Od samego początku polityka zagraniczna USA opierała się na podboju i niezależnie od poziomu przemocy wymaganego do jego osiągnięcia. Pod retoryką wolności kryje się przerażające dziedzictwo inwazji, zamachów stanu, wojen zastępczych i wsparcia dla galerii zbójeckich despotów. Jednakże przy tym wszystkim przemoc i bezprawie za czasów Busha i Obamy jest na skalę, jaką niewiele, jeśli ktokolwiek z nas kiedykolwiek widział.
To właśnie w tym kontekście państwo tak ostro zareagowało na Bradleya Manninga i jest zdecydowane zrobić to samo Edwardowi Snowdenowi. Ponieważ klasa rządząca jest tutaj zasadniczo w stanie wojny ze światem, w tym z narodem amerykańskim, każdy, kto ujawnia funkcjonowanie imperium, tak jak zrobili to Manning i Snowden, jest uważany za zdrajcę. Nie można przecież tolerować takich rewelacji, bo cesarze muszą mieć przede wszystkim swobodę robienia, co im się podoba.
Tymczasem znaczna część światowej populacji jest przerażona tym, czym stały się Stany Zjednoczone. Możemy sobie wyobrazić, że nawet w miejscach, które najbardziej ucierpiały w wyniku agresji Stanów Zjednoczonych, ludzie ledwo mogą uwierzyć w to, co widzą. Prawdopodobnie nigdy w swojej historii Stany Zjednoczone nie były tak odizolowane; najgorsze może być to, że wśród elit nie ma rozbieżności co do tego, czy nie byłoby to dobre.
Pośród histerycznych okrzyków „Zdrajcy” Bradley Manning ujawnił przede wszystkim zbrodnie wojenne. Zamiast być więzionym, torturowanym i demonizowanym, nie mówiąc już o uwięzieniu do końca życia, należy mu podziękować za uratowanie wielu istnień ludzkich – Afgańczyków, Pakistańczyków i Jemeńczyków, którzy w przeciwnym razie mogliby zostać wysadzeni w powietrze przez amerykańskie bomby, oraz amerykańskich żołnierzy, którzy w przeciwnym razie by to zrobili. zostali lekkomyślnie narażeni na niebezpieczeństwo. Być może jedyną rzeczą bardziej przerażającą niż rewelacje takie jak wideo o morderstwie Collateral Murder jest fakt, że takie akty, jak masakra w My Lai w Wietnamie, są standardową procedurą operacyjną, a nie wyjątkami.
Podobnie Edward Snowden ujawnił, w jakim stopniu imperium amerykańskie postrzega resztę świata jako wrogów, których należy stale monitorować. Jednym z najbardziej wymownych momentów pokazowego procesu Manninga był moment, w którym prokuratura określiła WikiLeaks, a w konsekwencji Manninga i Snowdena, jako „agencję wywiadowczą dla opinii publicznej”. Takimi, jakie są i biorąc pod uwagę stan rzeczy, jakie powinny być; i za to wszyscy powinniśmy być wdzięczni.
Pomimo oczerniania przez elitę Manninga i Snowdena, widoczne stały się istotne rozłamy pomiędzy rządzącymi a rządzonymi. Widzimy na przykład, że większość Amerykanów uważa, że Agencja Bezpieczeństwa Narodowego powinna zostać opanowana na wielką skalę. Widzimy także poważne oburzenie obu partii w obu izbach Kongresu z powodu rozległości państwa inwigilacyjnego. Nie byłoby takiego oburzenia i wezwań do drastycznych zmian, gdyby nie Snowden.
Manninga i Snowdena porównuje się do Daniela Ellsberga, człowieka, który w 1971 roku ujawnił tajne dokumenty dotyczące wojny Stanów Zjednoczonych w Indochinach. Chociaż dokumenty Pentagonu niewątpliwie zwiększyły i tak już masowy sprzeciw opinii publicznej wobec wojny, prawdopodobnie nie było to najważniejsze osiągnięcie Ellsberga. Być może bardziej znaczące było ujawnienie kłamstw na dużą skalę na temat wojny. Że Kennedy, McNamara, Johnson i Westmoreland (a później Nixon i Kissinger) wiedzieli, że wojny w zasadzie nie da się wygrać bez broni nuklearnej, nawet gdy sprowadzili terror na trzy kraje („Zabijcie wszystko, co się rusza”) i wysłali dziesiątki tysięcy Amerykanów na bezsensowną śmierć, było niemal tak samo straszną prawdą, jak prawdziwy charakter samej wojny.
Jednym z rezultatów dokumentów Pentagonu jest to, że miliony Amerykanów zakładają, że osoby sprawujące władzę regularnie kłamią. I nie bez powodu, bo jednocześnie na przykład Jimmy Carter pobożnie wypowiadał się o prawach człowieka, umożliwiał indonezyjski terror przeciwko Timorowi Wschodniemu; że kiedy Ronald Reagan rozmyślał o tym, jakim wspaniałym facetem był Efrain Rios Montt, zbroił, finansował i tuszował morderczą kampanię Montta przeciwko cywilom Gwatemali; że kiedy Colin Powell i reszta gangu Busha II powoływali się na broń masowego rażenia, aby usprawiedliwić nielegalną inwazję, w wyniku której zginęło ponad milion Irakijczyków, dysponowali dokumentami potwierdzającymi brak takiej broni. Jeszcze w zeszłym miesiącu sekretarz stanu John Kerry oświadczył, że „w Syrii nie ma rozwiązania militarnego”, mimo że Stany Zjednoczone dostarczają broń walczącym z reżimem Assada, z których wielu jest powiązanych z Al-Kaidą. Czy ktoś byłby choć trochę zaskoczony, gdyby niedawny alarm terrorystyczny został spreparowany w celu osłabienia powszechnego oburzenia wokół rewelacji Manninga i Snowdena?
W domyśle Manning i Snowden, podobnie jak Ellsberg, również zwracali uwagę opinii publicznej na haniebną rolę mediów korporacyjnych. Reporterzy, redaktorzy i wydawcy często byli wtajemniczeni w zbrodnie wojenne Stanów Zjednoczonych, które trzymali w tajemnicy ze względu na swój entuzjazm dla imperium, a następnie wyli z oburzenia, gdy takie zbrodnie zostały ujawnione – nie na zbrodnie czy przestępców, ale na tych, którzy je demaskują.
Manning i Snowden kontynuują wspaniałą tradycję Davida Walkera, Debsa, Thoreau, Emmy Goldman, Diane Nash, Cesara Chaveza, wielebnego Kinga, rodziny Berriganów i wszystkich tych, którzy przeciwstawili się nielegalnej władzy, narażając się na wielkie ryzyko. Pytanie teraz brzmi, czy reszta z nas pójdzie ich śladem, czy zamiast tego będzie jak dobrzy Niemcy i udawali, że nie widzą otaczającego nas zła. Zdolność klasy rządzącej do terroryzowania kogokolwiek chce, gdziekolwiek chce i kiedykolwiek chce, bez konieczności odpowiadania przed kimkolwiek i ponoszenia odpowiedzialności, jest sednem imperium. Jedynym antidotum jest zwiększony poziom oporu, zwłaszcza żołnierzy takich jak Manning.
Andy Piascik to wieloletni aktywista i wielokrotnie nagradzany autor, który pisze dla Z Magazine, The Indypendent i wielu innych publikacji
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna