaj religijna lewica i faszystowska prawica mają wspólną orientację ideologiczną – „podczas gdy niektórzy z nas mogą doskonale funkcjonować, działając przy założeniu, że nasze istnienie, nasze życie, nasze bycie nie niesie ze sobą żadnych nieodłącznych znaczenie, inni bezlitośnie dążą do życia znaczenie, któremu często towarzyszy dogmatyczne poczucie prawości moralnej. „Naszym obowiązkiem jest postępować właściwie!” Nie, nie jest. Istoty ludzkie nie mają nieodłącznego „obowiązku moralnego”, a już na pewno nie mają wspólnie ustalonego „obowiązku moralnego” (chyba że przegapiłem spotkanie).
Jeśli cała lewica może zaoferować zwykłym ludziom z klasy robotniczej, to zestaw wzniosłych uczuć moralnych, niejasnych i niestrategicznych wezwań do bunti głupie wezwania nadzieja, dla zwykłych ludzi rozsądniej będzie pozostać na uboczu i dobrze się bawić, dopóki cały ten cholerny system się nie zawali. Bez poważnego planu jest to jedyna racjonalna reakcja na system, w którym żyjemy, i kontekst, w którym żyjemy. Bunt nie jest usprawiedliwieniem samym w sobie, chyba że ktoś wierzy, że istoty ludzkie mają cel na tej planecie. Ja nie. Bunt bez poważnego, wykonalnego i strategicznego planu jest aktem politycznego samobójstwa lub fantastycznego odgrywania ról. Extinction Rebellion jest doskonałym przykładem tego rodzaju dziecinnego i niestrategicznego podejścia do politycznego aktywizmu/mobilizacji.
Niemożność wyrażenia wizji, która ma poważny związek z rzeczywistością materialną lub siłami, które obecnie dominują i składają się na nasze instytucje polityczne, gospodarcze, kulturalne i społeczne, jest problemem, z którym anarcho- i religijna lewica borykają się co najmniej tak długo, jak ja” Zajmuję się aktywizmem politycznym i organizacją (piętnaście lat), jeśli nie od dziesięcioleci. Odwołania do „erozji struktur ucisku”, które brzmią ładnie na papierze, nie mają zupełnie żadnego znaczenia dla organizatorów i ludzi z klasy robotniczej, którzy opracowują strategię w terenie. Co więcej, wezwania do „erozji struktur władzy” wpadają w tę samą nieudaną kategorię „antypolityki”, którą anarcho-lewica propaguje od lat: nieustannie wzywając do „rozmontowania” tego lub „zniesienia” tamtego, lub „stawiania oporu” „, ale nigdy nie formułując realnej wizji dla 7.8 miliarda ludzi żyjących na tej planecie, nigdy nie budując, nigdy nie wygrywając” – „zawsze w defensywie; stąd zawsze skupiony na zniszczeniu.
Jedynym sposobem, aby „utrzymać przy życiu możliwość”, że kapitaliści/szefowie i prawicowi fanatycy/faszyści (powinniśmy wymienić naszych wrogów i cele) można powstrzymać, jest faktyczne ich powstrzymanie. Jedynym sposobem, aby je powstrzymać, jest zaangażowanie się w głęboką organizację. Obecne podejście lewicy do polityki nie sprawdza się. Samo powtarzanie cyklu wywoła jedynie większą apatię i cynizm. Moralizowanie tego nie załatwi. A lewicowe sygnalizowanie cnót jest żenujące. Lewacy posiadający platformę mają obowiązek zmienić kurs.
Hedges powinien wiedzieć lepiej. Nie jest leniwy intelektualnie. Czy nie rozmawia z organizatorami? Czy on nie rozumie różnicy pomiędzy mobilizacją a organizowaniem? Czy nie wierzy, że wizja i strategia są niezbędnymi elementami zwycięstwa? Czy on nie myśli o tym, jak wyglądałoby zwycięstwo? Czy lubi pisać w kółko ten sam esej? Wolinie. Camusa. Konrad. Freuda. Arendt. Horrory społeczeństwa; Nawiązania do nazizmu, po których nastąpiły małe przebłyski nadziei i niejasne wezwania do oporu. Płukanie. Powtarzać.
Czuję się, jakbym czytał ten sam esej Chrisa Hedgesa przez dziesięć pieprzonych lat. Kiedy miałem 25 lat, czytanie Hedgesa było prowokujące, wymagające i interesujące. Dziś jest to nudne, przewidywalne i bezproduktywne.
Bardzo interesujące jest dla mnie również to, że facet, który rzekomo nienawidzi polityki wyborczej, zdecydował się kandydować do Kongresu USA jako członek Partii Zielonych. Dlaczego nie pomóc w stworzeniu poważnej, niezależnej lewicowej jednostki medialnej? No wiesz, zamiast bandy dupków na YouTube działających jako jednostki i promujących swoje indywidualne marki. Dlaczego nie zorganizować się z ludźmi z klasy robotniczej w celu przeprowadzenia „masowych aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa?” Okazuje się, że ta praca jest trudna. Okazuje się, że ideologia i założenia Hedgesa na temat klasy robotniczej szybko wyparowałyby, gdyby musiał je faktycznie wystawić na próbę.
Łatwo jest rozmawiać o polityce. Właściwie uprawianie polityki jest trudne. Zamiast brać udział w najtrudniejszej części, Hedges powtarza dziesięcioletnie wersety na temat oporu i rzuca kapelusz na ring w walce o urząd wybrany, a mimo to ma czelność opowiadać bzdury o grupach (DSA) i politykach (Sanders), którzy faktycznie wygrywają reformy w prawdziwy świat. Te śmieci mogą zrobić wrażenie na kimś siedzącym w domu, ale nie robią wrażenia na tych z nas, którzy faktycznie się organizują.
Ostatecznie nie wierzę w nadzieję ani w obowiązek moralny. Jestem bardzo sceptyczny wobec koncepcji sprawiedliwości, która moim zdaniem nadaje się do formy polityki karnej, często wymierzonej w niewłaściwe osoby. Wierzę w siłę zwykłych ludzi i ich zdolność do wykorzystania jej w swoich miejscach pracy, w swoich społecznościach i za pośrednictwem państwa. Wierzę w wykorzystanie władzy państwowej. Wierzę w materialne rezultaty w świecie materialnym. Nie interesuje mnie duchowość. Wierzę w plany, dyscyplinę oraz indywidualną i zbiorową odpowiedzialność. Wierzę w zwycięstwo. Wierzę w życie.
Wszystko inne to dla mnie lewicowe Pokémony i nie mam na to czasu, podobnie jak żaden ze znanych mi organizatorów, którzy spędzają dni i noce na opracowywaniu strategii, a nie na moralizowaniu i sloganach. Toczymy bitwę na śmierć i życie i potrzebujemy wszystkich rąk na pokład. Oznacza to mniej kartografów apokalipsy i więcej strategów rewolucji.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna