Donald Rumsfeld twierdzi, że amerykański atak na Bagdad jest „kampanią powietrzną tak ukierunkowaną, jak nigdy dotąd”, ale nie powinien próbować mówić tego pięcioletniemu Doha Suheilowi. Wczoraj rano spojrzała na mnie z kroplówką podłączoną do nosa i z głębokim grymasem na małej twarzy, gdy na próżno próbowała poruszyć lewą stroną ciała. Pocisk manewrujący, który eksplodował w pobliżu jej domu na przedmieściach Radwaniyeh w Bagdadzie, trafił odłamkami w jej maleńkie nóżki – były owinięte gazą – i, co znacznie poważniejsze, w kręgosłup. Teraz straciła wszelki ruch w lewej nodze.
Matka pochyla się nad łóżkiem i prostuje prawą nogę, którą dziewczynka wymachuje poza kocykiem. W jakiś sposób matka Doha myśli, że jeśli obie nogi jej dziecka będą ułożone prosto obok siebie, jej córka wyzdrowieje z paraliżu. Była pierwszą ze 101 pacjentów przywiezionych do szpitala Al-Mustansaniya College Hospital po rozpoczęciu amerykańskiego ataku na miasto w piątkowy wieczór. Siedmiu innych członków jej rodziny zostało rannych w tym samym bombardowaniu rakietami manewrującymi; najmłodsze, roczne dziecko, było wówczas karmione piersią przez matkę.
Jest coś chorego i obscenicznego w tych wizytach w szpitalu. Bombardujemy. Oni cierpią. Potem pojawiamy się i robimy zdjęcia ich rannym dzieciom. Iracki minister zdrowia postanawia zorganizować nieznośną konferencję prasową poza oddziałami, aby podkreślić „bestialski” charakter amerykańskiego ataku. Amerykanie twierdzą, że nie zamierzają krzywdzić dzieci. A Doha Suheil patrzy na mnie i lekarzy, szukając otuchy, jakby obudziła się z tego koszmaru, poruszyła lewą nogą i nie czuła już bólu.
Zapomnijmy więc na chwilę o taniej propagandzie reżimu i równie tanim moralizowaniu panów Rumsfelda i Busha i wybierzmy się na wycieczkę po szpitalu uniwersyteckim Al-Mustansaniya. Bo rzeczywistość wojny ostatecznie nie polega na militarnym zwycięstwie i porażce, ani na kłamstwach na temat „sił koalicyjnych”, które nasi „osadzeni” dziennikarze rozpowiadają teraz na temat inwazji, w której biorą udział wyłącznie Amerykanie, Brytyjczycy i garstka Australijczyków. Wojna, nawet jeśli ma międzynarodową legitymację – czego ta wojna nie ma – polega przede wszystkim na cierpieniu.
Weźmy 50-letnią Amel Hassan, wieśniaczkę z tatuażami na rękach i nogach, która teraz leży na szpitalnym łóżku z ogromnymi fioletowymi siniakami na ramionach – są teraz dwa razy większe od pierwotnych – która była na udawała się do córki, gdy pierwszy amerykański pocisk uderzył w Bagdad. „Właśnie wysiadałam z taksówki, kiedy nastąpiła wielka eksplozja, upadłam i wszędzie zobaczyłam moją krew” – powiedziała mi. „To było na moich ramionach, nogach i klatce piersiowej”. Amel Hassan nadal ma wiele ran odłamkowych w klatce piersiowej.
Jej pięcioletnia córka Wahed leży w sąsiednim łóżku i jęczy z bólu. Pierwsza wysiadła z taksówki i była już prawie pod drzwiami domu ciotki, gdy powalił ją wybuch. Jej stopy wciąż krwawią, chociaż krew zaschnęła wokół palców u nóg i jest zatamowana przez bandaże na kostkach i podudziach. W pokoju obok jest dwóch małych chłopców. Sade Selim ma 11 lat; jego brat Omar ma 14 lat. Obaj mają rany od odłamków nóg i klatki piersiowej.
Isra Riad znajduje się w trzecim pokoju z niemal identycznymi obrażeniami, w jej przypadku rany od odłamków nóg, gdy w przerażeniu wybiegła z domu do ogrodu, gdy rozpoczął się atak. Imam Ali ma 23 lata i liczne rany odłamkowe w brzuchu i dolnej części jelita. Najla Hussein Abbas wciąż próbuje zakryć głowę czarną chustą, ale nie potrafi ukryć fioletowych ran na nogach. Liczne rany odłamkowe. Po pewnym czasie „liczne rany odłamkowe” brzmią jak naturalna choroba, która – jak sądzę – wśród narodu, który przeżył ponad 20 lat wojny – nią jest.
A to wszystko, zadałem sobie wczoraj pytanie, czy to wszystko było na 11 września 2001 roku? Wszystko to miało na celu „odwet” naszym napastnikom, chociaż Doha Suheil, Wahed Hassan i Imam Ali nie mają nic – absolutnie nic – wspólnego z tymi zbrodniami przeciwko ludzkości, tak samo jak okropny Saddam? Kto zdecydował, zastanawiam się, że te dzieci, te młode kobiety mają cierpieć z powodu 11 września?
Wojny się powtarzają. Zawsze, gdy „my” odwiedzamy tych, których zbombardowaliśmy, zadajemy sobie to samo pytanie. Pamiętam, jak amerykańscy reporterzy wielokrotnie zadawali rannym pytania: czy może zostali trafieni odłamkami własnego ognia przeciwlotniczego w Libii w 1986 roku? Ponownie w 1991 r. „my” zadaliśmy to samo pytanie rannemu w Iraku. A wczoraj reporter brytyjskiego radia zadał lekarzowi pytanie – tak, zgadliście – „Czy sądzi pan, doktorze, że niektórzy z tych ludzi mogli zostać trafieni przez iracki ogień przeciwlotniczy?”
Mamy się z tego śmiać czy płakać? Czy zawsze powinniśmy obwiniać „ich” za własne rany? Z pewnością powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego te rakiety manewrujące eksplodowały tam, gdzie wybuchły, co najmniej 320 w samym Bagdadzie, dzięki uprzejmości USS Kitty Hawk.
Isra Riad pochodzi z Sayadiyeh, gdzie znajdują się duże koszary wojskowe. Dom Najli Abbasa znajduje się w Risalleh, gdzie znajdują się wille należące do rodziny Saddama. Dwaj mali bracia Selim mieszkają w Shirta Khamse, gdzie znajduje się magazyn pojazdów wojskowych. Ale to jest cały problem. Cele są rozsiane po całym mieście. Biedni – i wszyscy ranni, których wczoraj widziałem, byli biedni – mieszkają w tanich, czasem drewnianych domach, które zawalają się pod wpływem eksplozji.
To ta sama stara historia. Jeśli będziemy prowadzić wojnę – niezależnie od tego, jak dużo będziemy gadać o naszej trosce o ludność cywilną – zabijemy i okaleczymy niewinnych.
Doktor Habib Al-Hezai, którego FRCS uzyskano na Uniwersytecie w Edynburgu, naliczył 101 pacjentów z całkowitej liczby 207 rannych w nalotach w samym jego szpitalu, z czego 85 to cywile – 20 to kobiety i sześcioro dzieci – i 16 żołnierzy. Młody mężczyzna i 12-letnie dziecko zmarli podczas operacji. Nikt nie powie, ilu żołnierzy zginęło podczas faktycznego ataku.
Wczorajsza podróż przez Bagdad była niesamowitym przeżyciem. Cele rzeczywiście zostały wybrane starannie, mimo że ich zniszczenie nieuchronnie dotknęło niewinnych. Widziałem jeden pałac prezydencki z wysokimi na 40 stóp posągami arabskiego wojownika Salaheddina w każdym rogu – twarz każdego była oczywiście twarzą Saddama – i, starannie pomiędzy, wielka czarna dziura wydrążona w fasada budynku. Ministerstwo produkcji broni powietrznej zostało sproszkowane, tworząc potężną stertę betonu sprężonego i gruzu.
Ale na zewnątrz, przy bramie, znajdowały się dwa stanowiska z workami z piaskiem, gdzie elegancko ubrani iraccy żołnierze z karabinami przewieszonymi przez parapet, wciąż byli gotowi do obrony swojej posługi przed wrogiem, który już ją zniszczył.
Na drogach wzdłuż Tygrysu wzmógł się poranny ruch. Żaden kierowca nie patrzył zbyt uważnie na Pałac Republikański po drugiej stronie rzeki ani na dymiące Ministerstwo Zakupów Uzbrojenia. Płonęły przez 12 godzin od pierwszych uderzeń rakietowych. To było tak, jakby płonące pałace, płonące ministerstwa i stosy dymiącego gruzu były normalną częścią codziennego życia w Bagdadzie. Ale z drugiej strony nikt pod obecnym reżimem nie chciałby spędzać zbyt dużo czasu na przyglądaniu się takim sprawom, prawda?
I Irakijczycy zauważyli, co to wszystko oznacza. W 1991 roku Amerykanie uderzyli w rafinerie, sieć elektryczną, wodociągi i komunikację. Ale wczoraj Bagdad mógł nadal funkcjonować. Telefony stacjonarne działały; działał internet; moc elektryczna była na pełnych obrotach; mosty na Tygrysie pozostały niezbombardowane. Bo oczywiście, kiedy – „jeśli” to w dzisiejszych czasach wciąż drażliwe określenie – Amerykanie tu dotrą, będą potrzebowali działającego systemu łączności, elektryczności i transportu. To, co oszczędzono, nie jest darem dla narodu irackiego: jest to dar dla rzekomych nowych władców Iraku.
Iracki dziennik ukazał się wczoraj z zaledwie czterostronicowym wydaniem i zbiorem artykułów na temat „niezłomności” narodu – niezłomność po arabsku to soummoud, tak samo nazywa się rakieta, którą Irak częściowo zniszczył, zanim Bush zmusił ONZ do inspektorów do opuszczenia kraju udając się na wojnę – i nagłówek brzmiał: „Prezydent: Zwycięstwo nadejdzie [sic!] w rękach Iraku”.
Ponownie Stany Zjednoczone nie podjęły żadnej próby zniszczenia obiektów telewizyjnych, ponieważ prawdopodobnie chcą z nich skorzystać po przybyciu na miejsce. Podczas bombardowania w piątkowy wieczór iracki generał wystąpił w telewizji na żywo, aby zapewnić naród o zwycięstwie. Kiedy mówił, fale uderzeniowe powstałe w wyniku eksplozji rakiet manewrujących przedarły się za nim i wstrząsnęły kamerą telewizyjną.
Dokąd nas to wszystko prowadzi? Wczoraj wczesnym rankiem spojrzałem przez Tygrys na stos pogrzebowy Pałacu Republikańskiego i stojący obok budynek ministerstwa z kolumnadą. W całym Bagdadzie pojawiły się latarnie ogniowe, a niebo zasnuło się dymem. Podporowy pałac przypominający wał – z jego ścian wznosiły się płomienie – wyglądał jak płonący średniowieczny zamek; Tsesyfon zniszczył Mezopotamię w momencie jej zniszczenia, jak to wielokrotnie widziano na przestrzeni tylu tysięcy lat.
Ksenofont uderzył na południe stąd, Aleksander na północ. Mongołowie złupili Bagdad. Przyszli kalifowie. A potem Turcy, a potem Brytyjczycy. Wszyscy odeszli. Teraz przyjdą Amerykanie. Tu nie chodzi o legalność. Chodzi o coś znacznie bardziej uwodzicielskiego, o coś, co sam Saddam rozumie aż za dobrze, o szczególny rodzaj władzy, tę samą władzę, którą każdy zdobywca Iraku chciał zademonstrować, wdzierając się na ziemię tej starożytnej cywilizacji.
Wczoraj po południu Irakijczycy rozpalili ogromne pożary ropy wokół Bagdadu w nadziei, że wprowadzą w błąd system naprowadzania rakiet manewrujących. Dym przeciwko komputerom. Syreny alarmowe zaczęły wyć ponownie tuż po godzinie 3.20:XNUMX czasu londyńskiego, po czym rozległy się całkowicie przewidywalne dźwięki eksplozji
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna