Niektórzy czytelnicy ZNet poczuli już zapach zgniłych odchodów Stanleya Fisha, który w zeszłym tygodniu uniósł się na górę strony redakcyjnej New York Timesa. Komentarz Fisha z 21 maja w New York Times, cudownie zatytułowany „Dlaczego zbudowaliśmy wieżę z kości słoniowej”, jest poświęcony twierdzeniu, że naukowcy powinni przestać mieszać się w obszarach, do których nie należą, takich jak walka o sprawiedliwe i demokratyczne społeczeństwo.
Fish, minicelebrytka akademicka, która na szczęście w czerwcu ustąpi ze stanowiska dziekana College of Liberal Arts and Science na Uniwersytecie Illinois w Chicago, uważa, że wszyscy dobrzy mali profesorowie powinni pamiętać, gdzie ich chleb jest posmarowany masłem i kim są „wykwalifikowany”, o którym można rozmawiać. Muszą bardziej skupić się na „obowiązkach, jakie [które] podejmują, gdy [otrzymują] wypłatę… spotkaniach, utrzymywaniu dyscypliny, przydzielaniu i poprawianiu prac, otwieraniu nowych obszarów stypendiów i tak dalej”.
Dobrzy mali naukowcy z idealnego uniwersytetu Fisha szanują „nakaz nadzorowania granicy między pracą akademicką a pracą polityczną”. Nie „oddają [swoich] obowiązków akademickich programowi żadnego okręgu nieakademickiego”, jak powiedzmy ponad milion czarnych dzieci żyjących w „głębokim ubóstwie” – mniej niż połowa notorycznie niewystarczającego poziomu ubóstwa określanego przez rząd federalny - w Stanach Zjednoczonych. Fish może znaleźć wiele z tych dzieci, wybierając się na krótką przejażdżkę swoim drogim sportowym samochodem ze swojego kampusu w Near West Side w Chicago – co jest jednym z wielu elementów dobrego akademickiego życia, którym uwielbia cieszyć się publicznie.
Dobrzy profesorowie UIC otrzymują aprobatę odchodzącego dziekana, gdy rozumieją, że właściwym i odpowiedzialnym powołaniem akademickim jest wywrócenie Karola Marksa do góry nogami: ich „zadaniem” – mówi – „nie jest zmienianie świata, ale jego interpretacja”.
Dobrzy pracownicy naukowi nie zadzierają z głupimi wysiłkami mającymi na celu zaszczepienie swoim studentom i szerszej społeczności wartości demokratycznych, moralności publicznej oraz sprawiedliwości globalnej i społecznej. Polityka, która powinna ich interesować, to „polityka właściwa dla przedsiębiorstwa, do którego się zgłosili. A to oznacza kłótnie (i głosowanie) o takie rzeczy, jak program nauczania, kierownictwo wydziału, kierunek badań” itp.
Dobrzy pracownicy naukowi trzymają się „swojej pracy”. Robią to za co płacą im pracodawcy. I „chociaż praca akademicka może w niektórych przypadkach odgrywać rolę w polityce w świecie rzeczywistym [wyobraźcie sobie! PS] – jeśli, powiedzmy, Sąd Najwyższy w drodze do rozstrzygnięcia powoła się na Twoją książkę [teraz masz piórko w czapce akademickiej! PS] – odgrywanie tej roli nie powinno być zamysłem ani celem naukowców.”
W idealnym systemie szkolnictwa wyższego Fisha tacy ludzie jak historyk Howard Zinn (który pozwolił studentom uzyskać uznanie za podejmowanie aktywistów na rzecz zmiany historii), Noam Chomsky, Edward S. Herman, Henry Giroux i Robert McChesney – żeby wymienić tylko kilku z moich ulubionych intelektualiści-publiczni aktywiści otrzymujący pensje akademickie – są niebezpiecznie zwiedzeni. To renegaci, źle myślący przekraczający granice.
Czy ich żmudna praca badawcza i interpretacyjna dotyczy trudnych i istotnych tematów – na przykład kradzieży wyborów prezydenckich w 2000 r. (dokończonej przez szlachetny Sąd Najwyższy Fisha), koncentracji systemu komunikacji w coraz mniejszej liczbie rąk mediów, wkraczającego demontażu i ponownego segregacja edukacji publicznej, masowo-mordercze sankcje gospodarcze nałożone na Irak (1991-2003), niebezpieczna doktryna Busha, katastrofalna i nielegalna inwazja i okupacja Iraku przez USA, korporacyjny neoliberalny atak na standardy życia i pracy oraz zrównoważoną ekologię czy wyłaniający się neofaszyzm w najpotężniejszym narodzie świata – doprowadził ich do wniosku, że „nowoczesna” Ameryka, a w istocie świat, potrzebuje dramatycznej transformacji demokratycznej tego rodzaju, która wymaga masowego, wielostronnego zaangażowania obywateli?
„Szkoda” i „zła odpowiedź” – mówi Fish. „Wracajcie do swoich biur, bibliotek i na zebrania wydziałowe, skromni profesorowie” – mówi dziekan zdeklarowany materialista (Fish twierdził kiedyś, że czyta poezję tylko dlatego, że czyta poezję, żeby się wzbogacić jako krytyk literacki).
„Nie jest waszą rolą – i my wam nie płacimy – zajmowanie się takimi kwestiami i utrzymywanie takich opinii. Musisz kontrolować swoje pomysły i uczucia w tych i innych sprawach i delikatnie umieścić je w sprytnym, starannie przygotowanym wykładzie, monografii lub artykule, takim, który jest wrażliwy na najnowsze osiągnięcia w Twojej specjalistycznej dziedzinie akademickiej. Powinieneś być zadowolony, widząc, jak produkt tej pracy zbiera kurz na półce biblioteki akademickiej, chyba że zostanie łaskawie uratowany przed protekcjonalnością potomności przez mądrego urzędnika wysokiego szczebla. To jest, mój drogi profesorze, granica twoich stosownych ambicji politycznych, o ile masz przywilej pracować w wieży z kości słoniowej.
Można się zastanawiać, co Fish mogła powiedzieć hipotetycznemu niemieckiemu naukowcowi, którego badania przeprowadzone w latach dwudziestych XX wieku doprowadziły ją do przekonania, że jej ojczyzna zmierza w stronę faszystowsko-totalitarnego przejęcia władzy, którego kulminacją będą rasistowskie masowe egzekucje. Według standardów Fisha dotyczących odpowiedniego skupienia akademickiego, „mający niski cel”, ta akademiczka musiałaby „trzymać się zadań, za wykonanie których jej płacono”, utrzymując swoją straszliwą wiedzę w odpowiednich granicach akademickich. Gdyby czołowy niemiecki urzędnik państwowy uznał za stosowne przeczytać jedną z jej książek lub wysłuchać jednego z jej wykładów na ten temat, cóż, być może byłaby to dla niej dobra i odpowiednia szansa na uzyskanie znaczenia politycznego.
Oczywiście w połowie i pod koniec lat trzydziestych byłoby już za późno, ponieważ jej mądrzy decydenci byli nazistami. No cóż, polityka i polityka to to, co Fish nazywa „zajęciem kogoś innego”, więc dobrzy profesorowie są jak dobrzy Niemcy, zadowoleni z pozostawienia polityki tym, którzy mają „kwalifikacje” do prowadzenia wysokich spraw państwowych – ludziom takim jak George W. Bush i Donalda Rumsfelda.
W kontekście tej analogii interesujące jest odnotowanie silnego podobieństwa między tezą Fisha a znacznie solidniejszym i imponującym (choć równie toksycznym) argumentem niemieckiego socjologa Maxa Webera, który również przestrzegł naukowców, aby nie „skandalicznie” propagowali idee demokratyczne w sakralnej sferze sali wykładowej (patrz wykład Webera z 1918 r. na temat „Nauka jako powołanie” http://www2.pfeiffer.edu/~lridener/DSS/Weber/scivoc.html).
To interesujące i odkrywcze, że Fish czyni Karola Marksa – ulubionego chłopca do bicia w zachodnich środowiskach akademickich i współczesnych nauk społecznych (dziedzina Webera została utworzona, aby lać burżuazyjną, społeczno-naukową zimną wodę na niebezpiecznie socjaldemokratyczne teorie Marksa) – symbolem tego, czemu się sprzeciwia w zachowanie akademickie.
Gdyby szukał intelektualnych gigantów myślących inaczej niż on, mógłby po prostu chętnie i o wiele trafniej zacytować okrzykniętego głównym nurtem amerykańskiego filozofa edukacji Johna Deweya. Dewey uważał, że podstawowym celem edukacji jest właśnie stworzenie prawdziwie wolnego i demokratycznego społeczeństwa, takiego, które nie jest kontrolowane przez nieliczną grupę bogatych i nie toleruje takich okrucieństw jak jednoczesne i geograficznie bliskie istnienie superzamożnych dziekanów obok rozpaczliwie biednego getta dzieci. Taka w dużej mierze była podstawowa demokratyczna i historyczna misja amerykańskiej edukacji publicznej, systemu, którym Weber gardził.
Jak na ironię, większość naukowców funkcjonuje w wąskiej, antymarksistowskiej/antydeweyowskiej linii, którą zaleca Fish. Gdzie SĄ ci wszyscy akademicy, nadmiernie aktywni, mający obsesję na punkcie demokracji i sprawiedliwości społecznej/globalnej, nad którymi ubolewa Fish? Chomsky i Zinn i in. są w dużej mierze wyjątkami z wieży z kości słoniowej, o ile wiem. Intelektualni radykałowie, tacy jak ja – były naukowiec, który zwrócił się na lewicę, intelektualista publiczny (w znaczeniu „dla społeczeństwa”, a nie po prostu „w społeczeństwie”) – często kończą na tym, co uważamy za prawdziwą pracę akademików (w tym większość tego, czego Fish nienawidzi) na lekcjach, wykładach publicznych i tym podobnych.
Cóż za smutny i osobliwie antyintelektualny i autorytarny testament, który Stanley Fish postanowił pozostawić wszystkim, aby mogli go zobaczyć w wiodącej dzienniku historycznym w kraju.
Paul Street jest badaczem miejskiej polityki społecznej w Chicago w stanie Illinois.