Protest przeciwko wojskowemu zamachowi stanu
Zdjęcie: Robert Bociaga Olk Bon/Shutterstock
To, co ma obecnie miejsce w Birmie, to wojskowy zamach stanu. Nie da się inaczej opisać tak nieuzasadnionego działania, jak odwołanie rządu dekretem wojskowym i narzucenie Min Aung Hlaingowi, Naczelnemu Dowódcy Armii, jako niewybieralnego władcy.
Jednak pomimo niekończących się rozmów o demokratyzacji Birmie w latach poprzedzających zamach stanu daleko było do prawdziwej demokracji.
Aung San Suu Kyi, przywódczyni niegdysiejszej partii rządzącej krajem, Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD), niewiele zrobiła, aby wprowadzić znaczące zmiany, odkąd została mianowana doradcą stanu.
Od czasu jej powrotu do Rangunu w 1989 r umieszczenie przebywająca przez wiele lat w areszcie domowym Suu Kyi przekształciła się z aktywistki opowiadającej się za demokracją w swoim kraju w „ikonę demokracji”, a ostatecznie w nietykalną osobowość kultową. Tytuł „radczyni stanowa”, wymyślony przez NDL po wyborach w 2016 r., miał stawiać jej władzę ponad wszystkimi innymi w rządzie.
Uzasadnieniem tego specjalnego statusu jest fakt, że wojsko, które w dalszym ciągu miało znaczną władzę nad rządem, nie pozwoliło Suu Kyi na pełnienie funkcji premiera, ponieważ jej mąż i dzieci są Brytyjczykami. Ale w tej historii jest coś więcej. O jej relacjach z grupą ostatnio Richard C. Paddock napisał w „New York Times”, że Suu Kyi kontrolowała swoją partię w stylu podobnym do poprzedniej kontroli wojskowej nad krajem.
„Krytycy zaczęli nazywać tę partię kultem jednostki” – Paddock napisał, dodając: „Często krytykowana za swój upór i władczy styl, trzyma partię mocno pod swoim dowództwem i jest znana z tego, że wymaga lojalności i posłuszeństwa od swoich zwolenników”.
Ci, którzy celebrowali dziedzictwo „Pani” z przeszłości, byli rozczarowani, gdy rzekomy obrońca praw człowieka zgodził się uczestniczyć w wyborach w 2016 r., mimo że miliony Birmańczyków należących do marginalizowanych grup etnicznych – takich jak prześladowani Rohingjowie w tym kraju – zostały wykluczone z urny wyborczej.
Słabą i wstydliwą krytykę przyćmiło ogólnoświatowe świętowanie raczkującej demokracji w Birmie. Gdy tylko Suu Kyi została de facto przywódcą, choć w bezpośrednim sojuszu z byłą juntą kraju, międzynarodowe konglomeraty – głównie zachodnie – ruszyły do Rangunu, aby wykorzystać ogromne zasoby naturalne Birmy, niewykorzystane z powodu sankcji gospodarczych nałożone W kraju.
Wiele uzasadnionych kwestii zostało odrzuconych na bok, aby nie zepsuć tego, co nazwano zwycięstwem demokracji w Birmie, w cudowny sposób odniesionym od okrutnego wojska przez samotną kobietę, która symbolizowała determinację i trwającą od dziesięcioleci walkę swojego ludu. Jednak za tą starannie zaprojektowaną i romantyczną fasadą kryła się ludobójcza rzeczywistość.
Ludobójstwo Rohingjów, pogrom morderstw, gwałtów i czystek etnicznych, ma w Birmie wiele dziesięcioleci. Kiedy w przeszłości birmańska junta przeprowadzała operacje „oczyszczania” muzułmanów Rohingja, jej brutalne kampanie zostały albo całkowicie przeoczone, albo wygodnie sklasyfikowane w ramach obejmującego je dyskursu na temat łamania praw człowieka w tym kraju.
Kiedy ludobójstwo wzmożony w latach 2016–17 i niesłabnącej, pojawiło się wiele uzasadnionych pytań dotyczących winy rządzącej w Birmie partii NLD i osobistej Suu Kyi.
W pierwszych miesiącach ostatnich epizodów ludobójstwa Rohingjów dokonanego przez siły rządowe i lokalną bojówkę Suu Kyi i jej partia zachowywały się tak, jakby kraj ogarnęła zwykła przemoc społeczna i że ostatecznie winę ponoszą wszyscy wszyscy zaangażowani. Dyskurs ten okazał się nie do utrzymania.
Na arenie międzynarodowej kwestia Rohingjów stała się powracającym tematem w mediach, gdy setki tysięcy uchodźców zostało zmuszonych do ucieczki, głównie do Bangladeszu. Ogrom ich nieszczęścia trafiał na codzienne i przerażające nagłówki gazet. Historie o gwałtach i morderstwach były udokumentowane przez Organizację Narodów Zjednoczonych i inne międzynarodowe organizacje praw człowieka. W rezultacie, dzięki wysiłkom wspieranym przez grupę 57 krajów muzułmańskich, a przełomowy pozew, oskarżająca Birmę o ludobójstwo, została wniesiona do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości ONZ w Hadze w 2019 r.
Dla Suu Kyi i jej partii lojalność etniczna i realpolitik zastąpiły wszelkie frazesy na temat demokracji i praw człowieka, ponieważ wyzywająco sprzeciwiała się międzynarodowej krytyce i otwarcie broniła swojego rządu i wojska. W niej świadectwo w grudniu przed Trybunałem ONZ Suu Kyi opisała ludobójczą przemoc wobec Rohingjów jako „cykle przemocy między społecznościami sięgające lat czterdziestych XX wieku”. Ponadto wyraziła swoje zdanie na temat „niecierpliwości” międzynarodowych śledczych i organizacji praw człowieka, obwiniając je za pośpiech w wydawaniu wyroku.
Odrzucając to, co „wielu ekspertów ds. praw człowieka określiło jako jedne z najgorszych pogromów tego stulecia”, Suu Kyi z „obrończyni praw człowieka i demokracji stała się pozorną apologetą brutalności” – podaje NYT.
Chociaż musimy nalegać, aby powrót wojska do rządów w Birmie był nie do przyjęcia, musimy również żądać, aby Birma przyjęła prawdziwą demokrację dla wszystkich swoich obywateli, bez względu na rasę, pochodzenie etniczne czy religię. Dobrym początkiem byłoby odcięcie Aung San Suu Kyi od jakiegokolwiek inkluzywnego ruchu demokratycznego w tym kraju. Pani Birmy miała swoją szansę, ale niestety nie udało jej się.
Ramzy Baroud jest dziennikarzem i redaktorem „The Palestine Chronicle”. Jest autorem pięciu książek. Jego najnowszy to „Te łańcuchy zostaną zerwane: Palestyńskie historie walki i buntu w izraelskich więzieniach” (Clarity Press). Dr Baroud jest starszym pracownikiem naukowym nierezydentem w Centrum ds. Islamu i Spraw Globalnych (CIGA), a także w Centrum Afro-Bliskim Wschodzie (AMEC). Jego strona internetowa jest www.ramzybaroud.net
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna