[Nota redaktorów Nation: W naszym numerze z 23 marca opublikowaliśmy „Reimagining Socialism”, forum zainspirowane prowokacyjnym esejem Barbary Ehrenreich i Billa Fletchera Jr. „Rising to the Occasion: Czy Socialists Have a Plan?” Na TheNation.com zamieściliśmy na forum dodatkowe wypowiedzi czołowych głosów lewicy, w tym Mike'a Davisa, Saskii Sassen, Vijaya Prashada, Douga Henwooda, George'a Papandreou i wielu innych. Poniżej Ehrenreich i Fletcher odpowiadają na odpowiedzi. Aby obejrzeć całą wymianę, prosimy odwiedzić stronę internetową.]
Jesteśmy zaszczyceni wieloma fascynującymi i pełnymi wyzwań odpowiedziami na nasz esej i cieszymy się, że mamy szansę go wyjaśnić i rozwinąć. Jeśli było jakieś nieporozumienie – za które oczywiście bierzemy odpowiedzialność – to było nim to, że ogłosiliśmy upadek kapitalizmu, ze wszystkimi związanymi z tym możliwościami i zagrożeniami. Wręcz przeciwnie, wyraziliśmy wielkie uznanie dla odporności kapitalizmu w obliczu kryzysów, które on nieustannie generuje. W chwili pisania tego tekstu branża finansowa może zostać wystarczająco odświeżona zastrzykami krwi podatników w formie akcji ratunkowych, aby powstać i powrócić na stare zwyczaje. W takim przypadku bezpośredni kryzys minie, a my, lewicowcy, będziemy mogli wznowić nasze zwykłe zadania polegające na krytyce „systemu” i poszukiwaniu w jego ramach skromnych, kumulatywnych reform.
To może być najlepsze, na co możemy liczyć. Bez silnej lewicy alternatywy dla kapitalizmu będą raczej paskudne niż wyzwoleńcze. Faszyzm był jedną z odpowiedzi na kryzys lat trzydziestych XX wieku, a jego przejawy możemy dostrzec w skrajnie prawicowym proteście przeciwko „socjalizmowi” Obamy. Albo możemy zmierzać ku upadkowi nie prywatnego kapitalizmu, ale państwa – wyczerpanego wojną i trwającymi zatrważająco dużymi transfuzjami publicznych pieniędzy do prywatnego, nastawionego na zysk sektora. Nie ma tu żadnego historycznie nieuniknionego wyniku i zawsze istnieje możliwość apokaliptycznego upadku prowadzącego do barbarzyństwa, watażków lub czegoś gorszego.
Wydaje się, że różnimy się od niektórych naszych respondentów w ocenie zdolności kapitalizmu do samozniszczenia. Nie tylko kluczowe branże, takie jak finanse i motoryzacja, słabną, nie tylko bezrobocie rośnie w tempie bezprecedensowym od lat 80., ale wiarygodność kapitalizmu jako systemu jest poważnie nadszarpnięta. Ogólnokrajowy sondaż opublikowany 9 kwietnia pokazuje, że zdumiewająco niski odsetek 53 procent Amerykanów woli kapitalizm od socjalizmu, przy czym 20 procent jest za socjalizmem, a 27 procent jest niezdecydowanych. Nie jesteśmy do końca pewni, co to oznacza, ponieważ w pytaniu sondażowym nie podano definicji kapitalizmu ani socjalizmu, a być może po prostu prawica posunęła się za daleko, utożsamiając centrową politykę niezwykle popularnego prezydenta z „socjalizmem”. Jeśli „kapitalizm” jest reprezentowany przez prawicowych populistów, takich jak Limbaugh i Beck, podczas gdy „socjalizm” nosi znacznie atrakcyjniejsze oblicze Baracka Obamy, wybór nie jest zbyt trudny.
Wiemy jednak, że pomimo naszych najlepszych wysiłków my, lewicy, nie możemy przypisywać sobie zasługi za tę oszałamiającą zmianę podejścia do zimnej wojny – tak samo jak nie możemy twierdzić, że zorganizowaliśmy właścicieli domów o niskich i średnich dochodach w celu obalenia systemu począwszy od 2007 r., nie spłacając kredytów hipotecznych. System ten w coraz większym stopniu opierał się na fantazjach i ślepym optymizmie – zastępowaniu łatwych kredytów godziwymi zarobkami i szaleńczym nadmiernym lewarowaniu rzeczywistych aktywów przedsiębiorstw – do tego stopnia, że wyrażenia takie jak „schemat Ponziego” i „dom kart” odnosiło się nie tylko do niektórych bardziej lekkomyślnych przedsiębiorstw, ale do całego sposobu prowadzenia działalności gospodarczej. Nie była to sytuacja trwała, nawet w najwęższym sensie ekonomicznym, jak obecnie rozumie wielu dawnych bogatych.
Czy biliony dolarów w ramach akcji ratunkowej mogłyby ożywić ten system, tak aby ci z nas, którzy nie stracili jeszcze domów i środków do życia, mogli w pośpiechu wrócić do centrów handlowych i salonów samochodowych? Być może, ale wtedy wpadamy na oślep na ceglany mur ograniczeń ekologicznych. To nie jest rok 1848, kiedy pierwsze ruchy socjalistyczne klasy robotniczej napinały muskuły, kiedy Ameryka wciąż miała granicę, a planeta zdawała się oferować niewyczerpane bogactwo zasobów. Wiemy teraz, że nieustanny wzrost – cecha charakterystyczna odnoszącej sukcesy gospodarki kapitalistycznej – nie jest bardziej możliwy niż nieustanny ruch. Nie możemy kontynuować projektu przekształcania zasobów nieodnawialnych w dwutlenek węgla, glony, zanieczyszczenia powietrza, śmieci kosmiczne i miejskie góry śmieci. Przynajmniej nie, jeśli chcemy, aby nasze potomstwo przeżyło.
Nie ma więc nic alarmistycznego – ani oportunistycznego – w naszym ogłoszeniu kryzysu, który wymaga od nas więcej niż powolna, reformistyczna praca, która charakteryzowała większość naszych dotychczasowych wysiłków. Dla milionów bezrobotnych system już się zawalił, a w szerszym sensie ekologicznym dobiega końca cały sposób życia. Ponieważ prawie połowa Amerykanów nie jest pewna co do żywotności kapitalizmu, a wielu skłania się ku socjalizmowi, my, którzy nazywamy siebie socjalistami – lub, mówiąc ekumenicznie, anarchistami, ekofeministkami, radykalnymi syndykalistami itp. – mamy obowiązek zainicjować przynajmniej dyskusję na temat fundamentalnych zmian.
My – Ehrenreich i Fletcher – nie jesteśmy całkowicie jednomyślni co do charakteru i wyniku tej dyskusji, ponieważ byliśmy kształtowani, w różnym stopniu, przez tak różne ideologie, jak radykalny feminizm i czarny nacjonalizm, a także przez dziesięciolecia naszego udziału w działaniach antywojennych i robotniczych walczy. Możemy zajmować różne punkty na spektrum pomiędzy klasycznym marksizmem a skłonnością do „przemierzania drogi chodząc” – pomiędzy tradycyjnym, klasowym socjalizmem a utopijnymi alternatywami o zabarwieniu feministycznym. Ale obaj jesteśmy socjalistami, co zasadniczo oznacza, że wierzymy w ludzką zdolność do wspólnego rozwiązywania naszych wspólnych problemów w sposób egalitarny, partycypacyjny i demokratyczny. Jak pisaliśmy w naszym oryginalnym eseju, podzielamy przekonanie, że nadszedł czas, aby tzw. zwykli ludzie wkroczyli w historię i przejęli kontrolę nad własnym losem.
To nie jest trywialny, poprawiający samopoczucie punkt porozumienia. Po pierwsze, wyklucza dalsze poleganie na „rynku” w zakresie dyktowania dostępności podstawowych towarów, takich jak opieka zdrowotna, żywność i schronienie. Co więcej, odrzuca hierarchię jako podstawę organizacji społecznej, czy to tradycyjne hierarchie płci i rasy, czy też pseudomerytokratyczne hierarchie klas i edukacji formalnej. Być może najważniejsze jest to, że wymaga zbiorowej reakcji na kryzys, w przeciwieństwie na przykład do gorączkowej walki o indywidualne przetrwanie. Podczas gdy przeciętni Amerykanie gromadzą broń, a superbogaci wykupują nieruchomości na nabrzeżu na Antarktydzie i rezerwują apartamenty na nowych luksusowych stacjach kosmicznych, my, jako socjaliści, upieramy się, że wszyscy jesteśmy w tym razem i przetrwamy tylko dzięki naszemu zbiorowemu starania.
Gdzie mogłaby odbyć się szeroka dyskusja na temat alternatywnych gospodarek i sposobów życia? Oczywiście w lewicowych publikacjach, takich jak ta, i jesteśmy głęboko wdzięczni The Nation za prowadzenie tego forum. Innym miejscem byłyby wielozadaniowe organizacje lewicowe i mamy nadzieję, że wzrost zainteresowania socjalizmem zachęci do tworzenia takich, które są szersze i mniej ezoteryczne (lub sekciarskie) niż te istniejące. W tej chwili amerykańska lewica – jedyna, o której wiemy z pierwszej ręki – jest podzielona na setki skupisk zajmujących się określonymi kwestiami i tożsamościami, a także niezliczone lokalne walki, i wydaje się mało prawdopodobne, aby w najbliższym czasie przekształciła się w jednomyślną, skoordynowany ruch. Ale nawet w swoim bałaganie i różnorodności lewica może lepiej stworzyć przestrzeń, w której można rozpocząć demokratyczne rozważania nad podstawowymi kwestiami. Jesteśmy na przykład bardzo zainteresowani działaniami na rzecz organizowania bezrobotnych. Muszą one jednak wykraczać poza zwykłe wzajemne wsparcie i działania rzecznicze – takie jak pomoc w poszukiwaniu pracy i naleganie na hojniejsze zasiłki dla bezrobotnych – i zachęcać ludzi do wyobrażania sobie zupełnie innych sposobów działania. Chcielibyśmy, aby zwolnieni pracownicy produkcyjni dyskutowali, co zrobić z pustymi fabrykami i przedstawiali konkretne plany w swoich społecznościach. Zamiast porzucać zwalnianych pracowników, związki zawodowe powinny zachęcać ich do dalszego członkostwa i zacząć funkcjonować między innymi jako ośrodki doradcze na rzecz odbudowy Ameryki.
Rosnące bezrobocie rodzi szereg podstawowych pytań. Dlaczego środki utrzymania – dochód, a w tym kraju ubezpieczenie zdrowotne – miałyby być uzależnione od stanu zatrudnienia? A co z tymi wszystkimi umiejętnościami ludzkimi, z których pracodawcy wydają się obecnie tak mało korzystać? Powinniśmy zachęcać zwolnionych inżynierów, pracowników socjalnych, nauczycieli, twórców oprogramowania, mechaników, spawaczy i inne osoby, aby rozpoczęli pracę nad wyobrażeniem sobie społeczeństwa, które mogłoby faktycznie wykorzystać ich cenne umiejętności i doświadczenie. Podobnie chcielibyśmy, aby grupy pracujące z osobami bezdomnymi – w tym wszyscy ci, którzy niechętnie wciskają się w krewnych lub znajomych, a także osoby mieszkające w pojazdach lub na ulicach – tworzyły fora do dyskusji na temat mieszkalnictwa powszechnego i tego, w jaki sposób mogą mieć na celu wzmocnienie społeczności. Jak chcemy żyć i co każdy z nas musi włożyć, aby to osiągnąć? Żadne pytanie nie jest zbyt duże, aby się nim zająć, żadna osoba nie jest zbyt nieistotna, aby uczestniczyć w formułowaniu odpowiedzi.
Niektórzy z naszych respondentów oskarżali nas o naszą zaściankowość jako amerykańskich myślicieli i aktywistów, i pokornie przyznajemy się do tego ograniczenia. Oczywiście kryzys gospodarczy/ekologiczny ma charakter globalny, a rozwiązania będą wymagały współpracy międzynarodowej na poziomie lokalnym, co oznacza, że szeroka dyskusja, do której wzywamy, może zostać wzbogacona jedynie poprzez rozszerzenie jej na granice krajowe. Już teraz jesteśmy świadkami pewnego wzajemnego zapłodnienia, jak wtedy, gdy strajk generalny na Gwadelupie wywołał protesty pracowników we Francji lub gdy przykład ruchów robotniczych w Ameryce Południowej pomógł zainspirować do przejęcia przez pracowników fabryki Republic Windows & Doors w Chicago . Potrzebujemy znacznie więcej forów do dyskusji międzynarodowej, nie tylko dla tych, których stać na podróże na duże odległości. Niech rozpocznie się rozmowa, świadoma i poparta wspólnym działaniem na rzecz zmian.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna