W tym tygodniu partyzanci afgańscy dokonali jeszcze jednego nalot na bazę lotniczą w Kandaharze. Generał John Allen, amerykański dowódca Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (Isaf) pod dowództwem NATO, wydał oświadczenie dziwne stwierdzenie: „Mułła Omar stracił całą kontrolę nad talibskimi rebeliantami, w przeciwnym razie natychmiast potępiłby te ataki i rozkazał swoim „siłom” zaprzestać ataków niewinnych afgańskich cywilów”.
To samo Mułła Omar, który znajduje się na liście najbardziej poszukiwanych osób od 9 września? Niezwykłe tylko wtedy, gdy nie było się świadomym, że Frakcja talibów Omara prowadzi sporadyczne negocjacje z USA przez kilka lat. Żadna z nich nie doprowadziła dotychczas do porozumienia.
Atak w Kandaharze mógł zostać przeprowadzony przez inną frakcję, wrogo nastawioną do samej idei rozmowy z okupantem, ale równie dobrze mógłby to być kolejny strzał w łuk zmęczonego imperium, tylko po to, by przyspieszyć sprawę. Wszystkie nagłaśniane przez media postępy w Afganistanie były iluzoryczne. Stąd potrzeba negocjacji z powstańcami i dalszej izolacji reżimu Karzaja.
Różne frakcje neotalibów przygotowywały się do przejęcia władzy przez ostatnie dwa lata. Ich ataki na instalacje bezpieczeństwa, placówki wywiadowcze i helikoptery przewożące najwyższe stanowiska wywiadu NATO wskazują, w jakim stopniu zinfiltrowali „lojalną afgańską” siatkę Isafa. Forma wojny partyzanckiej, jeśli nie ideologia jej zwolenników, nie różni się od ruchów oporu z czasów II wojny światowej oraz doświadczeń wietnamskich, chińskich i kubańskich, skodyfikowanych przez Giap, Mao i Che Guevary.
Kilka miesięcy po inauguracji Obama przedstawił swoją arogancję eskalacja wojny, wspierany przez państwa wasalne UE, ale stawiał opór niektórym z jego własnych generałów, w tym Karlowi Eikenberry'emu, ambasador w Kabulu. Rozumowanie Obamy było następujące: „Jeśli rząd afgański ulegnie talibom – lub pozwoli Al-Kaidzie działać bez sprzeciwu – kraj ten ponownie stanie się bazą dla terrorystów, którzy chcą zabić jak najwięcej naszych obywateli… Dla Afgańczyka ludzi powrót pod rządy talibów skazałby ich kraj na brutalne rządy, izolację międzynarodową, sparaliżowaną gospodarkę i odmowę podstawowych praw człowieka narodowi afgańskiemu – zwłaszcza kobietom i dziewczętom.Powrót terrorystów z Al-Kaidy, którzy towarzyszące głównemu przywództwu talibów postawiłoby Afganistan w cieniu nieustannej przemocy”.
Ale wiele z tych wad już istnieje (w tym stan kobiet). Co ważniejsze, lekkomyślny ataki na wioski i „wycelowanych” wrogów podniósł wskaźnik ofiar cywilnych, zapewniając powstańcom łatwych rekrutów.
Dodaj do tego fakt, że te siły regionalne, które wspierały – niechętnie w przypadku pakistańskiej agencji wywiadowczej ISI – obalenie reżimu Omara, nie są już po stronie. Iran został wyalienowany przez sankcje i wrogość USA–UE (co samo w sobie jest wynikiem nieustannego nacisku Izraela); Sojusz Północny to bankrut, a jego przywódcy są zajęci zarabianiem pieniędzy, podobnie jak rodzina Karzai; a wojsko pakistańskie nigdy nie zerwało kontaktu z talibami.
Więc, rezerwy litu mimo to utrzymanie obecności NATO w tym kraju staje się coraz trudniejsze. The W okupację zaangażowały się 42 kraje nie mogę już pomóc zawstydzającej marionetce w Kabulu zatańczyć dobre przedstawienie. A szybkie wybory zorganizowane wysokim kosztem przez zachodnie firmy PR, zasadniczo na korzyść zachodniej opinii publicznej, już nie dają efektu.
W istocie obie strony stoją w obliczu impasu. Powstańcy nie mogą zwyciężyć militarnie, ale sprawili, że zwycięstwo NATO stało się niemożliwe. Stany Zjednoczone mogłyby wygrać „sprawiedliwą wojnę” jedynie poprzez zniszczenie kraju i unicestwienie miliona lub dwóch Afgańczyków – ale jest to politycznie niewykonalne. Negocjacje są jedyną możliwą drogą do porozumienia i wycofania się USA z kraju.
Jesteśmy świadkami końca katastrofalnej okupacji, która osiągnęła jeszcze mniej niż wersja rosyjska w latach 1980. W Stanach Zjednoczonych realistyczni krytycy imperialnych przygód od jakiegoś czasu ostrzegają przed pychą. Johna Mearsheimera, unikając wszelkiego rodzaju eufemizmów, ostro wskazał w Tragedii polityki wielkiego mocarstwa, że polityka zagraniczna jego kraju nie była poświęcona dobrym rządom czy wartościom liberalnym, nie mówiąc już o pokoju, ale obronie interesów USA przed interesami innych państw . I to właśnie ten fakt zdeterminował politykę XXI wieku.
Wersja tego przesłania od niezależnego libertarianina Rona Paula jest obecnie powtarzana w amerykańskiej telewizji w relacjach z prawyborów Republikanów. Paul jest jedyną postacią w polityce krajowej, która żąda demontażu amerykańskiego imperium. Co ciekawe, zdobywa większe poparcie rodzin wojskowych niż wszyscy jego rywale.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna