Prezydent Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva na kilka miesięcy przed odejściem ze stanowiska przygotował projekt ustawy medialnej, mającej na celu uregulowanie treści i zmniejszenie koncentracji własności mediów – 14 rodzin posiada 90% brazylijskiego rynku komunikacji. Prywatne firmy medialne protestowały i określiły ustawę jako „autorytarną” i prawdopodobnie prowadzącą do „politycznej kontroli” nad informacjami. Projekt ustawy odłożono w 2011 r., ale prezydent poruszył kwestię, która w ostatnich latach niepokoiła rządy w regionie: czy może istnieć wolność słowa bez ram regulacyjnych i gwarancji politycznych?
„Demokracja, prasa i wolna przedsiębiorczość są ze sobą nierozerwalnie związane” – mówi Roberto Civita, dyrektor brazylijskiego magazynu Wyglądać, najbardziej poczytny w Ameryce Łacińskiej: obrona wolności słowa pociągałaby za sobą ochronę wolności przedsiębiorstw, począwszy od prasy. Ale co się stanie, gdy przywódca polityczny zostanie wybrany w ramach programu, który obejmuje kwestionowanie interesów sektora prywatnego i szefów mediów? Odkąd w Ameryce Łacińskiej do władzy doszli przywódcy zdecydowani położyć kres (lub spróbować położyć kres) neoliberalizmowi, a partie broniące tradycyjnych elit osłabły, media mają misję. Jako Judith Brito, redaktorka konserwatywnego brazylijskiego dziennika Folha de São Paulo, ujmuje to: „Skoro opozycja została tak bardzo osłabiona, to właśnie media skutecznie spełniają tę rolę” (O Globo, 18 marca 2010) — czasem bardzo pomysłowo.
Emilio Palacio, redaktor naczelny konserwatywnego dziennika ekwadorskiego El Wszechświat, określił prezydenta Rafaela Correę w 2011 r. jako „dyktatora”, oskarżając go o wydanie rozkazu żołnierzom strzelania bez ostrzeżenia do szpitala pełnego cywilów: ta historia była nieprawdziwa. Dochodzenie w tym roku przez The Guardian ujawniło, że Televisa, największy kanał telewizyjny w Meksyku, posiadający około 70% udziału w widowni, sprzedał swoje usługi centroprawicowej PRI (Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej), aby „podnieść prestiż narodowy” swojego kandydata na prezydenta Peñę Nieto, po współpracy z „torpedować” swojego lewicowego rywala Andrèsa Manuela Lópeza Obradora (1). Nie jest to niczym nowym – w 2002 roku wenezuelski wiceadmirał Victor Ramírez Pérez podjął próbę przeprowadzenia krótkiego puczu przeciwko prezydentowi Hugo Chávezowi, przy bezpośredniej współpracy dużych gazet. Oznajmił na żywo w Venevisión (należącym do najbogatszego człowieka w kraju, Gustavo Cisnerosa): „Mieliśmy śmiercionośną broń: media” (2).
„Kiedy dbanie o interesy biznesowe przyćmiewa interes publiczny i kiedy oczekiwania władzy są uważane za ważniejsze niż potrzeby obywateli, media nie są wzorem cnót demokratycznych” – napisali Elizabeth Fox i Silvio Waisbord (3). Do podobnego wniosku skłoniły niektóre rządy Ameryki Łacińskiej próby uregulowania tego sektora, ale wiele takich ustaw przez lata leżało na ministerialnych tacach.
Nakaz kneblowania
W 1966 r., kiedy Carlos Andrés Pérez był przewodniczącym Komisji ds. Polityki Wewnętrznej parlamentu Wenezueli (i nie był jeszcze prezydentem), zasugerował zreformowanie ustawy telekomunikacyjnej z 1940 r., uchwalonej zanim w kraju pojawiła się telewizja. Jego reformę natychmiast nazwano „nakazem zakneblowania” i odrzucono, podobnie jak wszystkie późniejsze podobne ustawy. Podejmowane w latach 1980. i 1990. XX wieku próby aktualizacji argentyńskich przepisów medialnych, których początki sięgają 1980 r. i czasów dyktatury, zostały stłumione przez duże firmy medialne.
Mimo takiego oporu nie tylko ideologia podsyca chęć uregulowania branży. Badaczka Erica Guevara twierdzi, że popyt pochodzi także „z różnych sektorów mediów z powodu silnej presji międzynarodowej związanej z boomem na nowe technologie informacyjno-komunikacyjne oraz pojawieniem się nowych graczy na rynku”. Nowi przybysze nie chcą, aby duzi gracze korzystali z próżni prawnej. Obecne ustawodawstwo, w większości niejasne i autorytarne, nie ma zastosowania od lat 1990. XX w., pozostawiając pole otwarte dla nielicznych tych, którzy zabiegają o względy możnych, tych samych nielicznych, którzy odnieśli korzyści z prywatyzacji i deregulacji.
W Brazylii, gdzie szefowie mediów zajmują jedno na 10 miejsc w Izbie Deputowanych i jedno na trzy w Senacie, grupa Globo w 2006 roku posiadała 61.5% kanałów telewizyjnych i 40.7% nakładu gazet. Sieć ponad 120 kanałów telewizyjnych zmarłego Roberto Marinho docierała każdego dnia do ponad 120 milionów ludzi na całym świecie. (Prezydent „Lula” po swojej śmierci w 2003 roku ogłosił trzydniową żałobę narodową.)
Właścicielami chilijskich gazet ogólnokrajowych jest albo biznesmen Agustín Edwards, szef grupy El Mercurio, albo bankier Álvaro Saieh, który kieruje konsorcjum medialnym Copesa.
Konglomerat Gustavo Cisnerosa w Wenezueli, obejmujący około 60 firm w 40 krajach i zatrudniający prawie 30,000 500 pracowników, dociera do ponad 67 milionów ludzi na całym świecie. Jego kanał Venevisión ma XNUMX% udziału w oglądalności w Wenezueli, ale Cisneros ma także udziały w Caracol TV w Kolumbii i cyfrowym kanale DirecTV, który obejmuje swoim zasięgiem cały kontynent.
W Argentynie potężna grupa Clarín posiada około 60% sektora medialnego. Jest największym operatorem kablowym, wydaje 14 gazet i kontroluje kilkadziesiąt ogólnopolskich rozgłośni radiowych, w sumie w prawie 250 mediach. Sytuacje takie są w regionie normą, a nie wyjątkiem.
Decydując się na kontrolę państwa
Choć postępowi przywódcy Ameryki Łacińskiej początkowo próbowali uspokoić sektor medialny (Chávez i Cisneros spotkali się nieformalnie w 1999 r.), później opowiedzieli się za kontrolą państwa. W dniu 8 grudnia 2004 r. Chávez podpisał ustawę o odpowiedzialności społecznej w radiu i telewizji (w 2010 r. rozszerzoną na Internet) regulującą treść. Nałożyła minimalny limit programów krajowych i dostosowała Wenezuelę do Amerykańskiej Konwencji Praw Człowieka, zakazując obrazów przedstawiających seks i przemoc w godzinach od 7:11 do 2010:2008 oraz wszelkich reklam wyrobów tytoniowych i alkoholu. Jednak poszła dalej i ukarała materiały, które „promują nienawiść i nietolerancję ze względu na różnice religijne, polityczne lub związane z płcią, rasizm lub ksenofobię” lub które „sprzyjają niepokojowi lub zakłócają porządek publiczny”, a także „fałszywe” informacje. W XNUMX r. Boliwia przyjęła podobne prawo, ale ograniczyło się do „walki z rasizmem i wszelkimi formami dyskryminacji”, natomiast konstytucja Ekwadoru z XNUMX r. potępiała fałszywe informacje, które mogą prowadzić do „niepokojów społecznych”.
Niektórzy, jak dyrektor oddziału Human Rights Watch Americas, José Miguel Vivanco, twierdzą, że prawo do informacji obejmuje wszelkiego rodzaju informacje, w tym te, które mogą okazać się błędne, fałszywe lub niekompletne (4). Jednak to „fałszywa” informacja, którą zwolennicy Chaveza ostrzelali tłum, celowo nadana przez prywatne kanały telewizyjne wenezueli w 2002 roku, doprowadziła do (nieudanego) zamachu stanu na Cháveza. Argumenty dotyczące treści mogą nie być najlepszym sposobem na transformację sektora medialnego.
„Najgorsza rzecz” – mówi Aram Aharonian, redaktor wenezuelskiego miesięcznika Pytanie, „oznaczałoby to, że zapłacilibyśmy polityczną cenę za środki potępiane jako autorytarne i ograniczające wolność słowa, gdyby środki te nie przyniosły żadnych znaczących postępów”. Uważa, że nie powinni skupiać się na treści, ale na własności prasy. „W przeciwnym razie 80% widowni pozostanie w rękach prywatnych monopoli medialnych”.
Taki kierunek wybrała Argentyna w 2009 roku, kiedy przyjęła ustawę ograniczającą liczbę licencji, jakie może posiadać konglomerat do 10, i skracającą ich okres z 20 do 10 lat. Ustawa podniosła media do rangi służby publicznej i podzieliła fale radiowe (radio i telewizję) pomiędzy sektory komercyjny, państwowy i non-profit. Ignorując protesty właścicieli prasy, specjalny sprawozdawca ONZ ds. wolności słowa Frank La Rue określił to jako ważny krok w walce z koncentracją własności mediów. Wydaje się, że Ekwador wysłuchał jego zaproszenia do wykorzystania argentyńskiego prawa jako modelu i od 2009 r. debatuje nad ustawą kierującą się tym samym założeniem.
Większość krajów w regionie próbowała rozluźnić uścisk sektora prywatnego, tworząc placówki o charakterze publicznym i non-profit lub wzmacniając te, które już istnieją, ale ich wysiłki nie zawsze kończyły się sukcesem. Nie zawsze opierają się pokusie rekompensowania ekscesów mediów prywatnych popełnianiem tych samych błędów, jak opisał amerykański analityk Ken Knabb: „Lewicy często sugerują, że konieczne są duże uproszczenia, przesady i powtórzenia, aby przeciwdziałać wszelkim kierując propagandę w innym kierunku.”
Nie zawsze udaje im się to także pod względem publiczności. Z niedawnego badania przeprowadzonego przez Centrum Badań nad Polityką Gospodarczą wynika, że w latach 2000–2010 oglądalność wenezuelskich kanałów publicznych wzrosła z 2.04% do 5.4%. Odważna reforma banków z 2010 roku, zakazująca akcjonariuszom instytucji finansowych posiadania spółek medialnych (kopiowanie podobnego rozwiązania z konstytucji Ekwadoru z 2008 roku) prawdopodobnie nie wystarczy, aby rozwiązać ten problem.
Aharonian pyta, czy jeśli Wenezuela ma zmierzać w kierunku socjalizmu, czy nie powinna zaprzestać oddawania częstotliwości radiowych i licencji telewizyjnych prywatnym interesom? „Czy zamiast tego nie powinniśmy stworzyć jednej dużej przestrzeni publicznej, uregulowanej w sposób gwarantujący demokratyczne jej wykorzystanie?” Kiedy wolność słowa nie będzie już mylona z wolnością firm medialnych, nie będzie już potrzeby jej kontrolowania.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna