Nowo wybrany prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad jest nową twarzą zła – chcą, abyśmy w to uwierzyli amerykańscy urzędnicy i media.
Dialektykę, która doprowadziła do takiego wniosku, przedstawiano obficie w tysiącach programów informacyjnych, komentarzy i oficjalnych oświadczeń. Decyzja gniewnego prezydenta Iranu o usunięciu pieczęci inspektorów ONZ z obiektów badań nuklearnych jego kraju jest równoznaczna z wypowiedzeniem wojny; w każdym razie zostało to powszechnie przyjęte.
Badania Iranu w dziedzinie wzbogacania uranu mogą, ale nie muszą, doprowadzić do niczego rozstrzygającego, mogą, ale nie muszą, zmienić kierunek skupienia się na celach pokojowych, mogą, ale nie muszą, zostać wykorzystane do wyprodukowania bomby atomowej, mogą, ale nie muszą, zagrozić Interesy Zachodu z jego apokaliptycznym, hipotetycznym i oczywiście nieistniejącym zagrożeniem. Niemniej jednak zagrożenie ze strony Iranu jest przedstawiane jako bardzo realne i bardzo bezpośrednie.
To zdumiewające, jak niektórym krajom, takim jak Iran, udało się zdobyć tak groźną reputację do tego stopnia, że samo zainteresowanie badaniami nad wzbogacaniem jądrowym mogło postawić Stany Zjednoczone, Organizację Narodów Zjednoczonych, Niemcy, Francję i Wielką Brytanię na wysokim miejscu w pogotowiu, jak gdyby wysłana z Teheranu bomba atomowa miała wkrótce zostać zdetonowana.
Rząd irański w żadnym wypadku nie jest wzorem demokracji ani praw człowieka w regionie, który w całości nie prezentuje takiego modelu. Jednakże poza okazjonalnymi i nacechowanymi emocjonalnie oświadczeniami zachowanie Iranu od rewolucji islamskiej w 1979 r. dostarcza niewiele dowodów, które mogłyby wyjaśnić panikę pod przewodnictwem USA w związku z programem nuklearnym tego kraju.
Republika Islamska nikogo nie najechała i nie jest dokładnie znana jako główny gwałciciel prawa międzynarodowego na Bliskim Wschodzie. Obecnie to administracja Busha może poszczycić się rażącą historią naruszania suwerenności niepodległych narodów poprzez inwazje itp., łącznie z inwazjami własnych sojuszników, za pośrednictwem nowo odkrytej sieci tajnych więzień utrzymywanych w całej Europie. Co więcej, to Izrael ma niesławną reputację lekkomyślnego przekraczania granic swoich sąsiadów (dokładnie wszystkich czterech), zlecania nalotów bombowych i zabójstw w całym regionie. Jednakże niewielu w Waszyngtonie, a jeszcze mniej w mediach głównego nurtu, wydaje się w ogóle niepokoić faktem, że izraelski program nuklearny, najwyraźniej nie zbudowany w celach pokojowych, jest gotowy do ataku po naciśnięciu przycisku.
Ale nawet tak oczywisty fakt można całkowicie odrzucić jednym krótkim zdaniem, w rękach mistrzowsko nieuczciwego dziennikarza. To przykład z gazety Austin American-Statesman z 13 stycznia. W artykule redakcyjnym zatytułowanym Iran’s Nuclear Ambitions gazeta stwierdziła: „Powszechnie uważa się, że Izrael posiada broń nuklearną, ale nikt nigdy nie obawiał się, że użyje jej do czegokolwiek innego niż jako środek odstraszający przed inwazją”. Oczywiście, mówiąc „nikt” gazeta ma na myśli wyłącznie Stany Zjednoczone; wybielanie w najlepszym wydaniu.
W rzeczywistości wielu ekspertów i analityków politycznych przypadkowo i praktycznie omawia jako możliwą opcję dla Iranu „zagrożenia nuklearnego” izraelską kampanię bombardowań z powietrza irańskich ośrodków badań nuklearnych, wspólną kampanię amerykańsko-izraelską lub kampanię amerykańską w izraelskim stylu (stylizowany na izraelski atak powietrzny na iracki reaktor jądrowy Osirak w czerwcu 1981 r.). Jeśli którykolwiek z tych modeli zostanie kiedykolwiek odrzucony lub zakwestionowany, stanie się to wyłącznie ze względów praktycznych i politycznych, takich jak „(ogromny) konflikt polityczny w świecie arabskim”, jak sugeruje gazeta Scotsman on 15 stycznia.
Jednak możliwa rola Izraela w „eliminowaniu” wyimaginowanego zagrożenia ze strony Iranu to coś więcej niż tylko plotki rozpowszechniane w mediach, ale w rzeczywistości została zweryfikowana przy różnych okazjach, w tym w raporcie New York Timesa z 13 stycznia, w którym stwierdzono, że Meir Dagan, szef izraelski Mossad i Aharon Zeev-Farkasj, do początków stycznia szef izraelskiego wywiadu wojskowego oraz „wszyscy izraelscy decydenci zgadzają się, że nie można wykluczyć opcji wojskowej przeciwko irańskim obiektom nuklearnym”. Podobne wnioski zostały przekazane przez inne szanowane media, w tym londyński Sunday Times i niemiecki Der Spiegel. „The Times” doniósł, że izraelskie siły zbrojne są przygotowane na możliwy atak w marcu 2006 roku.
To co najmniej przygnębiające, że pomimo katastrofy w Iraku – największej pomyłki wojskowej od wojny w Wietnamie i prawdopodobnie II wojny światowej – administracja Busha zachowała się równie nierozważnie, jak w przededniu inwazji na Irak w Marzec 2003. Dziesiątki tysięcy zmarnowanych istnień niewinnych, zrujnowana gospodarka i później zmarnowana reputacja kraju, wciąż są tacy, którzy chcą zrobić to wszystko od nowa, tak szybko, tak lekkomyślnie, jakby była to najkrótsza droga wyjścia z jednego bagno wpada w drugie.
Oczywiście Izrael nie miałby nic przeciwko zrobieniu tego od nowa, o ile Amerykanie są skłonni odwrócić ustawę, znieść ponure konsekwencje militarne i samotnie przeciwstawić się politycznym skutkom. Jednak dla Stanów Zjednoczonych wszystkie opcje wydają się kosztowne. Nierobienie niczego, aby powstrzymać irańskie „zagrożenie” oznacza oficjalny koniec doktryny wojny ciągłej neokonserwatystów i jaskrawy przykład ograniczeń amerykańskiej potęgi militarnej. Próba powstrzymania Iranu przy użyciu już wyczerpanej armii amerykańskiej i bez wsparcia większości Amerykanów jest strategicznym i militarnym szaleństwem. Nawet zduszenie gospodarcze na wzór Iraku musi przynieść odwrotny skutek; rynek ropy jest już zbyt napięty, aby ponosić takie ryzyko, z powodu wojny w Iraku i fatalnej polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie.
Co dziwne, spośród tysięcy analiz medialnych niewiele, jeśli w ogóle, sugerowało, że administracja Busha mogłaby kierować się zdrowym rozsądkiem i bezwarunkowo szukać dyplomatycznego rozwiązania swoich problemów z Iranem. Irańczycy wyraźnie wyrazili chęć negocjowania wyjścia z kryzysu, podczas gdy Rosja jest gotowa pośredniczyć w niezależnie od wyniku tych wysiłków dyplomatycznych. Nadszedł czas, aby rząd Stanów Zjednoczonych zmienił sposób radzenia sobie z problemami, jeśli rzeczywiście chce, aby tragedia w Iraku nie pogłębiła się. Nadszedł czas, aby dać szansę pokojowi i dyplomacji.
-Ramzy Baroud jest arabsko-amerykańskim dziennikarzem, który wykłada komunikację masową na Curtin University of Technology. Jego najnowsza książka to „Druga intifada palestyńska: kronika walki ludowej” (w przygotowaniu. Pluto Press: Londyn). Jest redaktorem naczelnym PalestineChronicle.com.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna