Bez względu na to, jak bardzo urzędnicy Białego Domu się starają, nie są w stanie skonstruować spójnej „doktryny Trumpa”, która miałaby sens w obliczu chaosu, który w ostatnich miesiącach nękał amerykańską politykę zagraniczną.
Jednak ten chaos nie jest wyłącznie dziełem prezydenta Donalda Trumpa.
od 1945Stany Zjednoczone rywalizowały o całkowite przywództwo na świecie. Rozpad Związku Radzieckiego w 1991 r. i późniejszy rozpad bloku wschodniego zapewniły mu całkowitą globalną hegemonię.
Stany Zjednoczone stały się siłą, która stabilizowała i destabilizowała dowolny region świata, według własnego uznania – co zawsze służyło interesom USA i ich sojuszników.
Wokół tej rzeczywistości formułowano poglądy polityczne i nurty ideologiczne w USA, ale także na świecie. Często nieświadomie wszyscy jesteśmy spychani do jednej z dwóch kategorii: pro- lub antyamerykańskiej.
Przez dziesięciolecia wiele krytycznych głosów ostrzegało przed bezspornością świat jednobiegunowy. Konformiści walczyli z nielicznymi „nieamerykańskimi” i „niepatriotycznymi”, którzy odważyli się złamać szeregi.
Pod koniec lat 1980. Francis Fukuyama ogłosił „koniec historii”, kiedy Stanom Zjednoczonym i ich zachodnim sojusznikom udało się pokonać komunizm. Przepowiadał koniec „ewolucji społeczno-kulturowej”, podczas której może uformować się nowa forma pojedynczego rządu ludzkiego.
Okazało się jednak przelotnie, że wszystkie przeszkody stojące przed amerykańską wizją całkowitej dominacji zostały pokonane. Thomas Friedman z New York Times wyobraził sobie taki świat w swojej bestsellerowej książce „Świat jest płaski”.
Napisał z mądrością mędrca i triumfalizmem zwycięskiego generała wojennego: „Komunizm był wspaniałym systemem, który uczynił ludzi równie biednymi – w rzeczywistości nie było na świecie lepszego do tego systemu niż komunizm. Kapitalizm uczynił ludzi nierówno bogatymi.”
Ale historia nigdy się nie skończyła. Właśnie przeszedł przez nowy cykl konfliktów, problemów i sojuszy wrogów i wrogów. Niekontrolowany konsumpcjonizm nie był triumfem neoliberalnego porządku, ale porażką delikatnie zrównoważonej planety, na której globalne ocieplenie okazało się największym wrogiem świata. Amerykańska potęga militarna nie mogła się doczekać reorganizacji świata arabskiego, jak kiedyś obiecał były sekretarz stanu USA Condoleezza Rice.
Od tego czasu tzw „Nowy Bliski Wschód”, stał się przerażającym koszmarem, który przetoczył się przez wiele krajów i zdestabilizował cały region.
Co gorsza, gospodarka amerykańska załamała się, pociągając za sobą gospodarkę światową i pogrążając niektóre z najmniejszych, najbardziej bezbronnych krajów w skrajnym ubóstwie.
Dojście Donalda Trumpa do władzy jest w rzeczywistości wynikiem chaotycznych lat poprzedzających jego pojawienie się.
Pod koniec swojej drugiej kadencji były prezydent Barack Obama mówił o swoim sukcesie w stabilizacji gospodarki i tworzeniu większej liczby miejsc pracy w procesie szybkiego ożywienia gospodarczego, wbrew prawdziwym dowodom.
Badanie Rezerwy Federalnej USA w zeszłym roku zawarta że prawie połowa Amerykanów „nie miała dość pieniędzy, aby pokryć pilne wydatki w wysokości 400 dolarów”.
Amerykanie nie wybrali Trumpa tylko dlatego, że są „rasistami”, jak niektórzy przypuszczają, ale dlatego, że są zdesperowani.
Wiedział, jak wykorzystać liczne nieszczęścia swego ludu za pomocą mantr typu „Znowu uczynić Amerykę wielką”.
Większości Amerykanów „nierównie bogaty” paradygmat Friedmana wydawał się oderwanym, intelektualnym nonsensem.
Jak można się spodziewać, największy sprzeciw wobec chaotycznej polityki Trumpa emanuje ze strony liberalnych i neoliberalnych sił w polityce i gospodarce, które przez wiele lat wytrwale broniły upadającego porządku amerykańskiego.
Nadal nazywają niepowodzenia przeszłości albo zdumiewającym sukcesem, albo pełną dobrych intencji, ale nieudaną próbą uczynienia świata lepszym miejscem.
Przeczytaj to dyskurs o własnych urojeniach w Brookings Institute, aby zrozumieć całkowity brak introspekcji.
„Żaden amerykański prezydent od 1945 r., ani republikanin, ani demokrata, nie zerwał tak zdecydowanie z amerykańskim zarządzaniem powojennym liberalnym porządkiem światowym” – napisała niedawno Constanze Stelzenmüller, odnosząc się do polityki Trumpa wobec Europy i reszty świata.
Jej opinia: „W służbie wyższemu dobru, jakim jest pokój na świecie, nawet zwycięskie supermocarstwo było gotowe związać się uniwersalnymi zasadami — było to ustępstwo uznające istnienie ogólnoświatowej wspólnoty ludzkości opartej raczej na wspólnych wartościach niż na zasadzie „ moc czyni dobro”.
Jest to pogląd w dużej mierze niezgodny z historią. Natychmiast po upadku Związku Radzieckiego nowa doktryna, której broniła się każda administracja USA, „siła czyni dobro” stała się nową doktryną Stanów Zjednoczonych.
W rzeczywistości Irak był bombardowany przez wszystkich prezydentów USA od czasu George'a H. Busha w 1991 roku.
Trump reprezentuje dziwne połączenie amerykańskiej potęgi militarnej, monopolu biznesowego i sprytu mediów. Wydaje się wystarczająco inteligentny, aby zrozumieć, że jego kraj wymaga zmiany kursu, ale nie ma ani woli, mądrości, ani umiejętności, aby poprowadzić go w innym kierunku.
Po sześciu miesiącach w Gabinecie Owalnym przewodniczy tej samej starej walce o władzę pomiędzy ideologami typu neokonserwatywnego, którzy chcą większej liczby interwencji mających na celu przebudowę świata według własnego uznania, a władzą wojskową, która chce, aby armia amerykańska panować niepodzielnie, ale w sposób stały i przewidywalny.
Choć sam Trump odrzucił ten pomysł zmiana reżimu podczas swojej kampanii wyborczej, Raport polityczny 25 czerwca jego sekretarz stanu Rex Tillerson „wydawał się popierać obalenie irańskiego reżimu” i „filozofię zmiany reżimu”.
Tymczasem powraca walka ideologów z wojskową batalią, która zdefiniowała obie kadencje administracji George'a W. Busha.
Polityka zagraniczna szczegółowo opisał tę trwającą walkę w odkrywczym raporcie z 16 czerwca.
Najwyżsi urzędnicy Białego Domu, na czele którego stoi starszy dyrektor ds. wywiadu w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego Ezra Cohen, chcą rozszerzyć wojnę w Syrii, odwracając uwagę od pokonania ISIS i skupiając się na amerykańskich wrogach zaangażowanych w tę wojnę zastępczą. Sekretarz obrony James Mattis chce utrzymać kurs. Impulsywny sposób, w jaki Trump podejmuje decyzję, wahadło może wychylić się w dowolnym kierunku bez ostrzeżenia i logiki.
sprzeczności w amerykańskiej polityce zagranicznej pojawiają się niemal codziennie.
Ambasador Stanów Zjednoczonych przy ONZ Nikki Haley wydaje się prowadzić własne przedstawienie, niezależne od administracji Trumpa. Niedawno oświadczyła, że obiekty muzułmańskie w okupowanej Wschodniej Jerozolimie są częścią „terytorium Izraela„, po czym podkreśliła, że „nie ma jasności co do oficjalnej polityki USA w tej kwestii”.
Choć panuje chaos i sprzeczności, sojusznicy Trumpa po prostu nie są w stanie podsumować „doktryny Trumpa”. Wysoki urzędnik administracji powiedział „Time”. że jest to „połączenie bardzo dobrych umiejętności osobistych – walki jeden na jednego… pokonania ISIS i… zaangażowania na rzecz ludzi, że są pewne rzeczy, których Stany Zjednoczone nie zniosą”.
Choć takiej „doktrynie” brakuje jakiejkolwiek poważnej treści, poprzednie doktryny są równie bezużyteczne, gdyż żadna nie oferuje realnej wizji opartej na osiągnięciu świata wielobiegunowego, opartego na wzajemnym szacunku i trzymaniu się godziwych ram odniesienia, takich jak prawo międzynarodowe .
Chaos ten będzie w dalszym ciągu źle wróżył, zwłaszcza światu arabskiemu, a zwłaszcza regionowi Bliskiego Wschodu. Od czasu katastrofalnej wojny Busha w Iraku i Obamy „zwrot do Azji” a początkiem obecnego zamieszania region stanął w płomieniach.
Niezdolna do odważnej diagnozy przemocy administracja Trumpa powtarza ten sam stary szowinizm na temat pokonania „islamskiego terroryzmu”.
Pozbawiona wizji pokoju i niezdolna do wygrania wojny administracja amerykańska wydaje się nie mieć żadnego planu poza niespójną, wewnętrznie sprzeczną polityką – obwiniając wszystkich innych, ale ani razu nie dokonując introspekcji.
Okazuje się, że świat wcale nie jest „płaski” i tyle historia pozostaje w ruchu, wykraczając poza jurysdykcję jednego kraju.
Ale dopóki przywódcy USA – Trumpa czy kogokolwiek innego – nie uświadomią sobie takiego poglądu, świat w ogóle, a świat arabski w szczególności, będą nadal ponosić konsekwencje spowodowane przez imperialna arogancja i impulsywni politycy.
Doktor Ramzy Baroud pisze o Bliskim Wschodzie od ponad 20 lat. Jest felietonistą o zasięgu międzynarodowym, konsultantem ds. mediów, autorem kilku książek i założycielem PalestineChronicle.com. Do jego książek należą „Poszukiwanie Jenin”, „Druga intifada palestyńska” i najnowsza „Mój ojciec był bojownikiem o wolność: nieopowiedziana historia Gazy”. Jego strona internetowa jest www.ramzybaroud.net.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna