Minęły ponad dwa tygodnie od pojmania i zabicia Osamy bin Ladena przez amerykańskie siły specjalne w jednym z najlepiej ufortyfikowanych miast garnizonowych Pakistanu – siedzibie między innymi prestiżowej Pakistańskiej Akademii Wojskowej. Można by wybaczyć myśl, że temperatury przynajmniej częściowo uległy już obniżeniu. Zamiast tego oficjalne komunikaty i doniesienia mediów w zachodnich stolicach stają się raczej bardziej niż mniej reakcyjne.
Od czasu inwazji i okupacji Afganistanu Pakistan znajduje się w centrum uwagi międzynarodowej jako główny punkt postoju wysiłków wojskowych pod dowództwem amerykańskim. W ciągu ostatniej dekady postępowanie pakistańskiej armii było wielokrotnie kwestionowane, ale najpotężniejsza instytucja w kraju wyraźnie znalazła się na rozdrożu po tym, jak tuż pod jej nosem odkryto „najniebezpieczniejszego człowieka świata”.
Nacisk na generałów Pakistanu narasta bardzo powoli. To nie jest tak, że rząd Stanów Zjednoczonych – najpierw pod rządami George’a W. Busha, a teraz Baracka Obamy – nie był wtajemniczony w strategiczne myślenie pakistańskiej armii i jej próby ustanowienia i utrzymania dychotomii pomiędzy „dobrymi dżihadystami” i „złymi dżihadystami”. . Rzeczywiście, Amerykanie przyłączają się do podobnego schematu w Afganistanie, gdzie namawia się „umiarkowanych” talibów, aby weszli w końcową rozgrywkę, gdy wojska amerykańskie rozpoczną „wycofanie się”.
Czy zatem wyjaśnieniem niedawnych napięć między Waszyngtonem a generałami Pakistanu jest fakt, że Obama jest zaangażowany w ograniczanie liczby generałów (w porównaniu z Bushem, który wydawał się lubić kowbojski język używany przez ówczesnego szefa armii i prezydenta Perveza Musharrafa)? . Faktem jest, że pakistańskie wojsko nawet teraz otrzymuje całe mnóstwo dolarów od Waszyngtonu. Pomijając te wszystkie pozy, jakie mają miejsce na Kapitolu, wielkim zaskoczeniem byłoby, gdyby w najbliższym czasie zaprzestano wypłat za pośrednictwem tak zwanego „Funduszu Wsparcia Koalicji”. Tak naprawdę należy zadać sobie pytanie, czy wszystkie te wykręcane ręce i zawoalowane groźby rzeczywiście przyczynią się do walki o demokratyzację, którą pakistańscy postępowcy toczą od dziesięcioleci, pomimo Imperium i jego szaleństwa.
Od końca 2001 roku wojsko broniło się przed okresową krytyką, wskazując mnóstwo faktów i liczb, które rzekomo wskazują na jego zaangażowanie w działania antyterrorystyczne. Tysiące pracowników bezpieczeństwa – wojskowych, paramilitarnych i policji – straciło życie w walkach z różnymi grupami bojowników; zginęło jeszcze więcej cywilów; a gospodarka bez wątpienia poniosła miliardowe straty z powodu uznania Pakistanu za światowe „epicentrum terroryzmu”.
Niezależnie od tych liczb, na wojsku zawsze spoczywał obowiązek udowodnienia, że pępowina między nim a jego „aktywami strategicznymi” została definitywnie przecięta. To, czy Osama bin Laden był ukrywany przez pakistańskich strategów, jest kwestią dyskusyjną – dowody w przypadku grup działających w indyjskim Kaszmirze, takich jak Lashkar-e-Tayyaba czy siatka Haqqani w Afganistanie, są jednoznaczne.
Jednak postępowcy w Pakistanie od lat przed rozpoczęciem tak zwanej „wojny z terroryzmem” kwestionują dominację wojska i cyniczne używanie „islamizmu” do osiągnięcia określonych celów polityki strategicznej. Rzeczywiście, płaczemy od lat 1970. XX w., kiedy zachodnie rządy były całkiem zadowolone ze wspierania despotów w krajach muzułmańskich, którzy używali religii jako broni politycznej do demobilizacji świeckich, lewicowych sił. Aby nikt nie zapomniał historycznych słów Ronalda Reagana z 1984 roku: „Mudżahedini są moralnym odpowiednikiem ojców założycieli Ameryki”. Tak, wtedy krzyczeliśmy o krwawym morderstwie, tak samo jak dzisiaj.
Dlatego postawę świętości od ciebie, która jest widoczna w większości doniesień mediów zachodnich i oświadczeń rządu, należy traktować z dużym przymrużeniem oka. Po klęsce Osamy ukazały się dziesiątki „analiz”, które potwierdzają, że „Pakistańczycy” są uzależnieni od spisków i są zakładnikami wyspiarskiego i paranoicznego światopoglądu. Niektórzy dochodzą do logicznego wniosku z tej analizy, argumentując, że Pakistańczycy reprezentują sposób myślenia – lub jego brak – który przenika wszystkie kraje muzułmańskie. W tej narracji Pakistańczycy (czytaj: muzułmanie) nalegają na demonizowanie sił postępu i racjonalności oraz odmawiają patrzenia w głąb siebie i uznania, że ich kryzysy są generowane lokalnie.
Trzeba powiedzieć – co jest bardzo niefortunne – że tę pogardliwą narrację podziela wielu postępowców w Pakistanie (lub w diasporze), którzy kiedyś byli równie zagorzałymi antyimperialistami jak wszyscy inni, ale których dzisiaj postrzegają jako „ terroryzm”, a co za tym idzie, światopogląd religijny, uznawany za znacznie większego wroga postępu niż, powiedzmy, imperializm czy kapitalizm konsumencki.
Ironią jest, że to ta sama inteligencja wypowiada się przeciwko ideologicznej inżynierii niereprezentatywnego państwa i bezkręgowości mediów, które od lat odmawiają przyjęcia dominującego światopoglądu i zdecydowanie na długo przed tym, zanim jakikolwiek zachodni rząd lub media zostały wyrażanie opinii na temat wyspiarskiego i paranoicznego światopoglądu Pakistańczyków (czytaj: muzułmanów).
Nikt nie zaprzecza, że społeczeństwa muzułmańskie, w tym Pakistan, nękane są niezliczonymi dylematami społecznymi i politycznymi, których nie można po prostu potępić jako dzieła sił zewnętrznych. Jednak z pewnością cyniczne spory zachodnich i innych mocarstw regionalnych należy uwzględnić w każdej znaczącej analizie tego, co wydarzyło się w Pakistanie (i innych społeczeństwach muzułmańskich) w ciągu ostatnich kilku dekad. Nie jest to ani dziwaczne, ani nie stanowi próby odruchowego obwiniania „innego” za swoje problemy, przy jednoczesnej odmowie uznania własnych braków. W rzeczywistości połączenie tego, co krajowe i zagraniczne, jest jedynym rozsądnym i historycznie dokładnym podejściem do nadawania sensu rzeczom istniejącym tu i teraz.
Morał z tej historii jest taki, że popularna narracja krążąca obecnie po obu zachodnich stolicach i wśród części „rodzimych intelektualistów” jest nie mniej selektywna niż ta propagowana przez wyspiarskich i paranoicznych „Pakistańczyków”. A o co chodzi z tym wszystkim „Pakistańczykami”, jakby Pakistan był monolitem? Czy nie ma różnicy między narodem Pakistanu a jego klasą rządzącą, a przynajmniej między elitą cywilną i wojskową?
Warto zauważyć, że zachodnie rządy i media umyślnie zaniedbują w swoich analizach Pakistanu główne powstanie, które szaleje w największej prowincji kraju, Beludżystanie, mającej charakter świecki i próbujące przywrócić równowagę etniczną w państwie. Rzeczywiście przez większą część sześćdziesięciu trzech lat od powstania państwa pakistańskiego Beludżowie, Sindhi, Pasztunowie i inne stosunkowo niedostatecznie reprezentowane grupy etniczne zawsze sprzeciwiały się dominującej narracji państwowej.
Z całą pewnością krążące po „analizach” ma coś więcej niż tylko pełzający orientalistyczny posmak – wygląda na to, że problem „Pakistańczyków” ma podłoże kulturowe, podczas gdy potrzebne jest znacznie bardziej dynamiczne wyjaśnienie, które w równym stopniu rozumie skłonności kulturowe pod wpływem kierowanego przez państwo projektu islamizacji, rywalizacji geopolitycznej (w którą bardzo mocno zaangażowane są rządy zachodnie) oraz spustoszeń dokonanych przez neoliberalny kapitalizm.
Trzeba przyznać, że może to wymagać od dziennikarzy i polityków zbyt wiele, a nie treści związanych z projekcją prostych narracji. Ale z pewnością nie wykracza to poza zakres „rodzimego intelektualisty”? A może ten ostatni zaakceptował fakt, że zachodnie rządy i media mogą angażować się w tworzenie teorii spiskowych dla „szlachetnych” celów? Czy nasza zbiorowa amnezja jest tak wielka, że zapomnieliśmy, jak zaledwie siedem lat temu we wszystkich „cywilizowanych” społeczeństwach wywołała się fala paniki w związku z zagrożeniem terroryzmem, Saddamem Husajnem, Al-Kaidą i bronią masowego rażenia (BMR)? Kierując się logiką, która zdaje się obecnie krążyć po całym kraju, w świetle klęski w Iraku można argumentować, że wszyscy Amerykanie – wraz ze wszystkimi innymi narodami, których państwa brały udział w inwazji i okupacji Iraku – są zakładnikami wyspiarskiego i paranoiczny światopogląd.
Oczywiście takie twierdzenie nie byłoby aż tak daleko idące. Howard Zinn spędził całe życie, pisząc o tym, jak Amerykanie byli karmieni „mitem o wyjątkowości” w związku z naturą ich społeczeństwa i ich wyjątkową rolą w świecie. Ale tak jak wielu Pakistańczyków odrzuca dominujący światopogląd ekskluzywnego nacjonalizmu religijnego, którego broni państwo, wielu Amerykanów nie chce siedzieć bezczynnie i usprawiedliwiać deptanie przez ich państwo praw i zasobów biedniejszych i słabszych narodów w imię wolności i demokracja. Z pewnością postępowcy muszą próbować dotrzeć do coraz większej liczby Pakistańczyków, którzy rzeczywiście podpisują się pod światopoglądem „Pakistan pod oblężeniem” i przeciągnąć ich na drugą stronę? A może powinniśmy po prostu zrezygnować z walki o zbudowanie kontrhegemonii, porzucić zasady internacjonalizmu i zaakceptować alarmistyczną mantrę „z nami lub przeciwko nam”, która kieruje zachodnimi rządami i korporacyjnymi mediami?
W ostatecznym rozrachunku to postępowcy w Pakistanie (wraz z towarzyszami w brzuchu bestii) mają dopilnować, aby walka o zredukowanie do rozmiarów potężnego i niezrozumiałego aparatu bezpieczeństwa państwa nie była łączona z epopeją prawicy walkę z „niewiernym Zachodem”. Jednak w zakresie, w jakim „Zachód” upiera się przy własnej narracji o „zderzeniu cywilizacji”, nie sprzyja to narodowi pakistańskiemu w jego długotrwałej walce ani nie wymazuje z historii swojego współudziału w militaryzacji państwa pakistańskiego i upolitycznienie tożsamości parafialnych w społeczeństwie pakistańskim.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna