Gdy tylko to ogłoszono, wiedziałam, że pojadę na tzw Marsz Kobiet na Waszyngton. Myślałem, że będzie to ważne politycznie i nie odczuwałem żadnego konfliktu emocjonalnego w związku z wyjazdem. Miałam szczęście, że już na początku doświadczyłam pozytywnego, międzyrasowego organizowania się feministek, co bez wątpienia ułatwiło mi nawiązanie kontaktu.
Byłam na studiach, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z wielorasową społecznością feministyczną. Pod koniec niezwykłego roku aktywności na Uniwersytecie Browna kobiety, które kierowały kampaniami dotyczącymi różnych kwestii, od wojny nuklearnej po sprawiedliwość rasową, postanowiły zdecydowanie przeciwstawić się przemocy seksualnej na kampusie. Ponieważ organizacja trwała zaledwie kilka dni, 120 kobiet rasy białej, czarnej, azjatyckiej, latynoskiej, hetero, queer, butch, femme, kobiet ze wsi i miast zaplanowało przemówienie kobiet tuż przed finałami. Niektóre z nas były nowe w feminizmie; niektórzy byli już weteranami.
Każdą decyzję podejmowaliśmy w drodze konsensusu, uwzględniając znaczną ilość czasu na deptanie nowo zasadzonej trawy w drodze do Wriston Quad, gdzie mieszczą się wszystkie wspólnoty Browna. Przemówienie, które zaplanowaliśmy na godzinę, trwało ponad cztery. Usługa transferu od zmierzchu do świtu, której żądaliśmy, nadal istnieje 30 lat później. Wkrótce po naszej akcji uczelnia unieważniła statut wspólnoty. Pracowaliśmy razem niezależnie od rasy i seksualności, a w pewnym stopniu także ponad klasami, i wygraliśmy. Kolorowe kobiety były obecne od samego początku i stanowiły znaczną część komitetu sterującego. Nigdy nie było wątpliwości, że zrobimy to w ten sposób.
Istnieje ogromna różnica pomiędzy elitarnymi kampusami uniwersyteckimi a społecznościami, które są znacznie mniej chronione i mniej uprzywilejowane. Ale wtedy, podobnie jak teraz, doświadczenie przemocy seksualnej, jakkolwiek różnorodne, zbliżyło kobiety. Do najmniej omawianych możliwych konsekwencji wyborów należy ośmielenie drapieżników seksualnych. Widzimy wzmożone akcje rasistowskie, których ofiary zachęca się do zgłaszania incydentów grupom takim jak Centrum Prawa Południowego Ubóstwa. Jednak ośmieleni gwałciciele i sprawcy przemocy wyrządzają większość szkód w samotności, a doniesienia w mediach nadal traktują takie przestępstwa jako „skandale seksualne”.
Posiadanie w Białym Domu uznanego drapieżnika dumnie prezentującego platformę zagrażającą nie tylko prawu do aborcji, ale także dostępowi do kontroli urodzeń, zaprzecza wszelkim poglądom, że dotarliśmy do końca walki z przemocą intymną. Tylko w tym tygodniu Trump podpisał zarządzenie przywracające zasadę Global Gag Rule, która uniemożliwia podmiotom świadczącym opiekę zdrowotną otrzymującym z USA fundusze w ramach pomocy zagranicznej nawet rozmawiać swoim pacjentom na temat aborcji. Federalne fundusze na programy związane z ustawą o przemocy wobec kobiet również są przedmiotem zainteresowania Trumpa.
To, że w takich zmaganiach należy wziąć pod uwagę biedę, rasę, seksualność, sprawność fizyczną, wiek i status imigracyjny, zostało dobrze ukazane przez marcową platformę, głośniki i znaki. Czy wszystkie Białe kobiety obecne na marszu patrzyły na problemy kobiet przez te wszystkie pryzmaty? Oczywiście, że nie, i nie zrobiły tego wszystkie kolorowe kobiety. Zastanawiam się jednak, dlaczego miałby to być standard w przypadku takich działań. Szczerze mówiąc, masowe, zaplanowane i dozwolone marsze są raczej wydarzeniami społecznymi i kulturalnymi niż politycznymi. Twarde działania polityczne i protesty zaczną nabierać tempa już teraz. Będzie 10 akcji na 100 dni że marzec napawa optymizmem i że odbędą się także kampanie. Osobiście planuję spędzić ten tydzień pracując z organizacjami imigrantów w zakresie deportacji i przetrzymywania oraz nalegając, aby Senat dokładnie przyjrzał się Betsy Devos na stanowisko Sekretarza Edukacji, biorąc pod uwagę jej całkowity brak kwalifikacji.
Można jednak coś powiedzieć na temat pozytywnego wpływu samej bliskości w procesie rekrutacji i edukacji politycznej, a przydałoby się więcej takich przestrzeni, jak Marsz Kobiet na Waszyngton. Wzięłam udział w marszu z moją przyjaciółką, siostrą Soyinką Rahim i zainspirowało mnie obserwowanie, jak z wdziękiem radzi sobie z uwagą miłej Białej Damy, której otrzymała mnóstwo. Soyinka ma 5 cm wzrostu i ubiera się po królewsku w kaftany i nakrycia głowy, które sama projektuje. W sobotę niosła ze sobą swój mały bębenek djembe i drewniany flet, na których śpiewała („Władza małym dziewczynkom. Władza kobietom!”) lub wprowadzała spokój wśród tłumu. Od chwili, gdy dotarliśmy na stację metra Silver Spring, Białe panie chciały robić jej zdjęcia i z nią. Zawsze się zgadzała, jeśli obiecali, że prześlą jej zdjęcia.
Kiedy zapytali ją, skąd pochodzi – z pewnością była to wersja „Gdzie jesteś naprawdę skąd?” – mawiała, „urodziła się i wychowała w Oakland w Kalifornii, skradziona Afryce”. Zawsze tak odpowiada na to pytanie, niezależnie od tego, kto pyta. Jedna Biała kobieta była tak zdziwiona, że Soyinka musiała to powtórzyć trzy razy, podczas gdy stojąca obok nas afroamerykańska mama i córka chichotały cicho. Przyzwyczajona do tej reakcji, Soyinka nie poczuła się sfrustrowana, ale nadal nalegała na wprowadzenie. Białe damy potrzebowały przypomnienia, że niewolnictwo wciąż kształtuje życie Soyinki, i dostały je w 20-sekundowej interakcji, która rozpoczęła się na ich prowincjonalnych warunkach, ale zakończyła na jej ekspansywnych. Taka rozmowa z tuzinem Białych kobiet raczej nie stanowi głębokiej edukacji, ale założę się, że ta interakcja pozostanie w pamięci niejednej z tych miłych Białych kobiet; może następnym razem będą nieco bardziej rozważni, gdy ktoś powie, że historia niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych nadal ma znaczenie.
Fakt, że Biała kobieta jako pierwsza wezwała do marszu, nie zniechęcił mnie, być może dlatego, że moje pierwsze doświadczenia w organizowaniu się z Białymi kobietami były bardzo pozytywne. Nie wszystkie moje późniejsze wysiłki się udały, ale kręgi feministyczne, z którymi współpracuję od tego czasu, częściej wykazywały się spójnością i produktywnością – i były prowadzone przez kobiety kolorowe – niż nie.
Czytałam kilka znakomitych, rozdzierających serce esejów kolorowych kobiet, w których opisywała swój brak zaufania do marszu i niechęć do wypuszczenia białych kobiet z odpowiedzialności za rasizm, który aktywnie lub milcząco wspierały, jak np. ten doskonały kawałek autorstwa Jamili Lemieux. Szanuję te granice i bardzo podobała mi się lista alternatywnych marszów Lemieux, które powinny odbyć białe kobiety.
Na pewno było kilka porażek. Wzdrygnąłem się na widok hidżabu z amerykańską flagą na plakacie przedstawiającym muzułmankę Shepperd Fairy. Kilku celebrytów (OK, Michael Moore i Madonna) zajmowało nieodpowiednie miejsce i czas podczas programu, który trwał kilka godzin z opóźnieniem. W następstwie pianie na temat „żadnych aresztowań” ma podtekst zadowolonych z siebie, pozbawionych pojęcia założeń, że aresztowania podczas innych protestów muszą być uzasadnione, obrzydliwe Czarne życie ma znaczenie i Stojąca skała ujawnić, jakie ekstremalne środki organy ścigania są skłonne zastosować wobec pokojowych demonstrantów kolorowych.
Ale tutaj mówimy o tym, dlaczego te rzeczy nie są w porządku, zmieniając w ten sposób dyskurs. Jeśli chcemy zbudować duży ruch, takich błędów w ocenie będzie znacznie więcej i musimy się nimi zająć, nie zawężając ruchu. Wiem, że to trudne. Właściwie to najtrudniejsza rzecz na świecie do wykonania.
Najbardziej jednak nie zgadzam się z marcowymi krytykami co do poglądu, że te kolorowe kobiety wkroczyły, aby „uratować” białe feministki przed zrobieniem gorącego bałaganu z przewidywalnie krótkowzroczną, rasistowską, imperialną wersją feminizmu należącą do klasy średniej. Moim zdaniem Linda Sarsour, Carmen Perez i Tamika Mallory wykorzystały okazję, aby nagiąć łuk feminizmu w kierunku sprawiedliwości rasowej, ekonomicznej, środowiskowej i globalnej. Nagięli ten łuk tak mocno, że doprowadzili do największego w historii światowego protestu przeciwko administracji, która według wielu osób zakończy samą historię.
Zrobili to ze znacznym ryzykiem dla własnego dobra. Zwolennicy białej supremacji obrali za cel zwłaszcza Sarsoura, zdeklarowanego Amerykanina palestyńskiego pochodzenia, uchodźcę i orędownika społeczności muzułmańskich, wywołując obronę hashtagów: #IMarchWithLinda. Ja natomiast nie ryzykowałem nic poza dniem swojego życia. Przynajmniej tyle mogłem zrobić w tej globalnej chwili faktycznie marsz z Lindą. Biorąc pod uwagę gęstość zaludnienia, nie miałem zbyt wiele okazji do marszu, ale obserwowałem znaczną część ludzi przechodzących przez obszar objęty ustawą o osobach niepełnosprawnych. Z moich nienaukowych szacunków wynika, że około 40 procent tłumu stanowili Czarni, Azjaci, Latynosi, Bliski Wschód lub rdzenni mieszkańcy.
Ze swojego miejsca niedaleko sceny widziałem cały rajd od początku do końca. Szczególnie poruszyła mnie 6-letnia Sophie Cruz, już mądra weteranka wojen kulturowych. Stojąc z rodzicami i młodszą siostrą, Cruz nie pozwoliła sobie na rozpacz, nawet pomimo prawdopodobieństwa, że Trump opuści w tym tygodniu DACA i wkrótce deportuje jej rodziców.
Oglądanie Cruza przypomniało mi moją pierwszą myśl polityczną w życiu. W latach 70., kiedy byłem imigrantem w drugiej klasie w Hempstead w stanie Nowy Jork, zakrywaliśmy nasze podręczniki brązowymi papierowymi torbami ze sklepu spożywczego. Któregoś dnia ozdobiłam swój egzemplarz hasłem: „Dziewczyny są lepsze od chłopców”. Nie pamiętam, jaki incydent uzasadniał to twierdzenie, ale pamiętam radość, jaką poczułem, przekształcając okładkę tej papierowej torby. Moja przerażona matka wygłosiła mi przemówienie o równym traktowaniu wszystkich i kazała mi zastąpić je świeżą, czystą okładką.
W ten weekend poczułem ten sam rodzaj radości. To zawrót głowy, który bierze się z rozpoznania siebie w społeczności dziewcząt i kobiet, z ujawnienia się bez wstydu i ze zrozumienia, że nasza siła jest rzeczywiście znacząca. Może dziewczyny nie są lepsze od chłopców; może nawet nie różnimy się aż tak bardzo, z wyjątkiem pozycji politycznej. Ale chociaż kocham wiele osób z męskiej strony spektrum płci, nigdy nie byłam kobietą, która „ma głównie przyjaciół płci męskiej”. Jestem kobietą.
Tylko na jeden dzień przed tym, co według mnie będzie latami ciężkiej walki, potrzebowałam otoczyć się miłością, energią i przywództwem moich sióstr. W sobotę kobiety i dziewczęta na całym świecie ogłosiły, że są źródłem siły, dumy i ruchu – nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich i także dla Ziemi. Kobiety w Iowa, Alaska, Mississippi. Kobiety w Nigerii, Indiach, na Antarktydzie. Trzymanie w ten sposób było głęboko satysfakcjonujące dla mojej wściekłej, przestraszonej kobiecej duszy. Poczułem naszą czułość, nasze oburzenie, nasz humor, naszą determinację i naszą pomysłowość. Poczułem, że sygnalizujemy powstanie globalnego ruchu przeciwko seksistom, rasistom, autorytarnym i kleptokratom. Wspólnoty kobiet były zbawieniem ludzkości. To „fempire”, jak zauważył jeden ze znaków, i jestem gotowy na kontratak.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna