Jednym z wielu sposobów, w jaki początkowo totalitarna demokracja zarządzana przez korporacje w Stanach Zjednoczonych (patrz Sheldon Wolin, Democracy Incorporated: Managed Democracy and the Spectre of Inverted Totalitarism [Princeton, New Jersey: Princeton University Press, 2008]) marginalizuje popularny amerykański opór wobec rządy nielicznych bogatych i wpływowych polegają na czynieniu protestów i sprzeciwu niewidocznymi. Podobnie jak wiele zbrodni Imperium Amerykańskiego w przeszłości i teraźniejszości, ten opór „zniknął” w szumiących mgłach panującej polityki i kultury kierowanej przez biznes. Zostaje wrzucony do „dziury pamięci” George’a Orwella niemal w chwili, gdy to się dzieje.
Duża, popularna większość Amerykanów anonimowo mówi ankieterom, że popiera egalitarne wartości społeczne i polityczne. Popierają szeroką gamę postępowych, socjaldemokratycznych programów zgodnych z tymi wartościami – powszechną narodową opiekę zdrowotną narzuconą przez rząd federalny, wycofanie budżetu wojskowego na potrzeby społeczne, znaczące ograniczenie wpływu korporacji na politykę i wiele więcej .
Jednak dominujące (tak zwane „mainstreamowe”) amerykańskie media korporacyjne rzadko, jeśli w ogóle, donoszą o jakiejkolwiek znaczącej części tej postępowej opinii publicznej. Z mojego doświadczenia wynika, że poszczególni Amerykanie są często zaskoczeni, gdy dowiadują się, że ich lewicowe poglądy polityczne są szeroko rozpowszechnione w USA
Postępowe poglądy większości i ich poglądy polityczne są szokująco nieobecne w narodowych spektaklach wyborczych, w dużej mierze stworzonych przez korporację i skupionych na kandydatach. Kampanie polityczne skupiają się w dużej mierze na powierzchownych kwestiach związanych z wizerunkiem polityków zweryfikowanych przez biznes i „cechami” osobistymi, a nie na merytorycznych kwestiach politycznych. Kandydaci, którzy podzielają nastroje postępowej większości (np. Dennis Kucinich, Ralph Nader i Cynthia McKinney), są spychani na „nieopłacalne” i ledwo dostrzegalne marginesy przez dominujące instytucje polityczne – przede wszystkim media korporacyjne. Ze względu na swój nierozważny nawyk żarliwego wypowiadania się przeciwko nierównościom gospodarczym, ubóstwu i rządom korporacji oraz na rzecz praw związkowych, nawet półpostępowy John Edwards został uznany za zbyt lewicowego, by zwrócić na siebie uwagę mediów podczas ostatniej „czteroletniej ekstrawagancji wyborczej” (sugestywny film Noama Chomsky’ego termin).
Nie lepiej radzą sobie masowe protesty, marsze i demonstracje uliczne. Nie poświęcają im zbyt wiele uwagi ze strony mediów, które zalewają wszechobecne teleekrany tak wspaniałymi, zawstydzającymi społeczeństwo programami kulturalnymi jak „Deal or No Deal”.
15 lutego 2003 roku przeszukałem wiodące główne stacje informacyjne w kraju i stacje kablowe, szukając choćby w przybliżeniu poważnych relacji z historycznych masowych demonstracji przeciwko planowanej zbrodniczej inwazji George'a W. Busha na Irak. Niezwykły przedwojenny opór był niewidoczny na moim Teleekranie, gdy słyszałem reporterów opowiadających bez tchu o gigantycznych tłumach protestujących wijących się ulicami Manhattanu w alternatywnej stacji radiowej, którą ledwo słyszałem przez mój komputer. Przypomniała mi się anegdota, którą szanowny lewicowy analityk mediów Robert W. McChesney opowiedział podczas niedawnego wykładu na Uniwersytecie Północnego Illinois. McChesney pamięta, jak oglądał CNN w listopadzie 1999 r., w dniu, w którym dziesiątki tysięcy ludzi starło się z policyjnymi pałkami, końmi i gazem łzawiącym podczas marszu przeciwko globalizacji korporacji i organizacji World Trade w Seattle. Jego przyjaciel-aktywista rozmawiał przez telefon i opisywał niezwykłe wydarzenia za oknem pokoju hotelowego w centrum Seattle. McChesney włączył telewizor w nadziei, że uda mu się uzyskać obraz wydarzeń historycznych na żywo, ale okazało się, że jego telewizor „zamienił się w akwarium”, gdy CNN pokazywała obrazy podwodnego Atlantyku w związku z ciągłą obsesją stacji na punkcie tragicznej katastrofy lotniczej (miesiące wcześniej) Johna Kennedy'ego Jr.
Zgodnie ze zwykłym schematem, popularne demonstracje na rzecz pokoju i sprawiedliwości podczas krajowych konwencji Demokratów i Republikanów w 2008 r. nie spotkały się z poważnym zainteresowaniem. Ten brak uwagi znacznie ułatwił władzom państwowym z brutalną bezkarnością represjonowanie działaczy demonstrujących. (Mistrzowie komunikacji klasy rządzącej wyciągnęli dobre wnioski z wydarzeń pod hasłem „Cały świat patrzy” w Chicago latem 1968 r.: od tego czasu nie udzielali znaczących relacji protestującym na konwencjach politycznych głównych partii ani atakom państwa policyjnego na tych protestujących).
Poważni lewicowi intelektualiści w większości nie istnieją w oficjalnej kulturze politycznej i medialnej kraju. Są poza zasięgiem poważnej uwagi. Stany Zjednoczone są domem dla kilku bardzo poważnych i silnych myślicieli lewicowych, w tym McChesneya, Johna Bellamy'ego Fostera, Howarda Zinna, Davida Harveya, Giovanniego Arrighi, Immanuela Wallersteina, Edwarda S. Hermana i, co nie mniej ważne, Noama Chomsky'ego, powszechnie rozumiany (na całym świecie) jako czołowy myśliciel na planecie. Osoby te są zdumiewająco nieobecne na liście akceptowalnych „ekspertów” komentatorów bieżących wydarzeń w mediach „głównego nurtu”. Ten skład jest pełen nadmiaru reakcyjnych przeciętności i hackerów, takich jak Charles Krauthammer, William Kristol, William Bennett, George Will, Patrick Buchanan, Karl Rove, David Brooks i… lista jest długa. Czołowi, właściwie lewicowi intelektualiści w kraju, mają zasadniczo zakaz wstępu nawet lub w szczególności do „skrajnie lewicowych” (nie mówiąc zbyt wiele) placówek mediów krajowych – The New York Times, „publicznej” telewizji i radia oraz (według znanych mi liberałów) MSNBC – ponieważ mają tendencję do poważnej krytyki moralnej rządzących krajowych i imperialnych instytucji, polityk i doktryn.
Ja sam (pracując na znacznie mniej wzniosłym poziomie niż Chomsky) niedawno opublikowałem dogłębnie zbadaną, starannie uargumentowaną i bardzo czytelną (i pełną szacunku) relację na temat fenomenu Baracka Obamy. Celowo niezmienny tytuł książki to po prostu „Barack Obama i przyszłość polityki amerykańskiej” (moje początkowe wybory: „Naród Obamy” i „Śmiałość oszustwa”). Chociaż spodziewałbym się, że w nadchodzących miesiącach lub latach zostanie ona przekroczona, od pewnego czasu jest to zdecydowanie najlepszy opublikowany tom, jeśli chodzi o zrozumienie awansu Obamy i jego miejsca w historii i kulturze politycznej Stanów Zjednoczonych. Mimo to koncepcja, aby ta książka była traktowana poważnie i z szacunkiem w dominujących amerykańskich mediach, jest bliska absurdu z prostego powodu, który jest wyraźnie sformułowany od „dobrze” do oficjalnie nie do pomyślenia i niemożliwej lewicy Obamy.
Inaczej jest po drugiej stronie spektrum ideologicznego. Podczas gdy krytycznemu, ale pełnemu szacunku lewicowemu autorowi na temat Obamy nie można zapewnić widoczności w mediach (co ma kluczowe znaczenie dla znaczącej sprzedaży), szalony prawicowy wariat Jerome Corsi (który faktycznie reklamuje „doktorat” po nazwisku na okładkach swoich książek) prowadził korporacyjną tabelę mediów (CNN, FOX „News”, MSNBC itp.) promujący jego absurdalny, neomkartytowski hit „The Obama Nation: Leftist Politics and the Cult of Personality”, książkę, która niedorzecznie przedstawiała Obamę jako „skrajnie lewicowy radykał” i „antyamerykański”, wróg białych ludzi, kapitalizmu, chrześcijaństwa i amerykańskiej armii.
Dziwna tyrada Corsiego po prawej stronie Obamy staje się widoczna. Poważna, obejmująca całą książkę krytyka ze strony lewicy Obamy nie jest. Jak sadystyczny prawicowy bandyta z korporacyjnych mediów Bernard Goldberg wyjaśnił w ubiegły weekend gospodarzowi prawicowego talk show Miltonowi Rosenburgowi w radiu WGN w Chicago (piszę w poniedziałek 23 lutego), „wszyscy lewicowcy w kraju ustawili się w kolejce za Obamę i nie będzie tolerował żadnej poważnej krytyki nowej administracji”. To stwierdzenie jest oczywiście całkowicie fałszywe, ale nie wolno wspominać o ludziach, pomysłach, esejach, czasopismach i witrynach/zinach internetowych (w tym Z Magazine, ZNet, CounterPunch i Black Agenda Report) ani książkach, które mogłyby je obalić. Nie można uznać realności ich obecności i istnienia. Myśl, że Rosenburg (rodowity mieszkaniec Chicago) zaprosiłby mnie do dyskusji na temat rzeczywistości fenomenu Obamy (widzianej z radykalnej perspektywy) i prezydentury jest niewyobrażalna, biorąc pod uwagę panujące parametry totalitarne i doktrynalny wymóg nieistnienia lewicy.
Ostatnio czytałem ważną książkę Johna Bellamy'ego Fostera i Freda Magdoffa Wielki kryzys finansowy: przyczyny i konsekwencje (New York: Monthly Review, 2009). Tom ten składa się z esejów Fostera i Magdoffa opublikowanych na temat rodzącego się kryzysu amerykańskiego kapitalizmu w okresie od maja 2006 r. do grudnia ubiegłego roku. Przeglądając te eseje podczas obecnego epickiego załamania gospodarczego (załamanie spowodowane finansami, w którym znany światowy inwestor George Soros „nie widzi żadnych oznak, że jesteśmy blisko dna”), staje się jasne, że Foster i Magdoff posiadali wiedzę i paradygmat, który umożliwił im przewidzenie nie tylko cyklicznego załamania kredytowego, ale „poważnego krachu finansowego tego rodzaju, który system jest w stanie znacznie trudniej wchłonąć” (jak to ujęli w listopadzie 2006 r.). Ich ostrzeżenia i analizy były niewidoczne i niespotykane w szerszej kulturze politycznej i intelektualnej z całkowicie prostego powodu: ich analizy wywodzą się od radykalnego antykapitalisty Karka Marksa oraz późniejszych marksistów i innych radykalnych ekonomistów Paula Sweezy'ego, Paula Barana, Michaela Kaleckiego, Alvina Hansena i Hymana Minsky’ego.
Dwa tygodnie temu czołowy amerykański tygodnik Newsweek opublikował artykuł zatytułowany „Teraz wszyscy jesteśmy socjalistami”. Przez „socjalizm” magazyn korporacyjny zdawał się rozumieć każdy rodzaj eskalacji interwencji rządu w gospodarkę USA. W tej niezwykłej historii „Newsweeka” brakowało dwóch rzeczy:
1. Każde choć trochę dokładne rozumienie socjalizmu tak, jak jest ono pojmowane i rozwijane przez jego współczesnych zwolenników: demokratyczna kontrola robotników i narodów nad życiem gospodarczym i politycznym w interesie użytku społecznego, równości i dobra wspólnego zamiast prywatnego zysku i hierarchia społeczna. Jak zauważa Lance Selfa, autor marksistowski na koniec swojej niedawnej i oficjalnie niewidocznej (w szerszej kulturze politycznej) analizy historycznej Partii Demokratycznej, „w społeczeństwie socjalistycznym robotnicy przejęliby kontrolę nad fabrykami i urzędami. aparaty państwowe – od więzień po wojsko – zostaną poddane demokratycznej kontroli, a następnie zniesione”.
2. Dyskusja z samotnym żyjącym amerykańskim socjalistą, aby poznać jego opinię na temat tego, czy Stany Zjednoczone nagle i cudownie przyjęły socjalistyczny światopogląd i program. Taką osobę można łatwo znaleźć, ale prawdziwi żyjący socjaliści muszą pozostać z boku sceny, ponieważ oni sami i ich ideały – w niemałym stopniu podzielane (o czym może wiedzieć tylko niewielki procent Amerykanów) przez wielkie amerykańskie osobistości historyczne, takie jak Albert Einstein (autor książki genialny esej zatytułowany „Dlaczego socjalizm?” w pierwszym numerze marksistowskiego czasopisma Monthly Review), dr Martin Luther King Jr. i Helen Keller – są oficjalnie niewidoczni zgodnie z panującymi korporacyjno-orwellowskimi zasadami.
W przyszłym komentarzu powrócę do bliższego zbadania fascynującego twierdzenia Newsweeka „Teraz wszyscy jesteśmy socjalistami”. Tymczasem ja, oficjalnie niewidzialny Amerykanin, zostawiam Cię, drogi czytelniku, z definicją kapitalizmu zawartą w drugim (1979 r.) i pełnym wydaniu New Twentieth Century Dictionary Webstera. Należy zauważyć, że zawiera on wystarczająco dużo miejsca na znaczącą interwencję rządu i że nie zawiera żadnych odniesień do „demokracji” i „wolności”, z którymi są rutynowo i fałszywie utożsamiane w „głównym nurcie” amerykańskich mediów i dyskursie politycznym: „system gospodarczy, w którym wszyscy lub większość środków produkcji i dystrybucji, takich jak ziemia, fabryki, linie kolejowe itp., jest własnością prywatną i jest eksploatowana dla zysku, pierwotnie w warunkach w pełni konkurencyjnych: ogólnie charakteryzowało się to tendencją do koncentracji bogactwa, a ta ostatnia fazie rozwoju wielkich korporacji, zwiększonej kontroli rządowej itp.”
Ulica Pawła ([email chroniony]) to doświadczony radykalny były historyk z Iowa City w stanie IA. Książki Streeta obejmują Empire and Inequality: America and the World From 9 września (Boulder, Kolorado: Paradigm, 11); Ucisk rasowy w globalnej metropolii (Nowy Jork: Rowman i Littlefield, 2004); Szkoły segregowane: apartheid edukacyjny w epoce po wprowadzeniu praw obywatelskich (Nowy Jork: Routledge, 2007); oraz Barack Obama and the Future of American Politics (Boulder, Kolorado: Paradigm, wrzesień 2005), które można zamówić pod adresem: www.paradigmpublishers.com/Books/BookDetail.aspx?productID=2008.