Bashar al-Assad był naprawdę rozmawiał wczoraj ze swoimi żołnierzami – i duchy ich 12,000 34 zmarłych. Twarze setek tych rządowych „męczenników”, pokolorowane i wybielone na ogromnej czerwono-biało-czarnej fladze syryjskiej, paradowały na ścianie Opery Assada w Damaszku, tuż za Prezydentem. Być może było to upiorne. Oczywiście teatralnie. Zszycie tego w całość musiało zająć kilka dni. Ale przesłanie dla Syryjczyków było wystarczająco jasne: armia jest prawdziwym fundamentem władzy. Salutował im, chwalił ich, „oficerów, chorążych, dzielnych żołnierzy”. Nigdy nie wspomniał o partii Baas, pominął znienawidzone bojówki rządowe. Ale armia syryjska – Syryjska Armia Arabska – równie dobrze mogła stanąć z Assadem na XNUMX-metrowej scenie. Dodał, że imiona ich zmarłych będą „wypisane literami i światłami ognia”. A ich martwe twarze patrzyły na publiczność z czymś, co mogło być wyrzutem.
Ci, którzy nienawidzą Assada, przypomną nam, że najważniejsze przemówienie Hitlera miało miejsce w Operze Kroll w Berlinie. Najważniejsze przemówienie Bashara al-Assada wygłoszono wczoraj w operze, którą otworzył zaledwie dziewięć lat temu. Ostatnim dziełem wystawionym w Krollu – a jednym z pierwszych w „Assadzie” – było Wesele Figara. Wszystkie przemówienia mają charakter teatralny. Na tym kończą się porównania.
Hitler wypowiadał wojnę USA. Assad kontynuował wojnę z uzbrojonymi „terrorystami”. Ale – szkoda Zachodu – Assad jest daleki od megalomanii Hitlera i choć jego przeciwnikom wydawało się to nudne, jego przemówienie zawierało pewne intrygujące wskazówki na temat tego, co dzieje się w salach władzy partii Baas. Jego dziwne odniesienie do bitwy o Ras el-Ein było ważne. Ten maleńki konflikt w Hassakeh toczył się pomiędzy Kurdyjską Unią Demokratyczną – która ma tendencję do sprzymierzania się z reżimem – a Wolną Armią Syryjską i jej sojusznikami, którzy zrazili Kurdów, a czasem obrazili ich. Assad chwalił swoich niearabskich syryjskich przyjaciół, sugerując, że uzbrojeni Syryjczycy nie powinni pozostać u boku jego przeciwników.
Pytanie: czy syryjski przywódca próbuje odzyskać kawałki swojego terytorium za pomocą powszechnego apelu, a nie wojskowej siły ognia? Wiele z tych rzeczy, „dialog narodowy”, bezpieczeństwo granic i „pakt narodowy”, słyszeliśmy już wcześniej. Znane było stwierdzenie Assada, że Rosja i Chiny to najlepsza rzecz od czasu chleba przyjaciół. Byłem też trochę zaskoczony jego twierdzeniem, że ideologia dżihadystów, ich pragnienie zniszczenia Syrii i ich zagranicznych popleczników, sprawiły, że nie miał wśród nich nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Czy nie to samo Netanjahu mówi o Hamasie?
Jednak w centrum uwagi znalazła się armia. Nie impreza. Nie rodzina. Ale wojsko, które Zachód uważa za niewiele więcej niż zbrodniarzy wojennych. Czy młodzi cywile – usiłujący i walczący, by zaatakować swojego szefa, gdy wychodził, mając zbyt wiele rzeczywistości dla zbirów z ochrony – zdawali sobie z tego sprawę? Założę się, że Assad to zrobił. Zachód będzie głównym bohaterem tego, co oczywiste: „Pewnego dnia odejdę, ale kraj zostaje”. Prawda? Intrygancki. Mężczyzna nie jest poza ringiem. Ale jego armia też nie. Wojna, niestety, trwa.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna