W ciągu sześćdziesięciu lat, odkąd Einstein przemawiał, doświadczenie pokazało, że takiego zrozumienia i nalegań nie można przefiltrować przez siatkę hipokryzji. Broni nuklearnej nie można kontrolować poprzez powiedzenie: „Rób, co mówimy, a nie to, co robimy”. Rozwijając własną broń nuklearną, jeden naród po drugim odpowiedział państwom posiadającym broń nuklearną:
Na początku lata, przy pewnym rozgłosie, urzędnicy w Waszyngtonie ogłosili demontaż ostatniej głowicy nuklearnej W56 — modelu o mocy 1.2 megatony z lat 1960. XX wieku. W powietrzu wisiały samogratulacje, gdy w oświadczeniu wychwalano „nasze zdecydowane zaangażowanie w zmniejszenie rozmiaru krajowych zapasów broni nuklearnej do najniższego poziomu niezbędnego dla potrzeb bezpieczeństwa narodowego”. To ten rodzaj kojącego PR, jaki słyszymy od początku ery nuklearnej.
Przez ponad 50 lat Waszyngton głosił globalne zalety „pokojowych” reaktorów jądrowych, zaprzeczając jednocześnie związanym z nimi ogromnym, nieodłącznym niebezpieczeństwem i kluczową rolą w rozprzestrzenianiu broni nuklearnej. Odmowa oznaczała, że ludzie i środowisko ucierpieliby na wszystkich etapach cyklu paliwa jądrowego, od wydobycia uranu po odpady nuklearne; oraz że po katastrofie w Three Mile Island w 1979 r. nastąpią ciągłe okropności Czarnobyla.
Zwodnicze i zwodnicze przemówienie Prezydenta Dwighta Eisenhowera przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ 8 grudnia 1953 r. ma teraz makabryczne echo: „Stany Zjednoczone obiecują przed Państwem – a zatem przed światem – swoją determinację, aby pomóc w rozwiązaniu straszliwego dylematu atomowego – poświęcić całe swoje serce i umysł na znalezienie sposobu, dzięki któremu cudowna pomysłowość człowieka nie zostanie poświęcona jego śmierci, ale poświęcona jego życiu.”
W połączeniu z pogardą dla prawdziwej dyplomacji, którą wielokrotnie okazywała administracja Busha, chęć Waszyngtonu do użycia potęgi militarnej podsyciła niebezpieczeństwo konfliktu w sprawie broni nuklearnej z Koreą Północną. Dwa święte aksjomaty reżimu Busha – tajemnica i przemoc – nie mogą rozwiązać tego problemu, a w rzeczywistości mogą go tylko pogorszyć.
Zapewniamy, że podczas gdy prezydent Bush znajdował się na podium w Białym Domu 9 października, potępiając północnokoreański test nuklearny jako „akt prowokacyjny”, Karl Rove ciężko pracował, aby dopracować plany retorycznego ataku łączącego ten kryzys z „wojny z terroryzmem”. Bush już kładł podwaliny pod taki wysiłek, gdy mówił – ostrzegając przed „poważnym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych”, jeśli Korea Północna udostępni technologię nuklearną „jakiemu podmiotowi państwowemu lub niepaństwowemu”.
______________________________