Na początku tego miesiąca w Damaszku syryjska telewizja państwowa poprosiła mnie o wywiad na temat wydarzeń w Syrii. Z wielkim niepokojem zgodziłem się, obiecując prezenterowi, że nie spodoba mu się wszystko, co powiem, ale ostrzegając – to trochę szantaż Fiska – że wszelkie ocenzurowane słowa zostaną przekazane czytelnikom „The Independent”. Rozmowa trwała dalej i powiedziałem, że prezydentowi Basharowi al-Assadowi „szybko kończy się czas”. Dodałem, że naród arabski nie może być dłużej infantylizowany; najwyraźniej w Syrii miało miejsce zbrojne powstanie mające na celu obalenie reżimu – należy zezwolić zagranicznym korespondentom na odwiedzanie Homs i innych obszarów, gdzie na YouTube widać liczne zdjęcia zestrzeleń protestujących. Kiedy później powiedziano mi, że tłumaczenie nie zostało ukończone na czas, uśmiechnąłem się ze swoim zwykłym cynizmem.
Ale niemal niewiarygodne, że wywiad został należycie wyemitowany w syryjskiej telewizji państwowej – i ku mojemu całkowitemu zdumieniu, zawierał on wiele treści (użyli niemal doskonałych napisów), w tym uwagi o tym, że Assadowi „szybko kończy się czas”.
Co się stało? Czy spotkało się to z aprobatą Prezydenta? A może rząd – lub jakaś część dyktatury – próbowała pokazać, że nie ma wątpliwości co do tego, jak poważna stała się wojna niemal domowa? Nie wiem. A moja bliskowschodnia kryształowa kula pękła wiele lat temu. Zaryzykuję jednak niebezpieczną przepowiednię: czas Assada szybko się kończy – ale nie wierzcie Departamentowi Stanu i Waszyngtonowi „dziękuję” (jak je nazywam) ani UE ani Lidze Arabskiej. Jeszcze nie idzie.
Nawet słowa króla Jordanii Abdullaha, które wypowiedział w tym tygodniu, zostały nieco nagięte przez doniesienia prasowe i telewizyjne, gdy rzekomo powiedział BBC, że Assad powinien „ustąpić”. Tak naprawdę powiedział, że „gdybym był na jego miejscu [Assada], ustąpiłbym”. A to niezupełnie to samo. O wiele ważniejszy był ten fragment wywiadu – nawiasem mówiąc, jeden z najlepszych w jego życiu, a nie jestem fanem Jego Królewskiej Mości – w którym powiedział, że jeśli Assad ustąpi, to zostanie zastąpiony przez ten sam „system” (tj. partii Baas), problem nie zostałby rozwiązany. Zbyt prawdziwe. A obok słów króla Abdullaha, pomyślałem, towarzyszyła słaba nadzieja, że być może Assad nadal będzie w stanie przejąć inicjatywę i honorować wszystkie swoje piękne słowa (nowa konstytucja, pluralizm polityczny, prawdziwa demokracja itp.). Z pewnością pompatyczne przepowiednie Zachodu dotyczące rychłej śmierci Assada – oparte bardziej na YouTube niż na rzeczywistości – są beznadziejnie optymistyczne. To prawda, że są dezerterowie z armii syryjskiej. Ale rewolucji nie wygrywa się kałasznikowami AK-47. Szansę na to mogła mieć jedynie dezercja jednostki pancernej lub dwóch plus generałów – na wzór libijski. I póki co nie ma żadnego. Assad nie jest Kaddafim.
Co więcej, wsparcie militarne Rosji nie zakończy się. Zaledwie dziewięć dni po zawetowaniu przez Rosję i Chiny rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ potępiającej Syrię, wspólny dyrektor generalny federalnej rosyjskiej służby współpracy wojskowej Wiaczesław Djirkaln powiedział, że „nie będzie żadnych ograniczeń w dostawach broni do Syrii”. Rosjanie mówią oczywiście o „zobowiązaniach kontraktowych”.
Nie jest to też zaskakujące. Prawda jest taka, że Rosja była kiedyś jedynym dostawcą broni dla Libii; sprzedawała odrzutowce bojowe, fregaty, czołgi i systemy przeciwlotnicze pułkownikowi Kaddafiemu po nałożeniu przez Zachód embarga na broń w 1974 r. i miała 3,500 doradców w kraju. Jej statki mogłyby tankować w bazie morskiej w Trypolisie. Teraz kojarzy się z martwym i znienawidzonym reżimem. Rosja znalazła się na 73. miejscu na liście krajów, które uznały Tymczasową Radę Narodową Libii.
Zatem obecnie w syryjskim mieście Tartous znajduje się jedyny całodobowy port otwarty dla rosyjskiej marynarki wojennej na Morzu Śródziemnym. Bez Tartousa każdy rosyjski okręt marynarki wojennej na morzu musiałby wracać przez Bosfor do Odessy po każdą potrzebną paczkę orzechów, śrubek i papierosów. Przyjaciele, jak mówią, potrzebują siebie nawzajem.
Czy groźba zawieszenia ze strony Ligi Arabskiej naprawdę ma znaczenie? Podejrzewam, że nie – ale najwyraźniej syryjski minister spraw zagranicznych Walid Moallem myśli zupełnie inaczej. Powiedział, że liga podjęła „niezwykle niebezpieczny krok”, grożąc Syrii, a wsparcie USA dla decyzji ligi stanowi „podżeganie”. Armia opuściła już syryjskie miasta, zwalniano więźniów, uzbrojonym powstańcom zaproponowano amnestię. YouTube ponownie opublikował film przedstawiający rosyjski pojazd opancerzony strzelający tysiącami strzałów na ulicy Homs oraz zdjęcie półnagiego zamordowanego Syryjczyka, leżącego na ulicy Homs, z rękami związanymi za plecami. Ale zamordowany przez kogo?
Jedno jest teraz jasne. Pomijając ogromne straty cywilne, nawet przeciwnicy reżimu przyznają obecnie, że Assad stoi w obliczu zbrojnego powstania. Być może pierwotnie był to mit propagowany przez reżim, ale teraz narodził się potwór. Działacze przeciwni Assadowi mówią teraz otwarcie o „uzbrojonych powstańcach”. Trzy dni temu w Deraa zginęło szesnastu cywilów. Ale tego samego dnia w tym samym mieście zginęło 15 żołnierzy. Kto ich zabił? To właśnie musimy wiedzieć.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna