W ciągu najbliższych czterech lat Stany Zjednoczone staną przed szeregiem kwestii związanych z polityką zagraniczną, w większości regionalnymi, a częściowo globalnymi. Dispatches From The Edge spróbuje je zarysować i przeanalizować, zaczynając od Bliskiego Wschodu.

Syria

Najbardziej palącym problemem w regionie jest trwająca wojna domowa w Syrii, konflikt o konsekwencjach lokalnych i międzynarodowych. Wojna – którą rozpętał represyjny reżim Bashara al-Assada poprzez stłumienie protestów prodemokratycznych – wciągnęła Turcję, Liban, Jordanię, Izrael, Iran i monarchie Zatoki Perskiej, w szczególności Arabię ​​Saudyjską i Katar. W wysiłki mające na celu obalenie rządu Assada mocno zaangażowane są także Stany Zjednoczone, Francja i Wielka Brytania.

W wojnie zginęło ponad 30,000 XNUMX ludzi i wygenerowano kilkaset tysięcy uchodźców, którzy napłynęli do Turcji, Libanu, Jordanii i Iraku. Poważnie zaszkodziło to także stosunkom między Turcją a Iranem. Ten pierwszy wspiera powstanie, drugi wspiera reżim Assada. Natarcie szyickiego Iranu (oraz do pewnego stopnia szyickiego Iraku i szyickiego Hezbollahu w Libanie) przeciwko w większości sunnickiej opozycji muzułmańskiej zaostrzyło napięcia na tle religijnym w całym regionie.

Sama wojna wydaje się być impasem. Jak na razie armia reżimu pozostaje lojalna, ale wydaje się, że nie jest w stanie pokonać powstania. Opozycja jest jednak głęboko podzielona i obejmuje zarówno demokratycznych nacjonalistów, jak i ekstremistyczne grupy dżihadystów. USA i Wielka Brytania próbują to połączyć pot pourri w spójną opozycję polityczną, ale jak dotąd próby kończyły się niepowodzeniem w oparciu o wiele różnych i sprzecznych programów przeciwników reżimu Assada.

Wysiłki Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) mające na celu znalezienie pokojowego rozwiązania są konsekwentnie torpedowane, ponieważ opozycja i jej sojusznicy nalegają na zmianę reżimu. Cel obalenia rządu sprawia, że ​​jest to walka na śmierć i życie i pozostawia niewiele miejsca na manewry polityczne. Niedawne zawieszenie broni nie powiodło się po części dlatego, że grupy dżihadystów wspierane przez Katar i Arabię ​​Saudyjską odmówiły jego przestrzegania i zdetonowały kilka bomb w samochodach w stolicy. Ekstremizm sunnicki tych grup wzmaga podziały na tle religijnym pomiędzy różnymi odłamami islamu.

Jest wiele rzeczy, które administracja Obamy mogłaby zrobić, aby złagodzić okropności obecnej wojny domowej.

Po pierwsze, powinna ograniczyć żądanie zmiany reżimu, choć nie musi to koniecznie oznaczać utrzymania prezydenta Asada u władzy. Należy unikać zmiany reżimu, jaką zapoczątkowała wojna w Libii. Libia w zasadzie stała się państwem upadłym, a następstwo tej wojny sieje spustoszenie w krajach graniczących z Saharą, czego przykładem jest Mali. Ostatecznie Assad może odejść, ale rozwiązanie rządu partii Baas oznacza wywołanie tego rodzaju chaosu na tle religijnym i politycznym, jaki wywołał rozwiązanie reżimu partii Baas w Iraku.

Po drugie, jeśli Stany Zjednoczone i ich sojusznicy egzekwują embargo na broń wobec rządu Assada, muszą nalegać na nałożenie tego samego rodzaju embargo na broń wysyłaną rebeliantom przez Katar i Arabię ​​Saudyjską.

Po trzecie, należy poprosić Chiny i Rosję o wynegocjowanie zawieszenia broni i zorganizowanie konferencji, której celem będzie wypracowanie porozumienia politycznego i rządu przejściowego. Chiny zaproponowały niedawno czteropunktowy plan pokojowy mogłoby to stanowić punkt wyjścia do rozmów. Niedawna gazeta kontrolowana przez rząd Assada pt. Al Thawra, zasugerował, że reżim w Damaszku będzie otwarty na takie negocjacje. Kluczowym aspektem takich rozmów byłaby gwarancja, że ​​żadna siła zewnętrzna ich nie podważy.

 

Palestyńczycy

Konflikt, który nie będzie wymawiał swojej nazwy – a przynajmniej tak potraktowano obecny impas między Izraelem a Palestyńczykami podczas wyborów w USA w 2012 roku. Ale jako Amerykański generał James Mattis, szef Centralnego Dowództwa Stanów Zjednoczonych, formacji wojskowej odpowiedzialnej za Bliski Wschód, powiedział zeszłej wiosny, konflikt palestyńsko-izraelski jest „wybitnym płomieniem, który utrzymuje garnek w kotle na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza że arabskie przebudzenie powoduje, że rządy arabskie bardziej wrażliwi na nastroje swojej ludności”, które wspierają Palestyńczyków.

 

Zamiast jednak dążyć do rozwiązania, rząd premiera Beniamina Netanjahu ogłosił niedawno kolejną rundę budowy osiedli. Na Zachodnim Brzegu i Wschodniej Jerozolimie przebywa obecnie około 500,000 XNUMX żydowskich osadników, chociaż wszystkie takie osady stanowią pogwałcenie prawa międzynarodowego. Choć Netanjahu twierdzi, że chce negocjacji, nadal buduje porozumienia, co przypomina negocjacje w sprawie podziału pizzy podczas gdy jedna ze stron ją zjada.

Propozycje aneksji Zachodniego Brzegu, niegdyś program skrajnie prawicowych osadników, weszły do ​​głównego nurtu. A konferencja w lipcu ubiegłego roku do miasta Hebron na Zachodnim Brzegu zgromadziło się ponad 500 Izraelczyków, którzy odrzucają ideę państwa palestyńskiego. W zgromadzeniu wzięło udział wielu ważnych urzędników partii Likud i członków Knesetu. Likud to partia Netanjahu, która obecnie stoi na czele izraelskiego rządu.

 

„Przyjaciele, wszyscy tutaj dzisiaj wiedzą, że istnieje rozwiązanie — zastosowanie suwerenności [nad Zachodnim Brzegiem]. Jedno państwo dla narodu żydowskiego z mniejszością arabską” – powiedziała zgromadzonym członkini Likudu Knesetu, Tzipi Hotovely.

Organizator konferencji Yehudit Katsover ujął tę sprawę bez ogródek: „Jesteśmy tu wszyscy, aby powiedzieć jedno: ziemia Izraela należy do narodu żydowskiego. Dlaczego? Ponieważ!"

Głównym argumentem przeciwko absorpcji Zachodniego Brzegu jest to, że osłabiłoby to żydowski charakter Izraela i zagroziłoby instytucjom demokratycznym kraju. „Dopóki na tym terytorium na zachód od rzeki Jordan będzie istniała tylko jedna jednostka polityczna zwana Izraelem, będzie ona albo nieżydowska, albo niedemokratyczna” – izraelski minister obrony Ehuda Baraka argumentuje. „Jeśli ten blok milionów Palestyńczyków nie będzie mógł głosować, będzie to państwo apartheidu”.

 

Jednak prawicowi uczestnicy konferencji odrzucili ten argument, ponieważ odrzucają twierdzenie, że Palestyńczycy stanowią zagrożenie demograficzne. Według The Times of Israel, były ambasador w USA, Yoram Ettinger, powiedział zgromadzonym, że szacunki dotyczące populacji Palestyny ​​opierają się na „niekompetencji lub kłamstwie Palestyńczyków” i że w rzeczywistości jest ich o milion mniej, niż podaje oficjalna liczba ludności.

Ekspert prawny Icchak Bam powiedział, że nie spodziewa się żadnych skutków ubocznych ze strony Amerykanów, jeśli Izrael jednostronnie zaanektował Zachodni Brzeg, ponieważ Waszyngton nie protestował przeciwko aneksji Wzgórz Golan przez Syrię w 1981 roku. Oba obszary zostały podbite podczas wojny 1967 roku.

The Times reporter Raphael Ahern pisze, że konferencja odzwierciedla „anekacjoniści nabierają pewności siebie, otwarcie domagając się tego, o czym zawsze marzyli, ale nigdy nie odważyli się powiedzieć tego publicznie”.

Rozrastające się osady szybko uniemożliwiają realne rozwiązanie dwupaństwowe. W końcu nie będzie już pizzy do podziału.

Administracja Obamy odpuściła tę kwestię i musi ponownie się zaangażować, aby „garnek” się nie wygotował.

Po pierwsze, należy powiedzieć rządowi Tel Awiwu, że należy zaprzestać wszelkiej ekspansji osadnictwa, a niezastosowanie się do tego spowoduje zawieszenie pomocy. Przynoszący około 3.4 miliarda dolarów rocznie Izrael jest największym odbiorcą pomocy zagranicznej Stanów Zjednoczonych.

Po drugie, Stany Zjednoczone muszą zaprzestać blokowania wysiłków Palestyńczyków na rzecz uznania przez ONZ.

Po trzecie, negocjacje muszą dotyczyć nie tylko Zachodniego Brzegu i Gazy, ale także statusu Wschodniej Jerozolimy. Ten ostatni jest motorem gospodarki palestyńskiej i bez niego państwo palestyńskie nie byłoby możliwe.

Iran

Wydaje się, że bezpośrednie niebezpieczeństwo wojny z Iranem nieco zmalało, chociaż Izraelczycy zawsze są trochę dziką kartą. Po pierwsze, administracja Obamy wyraźnie odrzuciła „czerwoną linię” Netanjahu, która spowodowałaby atak na Teheran. Izraelski premier argumentuje, że nie można pozwolić Iranowi na osiągnięcie „zdolności” do wyprodukowania broni nuklearnej, co znacznie obniżyłoby próg ataku. Po drugie, stale krążą pogłoski, że Stany Zjednoczone i Iran rozważają rozmowy indywidualne i wydaje się, że niektóre siły w Iranie, które wspierają rozmowy – w szczególności były prezydent ajatollah Akbar Haszemi Rafsandżani– są na topie.

 

Netanjahu kontynuuje grozić wojną, ale praktycznie cały jego aparat wojskowy i wywiadowczy jest przeciwny jednostronnemu strajkowi. Izraelski wywiad nie jest przekonany, że Iran buduje bombę, a izraelskie wojsko uważa, że ​​nie ma sił ani broni, aby zniszczyć irańską infrastrukturę nuklearną. Sondaże wskazują również na przeważający sprzeciw izraelskiego społeczeństwa wobec jednostronnego ataku. Nie oznacza to, że Netanjahu nie zaatakuje Iranu, po prostu niebezpieczeństwo nie wydaje się bezpośrednie. Jeśli Izrael zdecyduje się rozpocząć wojnę, administracja Obamy powinna jasno dać do zrozumienia, że ​​Tel Awiw jest sam.

 

Wywiad USA i Pentagon są w dużej mierze na dobrej drodze ta sama strona jak Izraelczycy w sprawie irańskiego programu nuklearnego. Nawet dysponując potężną armią, generałowie USA nie są przekonani, że atak przyniósłby znacznie więcej niż opóźnienie programu Iranu o trzy do pięciu lat. Przynajmniej w tym momencie Pentagon wolałby rozmawiać niż walczyć. „Mamy wrażenie, że reżim irański jest aktorem racjonalnym” – mówi Gen. Martin Dempsey, przewodniczący Połączonego Szefa Sztabów USA. sondaże wskazują również, że prawie 70 procent amerykańskiego społeczeństwa woli negocjacje niż wojnę.

Krótko mówiąc, wiele kaczek jest teraz w rzędzie, aby zawrzeć umowę.

Stany Zjednoczone nie mogą jednak uczynić ulepszania uranu czerwoną linią. Iran ma prawo udoskonalać paliwo jądrowe na mocy Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT) i dopóki inspektorzy będą na miejscu – a tak jest obecnie – praktycznie niemożliwe jest tajne wytwarzanie paliwa o poziomie bomby.

Wywiad nie tylko nie wykazał, że Iran tworzy program broni nuklearnej, ale przywódca kraju wyraźnie odrzucił taki krok. „Naród irański nigdy nie dążył i nigdy nie będzie dążył do posiadania broni nuklearnej” – mówi najwyższy przywódca kraju Ajatollah Chamenei, nazywając broń nuklearną „wielkim i niewybaczalnym grzechem”. Rząd irański zasygnalizował również, że weźmie udział w Konferencja sponsorowana przez ONZ w Helsinkach w sprawie utworzenia na Bliskim Wschodzie strefy wolnej od broni nuklearnej.

 

Administracja Obamy powinna poprzeć wysiłki na rzecz zniesienia broni nuklearnej na Bliskim Wschodzie, chociaż zmusi ją to do konfrontacji z jedyną potęgą nuklearną na Bliskim Wschodzie, Izraelem. Izrael nie jest sygnatariuszem NPT i uważa się, że posiada około 200 sztuk broni nuklearnej. Taki monopol nie może trwać długo. Argument, że Izrael potrzebuje broni nuklearnej ze względu na przewagę liczebną w regionie, jest nonsensowny. Izrael ma zdecydowanie najsilniejszą armię na Bliskim Wschodzie i potężnych protektorów w Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO). Chociaż Egipt i Syria rzeczywiście zaatakowały Izrael w 1973 r., miały one na celu odzyskanie terytoriów zajętych przez Tel Awiw podczas wojny w 1967 r., a nie próbę zniszczenia kraju. A to było prawie 40 lat temu. Od tego czasu Izrael dwukrotnie najechał Liban i raz Gazę. Kraje w regionie boją się Izraela, a nie odwrotnie.

Chociaż ostatnio Biały Dom złagodzone ograniczenia w sprawie sprzedaży krytycznych leków do Iranu sankcje zbierają straszliwe żniwo dla gospodarki i przeciętnego Irańczyka. Jak dotąd Stany Zjednoczone nie oświadczyły wyraźnie, że usuną sankcje, jeśli rozmowy przyniosą rzeczywisty postęp. Ponieważ nikt nie lubi negocjować z pistoletem przy głowie – pod tym względem Irańczycy nie różnią się od Amerykanów – należy w dobrej wierze złagodzić niektóre z bardziej uciążliwych ograniczeń, takich jak te dotyczące międzynarodowej bankowości i sprzedaży ropy.

 

Wreszcie należy zdjąć ze stołu opcję wojny. Grożenie bombardowaniem ludzi, aby nakłonić ich do zaprzestania produkcji broni nuklearnej, prawie na pewno skłoni Iran (i inne kraje) do zrobienia dokładnie czegoś odwrotnego. Wojna z Iranem również byłaby nielegalna. The brytyjski prokurator generalny niedawno poinformował Parlament, że atak na Iran stanowiłby naruszenie prawa międzynarodowego, ponieważ Iran nie stwarza „wyraźnego i aktualnego zagrożenia”, i zalecił, aby Stany Zjednoczone nie mogły wykorzystywać kontrolowanej przez Brytyjczyków wyspy Diego Garcia na Oceanie Indyjskim do celów przeprowadzić taki atak.

 

Zatoka

Ponieważ USA polegają na zasobach energetycznych krajów Zatoki Perskiej, a także na strategicznych prawach bazowych, jest mało prawdopodobne, aby administracja Obamy kwestionowała politykę zagraniczną i wewnętrzną swoich sojuszników w regionie. Ale Waszyngton nie powinien udawać, że jego polityka w tym kraju ma cokolwiek wspólnego z promowaniem demokracji.

Kraje tworzące Radę Współpracy Zatoki Perskiej, na czele której stoją Katar i Arabia Saudyjska, to monarchie, które nie tylko tłumią sprzeciw, ale także systematycznie uciskają kobiety i mniejszości, a w przypadku Bahrajn, szyicka większość. Organizacje skrajnego dżihadu, które kraje Zatoki Perskiej finansują i zbroją, destabilizują rządy w całym regionie i całej Azji Środkowej. Waszyngton może opłakiwać ekstremizm w Pakistanie, ale jego sojusznicy z Zatoki Perskiej mogą przypisać sobie lwią część zasługi za wspieranie grup odpowiedzialnych za ten ekstremizm.

 

Rada Zatoki Perskiej nie jest zainteresowana promowaniem demokracji – w istocie pluralizm polityczny jest jednym z jej największych wrogów i nie interesuje się zbytnio współczesnym światem, poza luksusowymi samochodami i prywatnymi odrzutowcami. Zeszłego lata w Arabii Saudyjskiej wykonany mężczyznę za posiadanie „książek i talizmanów, z których nauczył się krzywdzić czcicieli Boga”, a w zeszłym roku ściął głowy mężczyźnie i kobiecie za czary.

Wreszcie administracja Obamy powinna odrzucić doktrynę Cartera z 1979 r., która pozwala Stanom Zjednoczonym na użycie siły militarnej w celu zagwarantowania dostępu do zasobów energetycznych na Bliskim Wschodzie. Tego rodzaju myślenie zniknęło w przypadku 19th stulecia kanonierki i wisi niczym Miecz Damoklesa nad dowolnym krajem w regionie, który mógłby zdecydować się na prowadzenie niezależnej polityki w zakresie polityki i energetyki.

  


ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.

Darowizna
Darowizna

Conn M. Hallinan jest felietonistą „Foreign Policy In Focus”, „Think Tank Without Walls” i niezależnym dziennikarzem. Uzyskał tytuł doktora antropologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Przez 23 lata nadzorował program dziennikarski na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Cruz i zdobył nagrodę Distinguished Teaching Award przyznawaną przez UCSC Alumni Association, a także nagrody UCSC Innovations in Teaching Award i Excellence in Teaching Award. Był także rektorem uczelni na Uniwersytecie Kalifornijskim i przeszedł na emeryturę w 2004 r. Jest zwycięzcą nagrody Project Censored „Real News Award” i mieszka w Berkeley w Kalifornii.

Zostaw odpowiedź Anuluj odpowiedź

Zapisz się!

Wszystkie najnowsze informacje od Z bezpośrednio do Twojej skrzynki odbiorczej.

Instytut Komunikacji Społecznej i Kulturalnej, Inc. jest organizacją non-profit o statusie 501(c)3.

Nasz numer EIN to #22-2959506. Darowiznę można odliczyć od podatku w zakresie dozwolonym przez prawo.

Nie przyjmujemy finansowania od sponsorów reklamowych ani korporacyjnych. Polegamy na darczyńcach takich jak Ty, którzy wykonują naszą pracę.

ZNetwork: lewe wiadomości, analizy, wizja i strategia

Zapisz się!

Wszystkie najnowsze informacje od Z bezpośrednio do Twojej skrzynki odbiorczej.

Zapisz się!

Dołącz do społeczności Z – otrzymuj zaproszenia na wydarzenia, ogłoszenia, cotygodniowe podsumowanie i możliwości zaangażowania.

Zamknij wersję mobilną