Nie wystarczy wskazać, że nasz system polityczny jest całkowicie skorumpowany przez pieniądze, w tym pieniądze pochodzące z węgla i ropy, broni nuklearnej i gazu. Oczywiście, że jest. A gdybyśmy mieli demokrację bezpośrednią, sondaże sugerują, że inwestowalibyśmy w zieloną energię. Jednak powiedzenie ankieterowi właściwej rzeczy przez telefon lub w grupie fokusowej to nie jest zakres tego, co należy rozsądnie zrobić, gdy w grę wchodzi los świata.
Nie otrzymamy też pełnego wyjaśnienia, uznając, że nasz system komunikacji jest powiązany z naszym systemem politycznym, wspólnie rozpowszechniając kłamstwa na temat naszego klimatu i naszego budżetu (finansowanie wojen i miliarderów nie wchodzi w grę, więc po prostu nie ma pieniędzy na nowe pomysły, przepraszam ). Oczywiście. Kiedy jednak klimat planety ulega zniszczeniu dla wszystkich przyszłych pokoleń, z których większość w związku z tym nie będzie istnieć, jedynym rozsądnym sposobem działania jest porzucenie wszystkiego i obalenie bez użycia przemocy każdego systemu korupcji, który dokonuje zniszczenia.
Dlaczego nie?
Dezinformacja to wyjaśnienie na poziomie powierzchniowym. Dlaczego ludzie decydują się zaakceptować oczywistą dezinformację?
Oto jeden z powodów: zdecydowali się już zaakceptować inne oczywiste dezinformacje, do których są głęboko i namiętnie przywiązani i które wymagają dodatkowego samooszukiwania się. Wiązane z tym przekonania korelują ze słabą edukacją, więc decyzje rządu dotyczące finansowania paliw kopalnych, autostrad i więzień oraz Hamida Karzai zamiast szkół z pewnością się do tego przyczyniają. Być może jednak powinniśmy bezpośrednio stawić czoła dezinformacji, nawet dążąc do stworzenia systemu edukacji godnego cywilizowanego kraju.
Według Ankieta „Newsweeka”.40 procent mieszkańców Stanów Zjednoczonych wierzy, że koniec świata nastąpi w wyniku bitwy pomiędzy Jezusem Chrystusem a Antychrystem. I w przeważającej mierze ci, którzy w to wierzą, wierzą również, że klęski żywiołowe i przemoc są oznakami zbliżania się chwalebnej bitwy – tak bardzo, że 22 procent w USA uwierzyć koniec świata nastąpi za ich życia. Logicznie rzecz biorąc oznaczałoby to, że troska o świat prawnuków nie ma żadnego sensu i powinna zostać wyrzucona z ich umysłów. W rzeczywistości A Ostatnie badania odkryli, że wiara w „drugie przyjście” zmniejsza poparcie dla zdecydowanych działań rządu w sprawie zmian klimatycznych o 20 procent.
Oprócz korupcji pieniędzy, kiedykolwiek 40 procent Amerykanów wierzy w coś głupiego, siły gerrymanderingu w Izbie, nieproporcjonalna reprezentacja małych stanów w Senacie, obstrukcja Senatu, dwupartyjny system, w którym zwycięzca bierze wszystko, wyklucza wiele głosów z mediów, debat i kart do głosowania, jednocześnie pozwalając Demokratom zostać wybranym wyłącznie na podstawie kwalifikacji, że nie są Republikanami, a system komunikacji uwzględniający przekonania Republikanów niemal gwarantuje, że 40-procentowy pogląd przejmie kontrolę nad rządem.
Kongresman John Shimkus, republikanin z gerrymanderskiej potworności w południowo-wschodnim Illinois mówią planeta jest w doskonałej kondycji i gwarantujemy, że tak pozostanie, ponieważ Bóg obiecał to Noemu.
senator James Inhofe, republikanin z Oklahomy (stanu, którego obywatele mają 10 razy większą reprezentację w Senacie niż Kalifornijczycy – jeśli można oskarżyć Diane Feinstein o reprezentowanie kogokolwiek), mówi, że tylko Bóg mógłby zmienić klimat i powinniśmy przestać być tak aroganccy – jakbyśmy pobierali „datki” na kampanię w wysokości 1.4 miliona dolarów od spekulantów na paliwach kopalnych i wyobrażali sobie, że o twoim stanowisku decyduje wyłącznie dostęp do wszechpotężnej istoty, która rządzi wszechświat w imieniu 30 procent świata wychowanego na tych samych bajkach, którymi nie jesteś arogancki wiara.
Kolejny senator, który publicznie podaje się za teistę, ale nie typu Inhofe-Shimkus potępiony w tym tygodniu anonimowemu koledze za naciśnięcie na ostatnim spotkaniu hasła „nie martw się, Bóg jest w pracy”.
Kiedy duża część społeczeństwa wierzy, że katastrofa jest rzeczą dobrą, a nie złą, celebruje się wojny, a kryzysy wnoszą do naszego życia ekscytację i solidarność, wpływ jest toksyczny. Spośród 40 procent wierzących, że Jezus jest w drodze, niektórzy bez wątpienia wierzą w to bardziej niż inni i pozwalają, aby w większym stopniu kształtowało to ich inne przekonania i działania. Spośród pozostałych 60 procent niektórzy bez wątpienia w różnym stopniu pozostają pod wpływem armageddonistów.
Sama wiara w teizm sięga w Stanach Zjednoczonych aż 80 procent i obejmuje silnych działaczy na rzecz zrównoważonej polityki, w tym takich, którzy z pasją nawracają, posługując się argumentem, że tylko teizm może uratować nas od apatii w obliczu globalnego ocieplenia. I nie ma wątpliwości, że wśród naszych najbardziej oddanych działaczy na rzecz pokoju i sprawiedliwości są niektórzy głęboko wierzący. Ale teizm jest w istocie przekonaniem, że widnkiem rządzi jakaś potężniejsza istota. Być może armageddoniści tak naprawdę nie znaleźli rozwiązania problemu zła („Jeśli Bóg istnieje, będzie musiał błagać mnie o przebaczenie” – powiedział więzień nazistowskiego obozu), ale teiści niearmageddoniści mają Nigdy też nie znalazłem logicznego rozwiązania problemu wolnej woli. Teiści mogą pójść w obie strony i wszystkie są równie mało sensowne jak inne. Muszą jednak z konieczności promować pogląd, że władzę sprawuje potężniejsza istota.
A gdzie to przekonanie objawia się szkodliwym skutkiem? W naszej polityce objawia się to przede wszystkim postawą wobec prezydentów. Podczas gdy Prezydent Obama spędził pięć lat pilnie pracując, aby na zawsze zniszczyć nasze środowisko naturalne, największa grupa osób zaniepokojonych globalnym ociepleniem spędziła czas na przemawiając sobie nawzajem, aby Mu zaufali, że działa w tajemniczy sposób, że On walczy ze Złym i trzeba dać mu czas, aby jego bitwa zakończyła się sukcesem. Jak widać, problem teizmu nie polega na tym, że niektóre z jego pobocznych przekonań odnoszą sukces w systemie niedemokratycznym. Problem w tym, że teizm jest w swej istocie antydemokratyczny. To odsuwa nas od polegania na sobie. Uczy nas polegać na kimś rzekomo lepszym od nas. I mniej więcej te same 80 procent wierzy również w coś, co nazywa się niebem, co czyni prawdziwe życie znacznie mniej znaczącym, nawet dla tych pokoleń, które go doświadczają.
To z kolei napawa optymizmem. Wszystkim nam wmawia się, że niezależnie od faktów powinniśmy być optymistami, tak jakby był to osobisty wybór dotyczący stylu życia. Połącz to z przekonaniem, że wszystko jest częścią tajnego planu, a otrzymasz przepis na uległą akceptację. Spotkałem świetnych aktywistów, którzy mówili mi, że wszystko ułoży się najlepiej, bo albo dlatego, że to ich motywuje do działania, albo dlatego, że nauczyli się, że powiedzenie czegokolwiek innego oznacza mniej zaproszeń na wystąpienia. Hardcorowy optymizm idzie w parze z aktywnym zaangażowaniem. Ale ostateczny efekt jest prawie na pewno przyczyną apatii.
Szkoda, że nie trzeba dodawać, że nie popieram równie głupiego stanowiska umyślnego pesymizmu. Proponuję niepopularne stanowisko, aby przyjmować fakty takimi, jakie są, postępować zgodnie z nimi i zachować ostrożność, jeśli chodzi o losy nienarodzonych jeszcze pokoleń – nawet jeśli taka ostrożność wymaga ogromnych poświęceń.
Istnieją również inne potężne siły, które utrudniają działanie. Jest nasza miłość do technologii, w tym nasze fantazje o wymyślaniu wyjścia z katastrofy, kolonizacji innych planet i odtwarzaniu gatunków. Może jednak nasz przyjaciel, senator, coś wskóra, gdy wskazuje na arogancję. Istnieje również chciwość, w tym nasza obawa, że życie w sposób zrównoważony oznaczałoby życie z mniejszą ilością materialistycznego badziewia, który obecnie zagraca nam życie i napędza naszą otyłość. Istnieje również oszustwo, jakie nieustannie odgrywa na nas nasz rząd, które przekonuje tak wielu z nas, że jesteśmy bezsilni, aby wpłynąć na zmiany. Nie wystarczy wierzyć, że świat ulega zniszczeniu i że my, ludzie, jesteśmy sami z roślinami i innymi zwierzętami, jeśli dajemy się nabrać na największe oszustwo, jakie rządy wywierają na swoich obywateli, kłamstwo, które mówi, że nie zwracają na to uwagi do nas. Historia uczy czegoś wręcz przeciwnego. Wpływ ludzi na ich rządy jest znacznie potężniejszy, niż zwykle sobie wyobrażamy. Osłabia ją przede wszystkim bezczynność ludzi. Impotencja to samospełniająca się pętla. Ci, którzy tęsknią za końcem świata, nie są osamotnieni, wyobrażając sobie, że nie mamy mocy, aby przemienić świat w siebie. Niemniej jednak jedną z rzeczy, które powinniśmy teraz zrobić, jest wyjaśnianie naszym sąsiadom, że Jezus nie powróci.
Książki Davida Swansona obejmują „Wojna to kłamstwo”. Bloguje pod adresem http://davidswanson.org i http://warisacrime.org i działa dla http://rootsaction.org. Gospodarz Radio Talk Nation. Śledź go na Twitterze: @davidcnswanson i FaceBook.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna