Niedawne zwycięstwo wyborcze Evo Moralesa ma zarówno bezpośrednie, jak i potencjalne znaczenie.
Morales, reprezentujący większość rdzennej ludności, jest pierwszym tubylczym przywódcą wybranym na prezydenta Boliwii.
Fakt, że Morales porównał Boliwię do apartheidu w Republice Południowej Afryki, nie był od razu błędnym stwierdzeniem, ale w rzeczywistości odzwierciedlał głęboką polaryzację rasową, która istniała w Boliwii od czasu podboju tej ziemi przez Hiszpanów setki lat temu.
Równie istotne było to, że Morales nie tylko zdobył takie poparcie wyborcze, ale jego notowania w sondażach były tak wysokie. Bardziej niż cokolwiek innego prawdopodobnie odzwierciedla to nadzieję, jaką żywią mieszkańcy Boliwii, że administracja Moralesa wprowadzi dramatyczne zmiany w kraju, który jest jednym z najbiedniejszych na świecie.
To, co Morales ostatecznie zrobi i względny poziom jego sukcesu, będzie można zgadnąć. Niezwykle ważne będzie jednak podejście USA do wydarzeń w Boliwii.
Administracja Busha podkręciła już tę retorykę, w tym w bardzo interesujący sposób. Administracja Busha próbuje sprzeciwić się wszystkim lewicowym lub lewicowym administracjom na półkuli zachodniej, wprowadzając interesującą koncepcję:
demokracje autorytarne.
Podstawowym założeniem jest tutaj to, że demokratycznie wybrane rządy dochodzą do władzy, a następnie systematycznie rozpoczynają proces demontażu demokracji. Zdaniem administracji Busha demontaż demokracji generalnie wydaje się oznaczać, że rząd obierze inną ścieżkę gospodarczą; różni się od proponowanego przez USA
Jednak właściwie cieszę się, że administracja Busha zaczęła omawiać demokracje autorytarne, ponieważ jest w tej koncepcji coś, co brzmi znajomo: administracja dochodzi do władzy wątpliwymi sposobami; wykorzystuje strach przed zewnętrznym, prawie niewidocznym zagrożeniem, aby zapewnić sobie utrzymanie się przy władzy; zaczyna manipulować systemem prawnym, w tym granicami konstytucyjnymi, aby zapewnić realizację swojego programu.
Demokracja autorytarna? Brzmi jak dom. I tak powinno być, biorąc pod uwagę kurs, jaki obrała administracja Busha. Z tego powodu ci z nas, którym zależy na rozwoju zdrowych i konstruktywnych stosunków między USA a resztą półkuli zachodniej, powinni bardzo uważnie się zastanowić, zanim padniemy ofiarą retoryki administracji na temat rzekomego autorytarnego rozwoju sytuacji w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach.
Fascynujące było obserwowanie rosnącego na arenie międzynarodowej odrzucania modeli gospodarczych stworzonych przez geniuszy w Waszyngtonie i narzuconych innym krajom, głównie za zgodą uległych lokalnych reżimów.
Wydaje się, że mieszkańcy Ameryki Łacińskiej mówią, że w ich przyszłości nie ma miejsca na takie podejście.
Być może możemy wyciągnąć pewne wnioski z Ameryki Łacińskiej. Po pierwsze, to obywatele każdego kraju decydują o własnej przyszłości. Po drugie, nie należy bać się prześladowców.
Jest jeszcze jedna rzecz, o której wszyscy powinniśmy pamiętać, słuchając retoryki administracji Busha przeciwko demokracji w Ameryce Łacińskiej. Uważaj na magów: zajmują cię słowami, podczas gdy prawdziwa akcja toczy się gdzie indziej.
___
Bill Fletcher Jr. jest prezesem TransAfrica Forum, centrum organizacyjno-edukacyjnego non-profit z siedzibą w Waszyngtonie, utworzonego w celu podnoszenia świadomości w USA w zakresie problemów stojących przed narodami i narodami Afryki, Karaibów i Ameryki Łacińskiej. Można się z nim skontaktować pod adresem bfletcher@transafricaforum.org.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna